Reklama


W magistracie byłem, celem zameldowania młodszego, no taka była potrzeba. Najpierw młodszy poszedł sam, dowiedział się, że konieczny właściciel mieszkania rodzinnego oraz akt notarialny. Pomyślałem, że nic wielkiego, w sumie logiczne i korzystne dla właściciela, jeśli chodzi o młodszego nie ma strachu, ale jakby mi się Kociębowska z rodziną tak z ulicy zameldowała, zda się, że nie mogę jej wyrzucić póki jej nie zabezpieczę mieszkaniowo. W każdym razie nie takie proste Kociębowską z własnego mieszkania wyprosić. W posiadanie mieszkania wszedłem za kawalera, byłem wówczas jedynym pracującym we rodzinie i jako jedyny mogłem odliczać remonty, już wtedy był taki myk, że komunalne mieszkanie, co się w nim mieszkało można było kupić za grosze i wejść w tak zwaną wspólnotę mieszkaniową. Wedy jeszcze nie wiedziałem czym to grozi, teraz uprzedzam, że grozi kontaktami z ADM i sąsiadami co wszystko mają z tyłu. Nieważne, chciałem przez to powiedzieć, zanim powiem co myślę o tym „państwie”, że zdarzają się mikre wyjątki od globalnego syfu. Meldunków na dziko państwo pilnuje, ale pewnie dlatego, że ono w ogóle jest jak z policji, tudzież cieć nocny, niemniej tym razem się przydało w swojej mentalności. Chałupę co w niej mieszkały trzy pokolenia, a nawet 4 przez jakiś czas pomieszkiwało, w standardzie kibel na półpiętrze, pozwoliło wykupić. Kibel nawet pozwoliło postawić w chałupie, jak już pozwoliło wykupić, oczywiście po złożeniu 5 zaświadczeń, od kominiarza, przez zgody mieszkańców, aż po gazownię. Lekko nie było, ale poszło, na wspomnienie, nawet bym odpuścił wieczne marudzenie, ale po tym co mi wczoraj zrobiło, znów mnie nawróciło na właściwą wojenną ścieżkę. Nie wiem co skąd się to bierze, ale jak tylko wchodzę do urzędu natychmiast pojawia mi się przed oczyma taki hologram: „No i po coś tu przylazł, obywatelu zasrany. Hę?”. Za każdym razem tak mam i musze powiedzieć, że ja jeszcze odważny jestem.

Ile razy widziałem, jak babina, czy nawet chłop postawny, podchodzi do wielkich wrót i się cofa, podchodzi i się cofa, łapie za klamkę i sztywnieje: „Jezu, kurwa, zapukać zapomniałem”. Puka delikatnie, nie słyszy odzewu, cały spocony wchodzi do środka, znaczy, tak łeb wstawia między drzwi i futrynę, tak się wychyla, łbem kiwa, sonduje, czy nie przeszkadza. Ja walę do środka bez pukania i nawet nie pytam kto ostatni. Wszedłem, młodszy ze mną. Siedzi jedno, na oko pod 50, coś rzeźbi w papierach. „Dzień dobry” – krzyczę, widzę, że przejęte odtwarzaniem wiedzy z podstawówki, nad rubryką się łamie, to krzyczę, żeby się wyrwało z letargu. Otrzeźwiało i wtedy młody trafił w punkt, od razu z pretensją, że chciałby się uprzejmie zameldować. Popatrzyła jak na wariata i wzrokiem pyta, czy ja też taki durny? Odpowiadam, że będę się przy postulacie młodszego upierał. Widzi, że nie wygra, ale znalazło fortel, woła drugie. Po co jako pierwsze siedzi na froncie robót, jak drugie z zaplecza melduje i przyjmuje petenta, nie widomo, musi funkcją nadrabia. Przyszło następne. Z twarzy znudzone, po ustach pociągnęło zewnętrzną częścią dłoni, przełknęło co na zapleczu zaczęło rzuć. Pyta czemu dupę zawracamy?

Reklama

Młodszy nie mój charakter, uprzejmy się urodził i tak mu zostało, nie wiem po kim ma, w każdym razie grzeczny jest. Odpowiada, że chciałby uprzejmie się zameldować, o ile można i nie przeszkadza. Spytało o kwity i od razu stalowymi judaszami strzeliło, że lekceważąco druk ASR/23/3A/078Y w rubrykach 11.a i 12.c i całej 14 wypełniony, bądź pominięty. Nakazało poprawić, DŁUGOPISEM NA SZNURKU. Młodszy poprawił. Zobaczyło, że nie ucieknie od obowiązku, nowe krzyczy: KSIĄZECZKA WOSJKOWA! Nie wytrzymałem. Pytam zwięźle. Po jaką cholerę? Może wymaz by chciało? Zwinęło się w sobie, myślałem, że już po „usłudze”, ale o dziwo ono się zwinęło, zatopiło judasze w akt notarialny, wcześniej wyjąkało, że tak trzeba. Olśnienia doznałem, zobaczyłem, że jedno i drugie, zobaczyło i usłyszało coś nowego. Ten odgrodzony metr 20 kontuarem, stawia się. Najwyraźniej nie wiedziało o co chodzi. Wyjaśniło po chwili, że taki przepis i już na końcu języka miało, że moim obowiązkiem jest wiedzieć, nie pyskować, ale nie zdążyło. Przerwałem uwagą pełną radości, że wymaz niepotrzebny, zamilkło. Poszło do komputera i stukało jednym palcem. Do meldunku jest potrzebny akt własności i właściciel, tyle rozumiem. Seria i numer dowodu??? Po cholerę pytam? Seria i numer dowodu, to nawet nie jest PESEL, czyli jeden numer na jedno życie. Po jaką cholerę serię i nr dowodu, w ciągu roku miałem trzy różne serie i numery dowodu tak się złożyło i WKU razem magistratem nic o tym nie wie. KATEGORIA WOJSKOWA, do meldunku potrzebna kategoria wojskowa i KARTA MOBILIZACYJNA, jakby była. Na koniec powiedziało, że w 14 dni obligatoryjnie należy wymienić dowód, bo zmienił się meldunek. Wyśmiałem, w imieniu młodszego, niczym już nie mogło skrzywdzić, było po sprawie.

Zostawię jedno i drugie, to siedzące i to od roboty. Gdybym palnął coś głupiego, można mnie brutalnie poprawić, ale o ile się nie mylę to:

1) Mamy „armię zawodową”, coś takiego jak książeczka wojskowa jak mniemam już nie istnieje, bo nie ma rekrutacji na siłę. Co z takim co w przyszłym roku będzie się chciał zameldować i nie ma prawa mieć książeczki wojskowej, mimo że jest w wieku poborowym?
2) Z dowodów i praw jazdy ma zniknąć adres w ogóle, nie tylko meldunki, ale adresy. Po co pytam seria i numer dowodu, który przestaje mieć cokolwiek wspólnego z meldunkiem? Wymaz staje się równoprawnym dokumentem.

Na te wszystkie oczywiste wątpliwości odnajdę dwa dyżurne argumenty:

1) Takie są przepisy!
2) Przecież premier nie będzie się zajmował takimi sprawami!

Otóż takich absurdów są tysiące i mało, że one są, przecież to co siedziało, dałoby się na sucho ogolić, żeby nic się nie zmieniło, nawet gdyby zmiana mniej roboty oznaczała. Ono jest w posiadaniu władzy, ma władzę nad petentem i jak koń klapkowy nauczyło się formularza na pamięć. Jemu dać zwykły druczek z imieniem, nazwiskiem meldowanego i podpisem właściciela lokalu, pomyśli od razu o obrazie urzędniczego majestatu. Nie ma karzełków krakowiaków, nie ma fanfar po znoju.

Drugie! Kto jak nie premier powinien się tym 3 lata temu zająć? Głupek z Biłgoraja? Przecież, tu nie chodzi o korygowanie takich pojedynczych paranoi, ale tu chodzi o WYCIĘCIE 80% USTAW I PRZEPISÓW. Przecież kroplę w oceanie absurdu opisałem, no i znów się nie mogę powstrzymać przed PRL. Te co tam siedziały za PRL się szkoliły, wystrój pozostał po PRL, te same szafy pancerne, te same nawyki i TO SAMO PRAWO. Dla mnie pierwszym największym szokiem związanym z przemianą ustrojową, była kierowniczka sklepu GS. Ona był sklepową w GS, a potem przejęła ten sklep na własność. Za GS była jak tamto w urzędzie, dziś nikt już nie pamięta jakie to było wredne babsko, ona teraz lata po sklepie i odważa po 15 deka ciasteczek: „a może te, nie tamte, jednak te” i jeszcze doradza, które lepsze. Zmienił się regulamin i zmienił się sposób rozliczeń. Teraz sklep jest kierowniczki nie GS i teraz ile kierowniczka załatwi towaru, ile sprzeda, tyle jej. Proste!? Tak samo należy zrobić w urzędzie.

W każdym biurze powinny być dwa okienka i w nich niech siedzi jedno ono. Proszę się nie obawiać, żaden rozrost biurokracji, bo i tak tam siedzi nie dwa ono, ale i ze cztery. I teraz tak. Jedno i drugie ono jest dokładnie od tego samego, robią dokładnie to samo. Klient, nie petent, podchodzi do okienka i przedstawia sprawę. Zostanie z buta potraktowany, idzie do drugiego okienka, gdzie będzie „Naszym Panem”. A dlaczego niby tak miałoby być, przecież ono jest jedno i to samo? Ano właśnie, syndrom kierowniczki GS. Ono, które obsłuży więcej klientów, dostaję nędzną podstawę i premią zarabia od głowy. Ono co się zatrzymało na GS, dostaje tylko podstawę i to przez 2 miesiące, bo jak się nie nauczy być człowiekiem w tym czasie, to już nic z niego nie będzie. Za gnuśne ono, kolejne one, nie starsze niż 30 lat i tak mamy załatwioną wymianę kadr, z poszanowaniem starszych, co się nauczyli i z szansą dla młodych. Proste zabiegi, ŻADEN NIE WYMAGA NAKŁADÓW I WYSIŁKU. Przeciwnie trzeba wypieprzyć do zsypu 80% papierkowej władzy danej „oniemu”, które się zatrzymało na GS, a samemu „oniemu” w końcu zrobić przemianę ustrojową, o czym w ten sobotni poranek pozwoliłem sobie pomarzyć.

