Reklama

Rozpoczynając pracę zawodową na początku lat 90. miałem okazję aktywnie współtworzyć proces transformacji ekonomicznej w Polsce. Tworzące się wówczas samorządy lokalne przejmowały zgodnie z zapisami ustawy mienie i zarządzanie sferą gospodarki komunalnej, a więc obejmującej swoim zakresem zaspokajanie potrzeb lokalnych społeczności.
Głównym zadaniem jakie podjęli samorządowcy było przekształcenie sfery gospodarki komunalnej w taki sposób, aby usługi świadczone dotychczas przez państwowe przedsiębiorstwa, podnieść na poziom odpowiadający cywilizowanemu państwu, do jakiego przywykliśmy się zaliczać. Dzisiaj niewielu pamięta jak żałosny poziom usług był oferowany przez przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej, utrzymania czystości w mieście, wywozu śmieci czy wodociągów i kanalizacji.

Od samego początku odpowiadałem się po stronie tych, którzy proefektywnościowych zmian upatrywali w demonopolizacji usług komunalnych przez podział dużych monopolistycznych przedsiębiorstw, wprowadzeniu konkurencji w realizacji tych usług poprzez dopuszczenie do rynku prywatnych podmiotów oraz tam gdzie to konieczne w oddzieleniu organizacji usług od ich realizacji. Od początku miałem możliwość współtworzenia i analizowania procesu przekształceń. Obserwowałem nieprzejednane stanowisko związków zawodowych z kwestii demonopolizacji, otwarcia rynku i prywatyzacji. Pamiętam jak związki zawodowe ręka w rękę z dyrekcjami monopolistycznych przedsiębiorstw komunalnych sprzeciwiały się wszelkim próbom podważenia ich dominującej pozycji. Pamiętam neofitów, którzy z „protestantów” występujących przeciwko przekształceniom i prywatyzacji, z czasem, uświadamiając sobie stopień determinacji samorządowców w kwestii urynkowienia usług komunalnych, stawali się żarliwymi wyznawcami rynku, widząc w tym możliwość dalszego awansu zawodowego lub utrzymania się na kierowniczym stanowisku. Pamiętam także metamorfozę tych, którzy od początku legitymizowali przemiany rynkowe, by z czasem, gdy od 1993 r. zaczęto doregulowywać gospodarkę przystosowywali się do nowych trendów, zmieniając się z „szalejących rynkowców” w potulnych urzędników, pozbawionych nie tylko jaj ale i rozumu. Obserwowałem proces prostytuowania koncepcji rynkowej gospodarki komunalnej poprzez zawieranie kompromisów, które w rezultacie wyrządzały tej sferze działalności gospodarczej więcej szkody niż świadczenie ich przez monopolistów. Do dzisiaj obserwuję ze zgrozą proces obsadzania stanowisk kierowniczych osobnikami, którzy jak w filmie Barei są „z zawodu dyrektorem”. Te palanty swoją indolencją potrafią udupić zakład lub zarząd w mieście A, po czym za porozumieniem stron (a jakże!) odchodzą, by już następnego tygodnia przystąpić do konkursu na analogiczne stanowisko w mieście B. W CV pewnie nawet mają referencje. Nikomu w mieście B do głowy nie przyjdzie zadzwonić do swojego kolegi samorządowca z miasta A z pytaniem, kto zacz ten Kowalski. Gładką gadką o niczym (kto tak naprawdę z urzędników z tzw. komisji konkursowej orientuje się w niuansach zarządzania) wygrywają konkursy, bo też i chętnych do zarządzania jednostkami budżetowymi wielu nie ma (wynagrodzenie 4-5 tys. zł na stanowisku dyrektora).

Reklama

Tych, którzy byli bezpośrednio zaangażowani w proces najpierw reform a potem zarządzania gospodarką komunalną można podzielić na dwie grupy: wyrobników i intrygantów. Ci pierwsi mają koncepcję reform i zarządzania i wdrażają ją z pełnym przekonaniem. Jeżeli posiadają odpowiednie doświadczenie zawodowe i wiedzę, to do pełni szczęścia może brakować tylko odpowiednich kadr, bo w przeregulowanych zakładach i jednostkach budżetowych, za gówniane pieniądze, pracując w charakterze urzędnika a nie menedżera, nikt mający do siebie choć trochę szacunku pracować na dłuższą metę nie będzie. Ci o zacięciu menedżerskim biorą się więc za zlecenia lub pracują na uczelniach, częściej jednak odchodzą, pozostawiając schedę po sobie urzędnikom, którzy zamiast zarządzać administrują, doprowadzając do czarnej rozpaczy klientów usług komunalnych i usługodawców.

