Reklama

 Próbowałem zacząć ten tekst w bardziej literacki, czy naukowy sposób, ale nie wiedziałem jak.

Reklama

 Próbowałem zacząć ten tekst w bardziej literacki, czy naukowy sposób, ale nie wiedziałem jak. Zresztą to i tak nie miałoby znaczenia dla jego treści, dlatego od razu przejdę do rzeczy, czyli do cen złota. Niektórzy podejrzewają, że ich niedawne wzrosty to ciemna sprawka spekulantów, którzy chcą w ten sposób zarobić ogromne pieniądze kosztem różnych Hindusów i Kowalskich. Czy tak jest w rzeczywistości? Możliwe, ale nie do końca. Możliwe jest to, że na złocie powstała "bańka spekulacyjna" ( choć nie wiadomo jak duża ), ale twierdzenie, że wzrost jego cen spowodowali "spekulanci" jest błędne. Aby zrozumieć tę różnicę i tym samym zrozumieć dlaczego ceny złota rosną, trzeba zacząć od wyjaśnienia skąd w ogóle biorą się ceny. A nie biorą się z czyjegoś widzimisię.

Cena, jak każde inne zjawisko, ma swoją przyczynę. To, że ceny jakiegoś dobra rosną albo spadają nie zależy nigdy od spisku jakichś tajemniczych "onych" ( obojętnie, czy "oni" to spekulanci, masoni, czy sprzedawcy jabłek ). Cena zawsze zależy od podaży i popytu i zmienia się wtedy, gdy podaż i popyt nie są sobie równe. Jeśli podaż przewyższa popyt, to ceny się obniża, a w odwrotnym przypadku, czyli przy nadwyżce popytu, podnosi się je. Tak jest w przypadku każdego towaru, w przypadku złota również. Ponieważ jednak podaż złota jest w miarę stała i nie da się jej na dłuższą metę mocno zwiększyć, to cena żółtego kruszcu zależy przede wszystkim od wahań popytu. Jeżeli więc ta cena rośnie, to znaczy, że popyt również rośnie. No dobrze, rośnie, ale dlaczego, skoro nie słyszeliśmy ostatnio o nagłym boomie w przemyśle jubilerskim, czy elektronicznym? Z powodu spisku spekulantów? Nie i tutaj musimy wyjaśnić sobie jeszcze jedną sprawę: spekulant to nie jest ktoś, kto wywołuje wzrost cen, spekulant to ktoś, kto na długotrwałych wzrostach stara się skorzystać, mając nadzieję, że coś co kupi dziś, jutro sprzeda drożej. Spekulanci to po prostu ludzie, którzy spekulują, czyli próbują przewidzieć ile jakaś rzecz będzie kosztowała w przyszłości i na podstawie tych przewidywań ryzykują jej kupno. Oczywiście zdarzają się też tzw. "naganiacze", którzy próbują przekonać wszystkich dookoła, że coś ( np. złoto, czy nieruchomości ) zdrożeje i trzeba to koniecznie kupić, ale oni też nie są w stanie wywołać wzrostu cen. One wzrosną dopiero wtedy, gdy ludzie "naganiaczy" posłuchają i rzucą się na zakupy, a to czy tak się stanie zależy od wielu rzeczy, a od samych "naganiaczy" zależy już zdecydowanie najmniej.

