Reklama

Nieznajomość realiów amerykańskich, a jeszcze bardziej amerykańskiej mentalności i emocji, jakie przyniósł wybór czarnego demokraty w wyborach w Stanach Zjednoczonych ,nie dziwi mnie wcale.

Nieznajomość realiów amerykańskich, a jeszcze bardziej amerykańskiej mentalności i emocji, jakie przyniósł wybór czarnego demokraty w wyborach w Stanach Zjednoczonych ,nie dziwi mnie wcale. Znając polskich specjalistów, takich jak choćby profesorowie Zbigniew Lewicki, czy Krzysztof Michałek, od razu, zanim otworzą usta, wiem, co mają do powiedzenia. Dużo więcej sensownej wiedzy i trafnych analiz można przeczytać u dziennikarzy, takich jak Piotr Gillert z ?Rzeczpospolitej?, czy Marcin Gadziński z ?GW?. Jednak najlepszym źródłem wiedzy okazał się internet, zarówno ten polski, jak i amerykańskie portale, z których dwa są najlepsze – politico.com i huffingtonpost.com. Bez nich nie można było śledzić kampanii – ani jej zrozumieć, zrozumieć zmiany i wagi wyboru 44. prezydenta USA.

Jakiś czas temu Ryszard Bugaj, kiedyś polityk lewicowy, teraz raczej polityczny ?bezpaństwowiec?, zauważył w jednym ze swoich artykułów, że w Polsce, obok tak zwanej partii rosyjskiej, oskarżanej o agenturalność, działa również ?partia amerykańska?. Słusznie stwierdził, że lobbing tej partii, działającej bez specjalnych przykrywek, jest dużo silniejszy, niż partii rosyjskiej. To właśnie dzięki tej ?agenturze wpływów? polskie wojska znalazły się w Iraku (ulegając sfałszowanym argumentom administracji Busha o broni nuklearnej w tym kraju), za jej przyczyną zostały kupione nieloty F – 16, z offsetem, którego praktycznie nie ma, to wreszcie również dzięki temu towarzystwu mamy ?obronną? tarczę antyrakietową, która jak na razie doprowadziła do instalacji rosyjskich rakiet Iskander w Kaliningradzie (a w przyszłości być może na Białorusi), które mają w zasięgu Warszawę. Najważniejszym jednak ?sukcesem? partii amerykańskiej w Polsce jest próba, naszymi rękami, wciągnięcia do NATO i Unii Europejskiej Ukrainy i Gruzji? nie, nie dla wzmocnienia Polski , czy dla realizacji tak zwanej polityki wschodniej, lecz głównie dla realizacji cząstkowych planów amerykańskiej administracji prezydenta Busha, która będąc pod wpływem jastrzębi neokonserwatywnych realizowała politykę ?otaczania? Rosji. Jakie Polska osiągnęła korzyści z tego partnerstwa? Duże – osłabienie naszej pozycji w Unii Europejskiej i pogorszenie i tak złych relacji z Kremlem?

Reklama

Polskie rządy, niezależnie czy były lewicowe, czy quasi prawicowe (prawicy, w rozumieniu ideowym w Polsce jeszcze u władzy nie było – i raczej nie będzie), pielgrzymowały do Stanów Zjednoczonych stale i chętnie . Czasami przybierało to formy groteskowe, jak słynne polowanie Jarosława Kaczyńskiego na uścisk dłoni Busha w przedpokoju Białego Domu, czasami, kiedy amerykański prezydent miał wolne okienko w programie dnia i miał coś do załatwienia z prowincjuszami z Polski i polski premier lub prezydent mogli zasiąść nawet na kwadrans w fotelu. Ale jednak polska polityka skrajnego serwilizmu i żebrania o wizy, czy pieniądze na dofinansowanie polskiej armii (których tak naprawdę nie dostaliśmy nigdy), nie zmieniała traktowania Polski, tak jej siła i pozycja geopolityczna na to zasługuje – jako peryferium Europy. Dobrze i dobitnie przypomniał Polakom to kilka miesięcy temu profesor Zbigniew Brzeziński, który stwierdził, że w interesie Ameryki jest silna Europa, zjednoczony kontynent, którego wartości Ameryka podziela, z potencjałem i wolą do odgrywania decydującej roli w Świecie Jako głównych partnerów Ameryki Brzeziński wymienił Wielką Brytanię, Francję i Niemcy? Nie Polskę. I wskazał jak priorytet dla naszej polityki zagranicznej naszą ścisłą współpracę z Unią Europejską, a głównie z naszym sąsiadem – Niemcami.

Czy wybór mocno lewicowego, jak chcą go widzieć jedni, czy tylko socjaldemokratycznego, ja twierdzą inni, prezydenta Baracka Obamy coś zmieni w tych naszych relacjach? Raczej nie. Nawet biorąc pod uwagę, że w administracji Obamy znajdą się ludzie znający Polskę i jej sprzyjający, jak zachwycony Lechem Wałęsą przypuszczalny przyszły szef Białego Domu, Rahm Emanuel, czy dobry znajomy Radosława Sikorskiego, Ron Asmus – to i tak nasz kraj pozostanie na dalekiej pozycji zainteresowań. Polska będzie postrzegana w dalszym ciągu przez pryzmat naszych relacji z Rosją, czy naszej uległości republikańskiej administracji Busha. Było według mnie ogromnym błędem, że w momencie, kiedy rozpoczynał się wyścig do Białego Domu, polskie władze nie nawiązały kontaktu z Partią Demokratyczną, ale wtedy szefem dyplomacji była jeszcze ?niema? minister Anna Fotyga. Największym jednak błędem było podpisanie umowy o instalację w Polsce tarczy antyrakietowej. To był kolosalny błąd polityczny, który obciąża już rząd Donalda Tuska i jego osobiście.

