Reklama

Dziś odcinek 2. o zatrudnianiu, zwalnianiu i wynagradzaniu.

Dziś odcinek 2. o zatrudnianiu, zwalnianiu i wynagradzaniu.
Ostatnie kilka lat przed reformą (do tych porównuję, bo te pamiętam) „mianowanie” na nauczyciela bardzo często wyglądało tak, że wystarczyło się trzy lata poobijać za biurkiem, zrobić dwie gazetki ścienne, dostać angaż na stałe bo był wolny etat – i już było się nie do ruszenia. Można się obijać do końca życia. I jak ktoś bardzo chce, to obija się do dziś. Wylecieć da się praktycznie tylko za wódę, o ile koleżanki lub rodzice zaproszą policję z alkomatem, czasem dzieje się to z inicjatywy dyrektora, ale ja znam tylko jednego takiego szefa i tylko jeden taki przypadek. Jak rodzic miałby wyczuć że nauczyciel jest pod wpływem, skoro połowa tatusiów i całkiem spora grupka mamuś przychodzi na wywiadówki „po piwie” – nie mam pojęcia. Co zresztą jest bez większego znaczenia, ci trzeźwi też by nie pisnęli, jeszcze by dziecku zaszkodzili… O piciu teoretyzuję, bo ta jedyna którą znałam wyleciała wiele lat temu, za to jeśli nauczyciel nie pije a bije tak, że nie zostawia śladów – może uczyć.
Reforma Handtkego teoretycznie dawała dyrektorom możliwość wykorzystania drugiego narzędzia do pozbywania się najbardziej nieudolnych pracowników – artykuł 20. Niestety nie dało się nim pozbyć wszystkich pacanów, co nader słusznie zauważyła moja koleżanka po fachu. Co gorsza, pozbyto się często nie tych, co trzeba. Art.20 mniej więcej polegał na tym, że reorganizująca się placówka(podział na podstawówkę i gimnazjum, łączenie szkół, likwidacja) nie dysponując etatem dla nauczyciela wypłacała mu roczne pobory na otarcie łez i dziękowała za współpracę. Warunek – nie dysponuje etatem. To słowo jest magiczne. Dzięki art. 20 sporo emerytów dostało za odwagę przejścia na emerytury miłe portfelowi i w pełni zasłużone prezenty, ich etaty przejęły młodsze koleżanki niezależnie od poziomu swoich umiejętności. Siekierkę na kijek się zamieniało, ale szef nie miał wyboru – emeryci na emerytury, chętni na etaty, a jak się nie nadają to mają parę lat na uzupełnienie kwalifikacji. Rzuciły się na studia, to fakt, bo straciłyby te etaty, ale te studia musiały się mocno dopasować do ich poziomu, skoro każda skończyła. Papier się zgadza. Bo etat w oświacie, to jest, moi drodzy, rzecz święta i związki zawodowe będą go bronić do krwi ostatniej. Drugą świętością był do niedawna papier, ale tu na szczęście zauważono, że coś jest z nim nie tak, skoro papier jest, a rzeczywistość skrzeczy.
Ulepszyć art. 20 można bardzo prosto – placówka nie jest zadowolona z wyników pani/pana pracy – dziękuje za współpracę. Albo brutalniej – mamy lepszego kandydata. Pewnie, że dyrektor powinien mieć porządne uzasadnienie takiej decyzji, a wcześniej komunikować ostrzeżenie o takim zagrożeniu. Nie jest trudno udowodnić nierobowi nieróbstwo, byle się chciało to zrobić. Ja to mogę od ręki szefowi wstępnie wyselekcjonować kiedy tuż po dzwonku kończącym lekcję udzielam dodatkowych wyjaśnień, składam wykorzystane materiały i wysłuchuję opowieści o psotach ukochanego chomika, a kątem oka przez okno widzę moje koleżanki pospiesznie wyjeżdżające z parkingu. Kiedy na Boga zdążyły się ubrać i zejść po schodach?
Nie jest też trudno wyselekcjonować najlepszych – o jednym z pomysłów (nie moim, ale mam zgodę na publikację:) ) napiszę w następnym odcinku, tu już się nie zmieści. Istnieje zagrożenie usuwania „niewygodnych” w celu przyjmowania do pracy kuzynek burmistrza, ale to już kwestia mierzalności wyników pracy nauczyciela(da się zmierzyć bez rewolucji) i weryfikacji samych dyrektorów poprzez zmierzenie wyników pracy szkoły (też da się, dość precyzyjnie) generowanych rzecz jasna przez kompetentnych pracowników. Prosty bat nad dyrektorem, któremu jeśli zależy na własnym stanowisku i na własnej pensji, to będzie musiało zależeć na utrzymaniu i pozyskaniu jak najlepszych nauczycieli. Wystarczyłoby jego pensję i jego stanowisko uzależnić od wyników pracy placówki i już prawie bylibyśmy w domu.
A istnieją metody pomiaru wyników pracy placówki oświatowej uwzględniające tzw. czynnik środowiskowy (czyli np. jaka to dzielnica i kto tam mieszka) i są ludzie, którzy potrafią taki pomiar precyzyjnie przeprowadzić. Wiem, że to banały. Tylko czemu nierealne?
I oto mamy prostą zasadę zatrudniania. Nauczyciel powinien podpisywać kontrakt na 3 do 5 lat, po tym czasie jego praca powinna być oceniana, weryfikowana i wyceniana. Niezależnie od tego czy jest mianowany, dyplomowany czy kontraktowy. Ale ten zaangażowany, z osiągnięciami i pasjonat powinien też móc negocjować pensję. Na przykład tak:
– Jeśli zależy panu dyrektorowi na mojej dalszej u pana pracy, proszę o podwyżkę w kwocie xxx miesięcznie. W „dwójce” oferowali mi xyx, ale po starej znajomości te 200 panu opuszczę. Na razie. Co nowego proponuję w zamian za podniesienie poborów? Oto moje propozycje…
– Pani Aniu, punkty 1 i 3 wstępnie akceptuję i proszę o szczegóły, pozostałymi nie jestem zainteresowany, ale pani oferta warta jest dla mnie tylko yxy zwłaszcza, że pani Kasia oferowała za tę kwotę jeszcze….
No dobra, pomarzyłam, teraz najsłabsze ogniwo mojej reformy – dobór dyrektorów. Burmistrzowi powinno, jak na niczym, zależeć na jakości oświaty w jego gminie. Każdy z nich tak się przecież troszczy o swoją małą ojczyznę, że już o dużej nie wspomnę, paszcze pełne frazesów. Narzędzie, ułomne bo ułomne, ale burmistrz ma – może nie przedłużyć dyrektorowi kontraktu, a organizując konkurs może chcieć wybrać najlepszego kandydata, niekoniecznie po linii partyjnej – rodzinnej – towarzyskiej.
I tu już grzęznę i reforma mi się sypie, nie mam pomysłów, poza jednym. Jak sobie wyegzekwujecie od Waszego burmistrza większą troskę o jakość oferty oświatowej w gminie? No cóż, to w końcu Wasze dzieci i Wasze podatki. A reformy administracji publicznej nie podejmuję się, nie podołam.
Ale mam na koniec tego odcinka budujący przykład.
Nauczyciel przedmiotu X, w cywilu mąż pani dyrektor z sąsiedniej szkoły, chamski, złośliwy i niekompetentny skurwiel, który powinien pracować jak najdalej od dzieci, niektóre dostawały ze strachu gorączki już na dzień przed lekcją z tym panem. Wywiadówka, skargi rodziców, reakcja zaciskającej pięści wychowawczyni od wielu lat ta sama:
– Przygotujcie państwo skargę na piśmie, szczegółowo opiszcie i umotywujcie zarzuty, zbierzcie podpisy. Wasze pismo bezzwłocznie przekażę dyrektorowi, burmistrzowi, kuratorium. Zażądajcie tylko zmiany nauczyciela, ja to popchnę dalej i dopilnuję ścieżki, tyle mogę…
Wierzcie mi, przez wiele lat nie znalazł się taki, który by machnął pisemko i zebrał podpisy.
O ileż prościej było narzekać… Ale wystarczyła jedna kuratoryjna kontrola i jedna anonimowa ankieta przeprowadzona przez panią „kontrol” wśród uczniów, żeby dyrektor potrafił znaleźć sposób by skutecznie przypomnieć panu X podstawowe zasady kindersztuby.
Jak? Pojęcia nie mam. Wiem, że to i tak za mało, facet się zwyczajnie nie nadaje do tej roboty.
Ale wiem też, że przez kilka lat na nic się zdawały ustnie przekazywane przez wychowawców skargi dzieci i rodziców oraz upominanie pana X przez jego kolegę pana dyrektora. Jedno pisemko. Papier ma jeszcze trochę mocy, korzystajcie.
Co by było, gdyby się nie dało? No cóż, dyrektor wykazałby się niekompetencją, a pani „kontrol z kuratorium” przyjedzie za jakiś czas z drugą ankietką. Niekompetencja w papierach dyrektora mocno utrudni burmistrzowi przedłużenie mu umowy „z automatu” , nie jest to też dobra karta przetargowa podczas kolejnego konkursu…
Czyli – jest trochę lepiej, ale wciąż nie za dobrze . W następnym odcinku będzie o doborze naturalnym i awansie zawodowym.

