Reklama


Zawodowcy!

Obserwuję sobie, ale już tylko z pewnego nawyku i bez większego zaangażowania, dziennikarską brać i ta nie przestaje mnie wprawiać w zabawne osłupienie. Gdyby zgłosił się do mnie Pan, a mam takie ambicje, wszak nie święci garnki Panu Bogu lepią, i rzekłby Pan: „Kurak nie lubię cię, boś pyskaty ateista i dlatego mam dla ciebie pokutę.

Reklama

Za karę weźmiesz na swoje sumienie ciężar odpowiedzialności za polskie dziennikarstwo i wyznaczysz trzech/trzy/troje, którzy ocaleją przed zagładą jaką sobie obmyśliłem”. Uśmiechnąłbym się na te boskie słowa i nawet nie zawracał pleców sumieniu. Panie Boże mógłbym rzucić monetą, ale przecież i tak wiesz co wypadnie, dlatego wal jak Ci się walnie, wal w ciemno i niczym się nie przejmuj, nie można nie trafić, a kto ocaleje, to jego szczęście.

W czambuł i generalizacją po zawodzie? A czemu nie? Nie wiedzę w tej masie nikogo, kto mógłby mnie zaskoczyć przenikliwością sądów, samodzielnym myśleniem. Prawidłowość jest taka, że za nazwiskiem idzie ugruntowany pogląd. No dobrze, niech sobie każdy po jednym wyjmie i uratuje, ja na siłę wyjmę Zarembę. Czasami mnie zaskakuje, zdarza mu się pomyśleć inaczej niż redakcyjna linia nakazuje, czy polityczna sympatia podpowiada, ale to rzadko, odświętnie. Mogę dorzucić Kuźniara, chociaż jego ostanie podniety autobusem ze Świdnicy trochę mi odebrały ochoty na ratownictwo. W każdym innym przypadku dajcie mi nazwisko, a powiem Wam co nazwisko na dowolny temat powie, czy napisze. Z tematów wiodących oczywiście, bo w takich ocenach jak nowy dyfuzor Kubicy, mogą się redaktorzy na chwilę zerwać z łańcucha i powiedzieć „moim zdaniem” tak, że zabrzmi to w miarę szczerze.

Rozczuliły mnie, po ostatnim przeglądzie branży, dwie sprawy. Pierwsza to pewna desperacja braci dziennikarskiej, która paraliżowana strachem posuwa się do coraz bardziej kuriozalnych tez. Dotąd było tak, że niemal jednym głosem „środowisko” mówiło: „blogosfera, to amatorszczyzna, emocje, heide park, niepoważne to wszystko i z zupełnie innej bajki niż profesjonalne dziennikarstwo”. Szybko się okazało, że ta stadna opinia jest, jak to się mówi profesjonalnym językiem: „przeciw skuteczna”. W związku z tym nastąpił ostry zwrot wokół kociego ogona i zamieniono argumentację na: „jeden pies”.

Brać dziennikarska jeszcze nie hurtem, ale pojedynczo, zaczyna przyznawać, że ich robota jest tyle samo warta, co blogerska pisanina. Generalnie wszystko tabloid, zdechły standardy i niezależność po obu stronach, a skoro zdechło po obu, to w domyśle lepiej już czytać zawodowo zdemoralizowanych, niż amatorsko puszczalskich. Trzeba powiedzieć, że jak na branżę nawet sprytne, ale już dla tych spoza branży na tyle proste, że cóż poza uśmiechem można posłać „konkurencji”.

Nie wnikam już w te posiedzenia redakcyjne, gdzie trzeba siedzieć i wysłuchiwać jakie są ramy „niezależności”, kto jest sponsorem wiadomości tygodnia. Nie wspominam o tym jak się kręgosłup pręży na korytarzu już na sam dźwięk charakterystycznego kroku naczelnego, czy jeszcze gorzej prezesa. Nie będę się znęcał nad porannymi, wyrywanymi z rąk do rąk faksami, mailami, z treścią gdzie się urodziło ciele z dwoma głowami, albo wypadł noworodek z okna. Każdy taki faks, daje „interwencję” i dodatek do pensji. Samego klimatu w zespole, gdzie jeden drugiego „zakochałby” na śmierć, nie będę poddawał ocenie.