Jeśli Beduin mieszkający na pustyni, na którą nie spadła jeszcze nawet kropla deszczu, zacznie krzyczeć, że zbliża się wielki potop i trzeba kupować łodzie ratunkowe, to inni Beduini potraktują go jak wariata, albo oszusta. Tak samo jest z "spekulantami", którzy nie są w stanie przekonać nikogo, że ceny będą rosły, czy spadały, mogą co najwyżej podsycać i wykorzystywać takie przekonanie, jeśli już ono powstało. Mówiąc inaczej "spekulacja" i "naganianie" to tylko ziarno, które musi trafić na korzystną glebę i tutaj dochodzimy do sedna sprawy. "Glebą", na jakiej urosły ceny złota jest polityka monetarna Stanów Zjednoczonych. Jeśli spojrzymy na dane o podaży dolara, to zauważymy, że ilość gotówki w obiegu wzrosła w okresie od października 2008 do października 2009 ( a więc w ciągu roku ) o około 8,3%, a więc znacznie bardziej niż PKB. Powinna się zatem pojawić dość wysoka inflacja, ale się nie pojawiła, bo jak wiemy nowy pieniądz rozchodzi się po gospodarce nierównomiernie. Ten pieniądz nie trafił najwyraźniej na rynek dóbr konsumpcyjnych, bo "koszyk" CPI wykazuje wciąż w skali roku niewielką deflację, ceny nieruchomości też spadły, a ceny dóbr produkcyjnych, mierzone wskaźnikiem PPI, wzrosły tylko trochę. W tej sytuacji jakieś ceny muszą rosnąć dużo bardziej i rosną – m. in. ceny złota. To pierwsza z przyczyn, kolejną jest rosnące zadłużenie USA, gigantyczne "pakiety ratunkowe" i wielki, niespotykany wcześniej przyrost "bazy monetarnej". Gdyby do tego wszystkiego nie doszło, to wszyscy, nawet najsprytniejsi spekulanci, naganiacze, neoliberałowie, żydomasonocykliści i w ogóle "ci co mają wiedzę", mogliby sobie krzyczeć, że "ludzie, dolar umiera, kupujcie złoto/nieruchomości/marchewkę" i nikogo by to nie wzruszało. Ale ponieważ państwo zaczęło prowadzić taką, a nie inną politykę, to nie trzeba było nawet krzyczeć i spekulanci mogli sobie spokojnie przyjść "na gotowe".

Do napompowania każdej bańki potrzebne są przede wszystkim pieniądze. Jeśli w wyniku błędnej polityki państwa dostęp do pieniądza zostanie nadmiernie ułatwiony i w jakimś sektorze gospodarki pieniędzy jest po prostu za dużo, to ludzie zaczynają podejmować błędne inwestycje i zaczyna się spekulacja. Oczywiście zdarzały się w historii przypadki dużych baniek, które powstawały bez "pomocy" państwa, ale były to przypadki wyjątkowo rzadkie, ja potrafię wymienić tylko dwa: pierwszy to "tulipomania" w siedemnastowiecznej Holandii, drugi to "mania kolejowa" w latach 40. XIX wieku w Anglii. Niektórzy zapewne dodaliby tutaj całkiem niedawną "bańkę internetową", ale z tym bym dyskutował. Na razie skupmy się zatem na dwóch pierwszych: obie były spowodowane tym, że pojawiło się coś nowego ( w pierwszym przypadku tulipany, w drugim koleje ), co szybko się rozwijało ( pojawiały się nowe odmiany tulipanów oraz nowe, coraz lepsze pociągi i nowe linie kolejowe ), co wzbudzało duże zainteresowanie i na co był spory popyt. W przypadku tulipanów popyt przewyższał podaż, bo wyhodowanie nowych kwiatów nie było wtedy ani proste, ani szybkie, a skoro była nadwyżka popytu, to szybko rosły ceny. Wykorzystały to osoby, które chciały się w łatwy sposób wzbogacić, kupując cebulki kwiatów i sprzedając je potem drożej. Oczywiście skończyło się na tym, że w końcu nikogo nie było stać na zapłacenie coraz bardziej absurdalnych cen i wiele osób zwyczajnie zbankrutowało. Była to zupełnie nowa sytuacja, niespotykana wcześniej, dlatego ludzie nie zdawali sobie sprawy ze skali zagrożeń, jakie niesie spekulacja na taką skalę, ale jak już sobie sprawę zdali, to zaczęli być ostrożniejsi. Na tyle ostrożni, że w kolejny szał wpadli dopiero po dwustu latach, gdy rewolucja przemysłowa i rozwój kolei przynosiły duże zyski właścicielom spółek kolejowych.