Reklama

66 KOMENTARZE

  1. Jak już pisałem
    przy podobnej okazji, jak najbardziej jest narzędzie do badania zdolności pedagogicznych nauczyciela. Uczniowie piszą na pierwszych zajęciach test “wejściowy”, na (przed)ostatnich “wyjściowy” [oba testy są tak ułożone, żeby były porównywalne; w skrajnym przypadku może to być ten sam test]. Różnica – w punktach, procentach, whatever – pomiędzy drugim a pierwszym daje obraz skuteczności nauczyciela.

    Rynkowe negocjowanie płacy mi się podoba, nareszcie promowani byliby nauczyciele, którzy się starają + wymyślają dodatkowe rzeczy. Przy okazji – wskaźnik skuteczności z poprzedniego akapitu mógłby być dodatkowym argumentem dla jednej lub drugiej strony.

    PS. Za mojej pamięci wywalono jedną panią ze szkoły za prowadzenie lekcji w stanie MOCNO nietrzeźwym (panią od muzyki, w okolicach 1987 r.).

    • No to wyrzucę z kolejnego odcinka ten kawałek:)
      Bo wlaśnie to prościutkie narzędzie chciałam przedstawić, plus konsekwencje. Narzędzie o którym piszesz jest takie oczywiste i podstawowe że aż się wierzyć nie chce jakie to łatwe – zmierzyć i wycenić, nie? Tylko że tego się nie robi! Nikt nie ma potrzeby badania osiągnięć nauczycieli, bada się wyniki szkoły, miasta, województwa, nikt nie dąży do wyeliminowania najslabszych ogniw na początku lańcuszka – kiepskich nauczycieli. W praktyce – pani A ma skuteczność 80%, pani B – 20. Szkoła ma 50%, a obie zarabiają tyle samo. Pytanie – kiedy pani A się wkurwi i założy “profesjonalne” solarium ładując na szyldzie mgr przed nazwiskiem i mając dosyć zapieprzania na pensję pani B?

      • Proszę pani,
        nasza pani
        prosi panią,
        żeby pani
        nie wyrzucała tego z następnego odcinka. Mogę sobie wiedzieć, JAKIE to narzędzie, ale obawiam się, że brakuje mi jednak szerszej wizji, ustawienia narzędzia i jego potencjalnych wyników w odpowiednim kontekście… etc.

        • Rany Boskie, Quaku!!
          Z szerszą wizją, kontekstem i perspektywą to mi jeszcze z 15 odcinków wyjdzie, a ja się tak pokrótce staram co najważniejsze opisać próbując nie myśleć o tych testach, co mi biurko zalegają i nader powoli się sprawdzają już trzeci dzień:) Wizja mi się poszerza w dyskusji pod kreską, co cieszy. Dobra, nie wyrzucę, będzie cały kontekst na jaki mnie obecnie stać…

  2. Jak już pisałem
    przy podobnej okazji, jak najbardziej jest narzędzie do badania zdolności pedagogicznych nauczyciela. Uczniowie piszą na pierwszych zajęciach test “wejściowy”, na (przed)ostatnich “wyjściowy” [oba testy są tak ułożone, żeby były porównywalne; w skrajnym przypadku może to być ten sam test]. Różnica – w punktach, procentach, whatever – pomiędzy drugim a pierwszym daje obraz skuteczności nauczyciela.

    Rynkowe negocjowanie płacy mi się podoba, nareszcie promowani byliby nauczyciele, którzy się starają + wymyślają dodatkowe rzeczy. Przy okazji – wskaźnik skuteczności z poprzedniego akapitu mógłby być dodatkowym argumentem dla jednej lub drugiej strony.

    PS. Za mojej pamięci wywalono jedną panią ze szkoły za prowadzenie lekcji w stanie MOCNO nietrzeźwym (panią od muzyki, w okolicach 1987 r.).

    • No to wyrzucę z kolejnego odcinka ten kawałek:)
      Bo wlaśnie to prościutkie narzędzie chciałam przedstawić, plus konsekwencje. Narzędzie o którym piszesz jest takie oczywiste i podstawowe że aż się wierzyć nie chce jakie to łatwe – zmierzyć i wycenić, nie? Tylko że tego się nie robi! Nikt nie ma potrzeby badania osiągnięć nauczycieli, bada się wyniki szkoły, miasta, województwa, nikt nie dąży do wyeliminowania najslabszych ogniw na początku lańcuszka – kiepskich nauczycieli. W praktyce – pani A ma skuteczność 80%, pani B – 20. Szkoła ma 50%, a obie zarabiają tyle samo. Pytanie – kiedy pani A się wkurwi i założy “profesjonalne” solarium ładując na szyldzie mgr przed nazwiskiem i mając dosyć zapieprzania na pensję pani B?