PS Szczerze radzę drzeć mordę w urzędach, naprawdę pomaga. Kierowniczka KRUS w Legnicy jak mnie widzi odkłada wszystkie zajęcia, pot jej występuje na czole i sprawę załatwia w 2 minuty, mimo ustawowych 2 tygodni.

Reklama

50 KOMENTARZE

  1. Nagie fakty : obowiązek meldunkowy przyszedł do nas
    z Rosji sowieckiej , tutaj trzyma się mocno.Jak wszystkie radzieckie obyczaje.
    Masz szczęście , że nie przećwiczyłeś takiego zagadnienia : wymeldowanie z miejsca stałego pobytu i zameldowanie w nowym .Po drodze WKU odległe o 40 km. Pominę podróże po trójkącie : stare miejsce (stary urząd miasta) – WKU – nowe miejsce(nowy urząd miasta). Najciekawsze – przy powrocie na stare miejsce zamieszkania ODMOWA ponownego zameldowania , na podstawie tych samych dokumentów,tego samego stanu prawnego,tego samego właściciela.
    Druki są z prl-u. Identycznie na policji i w wojsku.
    Jest jednak promyczek nadziei:

    Obowiązek meldunkowy do lamusa. Ustawa podpisana
    2010-10-14 | Ostatnia aktualizacja: 13:10 | Komentarze: 0Tagi: LUDNOŚĆ, MELDUNKI, PESEL, prawo, prezydentPrezydent Bronisław Komorowski podpisał w czwartek ustawę o ewidencji ludności, która likwiduje obowiązek meldunkowy od 1 stycznia 2014 roku.

    • Ciekawe,
      co dalej od strony wynajmu.

      Dotychczas, kiedy najemca nie był zameldowany w mieszkaniu, które mu wynajmowano, a przestawał płacić za wynajmowanie, brak meldunku był podstawą do rozpoczęcia działań, żeby go z tego mieszkania usunąć. Pierwsze, o co pytał wezwany do interwencji policjant, to o meldunek. Oczywiście to był tylko początek, ale istotny z punktu widzenia wynajmującego.

      Bardzo jestem ciekaw, jak to teraz będzie wyglądało. Bo jeżeli meldunki znikną, a wynajmującym pozostanie do ochrony swoich praw już tylko sąd plus procedury komornicze, to kiepsko to widzę. Chyba że za likwidacją meldunków pójdą również zmiany w ustawach dotyczących wynajmu (“o zasobie mieszkaniowym gminy… ” etc.)

        • Nie, pewnie, że nie,
          ale notatka służbowa od policjanta z potwierdzeniem “obywatel X przebywa pod adresem Y bez zameldowania” jest bardzo cenna, a niekiedy dla sądu decydująca. Tak się składa, że miałem wątpliwą przyjemność poznać szczegóły przeróżnych spraw związanych z wynajmem i ze dwa razy było to ewidentnie rozstrzygające.

          A, i jeszcze co do meldunku, sprawa już zupełnie poboczna – jak będą rozstrzygać szkoły rejonowe o przynależności kandydata na ucznia do rejonu? Na podstawie oświadczenia rodziców? : DDD

          W tym roku Junior poszedł do gimnazjum, pochlebiam sobie, że niezłego, i przewały meldunkowe, jakie robili rodzice, żeby tam wkręcić swoje dzieci, były epickie. Rozumiem, że likwidacja meldunku zlikwiduje i przewały, ale co w zamian?

      • We Wrocławiu wynajmowałem ze
        We Wrocławiu wynajmowałem ze trzy mieszkania, nigdy nie miałem czegoś takiego jak meldunek. Byłem normalnie zameldowany u siebie i tyle. Podpisana umowa z najemcą i wsio. Nie wiem czy nie popełniłem jakiegoś przestępstwa. Ale co do meritum. Jaka jest różnica między wynajmowaniem pokoju od Kowalskiego, a pokoju w hotelu? Ktokolwiek się meldował w hotelu? A znam takich co wiele czasu mieszkali w hotelach. Jest umowa cywilno prawna, która reguluje wszystko, albo dokument sprzedaży. Na podstawie takiej umowy możesz sprzedać samochód wart 300 tysięcy i nikt nie pyta o meldunek. Niby dlaczego wynajęcie mieszkania miałoby się różnić meldunkiem? Meldunek dla właściciela zawsze był kłopotem, bo usunąć takiego zameldowanego to dopiero jazda, jak było widać na kilku polskich komediach. Głowy za te tezy nie daję, tak to zapamiętałem z własnej praktyki.

  2. Nagie fakty : obowiązek meldunkowy przyszedł do nas
    z Rosji sowieckiej , tutaj trzyma się mocno.Jak wszystkie radzieckie obyczaje.
    Masz szczęście , że nie przećwiczyłeś takiego zagadnienia : wymeldowanie z miejsca stałego pobytu i zameldowanie w nowym .Po drodze WKU odległe o 40 km. Pominę podróże po trójkącie : stare miejsce (stary urząd miasta) – WKU – nowe miejsce(nowy urząd miasta). Najciekawsze – przy powrocie na stare miejsce zamieszkania ODMOWA ponownego zameldowania , na podstawie tych samych dokumentów,tego samego stanu prawnego,tego samego właściciela.
    Druki są z prl-u. Identycznie na policji i w wojsku.
    Jest jednak promyczek nadziei:

    Obowiązek meldunkowy do lamusa. Ustawa podpisana
    2010-10-14 | Ostatnia aktualizacja: 13:10 | Komentarze: 0Tagi: LUDNOŚĆ, MELDUNKI, PESEL, prawo, prezydentPrezydent Bronisław Komorowski podpisał w czwartek ustawę o ewidencji ludności, która likwiduje obowiązek meldunkowy od 1 stycznia 2014 roku.

    • Ciekawe,
      co dalej od strony wynajmu.

      Dotychczas, kiedy najemca nie był zameldowany w mieszkaniu, które mu wynajmowano, a przestawał płacić za wynajmowanie, brak meldunku był podstawą do rozpoczęcia działań, żeby go z tego mieszkania usunąć. Pierwsze, o co pytał wezwany do interwencji policjant, to o meldunek. Oczywiście to był tylko początek, ale istotny z punktu widzenia wynajmującego.

      Bardzo jestem ciekaw, jak to teraz będzie wyglądało. Bo jeżeli meldunki znikną, a wynajmującym pozostanie do ochrony swoich praw już tylko sąd plus procedury komornicze, to kiepsko to widzę. Chyba że za likwidacją meldunków pójdą również zmiany w ustawach dotyczących wynajmu (“o zasobie mieszkaniowym gminy… ” etc.)

        • Nie, pewnie, że nie,
          ale notatka służbowa od policjanta z potwierdzeniem “obywatel X przebywa pod adresem Y bez zameldowania” jest bardzo cenna, a niekiedy dla sądu decydująca. Tak się składa, że miałem wątpliwą przyjemność poznać szczegóły przeróżnych spraw związanych z wynajmem i ze dwa razy było to ewidentnie rozstrzygające.

          A, i jeszcze co do meldunku, sprawa już zupełnie poboczna – jak będą rozstrzygać szkoły rejonowe o przynależności kandydata na ucznia do rejonu? Na podstawie oświadczenia rodziców? : DDD

          W tym roku Junior poszedł do gimnazjum, pochlebiam sobie, że niezłego, i przewały meldunkowe, jakie robili rodzice, żeby tam wkręcić swoje dzieci, były epickie. Rozumiem, że likwidacja meldunku zlikwiduje i przewały, ale co w zamian?

      • We Wrocławiu wynajmowałem ze
        We Wrocławiu wynajmowałem ze trzy mieszkania, nigdy nie miałem czegoś takiego jak meldunek. Byłem normalnie zameldowany u siebie i tyle. Podpisana umowa z najemcą i wsio. Nie wiem czy nie popełniłem jakiegoś przestępstwa. Ale co do meritum. Jaka jest różnica między wynajmowaniem pokoju od Kowalskiego, a pokoju w hotelu? Ktokolwiek się meldował w hotelu? A znam takich co wiele czasu mieszkali w hotelach. Jest umowa cywilno prawna, która reguluje wszystko, albo dokument sprzedaży. Na podstawie takiej umowy możesz sprzedać samochód wart 300 tysięcy i nikt nie pyta o meldunek. Niby dlaczego wynajęcie mieszkania miałoby się różnić meldunkiem? Meldunek dla właściciela zawsze był kłopotem, bo usunąć takiego zameldowanego to dopiero jazda, jak było widać na kilku polskich komediach. Głowy za te tezy nie daję, tak to zapamiętałem z własnej praktyki.

  3. Swissman – gdybyś był rodowitym Szwajcarem ,który nie
    ma zielonego pojęcia,że Polska jest w Europie , to bym jeszcze zrozumiał.Ale Ty mieszkałeś w Polsce i OD TAMTEGO CZASU nic się ( pod tym względem) nie zmieniło. Więc nie opowiadaj głupot,że jakiś czysto formalny wymóg , który nie ma żadnego wpływu na życie obywatela Szwajcarii ma coś wspólnego z sowieckim obowiązkiem meldunkowym w Polsce. Różnica jest na pewno większa niż między zegarkiem Poliot a Patek Philippe.

  4. Swissman – gdybyś był rodowitym Szwajcarem ,który nie
    ma zielonego pojęcia,że Polska jest w Europie , to bym jeszcze zrozumiał.Ale Ty mieszkałeś w Polsce i OD TAMTEGO CZASU nic się ( pod tym względem) nie zmieniło. Więc nie opowiadaj głupot,że jakiś czysto formalny wymóg , który nie ma żadnego wpływu na życie obywatela Szwajcarii ma coś wspólnego z sowieckim obowiązkiem meldunkowym w Polsce. Różnica jest na pewno większa niż między zegarkiem Poliot a Patek Philippe.

