Reklama

Biskupi mieli w końcu zająć stanowisko. Wszyscy na to czekali z zapartym tchem. Przecież, co cesarskie – cesarzowi, krzyż to znak kościoła, znak pod którym tylko Polska…

Biskupi mieli w końcu zająć stanowisko. Wszyscy na to czekali z zapartym tchem. Przecież, co cesarskie – cesarzowi, krzyż to znak kościoła, znak pod którym tylko Polska… Wodzowie partii wstrzymali oddech. Obrońcy przycichli, nawet świry ze słoikami, granatami i bombami chwilowo zaprzestali pielgrzymek. Pokłócone rodziny miały w końcu się pogodzić, bo autorytet najwyższy miał zabrać głos.

A tu co? Cisza. Biskupi orzekli, że nie wypiją piwa, które naważyli politycy. Niech każdy ma za swoje, niech pokłóceni sami się godzą. Władza kościelna nie zamierza dyktować ludziom jak mają myśleć. Rzecznik rządu się zdziwił, rzecznik episkopatu się zdziwił zdziwieniu rzecznika rządu. Wierni zostali bez wsparcia swoich pasterzy. Mają sami oceniać w swoim sumieniu gdzie jest racja. A może mają zgodnie ze swoimi preferencjami politycznymi umocnić się na swoich już ugruntowanych pozycjach?

Reklama

Czy to dobrze? A może biskupi są tak podzieleni, że sami nie są w stanie jednoznacznie zająć stanowiska? Wszystko jedno, niezgoda rujnuje. Skoro raz wdepnęło się w awanturę polityczną, to teraz czynienie uników nie uspokaja sporów, nie łagodzi klimatu i nie sprzyja utrzymaniu autorytetu. Jak się miało coś do powiedzenia na kogo głosować, to teraz nabieranie wody w usta jest tylko oznaką słabości. Kościół w Polsce, ten instytucjonalny jest w odwrocie.

To, że biskupi są podzieleni potwierdza wypowiedź arcybiskupa Głodzia. Zaraz po wspólnym komunikacie, że komunikatu nie będzie, domaga się on przeprosin dla zmarłego prezydenta. Ciekawe za co należy go przepraszać? Za to, że był złym prezydentem, czy za to, że mu to wytykano? A może za to, że zginął, choć jeszcze nie wiadomo do końca dlaczego i różnie może być? To w końcu hierarchia chce politykom zostawić politykę, czy chce mieć prawo do wymuszania na politykach pewnych czynów?

Kościół zdaje się nie zauważył, że gdy za PRL występował przeciw władzy ludowej, to dawał narodowi nadzieję, bo władza nie miała mandatu społeczeństwa. Gdy Prymas Tysiąclecia mówił „non possumus”, to był to sprzeciw wbrew zniewoleniu, wbrew sowietyzacji, wbrew odcinaniu od korzeni polskości. Był to wyraz jednoczenia się w obliczu represji i nadziei na odnalezienie wolnej Polski w łonie Kościoła.

Dziś, gdy hierarchowie dozwalają na wkraczanie kapłanów w życie polityczne, a często i sami jednoznacznie stają po konkretnej, politycznej stronie, to nie jest to już protest przeciwko opresji ograniczenia wolności, bo dziś władza świecka ma mandat społeczeństwa, została wybrana w wolnych i uczciwych wyborach. W ten sposób urzędnicy kościelni biorą na siebie nieuchronnie brud sporu politycznego, stają się stroną tego sporu niekoniecznie wspierając wartości lecz zwykle akumulując ułomności konkretnej strony.

Dziś jednak biskupi zauważyli, że nie są stroną w sporze publicznym, nawet w sporze o krzyż. Dostrzegli pułapkę angażowania się w polityczne zawieruchy. Być może to słuszny krok dla życia politycznego, ale wierni pozostali osieroceni. A Kościół, to wierni. Widać to w świątyniach zachodniej Europy, gdzie hula wiatr i zaglądają jedynie przygodni turyści.

Reklama

4 KOMENTARZE