Reklama

Tak naprawdę umiera się tylko raz, ale żyć można zacząć raz jeszcze…

Reklama

Tak naprawdę umiera się tylko raz, ale żyć można zacząć raz jeszcze…

Rzeczy tej wagi nie zdarzają się przypadkiem.

Za oknem robiło się ciemno. Wiatr targał gołymi witkami płaczącej wierzby – samobiczowanie, pomyślałem przez moment. Ciekawe czy on, mój rozmówca widzi podobnie? Ale nie zapytałem go o to.
– Zjesz coś konkretnego? – gestem głowy wskazałem na kartę zachęcając, aby coś wybrał. On w odpowiedzi wzrokiem przywołał dziewczynę. Bez chwili zwłoki podeszła z gracją. – Tak słucham – zapytała wpatrując się uważnie w nasze twarze. – Podaj pstrąga, powiedz w kuchni, że dla mnie, dwa razy to samo. – Coś jeszcze? – zapytała. W ciepłym uśmiechu odsłoniła piękne zęby, co nadało jej urodzie tego szczególnego piękna.
Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. – Tak poproszę kawę z ekspresu bez cukru z odrobiną mleka i kapką syropu klonowego. – Już się robi. Dygnęła elegancko, bez zbędnej przesady i odeszła. W tej dziewczynie nie było krzty przesady. Ot po prostu, była taka, jaką miała być.

Dawno ją znasz? – zapytałem – Niezadługo, coś koło dwóch lat – odpowiedział. Jego wzrok na chwilę zawiesił się na mojej twarzy, zupełnie jakby chciał poznać moje intencje. Znieruchomiałe oczy wyglądały jak dwa nie wiadomo dokąd prowadzące tunele. – To córka mojego przyjaciela. – Poznaniaka? – zapytałem bez chwil wahania. – Nie – odciął krótko – Innego. Poznaniaka już nie ma.

Mocny zapach gorącej kawy delikatnie wypełniał moje nozdrza, jej smak był niepowtarzalny.
On widząc, że delektuję się aromatem i smakiem kawy, rzucił – Robią na górskiej, lekko gazowanej wodzie. Takiej kawy tutaj nie napijesz się nigdzie. No chyba, że w Szwajcarii. – Byłeś? Odpowiedziałem przecząco. Dodał – Tam się wszystko zaczyna i kończy. Tu, i w kilku podobnych miejscach tylko się rozmawia, i robi co trzeba wtedy, kiedy trzeba.

Wiesz, bardzo wiele dziwnych wypadków dałoby się dziś wyjaśnić. Wystarczyłoby uruchomić procedury medycyny sądowej i włączyć działania grup „Archiwum X”. To, co było wtedy nie do wyrycie dziś zdołałby wykryć średnio ambitny student medycyny piątego roku. Dobrze znasz Kraków? – Średnio – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Zastanawiały mnie te jego skłonności przeskakiwania z tematu na temat, zupełnie jakby chciał coś zatrzeć, albo sprawdzić. I ten jego akcent kładziony na poszczególne słowa jak na przykład rozwlekle wymawiane: tutaj, z mocnym akcentem na pierwszą sylabę.

Dopijałem swoją kawę – on zajął się pstrągiem zupełnie jakby pierwszy raz jadł rybę. – Nie dziw się, uwielbiam tutejszego pstrąga i wiesz – oni tu w ogóle robią dobre żarcie. Czasem tutaj wpadam, zjem coś, wypiję, pogadam – mówił upychając usta kawałkami ryby. – O! Ten tam, widzisz tego tam w rogu ? – to chodząca encyklopedia, z nim można gadać godzinami, dużo wie i mądrze mówi.

Ale zdaje się, że my o czymś innym mieliśmy rozmawiać, prawda? Wspomniałem, że mam żal, że mnie wtedy wrobili w aferę z diamentami. Wiesz o czym mówię? Pewnie nie, no bo niby skąd. Dam ci potem kilka świstków byś mógł sobie poszperać w papierach, poszukać i ustalić o kogo chodzi. Powiem ci teraz tylko tyle ile mogę. Kiedyś, zaraz na początku lat 90 kilku chłopaków z firmy postanowiło rozkręcić duży interes, potrzebowali sporej kasy. Więc postanowili wziąć pożyczkę z banku. Zabezpieczeniem były diamenty warte naprawdę wielkiego szmalu. Ja wtedy robiłem w ochronie – miałem tutaj w warszawce najlepszą firmę na rynku. Tamtym jakoś interes nie wypalił za bardzo, albo po prostu wpadli na inny pomysł. Tak myślę, że stałem się kozłem. Bo te diamenty, które konwojowałem z fili do banku po jakimś czasie okazały się być szkiełkami. Zrobił się raban, smród stąd do… i to na mnie i dwóch moich pracowników padło główne podejrzenie, że to nasza robota z tą podmianką. Sprawa trafiła do sądu – prowadził ją Wrocław. Wszyscy zeznali, że z fili tego banku odebrałem prawdziwe diamenty, że zostały mi przekazane osobiście po komisyjnym zbadaniu ich autentyczności. Kiedy ustaliłem kto mnie wystawił, to wpierw wysadzili mi samochód, a potem podpalili biuro i mieszkanie. Straciłem dużo, traciłem coraz więcej, firma zaczęła się sypać, rozesłali fałszywki na mój temat i się skończyła zabawa w ochronę. To byli prawdziwe kozaki – dużo mogli. Wiesz kto załatwił Grobelnego? Pamiętasz końcową scenę z Wielkiego Szu?
– Pamiętam. Czy chcesz przez to powiedzieć, że wiesz go sprzątnął? – Mój rozmówca uśmiechnął się tylko i dodał – długi język go zgubił, podobnie jak Papałę. Są tematy, na które nie wolno nawet żartować, a kiedy padają nazwiska, to ktoś pociąga za cyngiel lub przebija nożem nerkę i… po sprawie. W pewnych kręgach trzeba się lojalnie zachowywać, trzeba umieć milczeć i oddawać tyle ile trzeba. Sekuła też myślał, że się uda. Pomylił się.

Kończył pstrąga, popił wodą i zapytał – Lubisz weekendy? – Lubię – odpowiedziałem zgodnie prawdą – Wiele takich spraw miało miejsce w piątek po południu. Przez weekend można resztę dopiąć na ostatni guzik rozdać karty i poustawiać ludzi. Taki znak firmowy – dodał, i uśmiechnął się badawczo zatapiając spojrzenie w mojej twarzy. 

CDN

Reklama

9 KOMENTARZE