      • Proszę pani,
        nasza pani
        prosi panią,
        żeby pani
        nie wyrzucała tego z następnego odcinka. Mogę sobie wiedzieć, JAKIE to narzędzie, ale obawiam się, że brakuje mi jednak szerszej wizji, ustawienia narzędzia i jego potencjalnych wyników w odpowiednim kontekście… etc.

        • Rany Boskie, Quaku!!
          Z szerszą wizją, kontekstem i perspektywą to mi jeszcze z 15 odcinków wyjdzie, a ja się tak pokrótce staram co najważniejsze opisać próbując nie myśleć o tych testach, co mi biurko zalegają i nader powoli się sprawdzają już trzeci dzień:) Wizja mi się poszerza w dyskusji pod kreską, co cieszy. Dobra, nie wyrzucę, będzie cały kontekst na jaki mnie obecnie stać…

  3. I właśnie to skrajnie
    I właśnie to skrajnie encyklopedyczne podejście tak trudno mi tu wyperswadować. Po jaką cholerę kułam cykl rozwojowy glisty ludzkiej, nie wiem. Ale znam, jakby co:) Niech na studiach kują – to, co im będzie w zawodzie przydatne. A w podstawówce mniej encyklopedii, za to niech wyrobią nawyki o których piszesz, niech nauczą myśleć, wnioskować, analizować, rozumieć tekst, wykorzystywać wiedzę do rozwiązywania problemów, pracować w zespole, słuchać ze zrozumieniem, dyskutować etc.

  4. I właśnie to skrajnie
    I właśnie to skrajnie encyklopedyczne podejście tak trudno mi tu wyperswadować. Po jaką cholerę kułam cykl rozwojowy glisty ludzkiej, nie wiem. Ale znam, jakby co:) Niech na studiach kują – to, co im będzie w zawodzie przydatne. A w podstawówce mniej encyklopedii, za to niech wyrobią nawyki o których piszesz, niech nauczą myśleć, wnioskować, analizować, rozumieć tekst, wykorzystywać wiedzę do rozwiązywania problemów, pracować w zespole, słuchać ze zrozumieniem, dyskutować etc.

  5. Prywatne szkoły mają trudniej.
    Właśnie przez ten wygodny poziom, tak zresztą jak na płatnych studiach. Rodzic płaci, więc wymaga dobrych ocen i żeby dziecko skończyło w terminie. Przy czym opinia w środowisku bardzo szybko prostuje lub eliminuje z rynku te szkoły, które poszły na latwiznę zadowolenia klienta jak najmniejszym kosztem. To znacz, mam nadzieję, że wyeliminuje po jakimś czasie:)

  6. Prywatne szkoły mają trudniej.
    Właśnie przez ten wygodny poziom, tak zresztą jak na płatnych studiach. Rodzic płaci, więc wymaga dobrych ocen i żeby dziecko skończyło w terminie. Przy czym opinia w środowisku bardzo szybko prostuje lub eliminuje z rynku te szkoły, które poszły na latwiznę zadowolenia klienta jak najmniejszym kosztem. To znacz, mam nadzieję, że wyeliminuje po jakimś czasie:)

  7. Szeptem, edukacja to parę problemów ideolo do decyzji także
    http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/08/30/edukacja-coraz-nowoczesniejsza/
    Fremmed Pisze:
    31/08/2009 o 11:35
    Jeszcze jeden , sadze, ciekawy aspekt sprawy to nasze wyobrazenia o skutecznosci edukacji.
    Wychowani w “komunie” sadzimy ze efektywnosc edukacji to oczywistosc. Otoz zachod realizuje dwie drogi nauczania. Ta dla mas , gdzie amatorzy wszelkiej masci eksperymentuja na procesach nauczania i takie tez osiagaja rezultaty.
    I ta dla wybranych, elitarna za pianiadze. Tutaj reformy nauczania, wszelkie dysleksje itp zatrzymuja sie przy wejsciu. Reszta procesu nauczania jak “przed wiekami”. To z tych ostatnich osrodkow nauczania dobiera sie ludzi na kierownicze stanowiska…
    ######################################
    Lestek Pisze:
    31/08/2009 o 13:01
    @Edward Topek

    Amerykanski system podstawowej/sredniej edukacyji sklada sie z grubsza z dwoch osobnych sekcji. Jednej, do ktorej “uczeszcza” (o ile uczeszcza) okolo 90% dzieci/mlodziezy, a ktory ma za zadanie uczyc “podstawowych umiejetnosci” takich jak czytania (glownie instrukcji), podstawowego liczenia (uzywajac kalkulatora lub komputera) i zasad pracy w zespolach ludzkich, z naciskiem na sportowe gry zespolowe. Propagandowy nacisk jest skierowany na przedstawawianie Amerykanow jako indywididualistow, gdy natomiast w rzeczywistosci tego typu szkolnictwo doprowadza do zaniku indywidualnosci, umiejetnosci samodzielnego myslenia i niecheci do przedsiebrania jakichkolwiek nowych rozwiazan z poza matrycy tych ktore juz istnieja. Nowe rozwiazania nie sa zabronione (jesli sa legalne) lecz ludzie wyedukowani w tej czesci systemu, najczesciej sa zbyt niezorientowani lub pasywni aby “isc w nieznane”. Ma to, ze spolecznego punktu widzenie rownoczesnie i “pozytywne” i negatywne aspekty. Po dodatniej stronie, zmniejsza to frustracje ogolno-spoleczne, indoktrynuje wiekszosc spoleczenstwa w “normach” spolecznych takich jak aspekty popularnej kultury, normatywow zycia, zakupow, wydatkow i czasu wolnego od stalych zajec i przekonania ze zyja w najlepszej cywilizacji/systemie/kraju pomimo malych nirdociagniec (ktore sie zdarzyc zawsze i wszedzie moga, a na ktore amerykanski system konstytucyjny zawsze w koncu znajduje lekarstwo). System ten ma wiele negatywnych cech, glownie ze produkuje coraz wiecej funkcjonalnych analfabetow (prawie 20% ludzi powyzej wieku 18 lat) co powoduje ze nawet proste czynnosci (np. czytanie instrukcji, znakow drogowych czy wypelnienie prostego formularza stanowi dla tych ludzi ogromny problem, a takze dla pracodawcow ktorzy z jednej strony maja niedouczony personel, a zdrugiej zdaja sobie sprawe ze obowiazujace prawa nie zezwalaja im na swobodny wybor kandydatow w wyniku wszechobecnej mozliwosci bycia oskarzonym o “dyskryminacje”). Duzym klopotem tego systemu jest tez duzy odsetek mlodych ludzi ktorzy wypadaja z niego przed ukonczeniem wymaganego okresu bycia w szkole, presje spoleczne na lepsze wyniki statystyczne i lepsze oceny dawane uczniom (bez wzgledu czy ich poziom wiedzy poprawia sie) i typowo amerykanska metoda zwiekszania nakladow na szkoly z “problemami” najczesciej bez weryfikacji czy takie dodatkowe naklady przynosza korzysci. Ze wzgledu na system finansowania szkol przez rzady lokalne (na poziomie miast, miasteczek, wsi czy tez powiatow (”county”) program ich i poziom nauczania w nich sie rozni, w zaleznosci od poziomu zasobnosci danej spolecznosci i zainteresowania rodzajem i poziomem nauczania takowej. Niektore z tych szkol sa dobre, rzadko bardzo dobre, a wiekszosc przecietna albo gorzej.