Procesowi zamiany zarządców na urzędników sprzyjają intryganci. To mendy albo bez stosownego wykształcenia, albo posiadający formalne wykształcenie kierunkowe, ale reprezentujący najniższy z możliwych poziom kultury osobistej, moralnej i nie posiadający umiejętności praktycznego zastosowania zakutej na studiach wiedzy. To osobnicy potrafiący awansować tylko poprzez demonstrowanie psiej wierności wobec tymczasowych przełożonych, kopanie podwładnych i w odpowiednim czasie wysadzenie swojego pryncypała. Takich skurnali w każdej jednostce liczącej 50-100 osób jest co najmniej kilku. W większych organizmach proporcjonalnie więcej.

PO formując się jako partia polityczna, jeszcze za czasów Olechowskiego i śp. Płażyńskiego, sprawiała wrażenie, że będzie partią formowaną oddolnie, spontanicznie, partią w której ludzie z koncepcjami i umiejętnością wdrażania tych koncepcji będą rej wodzić. Dla mnie osobiście było to o tyle istotne, że partia ta wydawała się być nastawiona zdecydowanie prorynkowo z zacięciem na deregulację gospodarki. Przy socjalistycznym zacięciu PiS i deformacji umysłowej jej prezesa, nie było więc dla mnie alternatywy. Dla jasności, Tuska od początku postrzegałem jako „gładkoustego”, ale premier ma posiadać dar dobierania sobie odpowiednich współpracowników, toteż liczyłem, że będzie dobierał sobie do współpracy ludzi trudnych, ale za to dobrych fachowców, którzy mają koncepcję i wiedzą jak ją zrealizować. Już po wyborach w 2007 r. widząc nędzę programową PO, która zamiast przygotować program z którym zmiotłaby PiS, opublikowała dzieło na poziomie studenta I roku prowincjonalnej uczelni wyższej, zapowiedziałem rodzinie: no, jak teraz to spierdolą to im się dobiorę do dupy na wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby.

Ocenianie ludzi po wyglądzie może być krzywdzące. Ale od początku facetów typu Schetyny czy Chlebowskiego miałem za intrygantów. To najgorszy z możliwych typów. Etatowy działacz, jakich pełno nie tylko w partiach ale i np. w PZPN. Oni nie potrafią nic, poza pełnieniem funkcji działacza. W praktyce sprowadza się to do intryg pałacowych, wygrywania swoich przeciwko nieswoim, bez względu na to, że swoi to debile, a nieswoi mają coś sensownego do powiedzenia. A może właśnie dlatego. Debil, nie będąc w stanie nawiązać polemiki merytorycznej intryguje. Teraz PO zafundowała sobie na stanowisku kierowniczym kolejnego bezbarwnego osobnika, za to z całkiem nieźle rozbudzonymi ambicjami. Są też i wyrobnicy, którzy na ołtarzu popularności składają własne nazwisko, firmując coś, co w przypływie dobrego humoru (w przypadku aktualnego rządu) można nazwać reformami. Do nich zaliczam Boniego czy Kopacz, którzy w innych warunkach mogliby pewnie nieźle rozwinąć skrzydła.

Taka sytuacja nie jest tylko charakterystyczna dla PO. Także PiS ma swoich wyrobników (Poncyliusz czy choćby momentami Kowal) i intrygantów (Kurski, Brudziński, Kempa).

Zdaję sobie sprawę, że polityka w dużym stopniu to gra, podstęp, oszustwo i utrzymanie się przy władzy w partii to najczęściej gra nieczysta, nie fair. Ale miałem nadzieję, że partia które nie konsoliduje się wokół wodza, która powstała nawet z samej nazwy jako obywatelska, potrafi odmienić wizerunek polskiej polityki wprowadzając ją na tory państw cywilizowanych, narzucając określone standardy moralne, a przede wszystkim merytoryczne. Tymczasem mamy proces uwodzowienia PO i intryganctwa nie tylko usuwającego swoich wyrobników, ale marnych prowokacji wobec oponentów z innych partii. Wygląda na to, że Tusk rozumiejąc ogrom tragedii, w ramach polityki miłości, chce zostać bratem Jarosława Kaczyńskiego.

