Reklama

Pamiętam tę dziką ekscytację dnia 9 marca br. – patrzcie – oto Kaczyński zebrał baty od całej Europy bo Tuska wybrali 27:1 (pomijając fakt, że nawet głosowania nie było, o możliwości zaprezentowania kandydatów nie mówiąc). Ale obciach, siara i dobrze tak mśćiwemu kartoflowi. A w ogóle to koniec PIS!!!

 

Reklama

Wielu z moich znajomych z przeciwnej strony (politycznej) popadło w euforię, którą starałem się im nieco ostudzić pisząc, że rozgrywka o nic nie znaczący fotel marionetki w RE to żadna wygrana/przegrana wojna ale wstęp do scenariusza rozpisanego na kilka miesięcy, w którym wszystkie znaki wieszczą sromotną porażkę Tuska. Minęły raptem 3 miesiące i warto spojrzeć na stan gry na chwilę obecną.

 

Najpierw kalkulacja Kaczyńskiego i prosty rachunek potencjalnych zysków i strat. Poparcie kandydatury Tuska na szefa RE w momencie, kiedy ten publicznie chwali wszczęcie procedur wymierzonych w PL to samobój kosztujący utratę sporej części tzw. żelaznego elektoratu na rzecz ugrupowań bardziej na prawo od PIS. Wystąpienie przeciwko (rzekomo) wszystkim na forum UE to z jednej strony nabicie punktów u tegoż samego wspomnianego wyżej elektoratu a z drugiej strony chwilowy odpływ tzw. umiarkowanych, którzy w 2015 ostatecznie przesądzili o podwójnej wygranej + chwilowe podanie tlenu opozycji totalnej. Istota sprawy rozbija się o słówko "chwilowy", co można było założyć już na początku rozgrywki z dużą dozą pewności. Ale jest coś jeszcze, o czym doskonale wiedzą wytrawni politycy pokroju Kaczyńskiego – Tusk w Brukseli jest nikim i w razie doraźnego zapotrzebowania zostanie przeczołgany przez tych, którzy go na stołek wsadzili, o ile nie zachowa się dokładnie tak, jak sobie tego życzą. Przykład pierwszy z brzegu – niedawna wizyta Donalda Trumpa i wspólne spotkanie z Tuskiem i Junckerem doskonale ukazuje pozycję naszego króla Europy. Widok Tuska wpierw "powitanego" w obecności Trumpa przez szefa KE tak, jak ten ma w zwyczaju robić po pijaku a za chwilę wpychającego się między wódkę a zakąskę z "żartem" o Tusk tower to nic w porównaniu z tym jak publicznie upokorzył go sam Juncker. Na jakże wiele wnoszące spostrzeżenie Tuska skierowane do prezydenta US, iż w UE mamy dwóch prezydentów Juncker wypalił, pokazując na Tuska: "o jednego za dużo". To nie przypadek – pewne kategorie żartów określane kolokwialnie mianem "jeździć jak po łysej kobyle" stosuje się właśnie tam, gdzie można sobie na to pozwolić. Robienie dobrej miny do złej gry tudzież przysłowiowe udawanie że deszcz pada to jedyna opcja, jaką DT miał i mógł skorzystać. Mając tak oto nakreśloną rangę i status króla Europy warto przejść do rzeczy konkretnych….

Narracja sprzedawana na użytek polskiej polityki krajowej pt. "mamy w Brukseli poważnego człowieka, który będzie tam dbał o nasze interesy" wzięła spektakularnie w łeb w piątek 9 czerwca. I tak oto tego dnia Tusk z komisarz Bieńkowską przerżnęli z kretesem (w stosunku 27:1 właśnie) sprawę Nord Stream 2. Nie to, że się z tego cieszę bo to oczywiście nie wypada i jest wbrew naszej racji stanu ale…. finał był przewidywalny od początku bo chyba nikt rozsądny nie wierzył w to, że w zaprzyjaźnionej Komisji Europejskiej, która wcześniej przyklepywała dotacje dla niemieckich stoczni a polskie nakazywała zamykać stosując ten sam przepis o niedozwolonej pomocy publicznej, że w tejże komisji kanclerz Merkel wdupi kilka o ile nie kilkadzisiąt miliardów Euro już zainwestowanych w rurę. Tusk wiedząc o tym, że NordStream2 jest w PL krytykowany zgodnie przez całą scenę polityczną zadziałał instynktownie stawiając swój autorytet (media donoszą o "zaklinaniu KE") i zaliczył spektakularny nokaut na ponoć własnym podwórku. Oczywiście twarzą NordStream 2 na użytek polityki krajowej będzie w tej sytuacji … Donald Tusk – nasz człowiek w Brukseli. 