Szkoleń nie będę komentował, spotkań integracyjnych i trzymania sztamy z politykami wszelkiej maści, aby się mogły redakcje dowiedzieć z anonimowego źródła, również. Powiem tylko jedno co zdecydowanie odróżnia blogera od dziennikarza i to się banalnie WOLNOŚĆ nazywa, oddech pełnym cycem. Wstać nie o 6.00, ale kiedy się chce, napisać nie to co wyszkolone, zintegrowane, sponsorowane, ale co się chce. Słyszeć na schodach charakterystyczny chód udomowionego psa lub dzikiego kota i mieć całkowicie luźny kręgosłup.

To odróżnia blogera od dziennikarza, cała reszta jest pochodną. Niewolnik będzie pisał tak jak mu pan każe i długość łańcucha pozwala, człowiek wolny pisze co mu wolność zakłóca i nie dba jaki szyld, jakie nazwisko, jakie środowisko uzurpator reprezentuje. Z tego się bierze niezależność legendarna i jeszcze mniej spotykany obiektywizm. Zawodowcy od przesyłania treści mają tyle z życia co gladiator, biją się w imieniu swoich patrycjuszy i nerwowo obserwują kciuk. Z czasem kiwają głowami i głaszczą słowami w taki sposób jakby właściciel gladiatora kiwał i głaskał gdyby potrafił, wchodzi im to w krew i w końcu ruchy są na tyle przez trening wyćwiczone, że stają się naturalne i to się nazywa dziennikarska „niezależność”.

Żeby tak całkiem w czambuł nie było to trzeba powiedzieć, że bloger przychodzi na gotowe, mówiąc brutalnie i cynicznie nie musi sobie brudzić rąk zdobywaniem informacji i to tylko połowa dramatu dziennikarza. Druga „większa” połowa jest taka, że przeciętnie utalentowany bloger ze zdobytej przez dziennikarza informacji robi taki wpis, o którym niejeden zawodowiec może sobie pomarzyć. Ten aspekt moralnie szemrany w jakimś sensie każe się pochylić nad podłym losem dziennikarza, niemniej nie ma przecież konieczności, zawsze można zostać blogerem. No i trzeba pamiętać, że dziś dziennikarz korzysta w równym stopniu z Wiki i informacji agencji, co bloger, więc i tu się przewaga niweluje.  

Druga sprawa to pewne zamiłowanie, takie hobby, nawet pasja w prześciganiu się w koronkowych analizach. Nie pamiętam już gdzie, ale w jakimś ambitnym tytule, przeczytałem jedną z takich koronkowych analiz. Oto zdaniem analizatora, wsiok z Biłgoraja prowadzi misterną, wielowątkowo tkaną grę i na końcu tej gry wyhaftuje męża stanu Palikota, kandydata na prezydenta RP. Poważnie! Takie idiotyzmy czytam w wydaniu zawodowych gladiatorów i oni się jeszcze pod tym podpisują. Ta niebywała skłonność do chaosu myśli, rozpaczy intelektualnej, która się potem nazywa analizą. Jakieś radio podaje, że Kaczyński zamówił 250 ćwiartek, czy czegoś tam. Spanikowany i w poczuciu performerskiego obowiązku Palikot idzie na rynek i pije z żulem, by znów mieć swoje 5 minut u tych co wyrwali z rana faksy i maile, a ci co się spóźnili na podstawie tego chaosu dopatrują się koronkowych analiz.

