Reklama

Dzień Wolności Podatkowej to dzień, w którym (średnio) łączny dochód od początku roku zrównuje się z (przewidywanymi) zobowiązaniami podatkowymi ten rok, a więc symbolicznie obywatele przestają płacić

Dzień Wolności Podatkowej to dzień, w którym (średnio) łączny dochód od początku roku zrównuje się z (przewidywanymi) zobowiązaniami podatkowymi ten rok, a więc symbolicznie obywatele przestają płacić państwu, a zaczynają zarabiać na siebie. Do obliczenia, kiedy ów dzień przypada, służy stosunek udziału wydatków publicznych do PKB. Tyle wikipedia.

Postanowiłem sobie policzyć kiedy canned head staje się wolnym człowiekiem i ile kosztuje mnie rozkosz bycia obywatelem państwa polskiego (nie mylić z byciem Polakiem).

Reklama

Wyliczam po kolei co mi państwo potrąca, wszystkie potrącenia procentowo odniosę do kwoty przychodu. Procent obliczony przeze mnie w stosunku do przychodu różnić się będzie od tego, który wynika z metody obliczania kwoty potrącenia (np. składka zdrowotna), ale ponieważ ja już dysponuję kwotami, mogę w moim konkretnym przypadku wszystko ostatecznie odnieść do mojego całkowitego, a więc pierwotnego rocznego przychodu.

No to liczymy. Zaczynam od PIT za ub. rok. Kwota przychodu to X. Wszystko co zarobiłem, żadnych wydatków wliczanych w koszty firmy. Jestem etatowcem, więc państwo z góry mi określa jakie mogłem ponieść koszty uzyskania przychodu (do tego jeszcze wrócę na koniec).

Potrącenia od tego co zarobiłem w stosunku do przychodu początkowego:
• ubezpieczenie emerytalne: 7,9%;
• ubezpieczenie zdrowotne: 6,6%;
• zaliczki pobrane na poczet podatku dochodowego: 7,5%;
• zapłacony razem z PIT podatek dochodowy: 2,7%
Jak na razie państwo polskie dziabnęło mnie na 24,7% tego co zarobiłem.

Tu mała dygresja do Pani Fedak. Byłbym wdzięczny gdyby przeprowadzając eksperymenty z ubezpieczeniem emerytalnym Pani Fedak pamiętała, że nie są to pieniądze, które mi państwo daje, tylko takie który mi państwo zabiera. Nie zmienia tego fakt, że ów zabór pieniędzy odbywa się w majestacie prawa. W związku z tym uważam, że mam prawo współdecydować w jaki sposób owe pieniądze będą przechowywane do czasu, aż zaczną mi być wypłacane w formie zasiłku emerytalnego (określenie zasiłek jest tu jak najbardziej na miejscu, biorąc pod uwagę jego przewidywaną wysokość). Skoro twierdzi się, że moja emerytura zależy od tego co sobie wypracuję, wobec tego zmiany obowiązującego systemu powinny być ze mną konsultowane i powinienem mieć wybór: rozwiązanie stare lub nowe. Arbitralne zmiany pani Fedak może sobie przeprowadzać wtedy, gdy państwo zlikwiduje pozycję ubezpieczenie emerytalne i zastąpi je pozycją podatek, albo państwo zacznie drukować pieniądze. Dopóki to ja wypracowuję ową kwotę (także w soboty i niedziele) chcę mieć możliwość wyboru, nawet jak będzie on idiotyczny.

Dygresja druga. Ubezpieczenie zdrowotne. Wiecie dlaczego funkcjonuje NFZ? Bo gdyby wprowadzono zasadę pieniądz idzie za pacjentem, to po 3 miesiącach budżet by zbankrutował. Stąd NFZ-owska reglamentacja. Jak za komuny, Twoje ubezpieczenie zdrowotne jest tyle warte ile złotówka za Gierka i Jaruzela. Dostaniesz się na tomograf jak swoje odstoisz.

Zostało mi 75,3% kasy więc idę i szastam na prawo i lewo. Policzyłem tygodniowe wydatki, starając się by nie odbiegały od tych, które mogę uznać za wydatki przeciętne, reprezentatywne. Obliczam VAT, zawarty w cenie usług i towarów, biorąc pod uwagę ich zróżnicowaną strukturę. Dominują 23% stawki VAT, czasem jest 8%, rzadko 0%. Kiedy dochodzę do paliwa do samochodu uwzględniam akcyzy. Paliwo spożywcze też ma akcyzę, ale tego ostatnio zużywam niewiele. Uwzględniając strukturę wydatków okazuje się, że od kwoty, która mi została państwo kroi mnie na kolejne 28% (paliwo! – dużo jeżdżę), czyli 20,6% przychodu.