Zyskać chce każdy, zatem wiele osób zaczęło inwestować duże sumy w akcje tych spółek. Kolej nie rozwijała się jednak tak szybko, jak niektórzy to sobie wyobrażali i bańka pękła z hukiem. Pozostawiła jednak ludziom kolejną nauczkę, na tyle skuteczną, że prawie 80 lat później, gdy zyski spółek samochodowych szybko rosły, duża część inwestorów sprzedała swoje akcje, obawiając się, że rynek motoryzacyjny jest "przegrzany". Oczywiście nie był i rozwijał się nadal w coraz szybszym tempie, wskutek czego popyt na akcje koncernów motoryzacyjnych ponownie wzrósł. Cała historia pokazuje jednak, że ludzie potrafią wyciągać wnioski z historii i uczyć się na własnych, ale też na cudzych błędach, dzięki czemu popełniają te błędy rzadko. Chyba, że dodruk pieniądza zaburzy strukturę cen. W tym miejscu ktoś mógłby powiedzieć, że przecież teraz druk pieniądza nie zależy tylko od państwa, bo "dźwignia finansowa" pozwala na to, by zawierać kontrakty na znacznie większe sumy niż te, które się posiada. Faktycznie, "dźwignia" sprawia, że spekulant, który ma sto złotych, może kupić sobie waluty, czy akcje warte tysiąc i obstawiać ich kurs. Jeśli obstawi dobrze, to zarobi znacznie więcej niż zarobiłby ze swoją stówą, jeśli jednak się pomyli, to stanie się bankrutem. Dlatego "dźwignia" jest bardzo ryzykowna, o czym w 1998 roku przekonał się fundusz o nazwie Long Term Capital Management. LTCM został założony w latach 90 przez kilku noblistów od teorii gier. Ich strategia była bardzo ryzykowna i opierała się właśnie na gigantycznej dźwigni. Przez parę lat pozwalała im ona świetnie zarabiać, ale w 1998 roku nastąpił krach – pomylili się w swoich przewidywaniach i zbankrutowali. Ludzie mogli wtedy zobaczyć jak groźnym instrumentem jest dźwignia. Mogli, ale nie zobaczyli, bo do akcji wkroczył Fed.

Fed powinien stać wtedy z boku i pozwolić bankrutowi upaść, a najlepiej powiedzieć jeszcze parę morałów o tym, że hazard i chciwość nie popłacają. Niestety zamiast tego zrobił najgorszą rzecz, jaką mógł zrobić: skrzyknął kilku bankierów i zorganizował natychmiastową pomoc dla bankruta. W rezultacie największe banki i fundusze inwestycyjne grające na giełdzie mogły nabrać przekonania ( i nabrały ), że w razie czego też otrzymają pomoc, bo skoro LTCM dostał, to większe firmy powinny dostać tym bardziej. To był koniec wolnorynkowego systemu na Wall Street, systemu, w którym każdy może ryzykować, ale każdy musi ponosić odpowiedzialność za swoje ryzyko. Teraz odpowiedzialność się rozmyła, a skoro tak, to otrzymaliśmy coś w rodzaju peerelowskiej "własności wspólnej", która "wspólna" jest tylko wtedy, gdy z niej korzystamy, a gdy trzeba ją utrzymywać jest "niczyja", albo "państwowa". Krótko po historii z LTCM zaczęła się "bańka internetowa". Jeśli spojrzymy na wykres NASDAQ z lat 1998-2000 ( http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:NASDAQ_IXIC_-_dot-com_bubble.png&filetimestamp=20050426161953 ), to zauważymy gigantyczny wzrost, największy pod koniec 1999 roku, a następnie krach na początku 2000 roku. Co ciekawe w roku 1999 ilość gotówki w obiegu w USA, zwiększała się w sposób większy niż zwykle ( w ciągu całego roku wzrosła ona o około 13,2%, a od października 1999 do stycznia 2000 o 5% – często podobny wzrost notowano w ciągu jednego roku, tutaj w ciągu jednego kwartału ), a mimo to nie zanotowano wtedy wysokiej inflacji. Prawdopodobne jest więc, że te pieniądze pomogły w nadmuchiwaniu bańki, a bardzo prawdopodobne, że ich nagłe wycofanie na początku 2000 roku pomogło w jej przebiciu.

Bańka internetowa pękła, półtora roku później Al Kaida uderzyła w WTC. Szef Fed, Alan Greenspan, obawiając się, że doprowadzi to do paniki, deflacji i kryzysu gospodarczego zaczął ciąć stopy procentowe, co napędziło kolejną bańkę – na rynku nieruchomości. Resztę historii znamy. Od 1998 roku jedna bańka pogania następną, a państwo ratuje gospodarkę ułatwiając dostęp do pieniądza, co prowadzi do powstawania kolejnych baniek. Tymczasem obecny kryzys jest efektem działań Fed, takich jak ratowanie LTCM, skoki podaży pieniądza na przełomie wieków i obniżenie stóp procentowych prawie do zera. A jak postanowiono z obecnym kryzysem walczyć? Ano znów zaczęto ratować tych, którzy stracili na spekulacji, tyle tylko, że bezpośrednio z kasy Fed i przeznaczając na to znacznie większe środki niż 10 lat wcześniej. Znów doszło do gwałtownego przyrostu bazy monetarnej, tyle, że znacznie większego niż wtedy i znów obniżono stopy, tyle, że jeszcze bardziej. Krótko mówiąc mamy powtórkę z rozrywki, ale w znacznie większej skali. Czy niedługo pęknie zatem kolejna bańka? Nie wiem i nie chcę spekulować, ale warunki do jej powstania są cieplarniane.