    Obok powyzszego systemu, istnieje i drugi/inny rownolegly do niego, do ktorego uczeszcza okolo 10% mlodziezy. Sklada sie on ze szkol publicznych w ekskluzywnych (drogich) osadach, z prywatnych szkol albo laickich lecz czasem stowarzyszonych z jakas filozofia/religia. W szkolach tych, ktore sa duzo lepiej wyposazone, nauczyciele sa lepiej placeni i wykwalifikowani a dyscyplina jest o niebo lepsza. Mlodzi ludzie ktorzy “nie pasuja” do systemu, z niego “wylatuja” a rodzice wiedza ze placac za jakosc, moga spodziewac sie tez dobrych wynikow. Szkoly te ucza myslec, wnioskowac, ucza “przywodstwa” (leadership) i maja na celu trening kadry prowadzacej spoleczenstwo we wszystkich tego aspektach. Oczywiscie istnieja zroznicowanie pomiedzy tymi indywidualnymi szkolami i w poziomie wiedzy abiturientow. Nalezy tu tez wspomniec ze bycie prawdziwym indywidualista lub uzyskanie doskonalych wynikow w jakielkolwiek wybranej dziedzinie jest tam popierane i wspomagane w przeciwienstwie do norm przyjetych w poprzednim (90%) systemie gdzia (na ogol) spotyka sie z obojetnoscia a czesto oporami ogolu.

    System dalszej edukacji (”colleges” i uniwersytety) dziala na identycznych zasadach. Sa dobre, renomowane (i drogie) instytucje wyzszego nauczanie dla edukacji “elit” i masa innych niezbyt dobrych dla ogolu. Jednoski z “dolow spolecznych” jesli umotywowane i obdarzone inteligencja maja czesto szanse ominac ten system 90%, dostajac stypendia czy tez inna pomoc z prywatnych fundacji. W ten sposob system nie kostnieje i doplyw nowego materialy genetycznego do klasy admistrujacej jest zapewniony.

    Przypomina to dawny system w armii pruskiej stworzonej przez Fryderyka Pierwszego/Wielkiego. Wedle tego systemu ludzie mieli tylko dwa rodzaje cech: poziom inteligencji i wlasnej energii/sily witalnej. Kombinacja tych dwoch dawala matryce czterech permutacji. W wyniku tego wedle zasad pruskiej armii:

    Ludzie inteligentni i energiczni, bedac rzadkim “materialem” powinni byc przechwyceni w mlodym wieku, skierowani do najlepszych szkol a koncowym etapie powinni byc wyszkoleni na czlonkow sztabu generalnego.

    Ludzie ( w miare) inteligentni lecz leniwi (okolo 10%) ogolu, to doskonaly material na officerow. Jesli uznaja ze jakies (drugorzedne) sprawy musza byc dodkonane to zmusza innych do zrobienia ich.

    Najwieksza grupa wedle tej matrycy to ludzie glupawi i leniwi. To normalny, typowy material na zolnierza. “Kilka kopow w zadek”, duzo wrzasku i rozkaz bedzie wykonany.

    Jakkolwiek, tez jest czwarta grupa, tych co sa durni lecz energiczni. Wedlug Fritza der Grosse, takich miglancow nalezy sie pozbyc i wyrzucic poza system jak najszybciej. Naprawianie wynikow ich bezmyslnej lecz energicznej dzialanosci byloby wielokrotnie bardziej kosztowne niz wartosc tego co stworzyli lub do czego sie przyczynili.

    Byc moze to ostatnie, ma jakies zastosowanie w obecnej polskiej rzeczywistosci?

    Lestek
    ######################################
    A.L. Pisze:
    31/08/2009 o 13:54
    Lestek: “Amerykanski system podstawowej/sredniej edukacyji sklada sie z grubsza z dwoch osobnych sekcji.”

    Dobrze Pan pisze.

    Dodac nalezy jeszcze jeden szczegol: gdyw USA ktos sie przedstawia “jestem magistrem” to dodaje “z MIT” albo z “University of Bambalazzoo”. Jak nie doda, to go zapytaja albo popatrza w papiery.

    Posady, kariery i pensje dla tych z Bambalazzoo sa scisle okreslone, i nawet nie sa w poblizu tych z MIT, i ten z Bambalazzoo na ogol nie przekroczy okreslonego poziomu, chyba ze “w praniu” okaze sie nieujawnionym Einsteinem.

    W Polsce zas – “szlachcic na zagrodzie rowny wojeowodzie”. Magister z Wyszej Prywatnej Szkoly Kupscinskiego Informatyki, Prawa, Manadzmentu, Gospodarstwa Domowego i Praw Jazdy w Kaczym Dole rosci sobie prawo do takiego samego traktowania jak absolwent Uniwersytetu Warszawskiego czy Jagiellonskiego.