Kolejne punkty w grafiku KE są dla Tuska jeszcze bardziej ponure z punktu widzenia jego ewnetualnego powrotu do PL oraz z punktu widzenia całej formacji, z której się wywodzi. Sondaż przeprowadzony w maju, gdzie zapytano respondentów o stosunek do uchodźców pokazywał jasno, że ponad 70% ogółu Polaków (a nie elektoratu danej partii) nie życzy sobie w Polsce żadnych gości ze strefy podzwrotnikowej. Ale ciekawsze było jeszcze jedno pytanie dodatkowe – otóż połowa z tych 70% odpowiedziała, że lepiej byłoby nawet zapłacić Polsce proponowane przez KE kary 250 tys Euro od łba niż przyjąć narzucone kwoty migrantów. O ile wobec takich a nie innych wyników partia rodzimych konformistów zaczęła bawić się w wygibasy słowno-intelektualne i do dziś nie można ustalić jej spójnego stanowiska w kwestii przyjmować / nie przyjmować (a nic tak nie deprecjonuje polityka jak utrata wiarygodności), o tyle Tusk już nie miał wyboru i musiał śpiewać tak, jak trzymająca jego krótki postronek Frau Merkel. Oświadczył więc chcąc nie chcąc, że Polska musi się liczyć z konsekwencjami jeśli "uchodźców" nie przyjmie. Odbiór takiego komunikatu w PL jest oczywisty i odnoszę wrażenie, że sympatia nawet tzw. euroentuzjastów może zacząć się przechylać w stronę Jacka Saryusza-Wolskiego, który w ostatnim wywiadzie był łaskaw powiedzieć dosadnie o tym, co pomyślał słysząc słowa Tuska o sankcjach na Polskę (a było to słowo niecenzuralne). Kanclerz Merkel walczy o zachowanie twarzy i próbuje wyjść po cichu z błędnych decyzji ale nie może przecież pozwolić sobie na to, aby rolę męża opatrznościowego odgrywał na jej podwórku Donald Tusk. Komisja Europejska z jej członkami oderwanymi od realnego świata próbuje z kolei iść na zwarcie i straszy sankcjami (wróbelki twitterowe ćwierkają, że to oficjalnie już jutro), co jest …. doskonałą wiadomością dla prezesa PIS. Ludzie mają to do siebie że w czasach prosperity mogą się bawić w idee politpoprawności i innych lewackich wynalazków ale w obliczu realnego zagrożenia nagle wraca im zdrowy rozsądek. I owszem, Polska przyjmie uchodźców ale będą to uchodźcy nie z Bliskiego Wschodu czy Afryki ale rodowici Niemcy, Holendrzy, Francuzi czy Szwedzi, którzy już teraz jeszcze nie masowo ale przyjeżdzają do Polski razem ze swoją niemałą kasą jako do bezpiecznego kraju. Komisja nie tylko stanie się wrogiem racjonalnego wyborcy, który nie ma zamiaru pojść za radą "elit" i przyzwyczaić się do zamachów ale dodatkowo KE zbłaźni się bo całość rozbije się o Trybunał Sprawiedliwości który stwierdzi po pierwsze brak podstawy prawnej w traktatach a po drugie uzna, że człowieka nie można osiedlać w danym kraju wbrew jego woli. Ze zbłaźnioną KE będzie kojarzony ….Donald Tusk, za męża opatrznościowego będzie zaś uchodził ten, z którego jeszcze nie dawno rechotali gdy mówił o zagrożeniu, epidemiach czy strefach no-go. Jedyną korzyścią Donalda będzie 100 tys wynagrodzenia kasowane co miesiąc ale i to może okazać się planem krótkowzrocznym bo pozbawiony ostatecznie wsparcia Kanclerz oraz parasola medialnego może zaliczyć bliskie spotkanie z prokuraturą i tym razem nie będzie to event typu triumfalny wjazd Pendolino do Warszawy. 

Taki stan gry widzę na chwilę obecną ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że kilka czynników może pokrzyżować scenariusz. Jednym z takich właśnie byłoby to, że Komisja Europejska przestanie blefować prędzej niż zakładam lub Kanclerz stwierdzi, że nie da rady dłużej forsować projektu ubogaconej kulturowo Europy dwóch prędkości, co nie zmieni nijak faktu, że …. the winner is…..(guess who)???

A teraz wyobraźcie sobie drodzy czytelnicy, jak prosto byłoby zaprzepaścić taki ciekawy zbieg okoliczności / scenariusz, gdyby Tuska "wybrano" 28:0. Pierwsza z brzegu riposta to "ale przecież sami poparliście Donalda Tuska na to stanowisko!!!!". A tak mieliśmy 27:1 i nijak nie da się podrzucić Kaczyńskiemu przysłowiowego gorącego kartofla do potrzymania 😉 Za to PIS podrzuci PO Tuska w debacie przedwyborczej dokładnie tak, jak w 2015 Andrzej Duda Bronisławowi Komorowskiemu flagę PO, z którą biedak niespecjalnie wiedział co począć.

 

Reklama