Reklama

Do napisania tego tekstu zainspirowały mnie komentarze do „Szantażu emocjonalnego” Kilka z nich sugerowało, że popełnimy tekst jest zachętą dla bezstresowego wychowywania dzieci.

Do napisania tego tekstu zainspirowały mnie komentarze do „Szantażu emocjonalnego” Kilka z nich sugerowało, że popełnimy tekst jest zachętą dla bezstresowego wychowywania dzieci. Padło kilka tendencyjnych dowcipów ukazujących szkodliwość zjawiska.
Zestawienie mało konkretnego pojęcia jakim jest bezstresowe wychowanie, z bardzo namacalnym międzypokoleniowym szantażem emocjonalnym bardzo mnie zaciekawiło.
Po pierwsze czym jest wychowanie dziecka bez stresu, czy coś takiego jest możliwe, jak rozumiemy słowo stres i czym on jest dla nas w praktyce.
Mam dorosłe dzieci, gdy były małe, przeczytałem mnóstwo poradników o postępowaniu z dziećmi, dziś wszystkim młodym rodzicom szczerze tego odradzam, nie sprawdzają się nawet jako podpałka do pieca. Obejrzałem może ze dwa odcinki polskiej edycji TV „Super Niania” czy jakoś tam, pewna pani pokazuje jak postępować z krnąbrnymi dziećmi. Przeczytałem później w necie, że podczas rozwodu sąd przyznał opiekę nad jej dziećmi ojcu, co jest wielce wymowne odnośnie stosowanych metod tresury. Tresura to właściwe określenie dla metod wychowawczych zaczerpniętych z książek i telewizji, potrzeba wielu lat osobistych doświadczeń aby się o tym przekonać.
Wychowanie nie jest procesem produkcji, lecz budowaniem więzi emocjonalnej pomiędzy dzieckiem a rodzicem, na bazie tej więzi przekazujemy wiedzę potrzebną do samodzielnego funkcjonowania dziecka w dorosłym życiu.
Opowiadacze o tak zwanych zgubnych skutkach bezstresowego wychowywania, zazwyczaj nigdy nad problemem sami się nie zatrzymali dłużej, kojarzą zjawisko z zakazem bicia i spełnianiem zachcianek, kaprysów małolatom.
Niczym hasło, slogan reklamowy nic konkretnie nam nie mówi, można zmiksować go z cholesterolem, kreatyną, lipolazą lub innym fajnie brzmiącym słówkiem z reklamówek, puścić w szybkim spocie i też będzie fajnie.
Stres jak powietrze, wszędzie nam towarzyszy, rodzimy się z umiejętnością oddychania i radzenia sobie z trudnościami. Nie rozumiem w jaki sposób byłoby możliwe ochronienie dziecka przed nim. Jeśli jednak dorosły człowiek podejmuje świadomie takie próby, jest na najlepszej drodze aby zostać toksycznym rodzicem.
Troska o dziecko wymusza na rodzicach wyznaczenia czytelnych granic, co wolno a czego nie, wyznaczamy strefy nienaruszalne i te do negocjacji, maluch codziennie sprawdza jak się sprawy mają, co można przesunąć a czego nadal nie wolno. Buduje to jego pewność siebie, wie czego się trzymać. Potrafi ocenić kiedy będzie ukarany a kiedy nagrodzony, nie boi się negocjować i dyskutować, kara nie jest tragedią, a nagroda stanowi zachętę. Robienie potwora z rodzica, który uderzy w celu wyegzekwowania posłuszeństwa, kierując się miłością, jest równie absurdalne jak stawianie dziecka do kąta i długotrwałe znęcanie się psychiczne. Sam wolałem dostać szybkiego szturchańca, niż słuchać niekończącej się gadki. Uświadamianie sobie i dziecku nieuchronności ponoszenia konsekwencji jest nieodłącznym elementem naszej egzystencji, jest działaniem jak najbardziej moim zdaniem wspierającym proces bezstresowego wychowaniem.