Nie no, to nie może być takie banalne, przecież Palikot przeczytał Gombrowicza. Takie wypicie wódki na rynku musi być częścią planu, tylko kurcze jakiego? Ja nie mogę, przecież to jest gra na prezydenta! No jasne, jakżeby inaczej! Jaki genialny plan Palikota, przed chwilą wymyśliłem. Teraz wystarczy przelać na papier, albo ekran i już tą/tego co wyrwał faks szlag trafi, news jak marzenie. Palikot na prezydenta! A, że ten Palikot w Lublinie mimo wyłożonych emerytom i rencistom milionów, dwa razy zebrał w dupę od niejakiej Kruk, to już mało ważne. To, że szanse Palikota na startowanie w wyborach prezydenckich są tak prawdopodobne jak wybór Madonny na papieża, nie jest ważne, ważne aby błysnąć koronką. Podobnie zabawną jest ostatnia sensacja już w wykonaniu, na moje doświadczone autopsyjne oko, nawalonego w trzy tyłki Palikota.

Tenże po pijaku wybełkotał, że już nie prezydent, ale prezes PO to jego plan polityczny i jakby przypadkiem dodał, że z samym Schetyną walczy. Cały tłumek wygłodniały maili i faksów rzucił się na newsa i żadnemu „zawodowcowi” nie przyszło do łba, że puszczająca się na lewo i prawo PO stawiająca na swoim czele takiego radykalizującego pajaca traci na starcie swoją „uniwersalność” i dorobek szerokopasmowy od Hubner do Krzaklewskiego. Po co Palikot bełkocze takie hity? Oczywiście po to, aby odreagować na Schetynie, który faktycznie dobiera mu się do tyłka, ale nie dlatego, że Palikot jest w stanie z nim konkurować, ale dlatego, że Palikot może kupić kilku kolesi z PO i postawić się Schetynie, kiedy trzeba będzie zastąpić Tuska jakimś Komorowskim, czy jeszcze bardziej miernym i wiernym Chlebowskim, co zapewne jest marzeniem Tuska.

Palikot bardzo słusznie się ze strachu urżnął i przebiera nóżkami, on doskonale wie jak się wylatuje z PO i przede wszystkim kto się specjalizuje w takich akcjach. Gorzej niż na Schetynę, wsiórek trafić nie mógł, pewnie prokuratura niewiele mu udowodni, ale sprawa będzie żyć i być może nawet zahaczy o standardy PO. Byłoby na tyle niezależności i koronek, bo znów niepotrzebnie i zawodowcy od analiz i pajace nabzdryngolone zbudują kampanię.

Reklama

20 KOMENTARZE

  1. Bardzo dobrze piszesz i we
    Bardzo dobrze piszesz i we właściwej liczbie. Powinno już być ok, to długi link w jednym z artykułów w publicystyce rozjechał stronę. Palikot uwziął się na zawracanie dupy kijem, ja uwziąłem się na Palikota, to nie kompleksy, to alergia na pozerów.

  2. Bardzo dobrze piszesz i we
    Bardzo dobrze piszesz i we właściwej liczbie. Powinno już być ok, to długi link w jednym z artykułów w publicystyce rozjechał stronę. Palikot uwziął się na zawracanie dupy kijem, ja uwziąłem się na Palikota, to nie kompleksy, to alergia na pozerów.

  3. Kot
    Nie mogąc się “przyczepić” do myśli przewodniej Twojego postu, bo ją popieram, chcę Cię zapytać, skąd u Ciebie taki fantastyczny słuch, który pozwala usłyszeć “charakterystyczny chód dzikiego kota” i to na schodach. Podziwiam i zazdroszczę, aczkolwiek jeszcze nieźle słyszę, tudzież pozdrawiam.

  4. Kot
    Nie mogąc się “przyczepić” do myśli przewodniej Twojego postu, bo ją popieram, chcę Cię zapytać, skąd u Ciebie taki fantastyczny słuch, który pozwala usłyszeć “charakterystyczny chód dzikiego kota” i to na schodach. Podziwiam i zazdroszczę, aczkolwiek jeszcze nieźle słyszę, tudzież pozdrawiam.