Dalej moje drogie państwo odkrawa sobie kolejny kawałek w postaci opłat niezwiązanych ze świadczonymi usługami (np. komunalnymi). To m.in. podatek od nieruchomości – żegnajcie kolejne 0,4% przychodu.

Odliczam także to co musiałem wydać na usługi, które teoretycznie funduje mi państwo, a z których ze względu na ich powszechną reglamentację nie mam szans skorzystać w normalny sposób. Na prywatne leczenie poszło w tym roku 1,1% przychodu – dziękuję wam drodzy politycy i ty administracjo i życzę wam …, wy już wiecie czego wam życzę.
Na czyste, nieopodatkowane szaleństwo mam więc w sumie 51,6% pierwotnej kwoty przychodu. To by się mniej więcej zgadzało z szacunkami Centrum Adama Smitha, który oszacował, że DWP przypada w 2011 r. na 24 czerwca, przyjmując w uproszczeniu, że moje zarobki są mniej więcej co miesiąc równe, albo że I i II półrocze są podobne.

Czy to koniec daniny? Nie. Chcąc się rozwijać musiałem w tym roku popełnić książkę. Macierzysta uczelnia (przy okazji: czym się różni Uniwersytet Jagielloński od mojej uczelni? Tym czym Alma Mater od kurwa mać) nie sfinansowała mi książki, więc kolejne 5,7% poszło do wydawnictwa. To tyle na temat systemu grantów i stypendiów w Polsce.

Zostało mi…uuuuu…46%. No to zaszaleję. Sprawdzam jakie są ceni broni wielkokalibrowej. Niestety za drogo, no i znowu ten podatek i akcyza.

P.S. Państwo polskie pozwala mi co roku odliczyć na koszty uzyskania przychodu magiczną kwotę ok. 2300 zł. Same wydatki na paliwo w dojazdach do pracy to 6 500 zł rocznie.

Wypada dla równowago podać, co mam za te zapłacone podatki i opłaty. Codziennie jeżdżę po drogach. Syfiastych, ale z autostrady raz w miesiącu też korzystam – płacąc oczywiście. Usługi komunalne opłacam, więc to żadna łaska. W urzędzie byłem załatwić sprawę ostatni raz w 2009 r. W sądzie, parę lat temu, odbyło się sprawnie i po dwóch rozprawach przywrócono mi wolność i order kawalera z mieczami i liśćmi dębowymi oraz brylantyną. Poszło szybko, bo jak wieść niesie, miałem szczęście – trafiłem na jedynego faceta w orzekającego w tych sprawach. Ale tym nie mniej znowu musiałem zapłacić. Z policją miałem styczność ostatnio i kosztowało mnie to 100 zł plus koszty przelewu. Jak widać jakiej funkcji państwa nie tknę – zawsze muszę wyskoczyć z kasy niezależnie od pobieranych podatków.

Podsumowując: ceny jak w paryskich burdelach, a usługi jak u tirówek.

Reklama

27 KOMENTARZE

    • Np przekonanie
      że procedurami można wyplenić korupcję, nieudolne zarządzanie, błędne decyzje. Nobla w dziedzinie ekonomii powinien dostać w przyszłym roku ten kto wskaże punkt, od którego proceduralne działania prewencyjne państwa kosztują więcej niż wynoszą oszczędności z tytułu ich stosowania. Ja wiem jedno, że od tego punktu jeszcze daleko do parkinsowskiej zasady pracowania biurokracji wyłącznie na własne potrzeby. Zakładając, że dzisiaj 25% administracji powiela przepisy i procedury, to 50% redukcja biurokracji jest chyba realna.

      • walka o polepszenie
        Przeraża metoda działania administracji.
        Np pojawia się przepis że trzeba śledzić losy absolwentów uczelni, więc powstaje urząd do śledzenia tychże ciekawych losów.
        Innowacyjność pada na pysk, trzeba ją ratować, i ratunek już nadchodzi. Co dzień widzę jak obok powstaje biurowiec Centrum Przedsiębiorczości. To jest jakiś obłędny sposób myślenia, nie taniej dać po prostu szmal do łapy wynalazcom czy konstruktorom?.
        Nie byłoby prościej zbudować jeden Urząd do Zwalczania Wszelkiego Zła?