    • Z tym ‘darciem mordy’ to
      Z tym ‘darciem mordy’ to poniekąd prawda. Jak Cyganka przyjdzie urzędu, jakiejś “opieki społecznej”, skurwuje, zwyzywa te baby tam pracujące, i już szybko z nią załatwiają sprawy.
      I zasiłki w pierwszej kolejności przyznają. Bo to jest też “mniejszość narodowa”.
      A jak przyjdzie Polak lub Polka do jakiegokolwiek urzędu, grzecznie rozmawiają z biurwami, to ich zwodzą jak mogą i wymyślają rozmaite powody, żeby sprawę przeciągnąć, odroczyć. Zwłaszcza jeżeli nie zachowało się odpowiedniej pokory w stosunku do urzędasa.

      Wątpliwe to pocieszenie, że na Ukrainie jest pod tym względem o wiele gorzej:
      http://golass.blox.pl/2009/04/A-w-Polsce-mowi-sie-ze-jest-trudno.html

    • Wydzieranie mordy kończy się żałośnie – dla petenta
      Dokumenty zostają pddane wnikliwej analizie (WSZYSTKIE zawierają błędy typu znak diakrytyczny ) i skutek jest taki : decyzja urzędnicza – 39zł w zębach do kasy urzędu i na drugi koniec Polski po dokumenty źródłowe.Celem , oczywiście , sprawdzenia i upewnienia czy było ą zamiast a albo ł zamiast l. Najłatwiej mają ci.którzy całą rodziną , od trzech pokoleń , całe życie mieszkają w jednym miejscu. Cała reszta – jak wyżej.

    • Z tym ‘darciem mordy’ to
      Z tym ‘darciem mordy’ to poniekąd prawda. Jak Cyganka przyjdzie urzędu, jakiejś “opieki społecznej”, skurwuje, zwyzywa te baby tam pracujące, i już szybko z nią załatwiają sprawy.
      I zasiłki w pierwszej kolejności przyznają. Bo to jest też “mniejszość narodowa”.
      A jak przyjdzie Polak lub Polka do jakiegokolwiek urzędu, grzecznie rozmawiają z biurwami, to ich zwodzą jak mogą i wymyślają rozmaite powody, żeby sprawę przeciągnąć, odroczyć. Zwłaszcza jeżeli nie zachowało się odpowiedniej pokory w stosunku do urzędasa.

      Wątpliwe to pocieszenie, że na Ukrainie jest pod tym względem o wiele gorzej:
      http://golass.blox.pl/2009/04/A-w-Polsce-mowi-sie-ze-jest-trudno.html

    • Wydzieranie mordy kończy się żałośnie – dla petenta
      Dokumenty zostają pddane wnikliwej analizie (WSZYSTKIE zawierają błędy typu znak diakrytyczny ) i skutek jest taki : decyzja urzędnicza – 39zł w zębach do kasy urzędu i na drugi koniec Polski po dokumenty źródłowe.Celem , oczywiście , sprawdzenia i upewnienia czy było ą zamiast a albo ł zamiast l. Najłatwiej mają ci.którzy całą rodziną , od trzech pokoleń , całe życie mieszkają w jednym miejscu. Cała reszta – jak wyżej.

  5. Prawda
    Pisałam jakiś czas temu, że będąc w Polsce odwiedziłam urząd skarbowy z zapytaniem. Jestem uprzejma, ale stanowcza. Jak się nie da porozumieć z pracownikiem pierwszego rzutu, to proszę o rozmowę z przełożonym. Po kilku takich przełożonych nawet bardzo trudna sprawa jest załatwiona w tzw. “normalnym kraju”, ale w Polsce baby na mnie krzyczały (ja nie podnosiłam głosu ani nie zmieniałam tonu, wierciłam spokojnie), przełożonych nie było, no i sprawa nie została załatwiona.

    W urzędzie skarbowym tak trafiłam, ale przy okazji wyrabiania sobie nowego dowodu osobistego było już normalnie. Miła, pomocna pani, wyjaśniła co trzeba, długopis podała, mała rozmówka o pogodzie była może i zbyteczna, ale podkreśliła sympatyczność sytuacji.

    Dużo zależy od ludzi, na jakich się trafia, niekoniecznie od instytucji jako takich. Ten “czynnik ludzki” ma wielką wagę.

  6. Prawda
    Pisałam jakiś czas temu, że będąc w Polsce odwiedziłam urząd skarbowy z zapytaniem. Jestem uprzejma, ale stanowcza. Jak się nie da porozumieć z pracownikiem pierwszego rzutu, to proszę o rozmowę z przełożonym. Po kilku takich przełożonych nawet bardzo trudna sprawa jest załatwiona w tzw. “normalnym kraju”, ale w Polsce baby na mnie krzyczały (ja nie podnosiłam głosu ani nie zmieniałam tonu, wierciłam spokojnie), przełożonych nie było, no i sprawa nie została załatwiona.

    W urzędzie skarbowym tak trafiłam, ale przy okazji wyrabiania sobie nowego dowodu osobistego było już normalnie. Miła, pomocna pani, wyjaśniła co trzeba, długopis podała, mała rozmówka o pogodzie była może i zbyteczna, ale podkreśliła sympatyczność sytuacji.

    Dużo zależy od ludzi, na jakich się trafia, niekoniecznie od instytucji jako takich. Ten “czynnik ludzki” ma wielką wagę.

  7. Z wyrazami…
    W opisanym przez Pana epizodzie ujrzałem dziesiątki takich sytuacji w różnych konfiguracjach z którymi
    musiałem się jako obywatel-petent zetknąć.Sądzę ,że podobnie jak Pan, odczuwam ten frustrujący klimat
    urzędniczej “kanciapy”,choćby i z aluminium i szkła,gdzie aromat kawy Tchibo miesza się z kurzem dywanowej
    wykładziny.Mimo,iż setki razy powtarzałem sobie,że trzeba zachować luz i olewajstwo,że przyrzekałem sobie,
    żeby nie pieniaczyć,to jakieś głupie pytanie w stylu tej książeczki wojskowej,włączało czerwoną lampkę emocji i obracało w niwecz moje pokojowej intencje.
    Sam Stwórca jest świadkiem,że ja naprawdę chcę być miłym, kulturalnym petentem.
    Mam dość własnych spraw i problemów,żeby jeszcze sobie dokładać przepychanki z urzędasami.Ale,,,nie da rady.No,nie da rady i już.Ja ,kiedy się wybieram do urzędu to wiem,że coś pójdzie
    nie tak.Albo nie załatwię od razu,albo coś z formą ,jakaś niezręczność,albo lekceważenie,..słowem: stykam się z inną ,bizantyjską cywilizacją.
    Czy może być coś prostszego niż wymiana dowodu rejestracyjnego?
    Wymiana starego z wszelkimi danymi na nowy druk.Przyszedłem z odpowiednim zaświadczeniem świeżo po
    przeglądzie technicznym.Nie miałem tablic,ale ok,można przy odbiorze.Trzeba poczekać jakiś tydzień.Ok.Poczekam.Chyba,że to jedyny samochód ( na szczęście mam drugi)to można mi wystawić natychmiastówkę(?),ale za około 80zł.??.Kupa kasy i dlaczego mam za to płacić?Za to ,że oni się tak guzdrzą?To przecież nie mój problem,ja przyszedłem ,wszystkie dokumenty miałem.Jakiś myk,żeby zarobić na przyciśniętym z braku drugiego samochodu petencie?Ona odrzekła ,że takie
    przepisy,ale za to mogę sobie przez miesiąc jeździć na takim zaświadczeniu.Odparłem,grzecznie,że na co mi miesiąc ,skoro za tydzień będę miał stały dowód rejestracyjny i żeby może
    zgłosiła gdzieś na zebraniu,że to nieżyciowe,że utrudnia.Oczywiście tak zagaiłem,dla rozprężenia,mimochodem,na koniec.Ona jednak podjęła temat i odrzekła,że nie mają zebrań.Ok.I byłoby prawie dobrze,gdyby nie ,no właśnie ten głupi tekst,ten incydent ,który zawsze musi się pojawić w urzędzie.Otóż Ona stwierdziła,że za badanie techniczne też musiałem zapłacić.:)Zapadło sekundowe milczenie w hołdzie dla tak bezdennej głupoty.Cóż,pękło we mnie i powiedziałem,że przekroczyła granice
    absurdu,bo ja zapłaciłem za konkretną pracę,za stwierdzenie stanu pojazdu.(Facet zszedł do kanału,stukał,
    oglądał,włączał trzęsawki i takie tam,no i faktycznie drobną naprawę wypatrzył).Ona bystrze odparła,że inni czekają ,żebym nie zabierał czasu.Tyle,że sobie na koniec odparowałem,że to właśnie Ona mnie zabrała czas,ale sądzę ,że jej jak po kaczce.
    Idiotyzmów urzędniczych są tysiące.Możnaby o tym pisać godzinami.
    Rzecz w tym,że to jest jak kula śniegowa,a nikt nie ma odwagi i energii,żeby to zatrzymać.
    Jestem bardzo sceptyczny,jeśli idzie o tę administracyjną mafię.Pieniaczenie jednak jest nieskuteczne,nie
    zgadzam się ,że można wtedy więcej załatwić.Da się do pewnego poziomu,potem Cię namierzą i łatwo o duże problemy.Ale to już inna historia.Biurokrata jest apostołem świata przepisów nakazów, zakazów
    zaświadczeń itp…,może wziąć najmniejszy kawałek naszej rzeczywistości,choćby,hmm,np.mycie okna,
    wydać kilkanaście odnośnych przepisów,stworzyć dział i zatrudnić setki urzędników,raj dla głupców.
    Z wyrazami podziwu dla pańskiej bohaterskiej postawy w roli petenta:)