Nie wiem dlaczego tak mocno w świadomości społecznej zakorzenił się mit rozkapryszonego dzieciaka, jako skutek braku łojenia skóry. Czy bezkrytyczne spełnianie zachcianek jest tym czego oczekuje od nas nasz potomek?
Obrazek tupiącego i wrzeszczącego bachora, domagającego się spełnienia swych żądz, znowu nie jest taki rzadki, ulegli rodzice dwoją się i troją aby opanować sytuację, przyparci do muru, zastraszeni gotowi są na każde ustępstwa.
Jaka jest przyczyna tak ogromnej dominacji dziecka.
Jak mały nieporadny człowiek może liczyć na wsparcie dorosłych, skoro już teraz urabia ich sobie niczym plastelinę. Mało kto zwraca uwagę na toczącą się nieustannie wojnę domową, walka o przywództwo w stadzie nie jest przypisane tylko zwierzętom. Rodzina jest również miejscem nieustannych potyczek. Gdy nie ma zdecydowanego przywódcy panuje chaos. Ojciec w imię świętego spokoju ucieka od kłopotów w męski świat piwa, telewizji, kumpli, matka nie mogąc liczyć na wsparcie, dla chwili spokoju daje dziecku wolną rękę, a ono napawa się władzą bez brania odpowiedzialności za siebie i innych. Rządzi bez stresu?
Taki mały standarcik. Tymczasem w moim odczuciu, właśnie takie warunki są niesłychanie stresogenne. Nieporadni rodzice bardzo szybko skaczą sobie do gardeł, pierwszy porządny wybryk i po ptakach, nie ma zazwyczaj co zbierać. Gdy sprawy dojdą do pewnego pułapu nie ma już odwrotu i nic się nie da zrobić, opuszczający taki dom młodzieniec jest frustratem, obwinia wszystkich za wszystko, taką otrzymuje recepte na dalsze życie.
Powszechny jest jeszcze inny rodzaj toksycznego rodzicielstwa jak, nadopiekuńczość, wygórowane ambicje, kult jednostki czyli despotyzm, rodzic dobra rada czy wszystkowiedzący.
Gdy sięgam pamięcią do lat dzieciństwa, gdy bicie było jedną z podstawowych i powszechnie stosowanych metod wychowawczych, bił ksiądz, nauczyciel, rodzic, nikt nie zastanawiał się nad długotrwałymi skutkami tej metody, była natychmiastowa więc skuteczna. Rodzice niezaradni, nieefektywni wychowawczo mimo jej stosowania dalej takimi pozostawali. Mam mnóstwo znajomych, których bicie nie wyprostowało, a obrywali równo, są też tacy co nigdy nie dostali i wyrośli na porządnych gości. Jedno jest istotne, ci bici nie za bardzo potrafią się dogadać dziś z staruszkami oprawcami, o wiele lepiej wychodzi to tym drugim.
Nie jestem badaczem zjawiska lecz tylko zainteresowanym obserwatorem i moich spostrzeżeń nie zamierzam udowadniać. Sam również nie jestem wolny od różnego rodzaju wad rodzicielskich, dlatego staram się unikać udzielania rad, choć pokusa jest nieraz ogromna.
Gdybym był w stanie, wiele spraw poprowadziłbym zupełnie inaczej, dzisiaj dysponuje o wiele większym bagażem doświadczeń, mimo to niczego co zrobiłam nie żałuje i nie rozdrapuje przeszłości. Cieszę się gdy spieram się z moimi dziećmi o każdą drobnostkę, rozmawiamy jak partnerzy i wiemy jak daleko możemy się posunąć. Odczuwam niekłamaną satysfakcję gdy do upadłego bronią swych racji, nawet wtedy gdy wiem z doświadczenia, że są na straconych pozycjach. Nie wiem czy potrafimy się dogadać, ja i oni z naszych gadek wyciągamy różne wnioski, wiemy jednak co nam wzajemnie w duszy gra.