Reklama

27 KOMENTARZE

  1. wykupić i kontrolować
    Nie rozumiem tego szału ze złotem.
    Trzeba kupować gal i ind, rzadkie metale bez których przemysł elektroniczny nie może funkcjonować.
    Potem siedzieć na metalowych sztabach i dyktować ceny elektroniki. Tak się tworzy bogactwo, a nie jakaś robota i robota w kółko.

  2. A ja myślę, że z tym złotem
    A ja myślę, że z tym złotem wpadłeś. I już na wstępie nie masz racji. Od ONYCH zależała absurdalna cena ropy, absurdalny kurs złotego, absurdalne ceny nieruchomości, absurdalny kurs akcji PKO BP i wiele absurdalnych cen. Nie znam się na ekonomi, ale na ściemnianiu znam się doskonale. Ceny złota to jedna wielka ściema.

    • Właśnie, że nie od ONYCH. ONI
      Właśnie, że nie od ONYCH. ONI w każdym z tych przypadków przychodzili na gotowe i wykorzystywali tylko przekonanie, że coś będzie taniało, albo drożało. W przypadku złota, jak mówiłem, przyczyną jest polityka USA – jak się tyle drukuje i pożycza, to wiadomo, że ludzie zaczynają się spodziewać spadku wartości waluty. A jak się spodziewają i jak do tego gotówki w obiegu szybko przybywa, a państwo ratuje największych spekulantów przed bankructwem, to warunki do spekulacji są cieplarniane i bańka może powstać praktycznie na wszystkim. Druga sprawa to ropa i z ropą było bardzo podobnie – Ameryka miała za sobą parę lat luźnej polityki Greenspana i niskich stóp oraz duże zadłużenie związane z wojnami w Iraku i Afganistanie, a do tego doszedł jeszcze “peak oil”, czyli obawy, że produkcja ropy osiągnęła już swój szczyt i teraz będzie się powoli wyczerpywać i spadać. To też był łatwy łup dla spekulantów. Nieruchomości też. Kurs złotego tak samo, bo o ile dobrze pamiętam, to najmocniej spadał wtedy, gdy rząd najgłośniej mówił o ERM II. ERM II oznacza, że Polska musiałaby utrzymywać sztywny kurs wobec euro, a czy to jest możliwe w czasie kryzysu? I czy tak drogi złoty jest normalny? Wiele osób w to nie wierzyło i spodziewało się spadku, więc takiemu GS było łatwo to wykorzystać i spekulować na złotym. Zresztą tak się składa, że chyba wszystkie największe ataki spekulacyjne na waluty były przeprowadzane przy usztywnionym kursie. Atak Sorosa na funta miał miejsce wtedy, gdy Wielka Brytania była w ERM ( jedynce, nie dwójce ) i kurs funta był związany z marką niemiecką. Anglicy musieli więc prowadzić taką samą politykę monetarną jak Niemcy, żeby funt nie wypadł z “widełek”, ale sytuacja Niemiec i Anglii była wtedy zupełnie inna, dlatego wiele osób nie wierzyło, że kurs da się obronić. To wykorzystał Soros, który też “nie wierzył”. Bo spekulanci robią właśnie coś takiego – nie zmieniają cen, tylko wykorzystują zmiany, które już się zaczęły. Tak samo jak ten Beduin – jak pada deszcz, to może kogoś przekonać, że będzie powódź i trzeba kupić łódź, ale jak deszczu nigdy nie było, to może sobie krzyczeć o powodzi ile chce i nikt go nie posłucha.

      • Strasznie to karkołomne, ale
        Strasznie to karkołomne, ale ja się raz wejdzie w błędną tezę i się jej trzyma to niestety takie są efekty. A kto według Ciebie “buduje to przekonanie”, że coś będzie tanieć, albo drożeć? Kowalska siada ze starym przy rosole i sobie kombinuje, ze ropa będzie po 150 za baryłkę, no to może kupić parę beczek na zaś? Czy może ONI, którzy wywołują sztuczny popyt, manipulując akcjami i surowcami? Cenię sobie Twoje pisanie, ale w tym wypadku nie mówisz rzeczy mądrych i bronisz wydumanej tezy, której obronić się nie da.

