Reklama

O ile wspomnianego w poprzedniej części tekstu Ala Yankovicia można nazwać królem rockowej parodii, to nie tak dawn

O ile wspomnianego w poprzedniej części tekstu Ala Yankovicia można nazwać królem rockowej parodii, to nie tak dawno odkryłem księcia w tej konkurencji. A może nawet arcyksięcia – następcę tronu? Kilka lat młodszy od „Weird Ala”, muzyczną karierę zaczął pokolenie później, ale w niczym mu nie ustępuje. Panie, panowie – poznajcie Richarda Cheese.

Właściwie nazywa się Mark J. Davis, ale na potrzeby sceniczne przyjął taki serowy pseudonim (cheese=ser) i jest w tym do bólu konsekwentny. Do tego stopnia, że członkowie jego zespołu obowiązkowo noszą „serowe” pseudonimy – Bobby Ricotta, Frank Feta, Billy Bleu, Buddy Gouda czy Gordon Brie. Sam zespół nazywa się zaś Lounge Against The Machine, co samo w sobie jest już parodią nazwy hardcore’owej grupy Rage Against The Machine. Przy okazji „lounge music” to termin określający popularną amerykańską muzykę lat 50’ i 60’, nie rockową nawet, ale odpowiednik dzisiejszego muzaka.

Reklama

Jak też grają i śpiewają panowie? W większości przypadków zaskakująco. Proszę choćby porównać posępny utwór Metalliki „Enter Sandman”, mówiący o śmierci, strachu i przemijaniu –

ze słodkim wykonaniem Richarda Cheese’a z chórkami –

Jak się od razu zrobiło milusio, a nawet świątecznie, prawda? Prawie jakbyśmy słuchali „Jingle Bells”. Ale aranżacje panów z LATM nie ograniczają się tylko do dzwonków i zimowych klimatów. Biorą na przykład na warsztat taki poważny skądinąd utwór, jak „Sunday, Bloody Sunday” irlandzkiej grupy U2

i nagrywają go jako radosną meksykańską melodię, która mogłaby brzmieć na ulicy w Tijuanie albo Mexico City. Ze stosownymi okrzykami, budującymi klimat fiesty i egzotyki:

Nie zawsze jest zresztą “tylko” prosta zmiana tempa na wolniejsze lub szybsze, czy aranżacji na melodyjną i przyjemną dla ucha. Kiedy posłucham cytowanego już przeze mnie na Kontrowersjach „I’m Only Happy When It Rains” w oryginalnym wykonaniu grupy Garbage

a potem włączę wersję Cheese’a

to nie wiem jak Wam, ale mnie bardziej podoba się cover, który niekoniecznie musi być traktowany jako parodia, zresztą słychać przecież, że w refrenie pobrzmiewa motyw z „Deszczowej Piosenki”, który z rockowego, dynamicznego kawałka tworzy nostalgiczną, sentymentalną piosenkę. Taką mógłby śpiewać np. Sinatra.

Czasem Cheese robi wrażenie, jakby mu się po prostu nie chciało. Weźmy szybki, bitowy kawałek Fatboy Slima „Rockafaller Skank”:

A Cheese? Zaczyna powoli, jak żółw ociężale, rozpędza się, żeby skończyć…

No a to, co zrobił z wielokrotnie już przywoływanym na Kontrowersjach (dlatego oszczędzę miejsca na oryginał) „Stairway To Heaven”? Nagrał ten kawałek jako swingujący przebój w stylu Michaela Buble’a i gdyby tylko na tym się skończyło…

W niektórych serowych parodiach pojawiają się „znane osobistości”. Stephen Hawking („The Girl Is Mine”, oryginalnie Michael Jackson, Paul McCartney),

Han Solo („Butterfly” grupy Crazy Town),

czy wspomniany na wstępie „Weird Al” Yankovic – w następującym dialogu:
Yankovic – Dzwoniłeś do mnie z zaproszeniem, żebym gościnnie wystąpił na twojej płycie?
Cheese – Tak, świetnie by było, dzięki, że oddzwoniłeś, to jak, zagramy razem?
Yankovic – Eee… Nie.

Poza Yankoviciem zresztą w żadnym wypadku nie pojawiły się w rzeczywistości żadne gwiazdy, co Cheese skrupulatnie zaznacza, recytując na końcu utworów „celebrities’ voices impersonated” („głosy gwiazd odegrane”). Tak, proszę Państwa, nawet parodysta, który potrafi wyśpiewywać do przyjemnej melodii niebywałe sprośności, musi uważać na prawa autorskie!
__________

*) Tytuł pożyczony od jednej z ulubionych audycji poznańskiego radia AFERA.

Reklama

16 KOMENTARZE

    • A proszę bardzo
      Tutaj część pierwsza http://www.kontrowersje.net/tresc/dwa_razy_samo_ale_nie_tak_samo_cz_i
      a tu druga http://www.kontrowersje.net/tresc/dwa_razy_samo_ale_nie_tak_samo_cz_ii

      Nie chciałem tego łączyć w “książkę” z nawigacją pod tekstem, bo to taki tryptyk okazjonalny, który wypączkował z pomysłu na jeden zaledwie wpis. Fraza “poprzednia część” w pierwszym akapicie cz II i epilogu jest linkiem, odsyłającym do poprzedniej części.