        • Urząd do Zwalczania Wszelkiego Zła
          to świetny pomysł, ma tylko jedną wadę. Może naprawdę powstać.
          A już jestem przekonany, że wczorajsza wypowiedź Prof. Czapińskiego, że Polska musi postawić w najbliższych latach na gospodarkę opartą na wiedzy, na pewno zaowocuje powstaniem Instytutu Gospodarki Opartej na Wiedzy. Pieniędzy nie dostaną – jak sugerował Czapiński – naukowcy opracowujący niebieski laser, produkcję grafenu, czy choćby zdalnego alkomatu, tylko “badacze”, którzy napiszą jacy to bylibyśmy bogaci, gdyby pieniądze przeznaczyć na to o czym napisali.

          • To byłby
            Urząd do Zwalczania Zła w Urzędzie do Zwalczania Wszelkiego Zła, który dla niepoznaki można przemianować na Agencję. Dla kolejnych narośli pozostają jeszcze biura, jednostki, oddziały lub z angielska dywizje, a potem od początku urząd…

          • Ostatnia instancja
            to chyba musiałyby być Archanioły Stróże.

            Poza tym: jeżeli zakładamy, że w UdZWZ też może być zło (a nie da się tego NIE założyć), to wracamy do idei mniejszego i większego zła (bo wtedy wypalamy zło większe – mniejszym). Coś jak MK ostatnio – spiknąć się z połową mafii, żeby zniszczyć drugą połowę.

          • Ja miałem taki pomysł
            żeby każdy nowy wprowadzany przepis czy procedura miałyby swoje uzasadnienie: merytoryczne, formalno-prawne i ekonomiczne. Ponieważ takie uzasadnienie byłoby objętościowo znacznie większe od samego przepisu, jest szansa, że liczba przepisów spadałby. Warunek jest taki, żeby utrzymać liczbę urzędników na tym samym poziomie. Ale to, niestety, zgodnie z prawem Parkinsona nie jest możliwe.

    • Np przekonanie
      że procedurami można wyplenić korupcję, nieudolne zarządzanie, błędne decyzje. Nobla w dziedzinie ekonomii powinien dostać w przyszłym roku ten kto wskaże punkt, od którego proceduralne działania prewencyjne państwa kosztują więcej niż wynoszą oszczędności z tytułu ich stosowania. Ja wiem jedno, że od tego punktu jeszcze daleko do parkinsowskiej zasady pracowania biurokracji wyłącznie na własne potrzeby. Zakładając, że dzisiaj 25% administracji powiela przepisy i procedury, to 50% redukcja biurokracji jest chyba realna.

      • walka o polepszenie
        Przeraża metoda działania administracji.
        Np pojawia się przepis że trzeba śledzić losy absolwentów uczelni, więc powstaje urząd do śledzenia tychże ciekawych losów.
        Innowacyjność pada na pysk, trzeba ją ratować, i ratunek już nadchodzi. Co dzień widzę jak obok powstaje biurowiec Centrum Przedsiębiorczości. To jest jakiś obłędny sposób myślenia, nie taniej dać po prostu szmal do łapy wynalazcom czy konstruktorom?.
        Nie byłoby prościej zbudować jeden Urząd do Zwalczania Wszelkiego Zła?

        • Urząd do Zwalczania Wszelkiego Zła
          to świetny pomysł, ma tylko jedną wadę. Może naprawdę powstać.
          A już jestem przekonany, że wczorajsza wypowiedź Prof. Czapińskiego, że Polska musi postawić w najbliższych latach na gospodarkę opartą na wiedzy, na pewno zaowocuje powstaniem Instytutu Gospodarki Opartej na Wiedzy. Pieniędzy nie dostaną – jak sugerował Czapiński – naukowcy opracowujący niebieski laser, produkcję grafenu, czy choćby zdalnego alkomatu, tylko “badacze”, którzy napiszą jacy to bylibyśmy bogaci, gdyby pieniądze przeznaczyć na to o czym napisali.