    Nei jest nic niewlasciwego w tym ze ludzie ktory nie maja odpowiednich predyspozycji intelektualnych koncza byle jakie uniwersytety. To znacznie lepiej niz gdyby nie konczyli zadnych. Problem pojawia sie wtedy gdy “rynek pracy” nie jest rynkiem – jak to ma miejsce w Polsce i zrownuje szkoly zle i dobre
    ######################################
    szambonurek Pisze:
    31/08/2009 o 14:49
    żaden system szkolny się nie sprawdzi, jeżeli opierał sie będzie na założeniu, ze wszyscy uczniowie mają być “równi”. Otóż zapewniam was, ze z rożnych względów, genetycznych,środowiskowych i zupełnie przypadkowych równi nie są, a działania prowadzące do ich zrównania to łoże prokrustowe: temu trzeba przyciąć wystającą mózgownice innemu za długie nogi. Uczniowie nie są równi i nie mają być – mają mieć tylko równe możliwości do rozwoju ogólnego i swoich indywidualnych uzdolnień. Idiotyczne pomysły w rodzaju uczenia dzieci o upośledzonej sprawności umysłowej systemem “integracyjnym” w szkołach normalnych to takie same dobrodziejstwo jak nakarmienie cukrzyka w szkolnej stołówce “zintegrowanym ” obiadkiem ze słodkim budyniem i tłustym kotlecikiem. Równe szanse dla tych dzieci to zapewnienie im warunków i metod nauczania w których będą w stanie przyjąć jak najwięcej wiedzy i umiejętności przy swoich ograniczeniach. Podobnie i szkoły tzw. normalne powinny na pewnym etapie rozwoju być zróżnicowane, aby uczniowie mieli szanse iść do przodu w możliwym dla nich tempie. Gimnazja to nie był zły pomysł,ale powinny być zróżnicowane poziomami i profilami tak, aby uczniowie mieli szanse na pracę w tempie i zakresie możliwym dla nich do przyjęcia, tak np. jest to ustawione w Szwajcarii. Drożność systemu powinna umożliwiać każdemu uczniowi dojście do najwyższych szczebli edukacji nie frustrując go i nie blokując nieprzystosowanymi wymaganiami na niższych etapach. Nie oznacza to, że najlepiej wszystkim obniżyć wymagania, a wręcz przeciwnie: wymagać więcej, dając niektórym więcej czasu. Nie oszukujmy się, że jak obniżymy wymagania i będziemy się przymilać do gimnazjalisty, to rozbudzimy w nim ambicję i zapał do nauki – zdemoralizują się i ci zdolni i ci,którym i tak i tak się nie chce, lub nie udaje . Różne świetne pomysły z integracją lub sześciolatkami w naszych biednych niedoinwestowanych szkołach o ciągle oszczędnościowo nadliczebnych klasach to kontynuacja socjalistycznych pozorowanych reform.
    ######################################
    Chessexpert Pisze:
    08/09/2009 o 19:57
    Jest metodyka, która mogłaby wiele zmienić. Jest to jedna z gęłęzi TRIZ ( Teoria Rozwiązywania Innowacyjnych Zadań) Zainteresowanych odsyłam do stron: http://www.triz-innowacje.pl lub http://www.triz-pedagogika. A tak w ogóle, największym sukcesem naszej “wiecznie reformowanej” oświaty jest to, że czasami nie przeszkadza zdolnym dzieciom osiągnąć to, na co je stać naprawdę. Oświaty łatwo się naprawić nie da. Zbyt wiele interesów politycznych, komercyjnych i chorych ambicji ją psuło.
    ######################################

    To tak na początek, 🙂

    • Nie mam już dziś siły do edukacji.
      Więc przeczytałam bez ciągnięcia za linki, rano poszarpię. Zgadzam się jak najbardziej z koniecznością różnicowania szkół i poziomów. O integracji podyskutuję jutro. I o reszcie tego, z czym się nie zgadzam. W dodatku z satysfakcją dostrzegam tu kilka stwierdzeń z moich kolejnych, przygotowanych do druku odcinków – żeby później nie było, że odpisałam:) Temat rzeka, aż palce bolą…

    • Tylko jedno duże ale, po uważniejszym przeczytaniu.
      Zmiany są nieodzowne. Te które proponuję to nie rewolucja żadna, to cywilizowanie ugoru. Metody nauczania z taką nieufnością przyjmowane przez “starych, dobrych” polskich nauczycieli to w USA i wszędzie indziej klasyka, ichni reformatorzy wymyślają nowe i często głupie, nasi próbują wprowadzić to, co na zachodzie dawno przykryła patyna uznania za skuteczne. Stara dobra dyscyplina, stare dobre konsekwentne egzekwowanie – ależ jak najbardziej. Resztę już tu gdzieś po trochu wrzuciłam, i jeszcze wrzucę. I na koniec tak przekornie trochę – gdyby nie zwariowane pomysły różnych reformatorów co to ich proponujesz eliminować ze spoleczeństwa, mieszkalibyśmy nadal na drzewach a w dowód sympatii machali do siebie kijkiem. Wiem, wiem – “Galapagos”… Ale to tylko teoria:)

  8. Szeptem, edukacja to parę problemów ideolo do decyzji także
    http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/08/30/edukacja-coraz-nowoczesniejsza/
    Fremmed Pisze:
    31/08/2009 o 11:35
    Jeszcze jeden , sadze, ciekawy aspekt sprawy to nasze wyobrazenia o skutecznosci edukacji.
    Wychowani w “komunie” sadzimy ze efektywnosc edukacji to oczywistosc. Otoz zachod realizuje dwie drogi nauczania. Ta dla mas , gdzie amatorzy wszelkiej masci eksperymentuja na procesach nauczania i takie tez osiagaja rezultaty.
    I ta dla wybranych, elitarna za pianiadze. Tutaj reformy nauczania, wszelkie dysleksje itp zatrzymuja sie przy wejsciu. Reszta procesu nauczania jak “przed wiekami”. To z tych ostatnich osrodkow nauczania dobiera sie ludzi na kierownicze stanowiska…
    ######################################
    Lestek Pisze:
    31/08/2009 o 13:01
    @Edward Topek

    Amerykanski system podstawowej/sredniej edukacyji sklada sie z grubsza z dwoch osobnych sekcji. Jednej, do ktorej “uczeszcza” (o ile uczeszcza) okolo 90% dzieci/mlodziezy, a ktory ma za zadanie uczyc “podstawowych umiejetnosci” takich jak czytania (glownie instrukcji), podstawowego liczenia (uzywajac kalkulatora lub komputera) i zasad pracy w zespolach ludzkich, z naciskiem na sportowe gry zespolowe. Propagandowy nacisk jest skierowany na przedstawawianie Amerykanow jako indywididualistow, gdy natomiast w rzeczywistosci tego typu szkolnictwo doprowadza do zaniku indywidualnosci, umiejetnosci samodzielnego myslenia i niecheci do przedsiebrania jakichkolwiek nowych rozwiazan z poza matrycy tych ktore juz istnieja. Nowe rozwiazania nie sa zabronione (jesli sa legalne) lecz ludzie wyedukowani w tej czesci systemu, najczesciej sa zbyt niezorientowani lub pasywni aby “isc w nieznane”. Ma to, ze spolecznego punktu widzenie rownoczesnie i “pozytywne” i negatywne aspekty. Po dodatniej stronie, zmniejsza to frustracje ogolno-spoleczne, indoktrynuje wiekszosc spoleczenstwa w “normach” spolecznych takich jak aspekty popularnej kultury, normatywow zycia, zakupow, wydatkow i czasu wolnego od stalych zajec i przekonania ze zyja w najlepszej cywilizacji/systemie/kraju pomimo malych nirdociagniec (ktore sie zdarzyc zawsze i wszedzie moga, a na ktore amerykanski system konstytucyjny zawsze w koncu znajduje lekarstwo). System ten ma wiele negatywnych cech, glownie ze produkuje coraz wiecej funkcjonalnych analfabetow (prawie 20% ludzi powyzej wieku 18 lat) co powoduje ze nawet proste czynnosci (np. czytanie instrukcji, znakow drogowych czy wypelnienie prostego formularza stanowi dla tych ludzi ogromny problem, a takze dla pracodawcow ktorzy z jednej strony maja niedouczony personel, a zdrugiej zdaja sobie sprawe ze obowiazujace prawa nie zezwalaja im na swobodny wybor kandydatow w wyniku wszechobecnej mozliwosci bycia oskarzonym o “dyskryminacje”). Duzym klopotem tego systemu jest tez duzy odsetek mlodych ludzi ktorzy wypadaja z niego przed ukonczeniem wymaganego okresu bycia w szkole, presje spoleczne na lepsze wyniki statystyczne i lepsze oceny dawane uczniom (bez wzgledu czy ich poziom wiedzy poprawia sie) i typowo amerykanska metoda zwiekszania nakladow na szkoly z “problemami” najczesciej bez weryfikacji czy takie dodatkowe naklady przynosza korzysci. Ze wzgledu na system finansowania szkol przez rzady lokalne (na poziomie miast, miasteczek, wsi czy tez powiatow (”county”) program ich i poziom nauczania w nich sie rozni, w zaleznosci od poziomu zasobnosci danej spolecznosci i zainteresowania rodzajem i poziomem nauczania takowej. Niektore z tych szkol sa dobre, rzadko bardzo dobre, a wiekszosc przecietna albo gorzej.

