Reklama

Tego dnia Premier obudził się jak zwykle o 6:30. Tym razem dłużej leżał w łóżku bezmyślnie wpatrując się w sufit. Dzień nie zapowiadał się interesująco.

Tego dnia Premier obudził się jak zwykle o 6:30. Tym razem dłużej leżał w łóżku bezmyślnie wpatrując się w sufit. Dzień nie zapowiadał się interesująco. Czekała go batalia w sejmie – pierwsze czytanie pierwszego pakietu ustaw wspomagających cięcia budżetowe. Ustawy przykrojone zostały na miarę tej koalicji, która od poczęcia chwiała się w posadach i na miarę przewidywań sondażowych. Reformy miały wywołać nie większy niż 10% spadek poparcia dla rządu, premiera i rządzącej partii. Nie był to pakiet marzeń, ale co zrobić. Na tyle stać było obecną koalicję, a oddanie władzy oznaczałoby – w odczuciu premiera – oddanie kraju w ręce ludzi niespełna rozumu.

Takie samo zdanie o opozycji miały, póki co, w większości przychylne Premierowi media. Ale ich łaskawość mogła się lada chwila skończyć, bo nic tak nie napędza oglądalności i poczytności jak dokopywanie rządowi, który skazany jest na wprowadzanie bolesnych, acz koniecznych reform – myślał sobie Premier zerkając raz to na żyrandol, raz kinkiet wiszący nad łóżkiem. Zresztą szef opozycji sam się pogrążał z dnia na dzień. Ostatnim wyskokiem szefa opozycyjnej partii było zatrudnienie zespołu wróżbitów i jasnowidzów, którzy zajęli się wyjaśnianiem narodowej tragedii po myśli prezesa. Od tego czasu nikt już poważnie nie traktował najsilniejszej partii opozycyjnej, która stanęła na krawędzi politycznej katastrofy. Wierni pretorianie prezesa: wielki likwidator, pirat drogowy i tańczący z PZPN, już podjęli starania o dolepienie się do partii, które w sondażach przekraczały wymagany próg wyborczy.

Reklama

Wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze do osiągnięcia głównego celu premiera jakim było utrzymanie władzy na kolejne 4 lata, ale coś – trudno powiedzieć co – niepokoiło szefa rządu.
– Dobra, pora na poranną ablucję – powiedział premier ni to do siebie, ni to do żony która właśnie wyszła pachnąca perfumami Diora z łazienki.
Szybki prysznic, ząbki, golenie.
– Kochanie nie wiedziałaś mojej maszynki do golenia? – zawołał szef rządu do małżonki.
– Nie wiem, mówiłam żebyś zrobił wreszcie porządek z tym burdelem w swoich rzeczach, wszystkie twoje rzeczy leżą porozwalane po całej łazience. Łazienka to nie Rada Ministrów. Poszukaj sobie – złośliwie odparowała najlepsza z żon.
– Jędza – mruknął premier – ale ma rację, och jak przydało by się coś zrobić wreszcie porządnie. Gdzie ta cholerna maszynka? A jest. A pianka? Uuuups – jest. Co ona robiła w szafce na ręczniki?
– Psiakrwia – rzucił premier do lustra. Pojemnik z pianką golenia nagrzał się od grzejnika i wystrzelił białą smugą na lustro. Premier wyciągnął palec żeby ściągnąć piankę z tafli olbrzymiego lustra łazienkowego i znieruchomiał. Palec zanurzony w piance nie natrafił na opór szkła tylko zanurzył się dalej.
– Co w mordę? Co za jaja? – rzucił Szef Rady Ministrów i jednocześnie mocniej nacisnął rękę, która nie natrafiła na żaden opór. Po chwili wyciągnął rękę uwalaną w piance do golenia i obejrzał ją dokładnie. Nie dostrzegł jednak niczego podejrzanego. Powtórzył manewr z takim samym skutkiem.
– O cholera, ktoś dosypał mi LSD. Przez chwilę premier wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze i w rękę do połowy zanurzoną w lustrze.
– A co mi tam. Wszystko jest dla ludzi, skoro tak, zobaczymy co jest po drugiej stronie – uśmiechnął się szelmowsko do siebie. Znów przez chwilę premier poczuł się jak dawniej, gdy miał dwadzieścia parę lat i próbował to tego to owego. Ostrożnie wsunął w lustro drugą rękę i z trudem utrzymując równowagę, najpierw lewą nogę, później prawą i wreszcie głowę i tułów.