        • No dobrze, “ONI” mają wpływ
          No dobrze, “ONI” mają wpływ na opinię innych. Ale nie na opinię Kowalskiej przy rosole, która nie słucha żadnych analityków giełdowych, bo jej to po prostu nie obchodzi. Kowalska, jak już zdecyduje się coś kupić na giełdzie, to dopiero wtedy, gdy to już długo drożeje i dużo o tym mówią w telewizji. A dlaczego drożeje? Sztuczny popyt. OK, może być tak, że nagle naganiacze zaczną masowo kupować np. złoto i podbijać ceny, ale jak to wytłumaczą? Nie Kowalskiej, ale właśnie spekulantom giełdowym i wszystkim, którzy mają jakieś pojęcie o gospodarce? Muszą znaleźć jakieś wytłumaczenie, powiedzmy “pieniądz będzie coraz słabszy, trzeba się zabezpieczać i kupować złoto/srebro/ropę”. Ale dlaczego będzie słabł? No właśnie, załóżmy, że zadłużenie jakiegoś kraju jest w miarę niskie, nie rośnie zbyt szybko, ani nie drukuje się w tym kraju zbyt wiele pieniędzy. Wtedy nie ma żadnego powodu, by ktoś kto ma chociaż minimalne pojęcie o pieniądzu miał pomyśleć, że stanie się z nim coś złego. Ale jak dług publiczny jest wysoki, szybko rośnie i drukuje się dużo, no to spekulanci mają raj. Zresztą wystarczy spojrzeć na to od czego się zaczyna każda bańka. W przypadku bańki nieruchomościowej najpierw było obniżenie stóp przez Greenspana, a dopiero potem zaczęła się spekulacja, bo na rynek nieruchomości napłynęło dużo pieniędzy. W przypadku bańki na złocie, bo możliwe, że to też jest bańka, to najpierw była tragiczna polityka Fed i rządu, a dopiero później ceny skoczyły w górę. Nie mówię, że nie masz racji, kiedy piszesz, że jest bańka, prawdopodobnie jest, ale żadna bańka nie bierze się tylko z czyjejś chciwości. Ludzie zawsze byli, są i będą chciwi, a baniek nie mamy na okrągło. Ktoś powiedział, że “spekulanci są jak wilki i nie atakują zdrowych sztuk” i to jest prawda, bańki najczęściej mają początek w złej polityce państwa, bo to państwo ma władzę nad pieniądzem, a jak tego pieniądza wpompuje za dużo, to niektóre ceny się zmieniają – i wtedy do akcji mogą wkroczyć spekulanci.

    • którzy są ONI?
      “Ja” też ma rację, tu chodzi o zdefiniowanie ONYCH. Są nimi w równej mierze rządy i banki jak i międzynarodowi macherzy typu Sorosa.
      Czasem pierwszy błąd popełnia rząd, a sfora hien rzuca się do uczty, czasem kolejność jest inna –
      gangi widząc łatwy łup zaczynają naciskać na rządy, te z głupoty lub jeszcze gorszych powodów decydują się na szkodliwe dla gospodarki działanie.
      Na końcu doskakuje masa drobnicy wyszarpująca resztki.

      Pamiętam jak kilka lat temu powstała niespotykana wręcz sytuacja, w której wielu Polaków było stać na kupno mieszkania za własne oszczędności.
      Często spotkać można było ludzi którzy za swoje pieniądze, lub z niewielkim kredytem kupowali tuż przed emeryturą mieszkanie.

      Musiało to spowodować prawdziwy niepokój ONYCH, bo niema nic gorszego niż sytuacja, w której obywatela stać na dom bez podzielenia się pieniędzmi z bankiem.
      Niedługo później zaczęły się pojawiać pogłoski, że pojawi się nowość – wejdą kredyty hipoteczne.
      Nie mam bladego pojęcia o spekulacji, ale jeśli nawet dla mnie było oczywiste, że w tej sytuacji ceny nieruchomości polecą do góry, to co tu mówić o specach od szmalu?