      Cieszę się, że się podobało. Na muzyce znam się wyłącznie z pozycji entuzjastycznego fana, ale na kulturze, pochlebiam sobie, nienajgorzej.

      • Przejrzałem. Zdania nie
        Przejrzałem. Zdania nie zmieniam. Beznadziejnie świetne. Jutro odsłucham i będę sobie smakował a już dzisiaj widzę że będzie czym. I co z tego że część znałem?
        Zachęcam do takiego przedstawiania tylko Elvisa oryginał – cover. Typu “In the Ghetto”. Sam kiedyś o tym myślałem ale ty zrobisz to lepiej. Dzięki. :)))

        • Hmm
          Nie powiem, że nie myślałem o tym, zwłaszcza kiedy wpadł mi w oko Breiner (“Elvis Go Baroque”), ale tu jest inny problem – za dużo możliwości do wyboru, bo Elvisa utwory nagrywali muzycy, których imię legion. A jeszcze jest i kwestia taka, że sam Elvis nagrywał piosenki innych muzyków (czyli – covery, było nie było), korzystając np. z tego, że autorami są Murzyni, którym w tamtych czasach ciężko się było przebić do mainstreamu. Sam swego czasu byłem w szoku, że “Fever” to nie jest oryginalna rzecz Elvisa.

    • A proszę bardzo
      Tutaj część pierwsza http://www.kontrowersje.net/tresc/dwa_razy_samo_ale_nie_tak_samo_cz_i
      a tu druga http://www.kontrowersje.net/tresc/dwa_razy_samo_ale_nie_tak_samo_cz_ii

      Nie chciałem tego łączyć w “książkę” z nawigacją pod tekstem, bo to taki tryptyk okazjonalny, który wypączkował z pomysłu na jeden zaledwie wpis. Fraza “poprzednia część” w pierwszym akapicie cz II i epilogu jest linkiem, odsyłającym do poprzedniej części.

      Cieszę się, że się podobało. Na muzyce znam się wyłącznie z pozycji entuzjastycznego fana, ale na kulturze, pochlebiam sobie, nienajgorzej.

      • Przejrzałem. Zdania nie
        Przejrzałem. Zdania nie zmieniam. Beznadziejnie świetne. Jutro odsłucham i będę sobie smakował a już dzisiaj widzę że będzie czym. I co z tego że część znałem?
        Zachęcam do takiego przedstawiania tylko Elvisa oryginał – cover. Typu “In the Ghetto”. Sam kiedyś o tym myślałem ale ty zrobisz to lepiej. Dzięki. :)))

        • Hmm
          Nie powiem, że nie myślałem o tym, zwłaszcza kiedy wpadł mi w oko Breiner (“Elvis Go Baroque”), ale tu jest inny problem – za dużo możliwości do wyboru, bo Elvisa utwory nagrywali muzycy, których imię legion. A jeszcze jest i kwestia taka, że sam Elvis nagrywał piosenki innych muzyków (czyli – covery, było nie było), korzystając np. z tego, że autorami są Murzyni, którym w tamtych czasach ciężko się było przebić do mainstreamu. Sam swego czasu byłem w szoku, że “Fever” to nie jest oryginalna rzecz Elvisa.

  1. Sie narobiło. Jakoś tak się
    Sie narobiło. Jakoś tak się składało, że coverów unikałam, nie, nie jak ognia, ale jednak. Od dziś przestaję. Już nigdy nie krzyknę coby świętości nie szargać, bo kiedy się wsłucham to owo “szarganie” bywa czasem lepsze od oryginału.
    Chcę jeszcze.:)

  2. Sie narobiło. Jakoś tak się
    Sie narobiło. Jakoś tak się składało, że coverów unikałam, nie, nie jak ognia, ale jednak. Od dziś przestaję. Już nigdy nie krzyknę coby świętości nie szargać, bo kiedy się wsłucham to owo “szarganie” bywa czasem lepsze od oryginału.
    Chcę jeszcze.:)

  3. Prześmiewca
    ale żeby bez dokonań – chociażby autopromocja jest już dokonaniem : ) satyrycy to w ogóle specyficzna branża, w której czasem ciężko oceniać “oryginalne” dokonania.

    Edit: Joszko, a Cheese’a jak znajdujesz? Jest-li to, co robi, dokonaniem, czy też nie?

  4. Prześmiewca
    ale żeby bez dokonań – chociażby autopromocja jest już dokonaniem : ) satyrycy to w ogóle specyficzna branża, w której czasem ciężko oceniać “oryginalne” dokonania.

    Edit: Joszko, a Cheese’a jak znajdujesz? Jest-li to, co robi, dokonaniem, czy też nie?