Reklama

Nie wiem, czy myśli mają skrzydła i nie wiem, gdzie podziewają się nocą

Kiedy rozmyślam o poezji łapię się na tym, że mnie opływa. Skoro jest wszędzie dookoła mnie i jestem jej świadom, to raczej dobra nowina. Niby tak, ale nie do końca jestem tym faktem usatysfakcjonowany.
Zupełnie czym innym jest poruszanie się w wielkim domu książki z możliwością oglądania ich obwolut, a zupełnie czym innym jest możliwość ich nabycia i wertowania karta po karcie do ostatniej strony i powrotu, kiedy się tylko zapragnie. 

Reklama

Podobnie sprawa wygląda w bogato zaopatrzonym sklepie z zabawkami i poruszanie się pośród tej krainy czarów dziecka, któremu wolno tylko patrzeć – broń Boże dotykać.
Identycznie rzecz się ma w markecie, kiedy dorosły człowiek uświadomi sobie, że jest zewsząd otoczony wszystkimi dobrami, a on nie może ich nabyć nawet drogą rat za zero złotych.

A poezja – skoro jest wszędzie i mnie zaledwie opływa, a w żaden sposób nie mogę nabrać z niej w dłonie nektaru tych zakodowanych magią liter, albo się w niej zanurzyć – uwiera niczym cierń, doskwiera jak głód, boli.To, z czym mogę się wirtualnie zetknąć, kursorem najechać na link – otworzyć, jest niczym ciastko za szybą najwyśmienitszej w mieście cukierni.

Reklama