      • Generalnie chodzi o to, że do
        Generalnie chodzi o to, że do spekulacji potrzebne są pieniądze. Nadmiar pieniędzy. Za politykę pieniężną odpowiada bank centralny i żeby uniknąć “seryjnych” baniek, powtarzających się jedna za drugą, powinien on zrobić trzy rzeczy. Po pierwsze ogłosić, że na giełdy wraca wolny rynek i każdy może zawierać takie kontrakty jakie chce, na takiej dźwigni jaka mu się podoba, ale jeśli podejmie zbyt duże ryzyko i zbankrutuje, to nie dostanie żadnej pomocy. Po drugie jasno określić zasady przyznawania kredytów bankowych i ustalić, że jeśli jakiś bank obejdzie te zasady i będzie pożyczał pieniądze osobom, które mają zbyt mały dochód, by spłacić kredyt, albo miały problemy ze spłatą w przeszłości, to w razie bankructwa nikt go nie będzie ratował. I po trzecie nie zaniżać stóp procentowych jak przy bańce nieruchomościowej. Poza tym oczywiście nie drukować zbyt wiele i nie pompować w gospodarkę pustego pieniądza, ale to się rozumie samo przez się. Efekt będzie taki, że każdy będzie mógł sobie spekulować, ryzykować i robić co chce, ale jak na tym przegra, to przegra i nie będzie przez nikogo ratowany, tylko upadnie, jak Lehman. Powinno podziałać skuteczniej niż wszystkie regulacje razem wzięte, które i tak nic nie dają.

  3. co robić?
    Dzięki wolności gospodarczej i międzynarodowym instytucjom finansowym można już całkiem legalnie okradać całe państwa.
    Trza by coś z tym zrobić, ale co?
    Ograniczyć świętą wolność, albo inaczej ją zdefiniować, wrócić do starych, męczących, czyli niby uczciwszych metod zarabiania?

  4. Sympatyczne. Rozumiem, że spektrum pomiędzy a i dwie
    przedstawione to bynajmniej nie granice są.

    Cosik pochodzenie kłopotliwe, od Kaina jak pamiętam nie Abla, stąd genetyczne niejako skłonności.

    Teorie, gier i decyzji, swoje dodają, jako że pełna paranoja to pełnia świadomości, wzbudzając niestabilność pewną.

    Dodająć nudziarstwo istnienia jak i oczywiste pragnienie non omnis moriar co przekłada się na odcisnąć swój ślad na piaskach czasu wierzę w ciekawą przyszłość, mimo że była ona wczoraj.

    Ukłony

  5. Krzysztof Lewandowski – Neoliberalny potop
    Czy mechanizmy zglobalizowanego rynku są w stanie zatrzymać postępujące w niesamowitym tempie zadłużanie się państw wobec własnych obywateli (deficyty budżetowe) oraz wobec zagranicznych kół bankowo-finansowych (długi narodowe), zanim napięć ekonomicznych nie zlikwiduje krach gospodarczy na skalę niespotykaną w historii świata?

    Finansowanie gigantycznego zadłużenia Stanów Zjednoczonych nie będzie możliwe bez wprowadzenia, a następnie dynamicznego rozwoju procesu globalizowania instytucji finansowych świata – oświadczył w połowie stycznia w Berlinie Alan Greenspan, szef Banku Centralnego USA. Dodajmy, że słów tego człowieka słucha się w środowiskach bankowo-rządowo-finansowych jak wyroczni delfickiej, gdyż Fed (Federal Reserve, bank centralny USA) to najpotężniejsza instytucja bankowa na świecie.

    Groźba załamania się rynków finansowych i upadku dolara związana jest z tym, że Amerykanie od lat prowadzą nieodpowiedzialną politykę, wydając na wojny i zbrojenia znacznie więcej, niż ich na to stać. Jak wynika z oficjalnych sprawozdań rządowych, USA utrzymuje obecnie ponad 700 zagranicznych baz wojskowych na wszystkich kontynentach – prócz Antarktydy – w których przebywa łącznie ok. pół miliona żołnierzy i pracowników cywilnych.

    Ogromne wydatki na utrzymanie tych placówek przerzucane są przez bankierów – za pośrednictwem lokalnych rządów – na barki całego świata, w tym także – i pewnie w największym stopniu – na barki amerykańskiego społeczeństwa. Statystyczna rodzina amerykańska spłaca miesięcznie 2,5 tys. dolarów samych odsetek od zaciągniętych kredytów – w Polsce do takiego obciążenia procentami dużo nam jeszcze brakuje.

    Alan Greenspan wydaje się dostrzegać dramatyczną sytuację, w jakiej znalazła się gospodarka Stanów Zjednoczonych, jednak rozwiązaniem, jakie proponuje społeczności międzynarodowej w celu nie dopuszczenia do światowego krachu, nie jest zmiana systemu i odwrócenie niekorzystnych trendów, z jakimi mamy do czynienia, a przeciwnie – wyeliminowanie do reszty lokalnego protekcjonizmu.