  8. Z wyrazami…
    W opisanym przez Pana epizodzie ujrzałem dziesiątki takich sytuacji w różnych konfiguracjach z którymi
    musiałem się jako obywatel-petent zetknąć.Sądzę ,że podobnie jak Pan, odczuwam ten frustrujący klimat
    urzędniczej “kanciapy”,choćby i z aluminium i szkła,gdzie aromat kawy Tchibo miesza się z kurzem dywanowej
    wykładziny.Mimo,iż setki razy powtarzałem sobie,że trzeba zachować luz i olewajstwo,że przyrzekałem sobie,
    żeby nie pieniaczyć,to jakieś głupie pytanie w stylu tej książeczki wojskowej,włączało czerwoną lampkę emocji i obracało w niwecz moje pokojowej intencje.
    Sam Stwórca jest świadkiem,że ja naprawdę chcę być miłym, kulturalnym petentem.
    Mam dość własnych spraw i problemów,żeby jeszcze sobie dokładać przepychanki z urzędasami.Ale,,,nie da rady.No,nie da rady i już.Ja ,kiedy się wybieram do urzędu to wiem,że coś pójdzie
    nie tak.Albo nie załatwię od razu,albo coś z formą ,jakaś niezręczność,albo lekceważenie,..słowem: stykam się z inną ,bizantyjską cywilizacją.
    Czy może być coś prostszego niż wymiana dowodu rejestracyjnego?
    Wymiana starego z wszelkimi danymi na nowy druk.Przyszedłem z odpowiednim zaświadczeniem świeżo po
    przeglądzie technicznym.Nie miałem tablic,ale ok,można przy odbiorze.Trzeba poczekać jakiś tydzień.Ok.Poczekam.Chyba,że to jedyny samochód ( na szczęście mam drugi)to można mi wystawić natychmiastówkę(?),ale za około 80zł.??.Kupa kasy i dlaczego mam za to płacić?Za to ,że oni się tak guzdrzą?To przecież nie mój problem,ja przyszedłem ,wszystkie dokumenty miałem.Jakiś myk,żeby zarobić na przyciśniętym z braku drugiego samochodu petencie?Ona odrzekła ,że takie
    przepisy,ale za to mogę sobie przez miesiąc jeździć na takim zaświadczeniu.Odparłem,grzecznie,że na co mi miesiąc ,skoro za tydzień będę miał stały dowód rejestracyjny i żeby może
    zgłosiła gdzieś na zebraniu,że to nieżyciowe,że utrudnia.Oczywiście tak zagaiłem,dla rozprężenia,mimochodem,na koniec.Ona jednak podjęła temat i odrzekła,że nie mają zebrań.Ok.I byłoby prawie dobrze,gdyby nie ,no właśnie ten głupi tekst,ten incydent ,który zawsze musi się pojawić w urzędzie.Otóż Ona stwierdziła,że za badanie techniczne też musiałem zapłacić.:)Zapadło sekundowe milczenie w hołdzie dla tak bezdennej głupoty.Cóż,pękło we mnie i powiedziałem,że przekroczyła granice
    absurdu,bo ja zapłaciłem za konkretną pracę,za stwierdzenie stanu pojazdu.(Facet zszedł do kanału,stukał,
    oglądał,włączał trzęsawki i takie tam,no i faktycznie drobną naprawę wypatrzył).Ona bystrze odparła,że inni czekają ,żebym nie zabierał czasu.Tyle,że sobie na koniec odparowałem,że to właśnie Ona mnie zabrała czas,ale sądzę ,że jej jak po kaczce.
    Idiotyzmów urzędniczych są tysiące.Możnaby o tym pisać godzinami.
    Rzecz w tym,że to jest jak kula śniegowa,a nikt nie ma odwagi i energii,żeby to zatrzymać.
    Jestem bardzo sceptyczny,jeśli idzie o tę administracyjną mafię.Pieniaczenie jednak jest nieskuteczne,nie
    zgadzam się ,że można wtedy więcej załatwić.Da się do pewnego poziomu,potem Cię namierzą i łatwo o duże problemy.Ale to już inna historia.Biurokrata jest apostołem świata przepisów nakazów, zakazów
    zaświadczeń itp…,może wziąć najmniejszy kawałek naszej rzeczywistości,choćby,hmm,np.mycie okna,
    wydać kilkanaście odnośnych przepisów,stworzyć dział i zatrudnić setki urzędników,raj dla głupców.
    Z wyrazami podziwu dla pańskiej bohaterskiej postawy w roli petenta:)

  9. Jakie panują w Polsce
    Jakie panują w Polsce stosunki między urzędnikiem a obywatelem pokazała tzw. wymiana dowodów osobistych. Urzędasy pogroziły paluszkiem, a tłum frustratów spędzał długie godziny w kolejkach. Ja w ramach lekkiego buntu olałem sprawę, posługiwałem się paszportem gdzie się dało. Dowód zrobiłem parę miesięcy po terminie. I co ? I nic. Przynajmniej ominąłem kolejki.
    Ale i tak na PRL musiałem trafić – urzędniczka stwierdziła że nie wyda mi dowodu, jeśli nie oddam zielonego – chociaż i tak nie można go było nigdzie użyć, bo wszystkie zielone straciły ważność.

    Generalnie jesteśmy państwem frajerów – umieszczenie adresu w dokumencie z plastiku , za którego wymianę trzeba płacić ? Moi znajomi z zagranicy nie mogli uwierzyć – zupełny absurd. Gdziekolwiek indziej jako potwierdzenie adresu wystarczy choćby ostatni rachunek z gazowni…

    Pozdrawiam
    Paprykarz

  10. Jakie panują w Polsce
    Jakie panują w Polsce stosunki między urzędnikiem a obywatelem pokazała tzw. wymiana dowodów osobistych. Urzędasy pogroziły paluszkiem, a tłum frustratów spędzał długie godziny w kolejkach. Ja w ramach lekkiego buntu olałem sprawę, posługiwałem się paszportem gdzie się dało. Dowód zrobiłem parę miesięcy po terminie. I co ? I nic. Przynajmniej ominąłem kolejki.
    Ale i tak na PRL musiałem trafić – urzędniczka stwierdziła że nie wyda mi dowodu, jeśli nie oddam zielonego – chociaż i tak nie można go było nigdzie użyć, bo wszystkie zielone straciły ważność.

    Generalnie jesteśmy państwem frajerów – umieszczenie adresu w dokumencie z plastiku , za którego wymianę trzeba płacić ? Moi znajomi z zagranicy nie mogli uwierzyć – zupełny absurd. Gdziekolwiek indziej jako potwierdzenie adresu wystarczy choćby ostatni rachunek z gazowni…

    Pozdrawiam
    Paprykarz

  11. Praźródło nazywa się ,,dziedzictwo PRL-u”
    Burdel totalny. W każdej dziedzinie którą zawiduje (zawiadywa) ,,państwo polskie”. Koronnym dowodem karta mobilizacyjna. Armii już nie ma . Ani poboru. Nie ma również przydziałów mobilizacyjnych dla rezerwistów. W związku z tym nie ma żadnego sensu karta mobilizacyjna.Ale w przepisach o ruchu ludności zajmuje poczesne miejsce .

  12. Praźródło nazywa się ,,dziedzictwo PRL-u”
    Burdel totalny. W każdej dziedzinie którą zawiduje (zawiadywa) ,,państwo polskie”. Koronnym dowodem karta mobilizacyjna. Armii już nie ma . Ani poboru. Nie ma również przydziałów mobilizacyjnych dla rezerwistów. W związku z tym nie ma żadnego sensu karta mobilizacyjna.Ale w przepisach o ruchu ludności zajmuje poczesne miejsce .

  13. Wynająłeś albo kupiłeś mieszkanie. Idziesz do
    gminy albo burmistrza , okazujesz PAPIEROWY dowód wymeldowania z poprzedniego miejsca zamieszkania, wypełniasz duży durny druk , w którym podajesz dane które są w posiadaniu tegoż urzędu.Następnie – jako szwajcarski rezerwista – udajesz się do domu po karabin M16 z zapasowymi magazynkami , celem okazania w urzędzie .Następnie , jeżeli urzędnik ma dobry humor , a Ty niczego nie przeoczyłeś – dostajesz papier z pieczatką. Tak to wygląda?

  14. Wynająłeś albo kupiłeś mieszkanie. Idziesz do
    gminy albo burmistrza , okazujesz PAPIEROWY dowód wymeldowania z poprzedniego miejsca zamieszkania, wypełniasz duży durny druk , w którym podajesz dane które są w posiadaniu tegoż urzędu.Następnie – jako szwajcarski rezerwista – udajesz się do domu po karabin M16 z zapasowymi magazynkami , celem okazania w urzędzie .Następnie , jeżeli urzędnik ma dobry humor , a Ty niczego nie przeoczyłeś – dostajesz papier z pieczatką. Tak to wygląda?

  15. Książeczka wojskowa
    Ojcze!

    Mój syn dostał wezwanie do stawienia się w WKU. Stawił się, dostał skierowanie na komisję lekarską, potem książeczka wojskowa na WKU została mu wydana, z wpisem kategorii. Kategorie zmienili, są teraz chyba tylko trzy. Syn się zgłosił ponownie do WKU po komisji lekarskiej, przenieśli go do rezerwy i ma “uregulowany stosunek do służby wojskowej”.

    Pytałam go dziś o te sprawy. Nadal obowiązuje akt prawny, w randze ustawy, o powszechnym obowiązku obrony, z 1963 roku. Sposób realizacji ulegał zmianom, aż doszło do usunięcia przymusowego poboru w czasie pokoju, ale powszechny obowiązek obrony nadal istnieje.

    Rejestracja rekrutów istnieje, kategorie zdrowotne są przyznawane. Istnieje rejestr, w którym i Ty jesteś, choć z dawnych czasów, są ci, co służbę zasadniczą odbyli kilka lat temu. I ja też, po studiach medycznych.