  5. Z całym szacunkiem Złotousta
    Kiedy w Polsce wprowadzano podatki, a potem zreformowano ZUS, nikt się mnie pytał, czy sobie poardzę z PITem i czy będę miała z czego zapłacić ZUS. Od lat pracuję na swoim – zapier…lam, jak to pięknie powiedziałaś, i nie wyciągam ręki po pieniądze publiczne. Lud pracujący polskich wsi nie płaci podatków (i nie mów mi, proszę, o podatku rolnym, bo ja płacę i od nieruchomości i użytkowania wieczystego), nie płaci składki zdrowotnej, dużo mniejszy KRUS albo żadnego, a świadczenia ma porównywalne. Ja do swojego warsztatu pracy nie dostaję żadnych dotacji, nie mam swojego lobby ani swojej niechłopskiej partii, czy nieludowego stronnictwa, które dbałoby o moje interesy. I ma dużo wyższe koszty życia. Wiem, co mi teraz poradzisz – żebym się przeniosła na wieś. Rolnik też może się przenieść do miasta – nie przyjdzie i sobi poradzi.

    Powiedz mi proszę, dlaczego po 20 latach od transformacji na wsiach nie ma małych przetwórni? Dlaczego nie ma spółdzielni, które sprzedawałyby ekologiczną żywność, choćby i po 30 zł za 1 kg schabu? Powiem Ci dlaczego: bo łatwiej jest żądać, niż wziąć się do roboty, pomyśleć i zarobić.

    A już argumenty o “jednakowych żołądkach”są naprawdę żałosne. A konstytucyjna równość wobec fiskusa to pies?

    Pozdrawiam.

  6. Z całym szacunkiem Złotousta
    Kiedy w Polsce wprowadzano podatki, a potem zreformowano ZUS, nikt się mnie pytał, czy sobie poardzę z PITem i czy będę miała z czego zapłacić ZUS. Od lat pracuję na swoim – zapier…lam, jak to pięknie powiedziałaś, i nie wyciągam ręki po pieniądze publiczne. Lud pracujący polskich wsi nie płaci podatków (i nie mów mi, proszę, o podatku rolnym, bo ja płacę i od nieruchomości i użytkowania wieczystego), nie płaci składki zdrowotnej, dużo mniejszy KRUS albo żadnego, a świadczenia ma porównywalne. Ja do swojego warsztatu pracy nie dostaję żadnych dotacji, nie mam swojego lobby ani swojej niechłopskiej partii, czy nieludowego stronnictwa, które dbałoby o moje interesy. I ma dużo wyższe koszty życia. Wiem, co mi teraz poradzisz – żebym się przeniosła na wieś. Rolnik też może się przenieść do miasta – nie przyjdzie i sobi poradzi.

    Powiedz mi proszę, dlaczego po 20 latach od transformacji na wsiach nie ma małych przetwórni? Dlaczego nie ma spółdzielni, które sprzedawałyby ekologiczną żywność, choćby i po 30 zł za 1 kg schabu? Powiem Ci dlaczego: bo łatwiej jest żądać, niż wziąć się do roboty, pomyśleć i zarobić.

    A już argumenty o “jednakowych żołądkach”są naprawdę żałosne. A konstytucyjna równość wobec fiskusa to pies?

    Pozdrawiam.

  7. Cytując klasyka: Hmmmmmm
    a ile w tym wzroście z 3,50 na 20 jest kosztów zakolczykowania świnki, wprowadzenia do systemu (zdaje się HP robiło) – tego wymaga UE – ubicia w sposób humanitarny (?), kontroli weterynaryjnej, no i oczywiście marży panów (lub pań), którzy mięso kupują w rzeźni (ubojni), a sprzedają w hurtowni, a potem innych pań (lub panów), którzy kupują w hurtowni, a sprzedają w sklepie? Myślę, że ciekawie byłoby prześledzić, kiedy i komu ta cena rośnie i o ile.

  8. Cytując klasyka: Hmmmmmm
    a ile w tym wzroście z 3,50 na 20 jest kosztów zakolczykowania świnki, wprowadzenia do systemu (zdaje się HP robiło) – tego wymaga UE – ubicia w sposób humanitarny (?), kontroli weterynaryjnej, no i oczywiście marży panów (lub pań), którzy mięso kupują w rzeźni (ubojni), a sprzedają w hurtowni, a potem innych pań (lub panów), którzy kupują w hurtowni, a sprzedają w sklepie? Myślę, że ciekawie byłoby prześledzić, kiedy i komu ta cena rośnie i o ile.