          • To byłby
            Urząd do Zwalczania Zła w Urzędzie do Zwalczania Wszelkiego Zła, który dla niepoznaki można przemianować na Agencję. Dla kolejnych narośli pozostają jeszcze biura, jednostki, oddziały lub z angielska dywizje, a potem od początku urząd…

          • Ostatnia instancja
            to chyba musiałyby być Archanioły Stróże.

            Poza tym: jeżeli zakładamy, że w UdZWZ też może być zło (a nie da się tego NIE założyć), to wracamy do idei mniejszego i większego zła (bo wtedy wypalamy zło większe – mniejszym). Coś jak MK ostatnio – spiknąć się z połową mafii, żeby zniszczyć drugą połowę.

          • Ja miałem taki pomysł
            żeby każdy nowy wprowadzany przepis czy procedura miałyby swoje uzasadnienie: merytoryczne, formalno-prawne i ekonomiczne. Ponieważ takie uzasadnienie byłoby objętościowo znacznie większe od samego przepisu, jest szansa, że liczba przepisów spadałby. Warunek jest taki, żeby utrzymać liczbę urzędników na tym samym poziomie. Ale to, niestety, zgodnie z prawem Parkinsona nie jest możliwe.

    • Np przekonanie
      że procedurami można wyplenić korupcję, nieudolne zarządzanie, błędne decyzje. Nobla w dziedzinie ekonomii powinien dostać w przyszłym roku ten kto wskaże punkt, od którego proceduralne działania prewencyjne państwa kosztują więcej niż wynoszą oszczędności z tytułu ich stosowania. Ja wiem jedno, że od tego punktu jeszcze daleko do parkinsowskiej zasady pracowania biurokracji wyłącznie na własne potrzeby. Zakładając, że dzisiaj 25% administracji powiela przepisy i procedury, to 50% redukcja biurokracji jest chyba realna.

      • walka o polepszenie
        Przeraża metoda działania administracji.
        Np pojawia się przepis że trzeba śledzić losy absolwentów uczelni, więc powstaje urząd do śledzenia tychże ciekawych losów.
        Innowacyjność pada na pysk, trzeba ją ratować, i ratunek już nadchodzi. Co dzień widzę jak obok powstaje biurowiec Centrum Przedsiębiorczości. To jest jakiś obłędny sposób myślenia, nie taniej dać po prostu szmal do łapy wynalazcom czy konstruktorom?.
        Nie byłoby prościej zbudować jeden Urząd do Zwalczania Wszelkiego Zła?

        • Urząd do Zwalczania Wszelkiego Zła
          to świetny pomysł, ma tylko jedną wadę. Może naprawdę powstać.
          A już jestem przekonany, że wczorajsza wypowiedź Prof. Czapińskiego, że Polska musi postawić w najbliższych latach na gospodarkę opartą na wiedzy, na pewno zaowocuje powstaniem Instytutu Gospodarki Opartej na Wiedzy. Pieniędzy nie dostaną – jak sugerował Czapiński – naukowcy opracowujący niebieski laser, produkcję grafenu, czy choćby zdalnego alkomatu, tylko “badacze”, którzy napiszą jacy to bylibyśmy bogaci, gdyby pieniądze przeznaczyć na to o czym napisali.

          • To byłby
            Urząd do Zwalczania Zła w Urzędzie do Zwalczania Wszelkiego Zła, który dla niepoznaki można przemianować na Agencję. Dla kolejnych narośli pozostają jeszcze biura, jednostki, oddziały lub z angielska dywizje, a potem od początku urząd…

          • Ostatnia instancja
            to chyba musiałyby być Archanioły Stróże.

            Poza tym: jeżeli zakładamy, że w UdZWZ też może być zło (a nie da się tego NIE założyć), to wracamy do idei mniejszego i większego zła (bo wtedy wypalamy zło większe – mniejszym). Coś jak MK ostatnio – spiknąć się z połową mafii, żeby zniszczyć drugą połowę.

          • Ja miałem taki pomysł
            żeby każdy nowy wprowadzany przepis czy procedura miałyby swoje uzasadnienie: merytoryczne, formalno-prawne i ekonomiczne. Ponieważ takie uzasadnienie byłoby objętościowo znacznie większe od samego przepisu, jest szansa, że liczba przepisów spadałby. Warunek jest taki, żeby utrzymać liczbę urzędników na tym samym poziomie. Ale to, niestety, zgodnie z prawem Parkinsona nie jest możliwe.