    Obok powyzszego systemu, istnieje i drugi/inny rownolegly do niego, do ktorego uczeszcza okolo 10% mlodziezy. Sklada sie on ze szkol publicznych w ekskluzywnych (drogich) osadach, z prywatnych szkol albo laickich lecz czasem stowarzyszonych z jakas filozofia/religia. W szkolach tych, ktore sa duzo lepiej wyposazone, nauczyciele sa lepiej placeni i wykwalifikowani a dyscyplina jest o niebo lepsza. Mlodzi ludzie ktorzy “nie pasuja” do systemu, z niego “wylatuja” a rodzice wiedza ze placac za jakosc, moga spodziewac sie tez dobrych wynikow. Szkoly te ucza myslec, wnioskowac, ucza “przywodstwa” (leadership) i maja na celu trening kadry prowadzacej spoleczenstwo we wszystkich tego aspektach. Oczywiscie istnieja zroznicowanie pomiedzy tymi indywidualnymi szkolami i w poziomie wiedzy abiturientow. Nalezy tu tez wspomniec ze bycie prawdziwym indywidualista lub uzyskanie doskonalych wynikow w jakielkolwiek wybranej dziedzinie jest tam popierane i wspomagane w przeciwienstwie do norm przyjetych w poprzednim (90%) systemie gdzia (na ogol) spotyka sie z obojetnoscia a czesto oporami ogolu.

    System dalszej edukacji (”colleges” i uniwersytety) dziala na identycznych zasadach. Sa dobre, renomowane (i drogie) instytucje wyzszego nauczanie dla edukacji “elit” i masa innych niezbyt dobrych dla ogolu. Jednoski z “dolow spolecznych” jesli umotywowane i obdarzone inteligencja maja czesto szanse ominac ten system 90%, dostajac stypendia czy tez inna pomoc z prywatnych fundacji. W ten sposob system nie kostnieje i doplyw nowego materialy genetycznego do klasy admistrujacej jest zapewniony.

    Przypomina to dawny system w armii pruskiej stworzonej przez Fryderyka Pierwszego/Wielkiego. Wedle tego systemu ludzie mieli tylko dwa rodzaje cech: poziom inteligencji i wlasnej energii/sily witalnej. Kombinacja tych dwoch dawala matryce czterech permutacji. W wyniku tego wedle zasad pruskiej armii:

    Ludzie inteligentni i energiczni, bedac rzadkim “materialem” powinni byc przechwyceni w mlodym wieku, skierowani do najlepszych szkol a koncowym etapie powinni byc wyszkoleni na czlonkow sztabu generalnego.

    Ludzie ( w miare) inteligentni lecz leniwi (okolo 10%) ogolu, to doskonaly material na officerow. Jesli uznaja ze jakies (drugorzedne) sprawy musza byc dodkonane to zmusza innych do zrobienia ich.

    Najwieksza grupa wedle tej matrycy to ludzie glupawi i leniwi. To normalny, typowy material na zolnierza. “Kilka kopow w zadek”, duzo wrzasku i rozkaz bedzie wykonany.

    Jakkolwiek, tez jest czwarta grupa, tych co sa durni lecz energiczni. Wedlug Fritza der Grosse, takich miglancow nalezy sie pozbyc i wyrzucic poza system jak najszybciej. Naprawianie wynikow ich bezmyslnej lecz energicznej dzialanosci byloby wielokrotnie bardziej kosztowne niz wartosc tego co stworzyli lub do czego sie przyczynili.

    Byc moze to ostatnie, ma jakies zastosowanie w obecnej polskiej rzeczywistosci?

    Lestek
    ######################################
    A.L. Pisze:
    31/08/2009 o 13:54
    Lestek: “Amerykanski system podstawowej/sredniej edukacyji sklada sie z grubsza z dwoch osobnych sekcji.”

    Dobrze Pan pisze.

    Dodac nalezy jeszcze jeden szczegol: gdyw USA ktos sie przedstawia “jestem magistrem” to dodaje “z MIT” albo z “University of Bambalazzoo”. Jak nie doda, to go zapytaja albo popatrza w papiery.

    Posady, kariery i pensje dla tych z Bambalazzoo sa scisle okreslone, i nawet nie sa w poblizu tych z MIT, i ten z Bambalazzoo na ogol nie przekroczy okreslonego poziomu, chyba ze “w praniu” okaze sie nieujawnionym Einsteinem.

    W Polsce zas – “szlachcic na zagrodzie rowny wojeowodzie”. Magister z Wyszej Prywatnej Szkoly Kupscinskiego Informatyki, Prawa, Manadzmentu, Gospodarstwa Domowego i Praw Jazdy w Kaczym Dole rosci sobie prawo do takiego samego traktowania jak absolwent Uniwersytetu Warszawskiego czy Jagiellonskiego.

