Reklama

Osobnikom, którzy siebie nazywają politykami, udało się wmówić reszcie, że są niezbędni. Czy „reszta", to już tylko pożyteczni idioci?

Reklama

Osobnikom, którzy siebie nazywają politykami, udało się wmówić reszcie, że są niezbędni. Czy „reszta", to już tylko pożyteczni idioci?

I.1. Sztuka, kulturalnie chwycona za mordę

Powszechnie wiadomo (Nie wiem skąd wzięła się ta powszechność? Przypuszczam, że w naszych polskich realiach, jej korzenie sięgają okresu stalinizmu i zrodziła się za biurkiem jakiegoś sekretarza), że poważna kultura ma się dobrze tylko wtedy, kiedy trzyma się z dala od polityki.

Również powszechnie wiadomo, że duże pieniądze, na poważną, dużą kulturę, idą od samego ministra kultury. Gdyby przyjrzeć się uważnie naszym wszystkim ministrom kultury od wspomnianego okresu sowieckiego reżimu w granicach utworzonej PRL, to rychło się okaże, że mieliśmy wyjątkowego pecha.
Albowiem nie inaczej, i nie kto inny, jak tylko brudna polityka zajęła się narzucaniem politycznej poprawności kulturze w kraju nad Wisłą.
Ocalałe z wojennej pożogi majątki o znaczeniu kulturowym (z klasą zabytków dziedzictwa kulturowego) decyzją debili z legitymacją partyjną zostały, albo przekształcane na PRG, albo pozostawione szabrownikom do totalnego wyniszczenia.

Nie chcę zapędzać się w rejony brudnej, politycznej propagandy ulokowanej w kulturze, gdyż to, co miało miejsce wtedy zostało potajemnie (niczym dyskretny urok burżuazji poprawionej o takie cechy i elementy identyfikujące, jak: furażerka i walonki, ruski spiritus zagryzany słoniną i polski bigos ociekający po tłustych mordach politycznych mafiozów) przetransferowane do tzw. wolnej, demokratycznej Polski, szerzej znanej, jako III RP.

W tym miejscu trzeba-by ten szyld, pod którym funkcjonuje truizm (kultura) jakoś opatrzyć legendą. Przy jej pomocy łatwiej byłoby poruszać się, i sklasyfikować, to, co pod kulturę zaliczyć trzeba niejako z automatu, i to, co udało się niektórym specjalistom od profanowania kultury zaholować przy pomocy radzieckiego traktora, albo innego sowieckiego wynalazku.

Nie bardzo wiem, pod którą muzę dałoby się podciągnąć (nawet radzieckim traktorem) niszczenie majątku dóbr kultury, jego rabowanie i kradzieże dzieł sztuki. Wiem natomiast, że taką „muzą” mógłby, i powinien, być kodeks karny.

Zatem, pierdolenie o tym, że kultura powinna zostać z dala od polityki, zostawmy na boku.

W tym miejscu nie mam najmniejszego zamiaru nikogo przepraszać za ostre sformułowania i nieparlamentarny język. Skoro już doszliśmy do tego, że właśnie w parlamencie debile, szabrownicy i złodzieje wykombinowali sobie taką „niezależność” kultury i polityki, sami posługując się językiem dalekim od parlamentarnego, językiem przesiąkniętym, niczym kurtka dżokeja podczas gonitwy w rzęsistym deszczu, wulgaryzmem i zwykłym chamstwem podczas tzw. uprawiania polityki, dodajmy – polityki dalekiej od jakiekolwiek prawa, to nie ma co sobie głowy zawracać drobiazgami lingwistyki, tylko trzeba mówić wprost, a rzeczy nazywać po imieniu, takimi jakimi są, a nie jakimi byśmy chcieli, aby były.

W uczciwej ocenie stanu rzeczy trzeba porzucić iluzję i inne sztuczki, które, jak mniemam, z kulturą, zwłaszcza tą przez duże „k”, niewiele mają wspólnego. Te iluzje i sztuczki dobre są dla rozbawienia beztroskiej gawiedzi i przy-tępawego pospólstwa, dla którego kultura, literatura, pług i orka w polu, to jedno i to samo.