    Słowo protekcjonizm oznacza ochronę rynków regionalnych oraz narodowych przed poszukującym lokaty kapitałem i po to chyba została podjęta akcja jednoczenia Europy, aby ochrona przed liberalnym prawem, stanowionym głównie przez Amerykanów, była skuteczniejsza, niż w wypadku akcji podejmowanych na tym polu przez pojedyncze kraje.

    Miejsce protekcjonizmu miałaby – zdaniem Greenspana – zająć pełna elastyczność globalnego rynku na spekulacyjny kapitał. Dodajmy, że w kołach bankierskich Ameryki kapitał tworzony jest z niczego, mocą kolejnych dekretów prezydenta USA Georga Busha, oraz mocą podpisów dyrektorów banków prywatnych, przyznających kredyty komercyjne.


    W kontekście deklarowanej walki z protekcjonizmem, warto przyjrzeć się, jaka jest wykładnia terminu „elastyczność”, gdyż odnosi się ona do wizji przyszłości podzielanej przez najwyższe kręgi bankowe świata, jakie Greenspan sobą rerezentuje.

    Otóż, „uelastycznić” znaczy „dopuścić hiperinflację derywatywów”, czyli instrumentów pochodnych, jak określa się na przykład akcje typu „futures”, przy pomocy których handluje się tym, czego jeszcze nie ma, i o czym nie wiadomo nawet często, czy w ogóle będzie. Greenspan proponuje więc hiperinflację tych papierów, co w praktyce oznaczałoby szybki wzrost cen akcji w wybranych przez establishment finansowy dziedzinach gospodarki, które ostempluje się mianem dziedzin przyszłościowych. Dziedziną taką może być na przykład przemysł śmierci, a więc zbrojeniówka i wojny, napędzane podsycanym przez media strachem przed nieznanym.

    Innym instrumentem pochodnym są również papiery wartościowe, przenoszące z podmiotu na podmiot ryzyka finansowe. Poprzez uelastycznienie rynku ryzyk, banki mogłyby zrzucić odpowiedzialność za górę już wyemitowanych, pustych pieniędzy – na barki towarzystw asekuracyjnych oraz funduszy, także emerytalnych, co w praktyce oznaczałoby obciążenie tymi ryzykami całego społeczeństwa.

    Uelastycznić oznacza także – zdaniem Greenspana – otworzyć wszystkie granice na swobodny przepływ kapitału, a także pohamować wszelkie próby regulowania parytetów lokalnych walut, co w praktyce politycznej musiałoby sprowadzić kompetencje rządów do wystawiania kontyngentów wojska, policji i służb penitencjarnych, które znalazłyby się w funkcjonalnej dyspozycji międzynarodowych instytucji bankowych.

    Już dzisiaj zresztą mówi się o tym otwarcie, że służby bankowe, redystrybuując część swoich dochodów, finansują upłynnianie produkcji wojennej w naszym kraju. Np. pod koniec stycznia minister Szmajdziński wypowiadał się o spodziewanym zakupie 400-450 pojazdów typu Hammer za pieniądze uzyskane z takiej właśnie redystrybucji dochodów amerykańskiego kompleksu militarno-bankowego.

    Prawdziwe intencje Greenspana wyraża jednak dopiero dalszy ciąg jego wypowiedzi, w której stwierdza on, że regionalne praktyki protekcjonistyczne – przez co należy chyba rozumieć wszelkie inicjatywy ochrony rynków lokalnych przed rujnującym te rynki pustym kapitałem spekulacyjnym – muszą zostać zduszone. Postulat ten w równej mierze dotyczy Unii Europejskiej, jak i jej członków – Polaków, Niemców, Chińczyków, Francuzów czy Rosjan, którzy chcieliby się bronić przed neoliberalnym potopem.

    Na konferencji prasowej sensację wzbudziło pytanie Jonathana Tennenbauma o opinię Greenspana co do możliwości całkowitego załamania się światowego systemu finansowego. Greenspan nie wykluczył takiej możliwości, choć uznał ją za mało prawdopodobną w kontekście postępującego procesu uelastyczniania światowego rynku na swobodny przepływ kapitału, do czego – zdaniem szefa Fed – skłania się dziś większość światowych polityków, będących u steru władzy.