    Syn powiedział, że są kraje o podwyższonej “obronności”, jak Izrael czy Szwajcaria, gdzie każdy obywatel jest żołnierzem. Izrael – wiadomo, przymusowa służba wojskowa dla mężczyzn i kobiet, tego nie ma co rozwijać, bo nie o obronę chodzi.

    A Szwajcaria, kraj neutralny, nakłada obowiązek szkolenia wojskowego na każdego obywatela, i wmyśl szwajcarskich założeń, obywatel ma bronić dóbr lokalnych. W Szwajcarii – powiedział syn – gdybym tam był i gdyby coś się zdarzyło, to ja bym bronił “mojego podwórka”.

    Syn powiedział, że jego zdaniem, w Polsce powinny być przeszkolenia wojskowe dla wszystkich, solidne szkolenia kilkutygodniowe, żeby wszyscy mieli pojęcie, a służba z poboru słusznie została zlikwidowana, jako czas wyjęty z życiorysu, bez pożytku. Sto tysięcy żołnierzy zawodowych i aktualnie tworzone drugie 100 tysięcy służb rezerwowych to jest stanowczo za mało w razie jakiejkolwiek agresji na kraj o wymiarze Polski.

    Powiedział też, że rozpuszczenie polskich wojsk to nie jest psychiatra, bo to rozpuszczanie trwa od czasów Kwaśniewskiego, nie psychiatra jest tu “winnym”, ale wieloletni proces, który ma taki przebieg, jaki został zaprojektowany.

    Syn jest “z dziedziny”. W głowie mi się nie chce zmieścić, że szczaw wie tyle, że ja go pytam i się od niego uczę. Koniec świata!

    Co więcej, w USA jest Selective Service System, lokalna nazwa WKU. Syn, podwójny obywatel, też musiał się zarejestrować, pod karą więzienia. Nie ma poboru, ale rekruci są w rejestrze.

    Mam nadzieję, że w Polsce, mimo braku poboru, jest plan mobilizacyjny. A książeczka wojskowa nadal ma znaczenie, bo coś poświadcza.

    Pa!

    • Droga Solano , czasem się zdarza tak ,że to , co piszę
      jest zgodne ze stanem rzeczywistym albo ten stan wyprzedza.To znaczy , ta opisywana rzeczywistość(polska) jest w znacznie gorszym stanie niż się komukolwiek wydaje.
      Poza tym ,nieskromnie , zauważę , iż wiele diagnoz tutaj podanych okazało się proroczych.
      Otóż nie mamy w Polsce ŻADNEJ armii. Mamy,owszem , pełno umundurowanych facetów ale to jeszcze nie jest armia. ,,Zawodowa” zbieranina liczyć miała 150tys. chłopa , ale udało się namówić na ,,zaszczytną służbę” ledwo 100tysięcy.Policja liczy więcej . Miały również powstać jednostki rezerwowe , ale nie powstały.
      Prawdziwym dramatem jest wariat (psychiatra Kielich) na czele tego bajzlu.Kwaśniewski nie ma tu nic do rzeczy.
      Ponieważ: przydział mobilizacyjny staracił aktualność , bo jednostki rezerwistów zostały ROZFORMOWANE. Zniknęły również przydzielone na wypadek wojny samochody państwowych firm /miały wojenne przydziały tak jak ludzie/.Prywatne,współczene,już takich nie mają.
      Ostatnie ,realne,plany mobilizacyjne Wojska Polskiego pochodzą z lat 80-tych ubiegłego wieku.
      Podsumowanie dedykuję Millerom i Kuczyńskim – nawołującym do postawienia przed sądem żyjących dowódców Powstania Warszawskiwgo.Otóż Wojsko Polskie plus zmobilizowane ,jakimś cudem , rezerwy to będą właśnie (w wypadku wojny) rzesze samotnych ,źle lub WCALE(rezerwiści) nieuzbrojonych ,żle dowodzonych (brak planu obrony) żołnierzy Chrystusa Króla. Bo tylko biskup polowy może ich pewnie poprowadzić ,,czwórkami do nieba” . Jak wtedy.
      Jak zawsze.

      • Tak , na potwierdzenie ,znalazłem coś takiego:
        Obrona na jeden procent -Romulad Szeremietiew
        Aktualizacja: 2010-08-11 2:36 pm

        Dla premiera armie oparte na poborze obywateli do służby wojskowej, np. takie jak niemiecka Bundeswehra, to pożałowania godna amatorszczyzna.

        Minister obrony Bogdan Klich na konferencji prasowej w brygadzie zmechanizowanej w Wesołej (2 sierpnia br.) z dumą podkreślał, że w ciągu dwóch lat dokonał rzeczy niebywałej – stworzył “profesjonalną” armię. Ocenił, że program przyjęty przez rząd PO – PSL w sierpniu 2008 r. może być pozytywnie podsumowany. “Profesjonalizacja, tak jak ją rozumieliśmy wtedy, to uzawodowienie plus zmiana zasadniczych systemów. Te sprawy, które zostały uznane za najważniejsze, zostały zrealizowane”.

        Obecny na konferencji Donald Tusk ogłosił, że w wojsku “skończył się czas amatorów”. Premier zdaje się sądzić, że armie oparte na poborze obywateli do służby wojskowej, np. takie jak niemiecka Bundeswehra, to pożałowania godna amatorszczyzna. Tusk dodał też, że jego rząd uwolnił nas od “dręczącego młodych Polaków od dziesięcioleci obowiązkowego poboru”. W rocznicę Bitwy Warszawskiej 1920 r. i wybuchu Powstania Warszawskiego 1944 r. szef rządu RP wyraził pogląd, że włożenie polskiego munduru jest dla Polaka nieprzyjemnym doświadczeniem.

        Zapewnienia Ministerstwa Obrony Narodowej, że w Polsce tworzy się “profesjonalne” siły zbrojne, a więc biegłe w wykonywaniu wojennego rzemiosła, sprawne w obronie kraju, propagandowo dobrze brzmią. Powstaje jednak pytanie, czy rzeczywiście będzie to armia gwarantująca bezpieczeństwo państwu i obywatelom.

        Zapomniany patriotyzm

        Na profesjonalizm wojska musi złożyć się wiele elementów. Dobre wyszkolenie, nowoczesna broń, perfekcyjne dowodzenie wojskiem (podstawowe prawo żołnierza – być dobrze dowodzonym). W armii profesjonalnej na pierwszym miejscu znajduje się morale żołnierzy (Napoleon: Moralna siła wojska jest trzy razy ważniejsza od uzbrojenia). Konstytucja RP w art. 85 ust. 1 postanawia: “Obowiązkiem obywatela polskiego jest obrona Ojczyzny.” Ustawodawca, wpisując słowo “Ojczyzna” na karty Konstytucji i łącząc je z obowiązkiem obrony, nawiązywał do polskiej tradycji. Trudno jednak dostrzec, aby patriotyzm był czynnikiem dominującym w procesie uzawodowienia armii. Słyszymy raczej o materialnych zachętach do podjęcia zawodowej służby. Obniżono też rygory dotyczące niekaralności przyszłych “profesjonalistów”, co nie będzie miało pozytywnego wpływu na morale wojska.

        Wojsko było zawsze w Polsce ważną społecznie i narodowo instytucją. Miejscem kształtowania postaw patriotycznych i obywatelskich służących w nim ludzi. Czy można te wartości wyliczyć w złotówkach? Czy kondycja współczesnego żołnierza polskiego ma sprowadzać się do problemu wysokości jego zarobków? Nie należy mylić obowiązku troski państwa o materialne warunki służby żołnierzy z takimi sprawami, jak rola wojska w państwie i patriotyzm służby.

        Armia ekspedycyjna

        W Wesołej na placu ćwiczeń zaprezentowano premierowi jako przykład profesjonalizmu “szkolenie strzeleckie pododdziału (strzelanie szkolne nr 2 z kbs Beryl oraz trening ogniowy strzelca wyborowego)”. Nie trzeba długich studiów, aby celnie strzelać z broni maszynowej. Takie zadanie w pełni profesjonalnie wykona po krótkim przeszkoleniu żołnierz z poboru. Poza wybranymi systemami uzbrojenia posługiwanie się bronią na ogół nie wymaga nadzwyczajnej wiedzy i kwalifikacji. Afgańscy niepiśmienni partyzanci strącali nowoczesnymi amerykańskimi rakietami Stinger sowieckie śmigłowce pilotowane przez profesjonalistów. Zresztą MON, szermując argumentem poprawy jakości armii, nie jest wiarygodne, skoro obniżyło wymagania odnośnie do wykształcenia kandydatów na żołnierzy zawodowych. Paradoks “profesjonalizmu” polega też na tym, że w budżecie MON 400 milionów złotych przeznaczono na wynajęcie agencji ochrony, które będą pilnowały, by ktoś nie okradł profesjonalnych żołnierzy!

        Konieczność stworzenia armii zawodowej jest rezultatem – według kierownictwa MON, wstąpienia Polski do NATO. Jako członek Sojuszu Polska przyjęła zobowiązania związane z realizacją misji zbrojnych poza granicami państwa. Pod takie “ekspedycyjne” potrzeby MON tworzy armię.

        W 1996 r. polskie ministerstwo obrony wspólnie z amerykańskim ośrodkiem RAND Corporation ogłosiło raport końcowy w związku z planowanym wejściem do NATO. Postulowano wówczas kolejne etapy tworzenia sił zbrojnych: najpierw do obrony granic Polski, następnie do udzielania pomocy środkowoeuropejskim członkom NATO, w dalszej kolejności do innych misji NATO w Europie i na jej obrzeżach, a na końcu dopiero do misji NATO w rejonach poza Europą.

        W 1996 r., w ostatnim etapie tworzenia sił zbrojnych, zalecano kreowanie zdolności wojska do działań poza Europą. Po latach priorytetem MON okazało się wykonanie zadań etapu końcowego z pominięciem etapów poprzedzających.