Często trafiam na stwierdzenie, że polityka się prostytuuje, podobnie jak czyni to szeroko dorozumiana administracja.
Otóż nic bardziej mylnego. Nie należy mylić pojęć i obrażać przedstawicieli najstarszego zawodu, gdyż do precedensu zaliczają się zdarzenia, że prostytutka wpierw pójdzie, a potem zgłosi gwałt.
Za bardzo szanują swój zawód i swoich klientów, i doskonale znają swoją rolę w społeczeństwie – nie muszą udawać, kogoś kim nie są. Ot, prawdziwi profesjonaliści w swojej profesji.

Co innego polityk, urzędnik, czy inny złodziej. Przyłapani na gorącym uczynku wpierw zaprzeczają, potem udają, że to nie ich ręka, po chwili, że prowokacja, że sprawa polityczna i tym podobne brednie. Ot, brak profesjonalizmu w uprawianiu czegoś, co udało mi się scharakteryzować w poprzednim zdaniu.

Tutaj mógłbym pokusić się o drobne przeprosiny, za to, że bez większego problemu zdołałem wrzucić wszystkich (polityków) do jednego worka. Ale tego też nie uczynię. Skoro wrzuciłem wszystkich do jednego worka, to niech tam już zostaną.
Ktoś złośliwie może mi wytknąć, że w tym worku mogą być równie dobrze uczciwi politycy. Mogą. Ale, czy widział ktoś, kiedyś uczciwego polityka? 

A jeśli zdarzy się, że komuś z wymienionych wydaje się iż jest uczciwym politykiem, albo chce, by nam się tak właśnie wydawało, to niech przyjrzy się swojej pracy od postaw, od tego momentu jak trafił do polityki aż do tego momentu, jak głosował poszczególne ustawy niekoniecznie korzystne dla społeczeństwa i kraju, i jak te przepisy regulujące ustawiał, aby wszystko grało po myśli wszechwiedzącego szefa klubu, partii, państwa.

Tutaj, aby rozwiać jakiekolwiek wątpliwości, co do samej uczciwości polityków, zadam jedno pytanie. Kto podpisuje i wyraża zgodę na wysłanie własnych obywateli na wojnę, kto do tej wojny popycha?

Jeśli komuś się nadal wydaje, że polityk jest uczciwy, to polecam odwiedzić najbliższy cmentarz wojskowy, a potem przeczytać któryś z podręczników analizujących zasadność, czy raczej bezzasadność, wywołania konfliktu zbrojnego np. w Wietnamie, Afganistanie, Iraku, itd.. Lista jest długa.

Polityka zdominowała wszystkie dziedziny życia. Nie znajdziesz najmniejszej enklawy, której udało się schronić przed inwazją politycznych debili, którym wydaje się, że są niezbędni i potrzebni. Ich niezbędność i potrzeba istnienia jest tak samo niezbędna i potrzebna, jak ropiejący wrzód na tylnym siedzeniu.

Gdyby to kulturze udało się wedrzeć do polityki, i ją zdominować, to byłby to najwyższa sztuka i wymierny pożytek dla ogółu. Owe wdarcie się kultury do polityki spowodowałoby zapewne, że z politycznego rynku wreszcie zniknęłaby hipokryzja, tupu „język parlamentarny”, „sztuka dyplomacji”, „szuka dialogu społecznego”, „sztuka dyskursu publicznego” i inne „sztuki” jakimi na co dzień w swojej „pracy” posługują się politykierzy.

Obecność kultury w polityce jest niezbędna, polityki w kulturze – nie. Polityka zdominowana przez kulturę doprowadziłaby zapewne do usunięcia z tzw. języka parlamentarnego, i zachowania się posłów, chamstwa, wulgaryzmu i mowy nienawiści, jakimi np. posługują się „szermierze chamstwa”, posłowie: Stefan Niesiołowski i Janusz Palikot.

Część druga:

Fałszywy zakaz uprawiania polityki w ramach kultury

I.2. Dyskomfort suchego gardła i wentyle bezpieczeństwa.

Reklama