– Hi nic ciekawego – mruknął po chwili – po drugiej stronie jest to samo. Rozejrzał się pobieżnie, sięgnął po ubranie, skropił się wodą kolońską, nałożył zegarek – niech to szlag jestem spóźniony – rzucił spojrzawszy na cyferblat Rolexa, który otrzymał od swojego ulubionego posła z lubelskiego, wykonującego dla niego czarną robotę. Premier w pośpiechu nie zwrócił uwagi na pewne szczegóły odróżniające rzeczywistość lustrzaną od oryginalnej. Otóż wszystkie jego rzeczy w łazience leżały w najlepszym porządku, logicznie poukładane po prawej lub lewej stronie lustra.

Premier przebiegł przez salę jadalną, rzuciwszy małżonce zdawkowe „pa kochanie muszę lecieć – już jestem spóźniony, zjem w przerwie posiedzenia sejmu”. Ta popatrzyła na niego jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu.
– Kochanie co się stało, nigdy się nie spóźniałeś – zapytała po dłuższej chwili żona, ale Prezes Rady Ministrów był już na dole przy rządowej limuzynie.

– Gazety dla Pana Premiera powiedział ochroniarz, gdy obaj usadowili się w limuzynie i podał świeże wydania najważniejszych dzienników.
Dziękuję – odparł Premier i pogrążył się lekturze. Przez chwilę w samochodzie słuchać było tylko miarowy cichy pomruk silnika, który nagle przerwał krzyk Premiera – Co jest kurwa!? Co to za żarty sobie robisz? Co to za gazety? – ryczał Szef Rządu. Co to jest? – machnął ochroniarzowi przed nosem. – Jaja sobie robisz ze mnie?
– O co chodzi Panie Premierze. To dzisiejsze wydania. Dostarczone jak zwykle przez rządowego kolportera – odparł przerażony ochroniarz.
– Taaaaak? – przeciągle zapytał Prezes Rady Ministrów – A to co? – pokazał palcem artykuł na pierwszej stronie. – Czytaj!
– Wielka ofensywa rządu w sejmie – czytał ochroniarz. – Rząd dokończy plan Hausnera: KRUS do odstrzału, 90% agencji rządowych do likwidacji, dopłaty do leków uzależnione od dochodów…
– Wystarczy – przerwał Premier – teraz tu – podał ochroniarzowi drugą gazetę.
– Największa deregulacja gospodarki w historii Europy – 80% nakazów, zarządzeń, licencji, pozwoleń do kosza…
– Dość. I co, to ma być program mojego rządu? Gdzie to wydrukowałeś? Kto ci do dostarczył? Oni? – wskazał palcem na gazetowe zdjęcie posłów największej partii opozycyjnej. Chcą mnie wyprowadzić z równowagi przed posiedzeniem sejmu, tak? Że niby obiecałem złote góry, a tymczasem stawiam pagórki z gówna! Za ile cię kupili Judaszu?
– Czy Pan Premier dobrze się czuje? – z niekłamaną troską zapytał się ochroniarz. Przecież to pański program, program Pana rządu. Proszę tu jest streszczenie wystąpień poszczególnych ministrów – ochroniarz podał gruby segregator.