        Na stronie MON poświęconej uzawodowieniu stwierdza się, że współcześnie armia zawodowa jest “wyłączną podstawą systemu obronnego państwa”. Tymczasem nowoczesne siły zbrojne tak nie wyglądają. Jest w nich oczywiście element ofensywny, do działań poza granicami kraju (wojska operacyjne), ale także komponent defensywny przeznaczony do obrony kraju i działań w sytuacjach kryzysowych (wojska obrony terytorialnej). Wszędzie zapleczem sił zbrojnych są rezerwy dla uzupełniania obu komponentów. Rezerwę stanowią obywatele na co dzień niesłużący w wojsku, ale przeszkoleni wojskowo, których będzie można zmobilizować w razie zagrożenia wojennego.
        Siły zbrojne USA – na ten wzór często powołują się w Polsce zwolennicy armii zawodowej – składają się nie tylko z zawodowych wojsk operacyjnych, ale obok nich są kilkusettysięczne wojska terytorialne (National Guard) i porównywalne liczbowo z wojskami operacyjnymi milionowe siły rezerwy (Reserve). W Polsce stworzono stutysięczne zawodowe wojska operacyjne, tworzy się dwudziestotysięczne Narodowe Siły Rezerwy i nie ma ani jednego żołnierza obrony terytorialnej (minister Bogdan Klich zlikwidował wojska obrony terytorialnej).

        Kazus Gruzji

        O przydatności w obronie kraju armii zawodowej podobnej do polskiej wskazuje przykład Gruzji. Rząd tego państwa wydał znaczne środki na wojsko. Stworzono przy pomocy instruktorów amerykańskich armię, w której zawodowi i kontraktowi żołnierze stanowili 90 procent. Zrezygnowano z tworzenia wojsk terytorialnych. Siły zbrojne Gruzji liczyły ponad 30 tys. żołnierzy dobrze uzbrojonych (250 czołgów, ponad 200 podjazdów opancerzonych, 25 samolotów, silna artyleria). Była to znaczna siła – stosując gruzińskie wskaźniki, Polska powinna mieć armię liczącą 190 tys. żołnierzy. Gruzińskim “profesjonalistom” nie powiodła się operacja zajęcia mikroskopijnej Osetii Południowej, gdzie opór stawiła “milicja” osetyńska, czyli miejscowa obrona terytorialna wspierana przez słaby garnizon rosyjskich “sił pokojowych”. A kiedy ruszyła ofensywa wojsk rosyjskich, tylko kilkanaście tysięcy żołnierzy (wojsko z poboru) i 150 czołgów ze wsparciem lotnictwa, to okazało się, że wojsko gruzińskie nie potrafi bronić miast, linii komunikacyjnych i portów.

        Generał Stanisław Koziej, zastanawiając się nad powodami przegranej armii gruzińskiej w starciu z wojskami rosyjskimi, wskazał, że Gruzja budowała wojsko na misje zagraniczne, zaniedbując obronę kraju. Przypomniał, że takie wnioski sformułowali Amerykanie: “W specjalnym raporcie stwierdzono, że jedną z przyczyn słabości armii gruzińskiej było inwestowanie przez Amerykanów przede wszystkim w przygotowania jej na potrzeby misji międzynarodowych, aby była zdolna uczestniczyć razem z nami w takich operacjach, jak te w Iraku i Afganistanie” (“Rzeczpospolita”, 6.04.2009).

        Współczesne konflikty zbrojne mają głównie tzw. asymetryczny charakter – występują w nich siły nieregularne (partyzanci, terroryści). To jednak nie wyklucza wybuchu wojen między państwami, jak wskazuje przykład Gruzji, w których dochodzi do starcia regularnych armii. A wtedy trzeba będzie dokonać mobilizacji i wystawić siły zbrojne zwielokrotnione do stanów pokojowych. W Polsce postanowiono zawiesić pobór do wojska i zaprzestano szkolenia rezerwistów. To oznacza, że wkrótce będzie kilka milionów Polaków zdolnych do noszenia broni, których nie będzie można wykorzystać w obronie kraju. Amerykanie, Brytyjczycy czy Francuzi w razie zagrożenia będą mieli czas na przeszkolenie swoich obywateli. Polska, leżąca na skraju NATO, takiego czasu nie będzie miała. Nie będzie miała też wsparcia w początkowym okresie konfliktu, skoro jej sojusznicy będą musieli dopiero przygotowywać się do wspomożenia polskiej obrony.
        W maju 1999 r. uczestniczyłem w konferencji “Teoria sztuki wojennej w poszukiwaniu tożsamości poznawczej i metodologicznej” zorganizowanej przez Akademię Obrony Narodowej. Jeden z referatów wygłosił ówczesny przewodniczący sejmowej komisji obrony Bronisław Komorowski. Wystąpił jako zdecydowany przeciwnik pomysłów uzawodowienia armii. Poseł krytykował “mit o wyższości i przyszłości armii zawodowej, rzekomo lepszej od armii z poboru (narodowej)”. Komorowski uzasadniał: “Żadne państwo na świecie nie miało i nie ma jedynie armii zawodowej (wyjątek – gwardia papieska). Może mieć natomiast formacje ochotnicze (np. Legia Cudzoziemska we Francji) lub armię stałą (czasu pokoju), ochotniczą (np. USA), stanowiącą niewielką część armii mobilizowanej na czas wojny (kryzysu, klęski itp.)”. Podkreślał: “Porażki np. świetnych zawodowców francuskiej Legii Cudzoziemskiej w Indochinach, a potem w Algierii w walce z partyzantami to jeden z rozlicznych przykładów, że zawodowstwo czy niezawodowstwo jest zupełnie marginalnym czynnikiem zwycięstwa w walce zbrojnej”.

        W kampanii wyborczej Bronisław Komorowski zapewniał, że nie zmienia poglądów. Już wykonując obowiązki głowy państwa, powołał na szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego generała Kozieja, który nie tak dawno głosił: “Po pierwsze: obrona własnych granic”. Jaki to będzie miało wpływ na ocenę programu “profesjonalizacji” wojska ministra Klicha? Co zrobią prezydent Komorowski, zwierzchnik sil zbrojnych, i jego szef BBN?

        Kto nas obroni

        Artykuł 26 Konstytucji RP stanowi: “Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic”.
        Polska ma 38 mln ludności i 312 tys. km2 terytorium. W razie zagrożenia trzeba będzie bronić na północy i wschodzie 1603 km granic, a na terenie kraju ponad 900 miast ze stolicą na czele, 22 dużych okręgów przemysłowych, głównych portów lotniczych (12) i morskich (12) i ponad 30 tys. mostów i tuneli. To zadanie będzie musiało wykonać wojsko złożone z 15 brygad wojsk operacyjnych. Załóżmy, że ministrowi obrony udało się stworzyć armię naprawdę profesjonalną. Jakie będą zdolności obronne takiej armii? Normy taktyczne przewidują dla brygady szerokość pasa obrony na 20 do 30 kilometrów. Według tych norm, brygada wojsk operacyjnych może też bronić terenu o powierzchni 150 km2. W tym stanie rzeczy profesjonalna armia będzie mogła bronić jedynie od 300 do 450 km polskich granic lub terenu o powierzchni 2250 km2 – około jednego procenta terytorium państwa! A przypomnijmy, że obecne zawodowe wojsko trudno uznać za profesjonalne. Nic więc dziwnego, że minister Klich stwierdził expressis verbis, iż Polska nie będzie zdolna obronić się bez pomocy sojuszników. Kuriozalnie wygląda minister obrony ogłaszający światu, że nie ma armii zdolnej obronić państwo i jednocześnie twierdzący, że stworzył skuteczną do jego obrony armię profesjonalną.
        Ponura wizja obrony Polski na linii rzeki Odry wydaje się całkiem realna.

        Dr hab. Romuald Szeremietiew

  16. Książeczka wojskowa
    Ojcze!

    Mój syn dostał wezwanie do stawienia się w WKU. Stawił się, dostał skierowanie na komisję lekarską, potem książeczka wojskowa na WKU została mu wydana, z wpisem kategorii. Kategorie zmienili, są teraz chyba tylko trzy. Syn się zgłosił ponownie do WKU po komisji lekarskiej, przenieśli go do rezerwy i ma “uregulowany stosunek do służby wojskowej”.

    Pytałam go dziś o te sprawy. Nadal obowiązuje akt prawny, w randze ustawy, o powszechnym obowiązku obrony, z 1963 roku. Sposób realizacji ulegał zmianom, aż doszło do usunięcia przymusowego poboru w czasie pokoju, ale powszechny obowiązek obrony nadal istnieje.

    Rejestracja rekrutów istnieje, kategorie zdrowotne są przyznawane. Istnieje rejestr, w którym i Ty jesteś, choć z dawnych czasów, są ci, co służbę zasadniczą odbyli kilka lat temu. I ja też, po studiach medycznych.

    Syn powiedział, że są kraje o podwyższonej “obronności”, jak Izrael czy Szwajcaria, gdzie każdy obywatel jest żołnierzem. Izrael – wiadomo, przymusowa służba wojskowa dla mężczyzn i kobiet, tego nie ma co rozwijać, bo nie o obronę chodzi.

    A Szwajcaria, kraj neutralny, nakłada obowiązek szkolenia wojskowego na każdego obywatela, i wmyśl szwajcarskich założeń, obywatel ma bronić dóbr lokalnych. W Szwajcarii – powiedział syn – gdybym tam był i gdyby coś się zdarzyło, to ja bym bronił “mojego podwórka”.

    Syn powiedział, że jego zdaniem, w Polsce powinny być przeszkolenia wojskowe dla wszystkich, solidne szkolenia kilkutygodniowe, żeby wszyscy mieli pojęcie, a służba z poboru słusznie została zlikwidowana, jako czas wyjęty z życiorysu, bez pożytku. Sto tysięcy żołnierzy zawodowych i aktualnie tworzone drugie 100 tysięcy służb rezerwowych to jest stanowczo za mało w razie jakiejkolwiek agresji na kraj o wymiarze Polski.

    Powiedział też, że rozpuszczenie polskich wojsk to nie jest psychiatra, bo to rozpuszczanie trwa od czasów Kwaśniewskiego, nie psychiatra jest tu “winnym”, ale wieloletni proces, który ma taki przebieg, jaki został zaprojektowany.