    Ci politycy, kórzy nie zgadzają się z na obraz świata rządzonego przez elity bankowe USA, i których wizja państwa nie sprowadza się li tylko do wystawiania narodowych armii i policji w służbę dyrektorów i prezesów międzynarodowych instytucji bankowo-finansowych – ci stanowią największe zagrożenie dla Nowego Światowego Ładu, jak określa się skuteczną realizację programu nakreślonego przez Greenspana w Berlinie. Tym zagrożeniem jesteśmy więc wszyscy my – ludzie, czyli obywatele – którzy polityków, chcących czegoś więcej, niż republiki bananowej, obdarzają mandatem wyborczym.

    W pytaniu Tannenbauma zawarta była informacja, że światowe zadłużenie osiągnęło już poziom czteroletniego, łącznego dochodu narodowego wszystkich krajów świata.

    Co to oznacza w praktyce? Ano to, że wszyscy mieszkańcy świata musieliby pracować przez cztery lata, nie pobierając wynagrodzeń, aby spłacić ciążące na nich zobowiązania wobec sektora bankowego. Aż ciśnie się pytanie, czy jak już sprzedamy całe nasze życie, bank Greenspana zacznie honorować nasze aktywa zaświatowe?

    (styczeń 2004)
    Krzysztof Lewandowski

    • W paru miejscach autor ma

      W paru miejscach autor ma sporo racji, ale ten zachwyt nad protekcjonizmem mi się nie podoba.

      "Słowo protekcjonizm oznacza ochronę rynków regionalnych oraz narodowych przed poszukującym lokaty kapitałem i po to chyba została podjęta akcja jednoczenia Europy, aby ochrona przed liberalnym prawem, stanowionym głównie przez Amerykanów, była skuteczniejsza, niż w wypadku akcji podejmowanych na tym polu przez pojedyncze kraje"

      "Prawdziwe intencje Greenspana wyraża jednak dopiero dalszy ciąg jego wypowiedzi, w której stwierdza on, że regionalne praktyki protekcjonistyczne – przez co należy chyba rozumieć wszelkie inicjatywy ochrony rynków lokalnych przed rujnującym te rynki pustym kapitałem spekulacyjnym – muszą zostać zduszone. Postulat ten w równej mierze dotyczy Unii Europejskiej, jak i jej członków – Polaków, Niemców, Chińczyków, Francuzów czy Rosjan, którzy chcieliby się bronić przed neoliberalnym potopem."

      Słowo "protekcjonizm" oznacza nie ochronę rynków regionalnych przed "napływem kapitału spekulacyjnego" i "neoliberalnym potopem" ( przynajmniej nie tylko to ), jak chciałby autor, tylko ochronę "krajowej produkcji" i "krajowego handlu" przed zagraniczną konkurencją, za pomocą ceł, kwot importowych, dopłat do produkcji i eksportu, zaniżania kursu waluty, itd. O tym jak "cudowną" rzeczą jest protekcjonizm i jak na nim "korzystają" konsumenci ( oraz większość producentów ), napisałem niedawno tekst:

      http://www.kontrowersje.net/tresc/mity_protekcjonizmu

      Oczywiście bariery w przepływie kapitału też można uznać za protekcjonizm, ale jak autor zamierza rozróżnić kapitał "spekulacyjny" od "niespekulacyjnego"? Tyle co do protekcjonizmu, natomiast zgadzam się z panem Lewandowskim, że "uelastycznienie przepływów kapitału" nie jest żadnym lekarstwem na długi Ameryki, ani na długi żadnego innego kraju. Lekarstwem na rosnące zadłużenie może być tylko cięcie niepotrzebnych wydatków ( choćby na prowadzenie wojen ). Jeśli natomiast chodzi o transakcje terminowe, derywaty, dźwignię finansową i całą resztę tych giełdowych "instrumentów", to niech sobie banki i fundusze z nich korzystają, ale na własny koszt i na własne ryzyko, bez planów ratunkowych i przerzucania odpowiedzialności na podatników.

  6. W dziwnym kierunku powędrowaleś…
    Żydzi (skrót oczywiście) są interesujący lokalnie tzn. jako kultura w kulturze i globalnie, jako że “chapneli” finansowo USA, do spółki z demokratami.

    W skali globu są efemerydą, reklamiarską bardzo. Z tego, że jestem katolikiem nie wynika że, jak to Doda ładnie sformułowała, poświęcę intelektualną uwagę na rezultat psycholi po winku i trawce.