    Nei jest nic niewlasciwego w tym ze ludzie ktory nie maja odpowiednich predyspozycji intelektualnych koncza byle jakie uniwersytety. To znacznie lepiej niz gdyby nie konczyli zadnych. Problem pojawia sie wtedy gdy “rynek pracy” nie jest rynkiem – jak to ma miejsce w Polsce i zrownuje szkoly zle i dobre
    ######################################
    szambonurek Pisze:
    31/08/2009 o 14:49
    żaden system szkolny się nie sprawdzi, jeżeli opierał sie będzie na założeniu, ze wszyscy uczniowie mają być “równi”. Otóż zapewniam was, ze z rożnych względów, genetycznych,środowiskowych i zupełnie przypadkowych równi nie są, a działania prowadzące do ich zrównania to łoże prokrustowe: temu trzeba przyciąć wystającą mózgownice innemu za długie nogi. Uczniowie nie są równi i nie mają być – mają mieć tylko równe możliwości do rozwoju ogólnego i swoich indywidualnych uzdolnień. Idiotyczne pomysły w rodzaju uczenia dzieci o upośledzonej sprawności umysłowej systemem “integracyjnym” w szkołach normalnych to takie same dobrodziejstwo jak nakarmienie cukrzyka w szkolnej stołówce “zintegrowanym ” obiadkiem ze słodkim budyniem i tłustym kotlecikiem. Równe szanse dla tych dzieci to zapewnienie im warunków i metod nauczania w których będą w stanie przyjąć jak najwięcej wiedzy i umiejętności przy swoich ograniczeniach. Podobnie i szkoły tzw. normalne powinny na pewnym etapie rozwoju być zróżnicowane, aby uczniowie mieli szanse iść do przodu w możliwym dla nich tempie. Gimnazja to nie był zły pomysł,ale powinny być zróżnicowane poziomami i profilami tak, aby uczniowie mieli szanse na pracę w tempie i zakresie możliwym dla nich do przyjęcia, tak np. jest to ustawione w Szwajcarii. Drożność systemu powinna umożliwiać każdemu uczniowi dojście do najwyższych szczebli edukacji nie frustrując go i nie blokując nieprzystosowanymi wymaganiami na niższych etapach. Nie oznacza to, że najlepiej wszystkim obniżyć wymagania, a wręcz przeciwnie: wymagać więcej, dając niektórym więcej czasu. Nie oszukujmy się, że jak obniżymy wymagania i będziemy się przymilać do gimnazjalisty, to rozbudzimy w nim ambicję i zapał do nauki – zdemoralizują się i ci zdolni i ci,którym i tak i tak się nie chce, lub nie udaje . Różne świetne pomysły z integracją lub sześciolatkami w naszych biednych niedoinwestowanych szkołach o ciągle oszczędnościowo nadliczebnych klasach to kontynuacja socjalistycznych pozorowanych reform.
    ######################################
    Chessexpert Pisze:
    08/09/2009 o 19:57
    Jest metodyka, która mogłaby wiele zmienić. Jest to jedna z gęłęzi TRIZ ( Teoria Rozwiązywania Innowacyjnych Zadań) Zainteresowanych odsyłam do stron: http://www.triz-innowacje.pl lub http://www.triz-pedagogika. A tak w ogóle, największym sukcesem naszej “wiecznie reformowanej” oświaty jest to, że czasami nie przeszkadza zdolnym dzieciom osiągnąć to, na co je stać naprawdę. Oświaty łatwo się naprawić nie da. Zbyt wiele interesów politycznych, komercyjnych i chorych ambicji ją psuło.
    ######################################

    To tak na początek, 🙂

    • Nie mam już dziś siły do edukacji.
      Więc przeczytałam bez ciągnięcia za linki, rano poszarpię. Zgadzam się jak najbardziej z koniecznością różnicowania szkół i poziomów. O integracji podyskutuję jutro. I o reszcie tego, z czym się nie zgadzam. W dodatku z satysfakcją dostrzegam tu kilka stwierdzeń z moich kolejnych, przygotowanych do druku odcinków – żeby później nie było, że odpisałam:) Temat rzeka, aż palce bolą…

    • Tylko jedno duże ale, po uważniejszym przeczytaniu.
      Zmiany są nieodzowne. Te które proponuję to nie rewolucja żadna, to cywilizowanie ugoru. Metody nauczania z taką nieufnością przyjmowane przez “starych, dobrych” polskich nauczycieli to w USA i wszędzie indziej klasyka, ichni reformatorzy wymyślają nowe i często głupie, nasi próbują wprowadzić to, co na zachodzie dawno przykryła patyna uznania za skuteczne. Stara dobra dyscyplina, stare dobre konsekwentne egzekwowanie – ależ jak najbardziej. Resztę już tu gdzieś po trochu wrzuciłam, i jeszcze wrzucę. I na koniec tak przekornie trochę – gdyby nie zwariowane pomysły różnych reformatorów co to ich proponujesz eliminować ze spoleczeństwa, mieszkalibyśmy nadal na drzewach a w dowód sympatii machali do siebie kijkiem. Wiem, wiem – “Galapagos”… Ale to tylko teoria:)

  9. Faktem jest, że programy wciąż przeładowane.
    Ale nie na program trzeba patrzeć, tylko na zapisany w podstawie zakres koniecznej wiedzy i umiejętności. Wiedzy owszem, wciąż za dużo i niepotrzebnej. Bo ile razy w życiu moi uczniowie będą mieli potrzebę dokonania rozbioru gramatycznego lub logicznego zdania i sprządzenia jego wykresu? Wyłączam oczywiście tych, którzy zechcą zostać nauczycielami od polskiego 🙂 Ale ciągle i do znudzenia nam metodycy powtarzają, że na poziomie szkoły podstawowej mamy się skupić na kształceniu umiejętności. Tych, co je wymieniam powyżej gdzieś. Niech ten dzieciak mniej WIE, a więcej POTRAFI. Bo jak będzie potrafił, to umiejętność wykorzysta na co dzień – frajda większa. Tego zresztą wymaga od nas sprawdzian zewnętrzny – bada poziom umiejętności naszych uczniów a wiedzy tyle, ile do wykazania się umiejętnościami potrzeba. Wiedzy też trzeba, ale przydatnej. Tylko że muszę też przygotować dzieciaki do nauki w gimnazjum, gdzie panie koleżanki życzyłyby sobie dostać ode mnie ucznia, który wszystko potrafi i prawie wszystko wie. Bo w gimnazjum, choć są już klasy profilowane, sytuacja inna i kucie bez opamiętania – na egzaminie wiedzy też wymagają. I to jednakowej od wszystkich, mimo profilowania. Ale i tak największym problemem, powtórzę z uporem maniaka, są nauczyciele. Skoro 15 lat temu uczeń musiał umieć wymienić i omówić rodzaje zdań współrzędnie złożonych to mimo, iż od dawna to z programów wyrzucone – niech kuje, jako i kuli przodkowie. Przebieg bitwy pod Salaminą – komuś kiedyś zaszkodziła jego znajomość? Ech…