Czy wybór Baracka Obamy może jednak wpłynąć na polską politykę, zupełnie w innym wymiarze? Myślę, że tak.

Po wyborze Platformy Obywatelskiej, w roku 2007, zaczęto w Polsce mówić, że polska polityka weszła w okres tak zwanej postpolityki, pewnego nihilizmu politycznego i wyprania jej z idei. Mówią i piszą o tym zarówno publicyści prawicowi, tacy jak Robert Krasowski, jak piewcy odnowy lewicy, skupieni wokół środowiska ?Krytyki politycznej?. Stwierdzają oni dość zgodnie, że obecne pokolenie polityczne pozbawione jest idei, operując hasłami, typu ?Polską solidarną?, ?Polską liberalną?, czy przyklejając sobie łatki post-, lub antykomunistów. Zabierają miejsce w polityce ludziom z autentycznymi poglądami.

W Polsce został ukształtowany i spetryfikowany przepisami prawa i zasadami finansowania model prowadzenia polityki poprzez machiny partii politycznych. Partii, które tak naprawdę nie są elementami układu społecznego, lecz organizacjami wyborczymi, mającymi swoich szefów wynieść na wysokie stanowiska w państwie. Przeciwstawia się im naturalne ruchy społeczne, czy ośrodki intelektualne, takie jak wspomniana już ?Krytyka Polityczna?, czy Krakowski Ośrodek Myśli Politycznej. Próbują na scenie politycznej znaleźć swoje miejsce raczkujące stowarzyszenia, takie jak ?Polska XXI?. Jak na razie nie maja one realnego wpływu na to, co się w polskiej polityce dzieje.

Czy w związku z tym w Polsce może się pojawić ktoś taki, jak Barack Obama? To jest pytanie – a być może zadanie dla polskich politologów i speców od kreowania i tworzenia bytów politycznych.

Michał Kamiński, prezydencki minister powiedział, że w Polsce najbliżej do Obamy ma? Lech Kaczyński – ponieważ też chce zmiany. Pomijając kuriozum tego stwierdzenia, warto mu przyznać rację – w Polsce mógłby się pojawić taki polityk, jak Barack Obama, pod warunkiem, że będzie miał siłę osobistego przekonywania, będzie chciał dążyć do zmiany? i będzie miał za sobą sprawny aparat działania.

Barack Obama jest również oskarżany o to, że jego program, ogólnikowy, też jest bardziej postpolityczny, niż ideowy i konkretny, jednak mało kto zauważył, że trzymał się on dość dokładnie w ramach programu swojej Partii Demokratycznej. I dlatego też miał jej pełne poparcie, po walce z Hilary Clinton.

Ale Obama wygrał wybory i pociągnął za sobą tak olbrzymią masę obywateli, w tym również młodych, nowych wyborców, ponieważ miał miał właśnie program zmian i stymulacji do tych zmian wyborców.

Po raz pierwszy polityk tak otwarcie i radykalnie opowiedział się za ZWIĘKSZENIEM podatków, sformułował rewolucyjny, jak na warunki amerykańskie, program federalnej ochrony zdrowia, zapowiedział zgodę na związki homoseksualne i na badania nad komórkami macierzystymi. Brakuje w tym programie tylko kwestii ograniczenia dostępu do broni – a mielibyśmy w nim komplet tematów fundamentalnych dla amerykańskiego wyborcy. Czy któryś z polskich polityków odważyłby się na taką szczerość?

Można to oczywiście nazwać postpolityką, ponieważ jego projekty i propozycje idą w poprzek tak zwanej poprawności politycznej. Jest to coś, co w polskiej zaściankowej, zamkniętej organizacyjnie i mentalnie polityce nie jest możliwe. Nawet hasła jasne, proste, takie jakie dały Platformie Obywatelskiej zwycięstwo w roku 2007, z biegiem czasu blakną albo wręcz zanikają. Modernizacja, liberalizacja, zwiększenie samorządności państwa – w zderzeniu z koniecznością doholowania Donalda Tuska do prezydentury tracą na atrakcyjności i znaczeniu.

Podobnie jest na lewicy. Sojusz Lewicy Demokratycznej prowadzony jest przez młodego tetryka, Grzegorza Napieralskiego, który ma tak naprawdę tyle wspólnego z hiszpańskim premierem, Jose Zapatero, co polska krowa z andaluzyjskim bykiem. Jego program scalania własnej partii, a nie całej lewicy, mizdrzenia się do PiS albo do Lecha Kaczyńskiego, dbania o to, aby wyrugować Wojciecha Olejniczaka, doprowadzi do upadku tej formacji.

Inna gwiazda lewicy, Sławomir Sierakowski chodzi po różnych imprezach i rautach i zapowiada, że już, za chwilę, za moment pojawi się na scenie politycznej nowa siła, nowa jakość myśli lewicowej. I jakoś od paru lat ten pieszczoch prawicy nie potrafi wyjść poza mury swoich pakamer klubowych – chyba, że na wywiad do telewizji?

Po drugiej stronie mamy drewnianego Rafała Dutkiewicza, który może i jest sprawnym administratorem Wrocławia, ale jakoś idei i pasji nie mogę w nim odnaleźć – nie mówiąc o osobowości.

No więc kto? Kto jest wstanie w Polsce podjąć się roli naszego Baracka Obamy? Czy ktoś jest wstanie przełamać mizerię, miałkość i bezideowość polskiej polityki?

Czasami pisze i wspomina się o Tomaszu Lisie?
Tylko, czy przypadkiem nie jest to takie same porównanie, jak porucznika Borewicza do niejakiego Jamesa Bonda?

Azrael

Reklama

3 KOMENTARZE