    Syn jest “z dziedziny”. W głowie mi się nie chce zmieścić, że szczaw wie tyle, że ja go pytam i się od niego uczę. Koniec świata!

    Co więcej, w USA jest Selective Service System, lokalna nazwa WKU. Syn, podwójny obywatel, też musiał się zarejestrować, pod karą więzienia. Nie ma poboru, ale rekruci są w rejestrze.

    Mam nadzieję, że w Polsce, mimo braku poboru, jest plan mobilizacyjny. A książeczka wojskowa nadal ma znaczenie, bo coś poświadcza.

    Pa!

    • Droga Solano , czasem się zdarza tak ,że to , co piszę
      jest zgodne ze stanem rzeczywistym albo ten stan wyprzedza.To znaczy , ta opisywana rzeczywistość(polska) jest w znacznie gorszym stanie niż się komukolwiek wydaje.
      Poza tym ,nieskromnie , zauważę , iż wiele diagnoz tutaj podanych okazało się proroczych.
      Otóż nie mamy w Polsce ŻADNEJ armii. Mamy,owszem , pełno umundurowanych facetów ale to jeszcze nie jest armia. ,,Zawodowa” zbieranina liczyć miała 150tys. chłopa , ale udało się namówić na ,,zaszczytną służbę” ledwo 100tysięcy.Policja liczy więcej . Miały również powstać jednostki rezerwowe , ale nie powstały.
      Prawdziwym dramatem jest wariat (psychiatra Kielich) na czele tego bajzlu.Kwaśniewski nie ma tu nic do rzeczy.
      Ponieważ: przydział mobilizacyjny staracił aktualność , bo jednostki rezerwistów zostały ROZFORMOWANE. Zniknęły również przydzielone na wypadek wojny samochody państwowych firm /miały wojenne przydziały tak jak ludzie/.Prywatne,współczene,już takich nie mają.
      Ostatnie ,realne,plany mobilizacyjne Wojska Polskiego pochodzą z lat 80-tych ubiegłego wieku.
      Podsumowanie dedykuję Millerom i Kuczyńskim – nawołującym do postawienia przed sądem żyjących dowódców Powstania Warszawskiwgo.Otóż Wojsko Polskie plus zmobilizowane ,jakimś cudem , rezerwy to będą właśnie (w wypadku wojny) rzesze samotnych ,źle lub WCALE(rezerwiści) nieuzbrojonych ,żle dowodzonych (brak planu obrony) żołnierzy Chrystusa Króla. Bo tylko biskup polowy może ich pewnie poprowadzić ,,czwórkami do nieba” . Jak wtedy.
      Jak zawsze.

      • Tak , na potwierdzenie ,znalazłem coś takiego:
        Obrona na jeden procent -Romulad Szeremietiew
        Aktualizacja: 2010-08-11 2:36 pm

        Dla premiera armie oparte na poborze obywateli do służby wojskowej, np. takie jak niemiecka Bundeswehra, to pożałowania godna amatorszczyzna.

        Minister obrony Bogdan Klich na konferencji prasowej w brygadzie zmechanizowanej w Wesołej (2 sierpnia br.) z dumą podkreślał, że w ciągu dwóch lat dokonał rzeczy niebywałej – stworzył “profesjonalną” armię. Ocenił, że program przyjęty przez rząd PO – PSL w sierpniu 2008 r. może być pozytywnie podsumowany. “Profesjonalizacja, tak jak ją rozumieliśmy wtedy, to uzawodowienie plus zmiana zasadniczych systemów. Te sprawy, które zostały uznane za najważniejsze, zostały zrealizowane”.

        Obecny na konferencji Donald Tusk ogłosił, że w wojsku “skończył się czas amatorów”. Premier zdaje się sądzić, że armie oparte na poborze obywateli do służby wojskowej, np. takie jak niemiecka Bundeswehra, to pożałowania godna amatorszczyzna. Tusk dodał też, że jego rząd uwolnił nas od “dręczącego młodych Polaków od dziesięcioleci obowiązkowego poboru”. W rocznicę Bitwy Warszawskiej 1920 r. i wybuchu Powstania Warszawskiego 1944 r. szef rządu RP wyraził pogląd, że włożenie polskiego munduru jest dla Polaka nieprzyjemnym doświadczeniem.

        Zapewnienia Ministerstwa Obrony Narodowej, że w Polsce tworzy się “profesjonalne” siły zbrojne, a więc biegłe w wykonywaniu wojennego rzemiosła, sprawne w obronie kraju, propagandowo dobrze brzmią. Powstaje jednak pytanie, czy rzeczywiście będzie to armia gwarantująca bezpieczeństwo państwu i obywatelom.

        Zapomniany patriotyzm

        Na profesjonalizm wojska musi złożyć się wiele elementów. Dobre wyszkolenie, nowoczesna broń, perfekcyjne dowodzenie wojskiem (podstawowe prawo żołnierza – być dobrze dowodzonym). W armii profesjonalnej na pierwszym miejscu znajduje się morale żołnierzy (Napoleon: Moralna siła wojska jest trzy razy ważniejsza od uzbrojenia). Konstytucja RP w art. 85 ust. 1 postanawia: “Obowiązkiem obywatela polskiego jest obrona Ojczyzny.” Ustawodawca, wpisując słowo “Ojczyzna” na karty Konstytucji i łącząc je z obowiązkiem obrony, nawiązywał do polskiej tradycji. Trudno jednak dostrzec, aby patriotyzm był czynnikiem dominującym w procesie uzawodowienia armii. Słyszymy raczej o materialnych zachętach do podjęcia zawodowej służby. Obniżono też rygory dotyczące niekaralności przyszłych “profesjonalistów”, co nie będzie miało pozytywnego wpływu na morale wojska.

        Wojsko było zawsze w Polsce ważną społecznie i narodowo instytucją. Miejscem kształtowania postaw patriotycznych i obywatelskich służących w nim ludzi. Czy można te wartości wyliczyć w złotówkach? Czy kondycja współczesnego żołnierza polskiego ma sprowadzać się do problemu wysokości jego zarobków? Nie należy mylić obowiązku troski państwa o materialne warunki służby żołnierzy z takimi sprawami, jak rola wojska w państwie i patriotyzm służby.

        Armia ekspedycyjna

        W Wesołej na placu ćwiczeń zaprezentowano premierowi jako przykład profesjonalizmu “szkolenie strzeleckie pododdziału (strzelanie szkolne nr 2 z kbs Beryl oraz trening ogniowy strzelca wyborowego)”. Nie trzeba długich studiów, aby celnie strzelać z broni maszynowej. Takie zadanie w pełni profesjonalnie wykona po krótkim przeszkoleniu żołnierz z poboru. Poza wybranymi systemami uzbrojenia posługiwanie się bronią na ogół nie wymaga nadzwyczajnej wiedzy i kwalifikacji. Afgańscy niepiśmienni partyzanci strącali nowoczesnymi amerykańskimi rakietami Stinger sowieckie śmigłowce pilotowane przez profesjonalistów. Zresztą MON, szermując argumentem poprawy jakości armii, nie jest wiarygodne, skoro obniżyło wymagania odnośnie do wykształcenia kandydatów na żołnierzy zawodowych. Paradoks “profesjonalizmu” polega też na tym, że w budżecie MON 400 milionów złotych przeznaczono na wynajęcie agencji ochrony, które będą pilnowały, by ktoś nie okradł profesjonalnych żołnierzy!

        Konieczność stworzenia armii zawodowej jest rezultatem – według kierownictwa MON, wstąpienia Polski do NATO. Jako członek Sojuszu Polska przyjęła zobowiązania związane z realizacją misji zbrojnych poza granicami państwa. Pod takie “ekspedycyjne” potrzeby MON tworzy armię.

        W 1996 r. polskie ministerstwo obrony wspólnie z amerykańskim ośrodkiem RAND Corporation ogłosiło raport końcowy w związku z planowanym wejściem do NATO. Postulowano wówczas kolejne etapy tworzenia sił zbrojnych: najpierw do obrony granic Polski, następnie do udzielania pomocy środkowoeuropejskim członkom NATO, w dalszej kolejności do innych misji NATO w Europie i na jej obrzeżach, a na końcu dopiero do misji NATO w rejonach poza Europą.

        W 1996 r., w ostatnim etapie tworzenia sił zbrojnych, zalecano kreowanie zdolności wojska do działań poza Europą. Po latach priorytetem MON okazało się wykonanie zadań etapu końcowego z pominięciem etapów poprzedzających.

        Na stronie MON poświęconej uzawodowieniu stwierdza się, że współcześnie armia zawodowa jest “wyłączną podstawą systemu obronnego państwa”. Tymczasem nowoczesne siły zbrojne tak nie wyglądają. Jest w nich oczywiście element ofensywny, do działań poza granicami kraju (wojska operacyjne), ale także komponent defensywny przeznaczony do obrony kraju i działań w sytuacjach kryzysowych (wojska obrony terytorialnej). Wszędzie zapleczem sił zbrojnych są rezerwy dla uzupełniania obu komponentów. Rezerwę stanowią obywatele na co dzień niesłużący w wojsku, ale przeszkoleni wojskowo, których będzie można zmobilizować w razie zagrożenia wojennego.
        Siły zbrojne USA – na ten wzór często powołują się w Polsce zwolennicy armii zawodowej – składają się nie tylko z zawodowych wojsk operacyjnych, ale obok nich są kilkusettysięczne wojska terytorialne (National Guard) i porównywalne liczbowo z wojskami operacyjnymi milionowe siły rezerwy (Reserve). W Polsce stworzono stutysięczne zawodowe wojska operacyjne, tworzy się dwudziestotysięczne Narodowe Siły Rezerwy i nie ma ani jednego żołnierza obrony terytorialnej (minister Bogdan Klich zlikwidował wojska obrony terytorialnej).