Reklama

12 KOMENTARZE

    • Konflikt świra z oportunistą?
      Świr jest póki co na usługach oportunisty i ma za zadanie doprowadzać PiS do białej gorączki. Gdyby Palikot robił za “wyrobnika” siedziałby do dzisiaj w komisji “Przyjazne Państwo”i doprowadzał do białej gorączki urzędników z Ministerstwa Finansów albo Ministerstwa Pracy. A tak zamienił pracę u podstaw na medialną błazenadę.

    • Konflikt świra z oportunistą?
      Świr jest póki co na usługach oportunisty i ma za zadanie doprowadzać PiS do białej gorączki. Gdyby Palikot robił za “wyrobnika” siedziałby do dzisiaj w komisji “Przyjazne Państwo”i doprowadzał do białej gorączki urzędników z Ministerstwa Finansów albo Ministerstwa Pracy. A tak zamienił pracę u podstaw na medialną błazenadę.

  1. Lekarstwo – JOW
    To nie jest kwestia partii a systemu wyborczego w Polsce. Zastanów się kto wybiera posłów? Pewnie odpowiesz: ludzie, wyborcy. Niestety tak Ci się tylko wydaje. O tym kto zostanie posłem w pierwszej kolejności decydują góry partyjne. Warunkiem koniecznym, żeby być posłem jest zdobycie poparcia w kierownictwie swojej partii, żeby to kierownictwo wystawiło Cię potem na liście wyborczej w wyborach do sejmu. Trzeba wchodzić w tyłek swojemu szefowi bo jak nie to Cię pogoni. Jeżeli zrobisz cokolwiek co nie spodoba się partii to nie będziesz na liście i nie masz żadnych szans na zostanie posłem choćbyś nie wiem jak wielkie miał poparcie społeczne. Ludzie głosują na tych, którzy zostaną im zaproponowani przez polityków. Nie mogą głosować na tych na których by chcieli. Rozwiązaniem jest zmiana ordynacji wyborczej na JOW (jednomandatowe okręgi wyborcze). Odsyłam do strony http://www.jow.pl/abc-jow. Jest tam klarownie wytłumaczona idea JOW i jej przewaga nad obecną ordynacją wyborczą oraz to dlaczego obecna ordynacja wyborcza wprost prowadzi do patologii w naszym kraju, o których wiele osób pisze (m.in. Ty w swoim poście). Zjednoczmy się na rzecz tej sprawy. To może nam pomóc zmienić nasz kraj na lepsze. Pozdrawiam wszystkich.

  2. Lekarstwo – JOW
    To nie jest kwestia partii a systemu wyborczego w Polsce. Zastanów się kto wybiera posłów? Pewnie odpowiesz: ludzie, wyborcy. Niestety tak Ci się tylko wydaje. O tym kto zostanie posłem w pierwszej kolejności decydują góry partyjne. Warunkiem koniecznym, żeby być posłem jest zdobycie poparcia w kierownictwie swojej partii, żeby to kierownictwo wystawiło Cię potem na liście wyborczej w wyborach do sejmu. Trzeba wchodzić w tyłek swojemu szefowi bo jak nie to Cię pogoni. Jeżeli zrobisz cokolwiek co nie spodoba się partii to nie będziesz na liście i nie masz żadnych szans na zostanie posłem choćbyś nie wiem jak wielkie miał poparcie społeczne. Ludzie głosują na tych, którzy zostaną im zaproponowani przez polityków. Nie mogą głosować na tych na których by chcieli. Rozwiązaniem jest zmiana ordynacji wyborczej na JOW (jednomandatowe okręgi wyborcze). Odsyłam do strony http://www.jow.pl/abc-jow. Jest tam klarownie wytłumaczona idea JOW i jej przewaga nad obecną ordynacją wyborczą oraz to dlaczego obecna ordynacja wyborcza wprost prowadzi do patologii w naszym kraju, o których wiele osób pisze (m.in. Ty w swoim poście). Zjednoczmy się na rzecz tej sprawy. To może nam pomóc zmienić nasz kraj na lepsze. Pozdrawiam wszystkich.