Zatrzymam Cię jeszcze chwileczkę przy temacie opowiadając w skrócie prawdziwą historię. Znajomi rodziców byli zwolennikami trzymania dzieci krótko, szczególnie ojciec dzierżył w swych rękach władzę absolutną i niepodważalną, wszystko wiedział zawsze najlepiej. Otoczenie było niejako z urzędu zobowiązane do przytakiwania mu, toteż nie za bardzo odpowiadały mi ich wizyty. Jednakże ich dzieci były wspaniałymi kompanami wspólnych zabaw, byliśmy rówieśnikami. Gdy dorastały, kolejno odtrącał te usamodzielniające się, a to dziewczyna nie taka jak należy, to znowu sprawę przesądzało nie skorzystanie z dobrej rady tatusia, konflikt prowadził do ucieczki na swoje, a co za tym szło wyklęcia i wydziedziczenia. Ostała się najmłodsza ukochaną córka nadzieja rodu i jedyny godny spadkobierca, lecz i ona znalazła sobie nieodpowiedniego męża, pomni wcześniejszych doświadczeń z bólem go zaakceptowali i zaczęli przychylać nieba młodym pod wspólnym dachem. Gdy pojawiły się wnuki, dziadek z radości prawie nie dotykał ziemi nogami.
Pierworodny wnuk stał się jego oczkiem w głowie i postanowił wychować go po swojemu, historia potoczyła by się być może inaczej, gdyby nie zaczął dziecku burzyć obrazu ojca, ten uniósłszy się ambicją spakował rodzinkę i pojechał w świat na poniewierkę, Dziadki w samotności i zgryzocie przeżyli jeszcze kilka lat i pomarli jeden po drugim, dzieci pozostawiony majątek szybko sprzedali, nie czekając nawet na dogodną okazje, pieniądze podzielili ruszając każde swoją drogą. Gdy moje dzieci miały lat kilka, odwiedziła mnie najmłodsza córka ze swą rodziną i rozbrykanymi urwisami, też w wieku moich pociech. Po czterech godzinach odwiedzin dom mój wyglądał jak po przejściu tornada, moje dzieciaki już po pół godzinie miały dość nowego towarzystwa, zajęły się sobą ignorując przybyszy, te zaś szalały przy udającym ślepotę i głuchotę ojcu i matce nieporadnej bardziej od swych dzieci. Nie skorzystałem z zaproszenia do rewizyty ani nie zapraszałem ponownie, głównie pod naciskiem moich dzieci. Do dziś zadaje sobie pytanie, co stało się z tą dziewczyną, Gdzie podziały się wzorce wpajane jej w domu, zaznaczam to nie jest historia rodziny patologicznej w potocznym rozumieniu, lecz zwyczajne przypadki toksycznych rodziców utrudniającym dzieciom w przyszłości podejmowanie właściwych decyzji.
Nie zawsze rodzic ma rację , lecz kto i jak ma mu to powiedzieć, skoro sam wszystko wie najlepiej.
Rozglądam się dookoła i widzę wszędzie wspaniałych młodych ludzi, może dlatego że mieszkam w małym zintegrowanym środowisku, pracuję jednak w wielkim mieście i nie potrafię zrozumieć czym stare pokolenie podpiera swą tezę o rozwydrzonym gówniarstwie wszędzie się panoszącym. Debilizm nie był przecież obcy w czasach naszej młodości i nie zostanie on oszczędzony następnym pokoleniom.
Sądzę, że bilans odstępowania od tradycyjnych, opartych na przemocy, metod wychowawczych jest zdecydowanie korzystny, szkoda tylko coraz to większej grupy dorosłych, którym w tempie zastraszającym powiększają się obszary wodogłowia spowodowane nadużywaniem telewizji.

Reklama

4 KOMENTARZE

  1. Z dziećmi to jest taki kłopot,
    że każde jest inne, stąd metody wychowawcze trzeba indywidualnie dobierać (a nieraz nie wiadomo, jakie są własciwe) Podam przykład: jednemu bachorowi da się wytłumaczyć niewłaściwość wbiegania znienacka na jezdnię, mówiąc o drodze hamowania, energii kinetycznej etc, a kiedy to samo próbujesz z drugim, to się czujesz jak ten jąkała, co chciał ostrzec przyjaciela mówiąc “Fe-e-e-le-e-ek uu-wwa-ż-ż-a-aj !! już wde-ppł-e-eeś !!