        Kazus Gruzji

        O przydatności w obronie kraju armii zawodowej podobnej do polskiej wskazuje przykład Gruzji. Rząd tego państwa wydał znaczne środki na wojsko. Stworzono przy pomocy instruktorów amerykańskich armię, w której zawodowi i kontraktowi żołnierze stanowili 90 procent. Zrezygnowano z tworzenia wojsk terytorialnych. Siły zbrojne Gruzji liczyły ponad 30 tys. żołnierzy dobrze uzbrojonych (250 czołgów, ponad 200 podjazdów opancerzonych, 25 samolotów, silna artyleria). Była to znaczna siła – stosując gruzińskie wskaźniki, Polska powinna mieć armię liczącą 190 tys. żołnierzy. Gruzińskim “profesjonalistom” nie powiodła się operacja zajęcia mikroskopijnej Osetii Południowej, gdzie opór stawiła “milicja” osetyńska, czyli miejscowa obrona terytorialna wspierana przez słaby garnizon rosyjskich “sił pokojowych”. A kiedy ruszyła ofensywa wojsk rosyjskich, tylko kilkanaście tysięcy żołnierzy (wojsko z poboru) i 150 czołgów ze wsparciem lotnictwa, to okazało się, że wojsko gruzińskie nie potrafi bronić miast, linii komunikacyjnych i portów.

        Generał Stanisław Koziej, zastanawiając się nad powodami przegranej armii gruzińskiej w starciu z wojskami rosyjskimi, wskazał, że Gruzja budowała wojsko na misje zagraniczne, zaniedbując obronę kraju. Przypomniał, że takie wnioski sformułowali Amerykanie: “W specjalnym raporcie stwierdzono, że jedną z przyczyn słabości armii gruzińskiej było inwestowanie przez Amerykanów przede wszystkim w przygotowania jej na potrzeby misji międzynarodowych, aby była zdolna uczestniczyć razem z nami w takich operacjach, jak te w Iraku i Afganistanie” (“Rzeczpospolita”, 6.04.2009).

        Współczesne konflikty zbrojne mają głównie tzw. asymetryczny charakter – występują w nich siły nieregularne (partyzanci, terroryści). To jednak nie wyklucza wybuchu wojen między państwami, jak wskazuje przykład Gruzji, w których dochodzi do starcia regularnych armii. A wtedy trzeba będzie dokonać mobilizacji i wystawić siły zbrojne zwielokrotnione do stanów pokojowych. W Polsce postanowiono zawiesić pobór do wojska i zaprzestano szkolenia rezerwistów. To oznacza, że wkrótce będzie kilka milionów Polaków zdolnych do noszenia broni, których nie będzie można wykorzystać w obronie kraju. Amerykanie, Brytyjczycy czy Francuzi w razie zagrożenia będą mieli czas na przeszkolenie swoich obywateli. Polska, leżąca na skraju NATO, takiego czasu nie będzie miała. Nie będzie miała też wsparcia w początkowym okresie konfliktu, skoro jej sojusznicy będą musieli dopiero przygotowywać się do wspomożenia polskiej obrony.
        W maju 1999 r. uczestniczyłem w konferencji “Teoria sztuki wojennej w poszukiwaniu tożsamości poznawczej i metodologicznej” zorganizowanej przez Akademię Obrony Narodowej. Jeden z referatów wygłosił ówczesny przewodniczący sejmowej komisji obrony Bronisław Komorowski. Wystąpił jako zdecydowany przeciwnik pomysłów uzawodowienia armii. Poseł krytykował “mit o wyższości i przyszłości armii zawodowej, rzekomo lepszej od armii z poboru (narodowej)”. Komorowski uzasadniał: “Żadne państwo na świecie nie miało i nie ma jedynie armii zawodowej (wyjątek – gwardia papieska). Może mieć natomiast formacje ochotnicze (np. Legia Cudzoziemska we Francji) lub armię stałą (czasu pokoju), ochotniczą (np. USA), stanowiącą niewielką część armii mobilizowanej na czas wojny (kryzysu, klęski itp.)”. Podkreślał: “Porażki np. świetnych zawodowców francuskiej Legii Cudzoziemskiej w Indochinach, a potem w Algierii w walce z partyzantami to jeden z rozlicznych przykładów, że zawodowstwo czy niezawodowstwo jest zupełnie marginalnym czynnikiem zwycięstwa w walce zbrojnej”.

        W kampanii wyborczej Bronisław Komorowski zapewniał, że nie zmienia poglądów. Już wykonując obowiązki głowy państwa, powołał na szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego generała Kozieja, który nie tak dawno głosił: “Po pierwsze: obrona własnych granic”. Jaki to będzie miało wpływ na ocenę programu “profesjonalizacji” wojska ministra Klicha? Co zrobią prezydent Komorowski, zwierzchnik sil zbrojnych, i jego szef BBN?

        Kto nas obroni

        Artykuł 26 Konstytucji RP stanowi: “Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic”.
        Polska ma 38 mln ludności i 312 tys. km2 terytorium. W razie zagrożenia trzeba będzie bronić na północy i wschodzie 1603 km granic, a na terenie kraju ponad 900 miast ze stolicą na czele, 22 dużych okręgów przemysłowych, głównych portów lotniczych (12) i morskich (12) i ponad 30 tys. mostów i tuneli. To zadanie będzie musiało wykonać wojsko złożone z 15 brygad wojsk operacyjnych. Załóżmy, że ministrowi obrony udało się stworzyć armię naprawdę profesjonalną. Jakie będą zdolności obronne takiej armii? Normy taktyczne przewidują dla brygady szerokość pasa obrony na 20 do 30 kilometrów. Według tych norm, brygada wojsk operacyjnych może też bronić terenu o powierzchni 150 km2. W tym stanie rzeczy profesjonalna armia będzie mogła bronić jedynie od 300 do 450 km polskich granic lub terenu o powierzchni 2250 km2 – około jednego procenta terytorium państwa! A przypomnijmy, że obecne zawodowe wojsko trudno uznać za profesjonalne. Nic więc dziwnego, że minister Klich stwierdził expressis verbis, iż Polska nie będzie zdolna obronić się bez pomocy sojuszników. Kuriozalnie wygląda minister obrony ogłaszający światu, że nie ma armii zdolnej obronić państwo i jednocześnie twierdzący, że stworzył skuteczną do jego obrony armię profesjonalną.
        Ponura wizja obrony Polski na linii rzeki Odry wydaje się całkiem realna.

        Dr hab. Romuald Szeremietiew

  17. Mam dokładnie takie samo
    Mam dokładnie takie samo zdanie odnośnie armii. Już Niccolo Machiavelli w XV wieku, nie zostawiał suchej nitki na najemnikach. Przez wiele lat obserwował systemy polityczne i organizacyjne państewek włoskich. Armia z poboru jest do obrony kraju najlepsza z możliwych.

    • Ale wiesz, Miejski
      W Stanach nie ma poboru (choć jest rejestracja), w wyniku doświadczeń na wojnie wietnamskiej.
      Wtedy był pobór, brali równo, spolegliwych ćwoków i krnąbrnych inteligentów, i co z tym było?

      Było to, że oficer wydał rozkaz strzelania, a ktoś jeden powiedział: pierdolę, nie strzelam! Za nim poszli inni.
      Było to, że oficer wydał rozkaz strzelania, a ktoś jeden powiedział: chcesz, to masz! I wypalił serię po oficerach.

      • Raczy Pani zauważyć, że wojna
        Raczy Pani zauważyć, że wojna w Wietnamie była prowadzona poza granicami USA. I nie chodziło tu o obronę Stanów Zjednoczonych. Wietnam niczym nie zagrażał amerykańskiej potędze.
        Do takich operacji i misji zagranicznych, najlepiej się sprawdza armia zawodowa.
        Natomiast do obrony własnego państwa, jak pokazuje praktyka, najlepsza jest armia z poboru. Jest stosunkowo liczebna i można ją łatwo powiększyć.

        Nawet władcy polscy od Mieszka I poczynając. Jak organizowali wyprawy wojenne na państwa ościenne. Brali ze sobą przyboczną drużynę i rycerstwo. Gdy było zagrożenie zewnętrzne, powoływano do obrony mieszczan i chłopów. Każdego kto był zdolny do noszenia broni. Pozdr.

  18. Mam dokładnie takie samo
    Mam dokładnie takie samo zdanie odnośnie armii. Już Niccolo Machiavelli w XV wieku, nie zostawiał suchej nitki na najemnikach. Przez wiele lat obserwował systemy polityczne i organizacyjne państewek włoskich. Armia z poboru jest do obrony kraju najlepsza z możliwych.

    • Ale wiesz, Miejski
      W Stanach nie ma poboru (choć jest rejestracja), w wyniku doświadczeń na wojnie wietnamskiej.
      Wtedy był pobór, brali równo, spolegliwych ćwoków i krnąbrnych inteligentów, i co z tym było?

      Było to, że oficer wydał rozkaz strzelania, a ktoś jeden powiedział: pierdolę, nie strzelam! Za nim poszli inni.
      Było to, że oficer wydał rozkaz strzelania, a ktoś jeden powiedział: chcesz, to masz! I wypalił serię po oficerach.

      • Raczy Pani zauważyć, że wojna
        Raczy Pani zauważyć, że wojna w Wietnamie była prowadzona poza granicami USA. I nie chodziło tu o obronę Stanów Zjednoczonych. Wietnam niczym nie zagrażał amerykańskiej potędze.
        Do takich operacji i misji zagranicznych, najlepiej się sprawdza armia zawodowa.
        Natomiast do obrony własnego państwa, jak pokazuje praktyka, najlepsza jest armia z poboru. Jest stosunkowo liczebna i można ją łatwo powiększyć.

        Nawet władcy polscy od Mieszka I poczynając. Jak organizowali wyprawy wojenne na państwa ościenne. Brali ze sobą przyboczną drużynę i rycerstwo. Gdy było zagrożenie zewnętrzne, powoływano do obrony mieszczan i chłopów. Każdego kto był zdolny do noszenia broni. Pozdr.