Premier w milczeniu przerzucił parę stron. Robiło mu się na przemian zimno i gorąco, pocił się i dostawał dreszczy. To co przeczytał nie mieściło mu się w głowie. Oto miał przed sobą pakiet reform, które zapowiadały kolejne rządy, łącznie z rządem obecnej koalicji, a które dotychczas nie zostały wprowadzone. I oto teraz ma przed oczami wystąpienia własnych ministrów, którzy w pakiecie wszystkie te reformy firmują jako reformy rządowe. Przerzucił szybko kartki i dotarwszy do przemówienia minister zdrowia zatrzymał się z ciekawością. W mgnieniu oka lektura pochłonęła go całkowicie. – Jasna cholera – pomyślał. Tak! Tak to należy zrobić. Jezu ozłocę ją. To fantastyczny pomysł, ale nie, to nie przejdzie – zreflektował się. Opozycja nie zostawi na tym suchej nitki, przecież…urwał myśl czytając przemówienie wprowadzające minister zdrowia: „Chciałabym podziękować szczególnie posłom opozycji za twórczy wkład w rządowy program reform. Pomysł ze wspólnym przygotowaniem trzech najważniejszych ustaw: zdrowotnej, emerytalnej i budżetowej przez zespoły międzypartyjne okazał się strzałem w dziesiątkę”. – Zespoły międzyparlamentarne? Co to za idiotyzm? Opozycja razem z moim rządem? W jaki sposób z tym psycho…
– Podaj mi gazety – rzucił Premier do ochroniarza. Co my tu mamy – mruczał do siebie przerzucając strony gazet. Jest! Duży tytuł na drugiej stronie: „Prezes największej partii opozycyjnej wycofuje się z czynnego życia politycznego.” Następna gazeta: „ Prezes wycofuje się na wieś.” I następny: „Czy tak jak Marszałek z Sulejówka Prezes będzie sterował poczynaniami swojej partii w przyszłości z wiejskiej posiadłości?”.
– Fiu fiu – zagwizdał Szef Rządu. Zrymowało im się. Po chwili czytał dalej tytuły artykułów: „Rządowy pakiet ustaw osłonowych”. „Oszczędności budżetu zadaniowego idą w miliardy”. „Koniec budżetowego niechlujstwa – od dzisiaj liczą się efekty a nie stopień wykonania planu”. „Polskie mierniki efektywności budżetów zadaniowych zachwycają Unię Europejską”. „Hazardziści finansują osłonę najuboższych”. „Coraz więcej funduszy celowych w budżecie”.

Premier odłożył gazety i patrzył milcząco w okno. Nagle doznał olśnienia. – Zawracaj! Natychmiast zawracaj! Jeszcze wszystko da się uratować – dodał po cichu.
– Ale Panie Premierze, obrady Sejmu – zaprotestował kierowca, zaczynają się…
– Powiedziałem zawracaj, bez dyskusji.

Rządowa limuzyna na sygnale zatrzymała się, dając czas eskortującym motocyklistom na zajęcie właściwej pozycji i zawróciła w stronę rezydencji Szefa Rady Ministrów. Premier wbiegł po schodach wprost do łazienki. Żeby tylko się nie zamknęło pomyślał. Dotknął ręką lustra – jest przejście. Teraz będzie wszytko w porządku, teraz będzie wszystko w najlepszym porządku – pomyślał premier przechodząc przez lustro do rzeczywistości, którą współtworzył.

Pakiet reform kurwa ich mać – pomyślał premier. – Wszystko za jednym posunięciem. I co dalej? Ja przeprowadzę reformy, a opozycja przyjdzie na gotowe i przejmie władzę. O! Takiego wała. Teraz jak już wiem jak to zrobić podzielę to na 4 kadencje i będę narodowi dozował dobrobyt, żeby się ludziom we łbach nie przewróciło. A 16 lat jak z bata strzeli, do emerytury jak znalazł.
Premier wyszedł z budynku i podszedł do czekającej limuzyny.
– Jesteśmy spóźnieni Panie Premierze – poinformował go kierowca.
– I co z tego. – odburknął Szef Rządu – Kto tu jest premierem? Gdzie gazety? – zapytał ochroniarza.
– Nie dowieźli Panie Premierze – odparł znudzony ochroniarz.
– Teraz wszystko jest w porządku, w najlepszym porządku – mruknął Premier.

Reklama

22 KOMENTARZE

  1. Przywołany był tu dziś
    Przywołany był tu dziś imiennie Jeremi Przybora. To ja apropos bez s Twojego tekstu ośmielę się parazfrazować noblistkę, która to mistrzem zachwycona była.

    Mistrzowskie połączenie powagi z żartem. Mistrzostwo polega na tym, że szwów nie widać.

  2. Przywołany był tu dziś
    Przywołany był tu dziś imiennie Jeremi Przybora. To ja apropos bez s Twojego tekstu ośmielę się parazfrazować noblistkę, która to mistrzem zachwycona była.

    Mistrzowskie połączenie powagi z żartem. Mistrzostwo polega na tym, że szwów nie widać.