Reklama

Świat jest piękny. Nasze życie ułatwiane jest na każdym kroku. Jak tak dalej pójdzie to pomrzemy ze szczęścia. Zwiotczeją nam mięśnie. Najprawdopodobniej też umysły.


Świat jest piękny. Nasze życie ułatwiane jest na każdym kroku. Jak tak dalej pójdzie to pomrzemy ze szczęścia. Zwiotczeją nam mięśnie. Najprawdopodobniej też umysły.

Reklama

Najnowsza kolekcja Gazety Wyborczej „Lektury szkolne” przekracza oczekiwania uczniów. To już nie są książki z opracowaniami. Autorzy poszli o krok dalej. Już nie trzeba dźwigać całej książki, na końcu której ktoś umieścił streszczenie małym druczkiem. Pozbywamy się hipokryzji, obłudy, udawania. Jesteśmy ludźmi uczciwszymi.

Dajemy dzieciom to czego naprawdę potrzebują. Nie marnujemy drzew, ścinanych bestialsko na marnowany papier. Książki i tak nikt nie przeczyta.

Kolekcja „Lektury szkolne” w swoim idealnie dopasowanym do potrzeb młodzieży komplecie nie zawiera książki. Jest omówienie oraz DVD. To znaczy, przepraszam najmocniej, nie DVD, a „mistrzowska ekranizacja”. Omówienie zaś, jest, jak twierdzi reklama, „wnikliwe”.

Mój zmysł futurystyczny oraz sąsiadka wróżka podpowiadają mi, że to nie koniec zmian. Szacuję, że za trzy lata mistrzowskie ekranizacje nie będą już w modzie. Oczywiste jest, że co najmniej dwie godziny trzeba na takową poświęcić. Czas to pieniądz, mało kto może sobie dziś pozwolić na luksus siedzenia na kanapie tak długo. Kolejna odsłona kolekcji „lektury szkolne” powinna zatem obejmować krótką recenzję książki oraz trailer filmu na płycie.
To idzie nowe!

Reklama

14 KOMENTARZE

  1. Rozumiem Twoje oburzenie, ale cóż, takie czasy.
    Nie mogę się wyzwolić z ciasnego postrzegania problemu pod kątem uprawianego zawodu. Bryki, streszczenia, opracowania lektur zamieszczane w Internecie to plaga nie dlatego, że są, tylko że są często idiotyczne, z masą błędów. Bzdety po prostu. Z tego punktu widzenia opracowań dobrej jakości niech będzie jak najwięcej. Od lat zamieszczają je czasopisma, choćby Victor. Od lat na rynku pojawia się wiele zbiorów zawierających opracowania lektur, często podpisane dobrymi nazwiskami. To nic złego. I filmy niech będą, przydadzą się. A naprawdę nietrudno na lekcji wyłapać, kto czytał książkę, kto opracowanie, a kto obejrzał film. Co jest odzwierciedlone w ocenach. Więc niechże analfabeta choć film lub bodaj streszczenie pozna, skoro książki przeczytać nie zdoła. Fizycznie nie da rady, po prostu. Ale jest nadzieja, że z zagadnienia coś tam przyswoi i z tego cieszyć się trzeba.

    • Wiesz co Izis…przypomniała
      Wiesz co Izis…przypomniała mi się moja matura. LO o profilu humanistycznym. Większość rzuciła się na literaturę wojenną, ja nie wiedziałam co wybrać. Pisałam recenzję filmu, ekranizacja lektury szkolnej. Filmu nie widziałam. Zapamiętałam reżysera, scenarzystę, wykonawców i poleciałam wyobraźnią. Chyba się jednak nie połapali, że to moje wyobrażenie o…nie film, bo ocena bdb..:) To tak apropos bez s tego, że łatwo można poznać kto co czytał.

      • Matura to inny temat.
        Co innego udowodnić to w wypracowaniu, bo nawet spotykając bląd rzeczowy można, okazując dobroduszność, założyć, że delikwent się omylił albo tak właśnie interpretuje dzieło. Trochę konkretów (nazwiska) podałaś, a o treści zapewne pojechałaś banalnymi ogólnikami, które wystarczyły, żeby “zaliczyć” kryteria. Poza wszystkim jednak nauczyciele też ludzie i na maturze walczyli jak lwy o dobre wyniki swoich uczniów przymykając często oko na drobne “nieścisłości” w pracach. Nie, że ich kochali, ale wynik klasy świadczył o pracy nauczyciela. Dlatego tak teraz psioczą na egzamin zewnętrzny;)
        Ale w rozmowie połapiesz się po 2 zdaniach. Do tego opracowałam sobie mistrzowskie kartkówki z podchwytliwymi odpowiedziami do wyboru, bez szans 🙂

      • Dawno, dawno temu…
        … jak byłem jeszcze w drugiej klasie liceum, na dużej przerwie przed polskim jeden z kolegów – nazwijmy go Markiem – zorientował się nagle, że było wypracowanie. Rozejrzał się po kolegach, do przepisania w swojej kategorii IQ nic nie znalazł ( a nienajgorsze chyba było … ) i wziął sie do pisania. Ponieważ szukał tematu dość ostentacyjnie, większość klasy popatrzyła jak szybko zapisuje pierwszą kartkę – ale już zadzwonił dzwonek.
        Nauczycielka rozpoczęła lekcję, i – jak pech to pech – zażądała odczytania wypracowania; wybór padł na Marka, który przygarbiony w trzeciej ławce pośpiesznie usiłował dokończyć pracę. Zapowiadało się ciekawie. Luzak wstał, i zamiast spodziewanych tłumaczeń podniósł zeszyt do oczu, aby nie leżał na pulpicie i zaczął czytać. Wiedzieliśmy, że zapisał około pół kartki. Nikt jednak nie zdołał zauważyć, kiedy napisany tekst mu się skończył – Marek płynnie i z sensem nawijał nadal.
        Byłoby mu się udało, ale gdy odwracał trzecią kartkę, nie wytrzymaliśmy i cała klasa ryknęła niepowstrzymanym śmiechem…
        Nauczycielka miała poczucie humoru – chłopak dostał na raz piątkę za zadanie i lufę za brak zadania 😉

        • Ukradłeś. Znam dokładnie taką
          Ukradłeś. Znam dokładnie taką samą historię, tylko różni się w szczegółach. Koleżanka w liceum nic nie miała napisane i wydumała pracę na 5 stron zeszytu z marszu, z palca z głowy. Ale Pani Profesor niech jej ziemia lekką będzie to była bardzo dobra polonistka, tylko strasznie wredna i mściwa baba. Koleżanka nie tylko dostała pałę, ale miała do końca swoich dni ciężkie życie i z każdą oceną semestralną olbrzymie kłopoty, a dziewczyna moim zdaniem powinna dostać Pulizera. Ja nie słyszałem, ale ci co słyszeli mówili, że to był majstersztyk i wydało się tylko dlatego, że Pani Profesor chciała wpisać do zeszytu ocenę, wysoką, chyba 4, a u niej 4 miało 3 osoby na klasę, piątkę 5 w całej szkole.

  2. Czasy, że wystarcza parę kliknięć i jest gotowiec
    Kiedyś streszczenie miało cenę, wypracowanie też (wiem coś o tym:))
    I nie że czytaliśmy jak jeden mąż, ale jednak znacznie więcej, bo nie było Internetu i dvd, matura była straszakiem. Teraz w podstawówce książkę czyta od 5 do 15 osób na klasę , a w średniej już mało kto, chyba tylko entuzjaści i nauczycielki.