  10. Faktem jest, że programy wciąż przeładowane.
    Ale nie na program trzeba patrzeć, tylko na zapisany w podstawie zakres koniecznej wiedzy i umiejętności. Wiedzy owszem, wciąż za dużo i niepotrzebnej. Bo ile razy w życiu moi uczniowie będą mieli potrzebę dokonania rozbioru gramatycznego lub logicznego zdania i sprządzenia jego wykresu? Wyłączam oczywiście tych, którzy zechcą zostać nauczycielami od polskiego 🙂 Ale ciągle i do znudzenia nam metodycy powtarzają, że na poziomie szkoły podstawowej mamy się skupić na kształceniu umiejętności. Tych, co je wymieniam powyżej gdzieś. Niech ten dzieciak mniej WIE, a więcej POTRAFI. Bo jak będzie potrafił, to umiejętność wykorzysta na co dzień – frajda większa. Tego zresztą wymaga od nas sprawdzian zewnętrzny – bada poziom umiejętności naszych uczniów a wiedzy tyle, ile do wykazania się umiejętnościami potrzeba. Wiedzy też trzeba, ale przydatnej. Tylko że muszę też przygotować dzieciaki do nauki w gimnazjum, gdzie panie koleżanki życzyłyby sobie dostać ode mnie ucznia, który wszystko potrafi i prawie wszystko wie. Bo w gimnazjum, choć są już klasy profilowane, sytuacja inna i kucie bez opamiętania – na egzaminie wiedzy też wymagają. I to jednakowej od wszystkich, mimo profilowania. Ale i tak największym problemem, powtórzę z uporem maniaka, są nauczyciele. Skoro 15 lat temu uczeń musiał umieć wymienić i omówić rodzaje zdań współrzędnie złożonych to mimo, iż od dawna to z programów wyrzucone – niech kuje, jako i kuli przodkowie. Przebieg bitwy pod Salaminą – komuś kiedyś zaszkodziła jego znajomość? Ech…

  11. Podstawowa Szkoła Ćwiczeń Studium Nauczycielskiego,
    zapewne słyszeliście o takich, a ja miałem przyjemność pobierać w niej podstawowe nauki w latach 60-tych ub.wieku.
    Obie (podstawówka i studium) umiejscowione w jednym kompleksie budynków, korzystające z dużej wielkości sali gimnastycznej ze sceną teatralną.
    Olbrzymi plac sportowy, składający się z kilku różnorakich boisk, oraz części lekkoatletycznej, na których odbywały się równolegle zajęcia studentów i naszej smarkaterii.
    Kilka razy w tygodniu wspólne lekcje z różnych przedmiotów (nigdy nie zapowiadane), na które przychodziły grupy studentów z wykładowcą.
    Przychodzili ze swoimi krzesłami i zasiadali w przestrzeniach pomiędzy naszymi ławkami, natomiast nasza nauczycielka wraz z ich opiekunem – w ostatnim rzędzie, na końcu klasy.
    Cale 45 minut lekcji prowadziło wytypowane dziewczę (rzadziej chłopak), jedno z kandydatów na nauczyciela.
    Pamiętam, ze aktywność klasy podczas tych pokazowych lekcji była dużo większą, niż przy normalnych zajęciach.
    Po dzwonku, my małolaty wychodziliśmy na przerwę, natomiast pozostali omawiali i oceniali te 45 minut umiejętności przyszłego belfra:)
    Tu muszę zaprzeczyć powyższej wypowiedzi doroli,….. na tych lekcjach zmuszano nas do samodzielnego myślenia i doceniano to, a było to właśnie w PRL-u;)
    Obserwując sukcesy koleżeństwa klasowego, odnoszone na różnych arenach świata, teraz, po latach wielu widzę, jak dobrą kuźnią młodych umysłów była ta szkoła.

    • Studium Nauczycielskie to legenda.
      Wcale, z tego co pamiętam, nie miało statusu uczelni wyższej ,ale jego absolwenci byli rozchwytywani. Szkoda, że zlikwidowano. Miałam przyjemność pracować z jedną absolwentką – poza tym, że lała dzieci piórnikiem po głowach, była świetną nauczycielką, bez ironii.

  12. Podstawowa Szkoła Ćwiczeń Studium Nauczycielskiego,
    zapewne słyszeliście o takich, a ja miałem przyjemność pobierać w niej podstawowe nauki w latach 60-tych ub.wieku.
    Obie (podstawówka i studium) umiejscowione w jednym kompleksie budynków, korzystające z dużej wielkości sali gimnastycznej ze sceną teatralną.
    Olbrzymi plac sportowy, składający się z kilku różnorakich boisk, oraz części lekkoatletycznej, na których odbywały się równolegle zajęcia studentów i naszej smarkaterii.
    Kilka razy w tygodniu wspólne lekcje z różnych przedmiotów (nigdy nie zapowiadane), na które przychodziły grupy studentów z wykładowcą.
    Przychodzili ze swoimi krzesłami i zasiadali w przestrzeniach pomiędzy naszymi ławkami, natomiast nasza nauczycielka wraz z ich opiekunem – w ostatnim rzędzie, na końcu klasy.
    Cale 45 minut lekcji prowadziło wytypowane dziewczę (rzadziej chłopak), jedno z kandydatów na nauczyciela.
    Pamiętam, ze aktywność klasy podczas tych pokazowych lekcji była dużo większą, niż przy normalnych zajęciach.
    Po dzwonku, my małolaty wychodziliśmy na przerwę, natomiast pozostali omawiali i oceniali te 45 minut umiejętności przyszłego belfra:)
    Tu muszę zaprzeczyć powyższej wypowiedzi doroli,….. na tych lekcjach zmuszano nas do samodzielnego myślenia i doceniano to, a było to właśnie w PRL-u;)
    Obserwując sukcesy koleżeństwa klasowego, odnoszone na różnych arenach świata, teraz, po latach wielu widzę, jak dobrą kuźnią młodych umysłów była ta szkoła.

    • Studium Nauczycielskie to legenda.
      Wcale, z tego co pamiętam, nie miało statusu uczelni wyższej ,ale jego absolwenci byli rozchwytywani. Szkoda, że zlikwidowano. Miałam przyjemność pracować z jedną absolwentką – poza tym, że lała dzieci piórnikiem po głowach, była świetną nauczycielką, bez ironii.

  13. nauczyć myślenia?
    Raczej nic z tego.
    Szkoła premiująca samodzielne myślenie musiałaby być szkolą elitarną, gdyż większość ludzi nie jest zdolna do samodzielnego myślenia i broni się przed nim zawzięcie.
    Dlatego oczekuje od nauczycieli tylko podstawowych recept i konkretnych informacji. Stawianie na błyskotliwość i indywidualność nie nadaje się do powszechnego szkolnictwa.

    Zgadzam się co do tego, że większość danych encyklopedycznych można śmiało wyrzucić z programu, nie są przydatne ani bystrzykom ani tępakom.

    Socjalizm zakłada, że wszyscy są jednakowo zdolni, trzeba tylko rozdmuchać tę iskierkę geniuszu ciężką pracą dydaktyczną, może w tym założeniu tkwi jakiś błąd?

  14. nauczyć myślenia?
    Raczej nic z tego.
    Szkoła premiująca samodzielne myślenie musiałaby być szkolą elitarną, gdyż większość ludzi nie jest zdolna do samodzielnego myślenia i broni się przed nim zawzięcie.
    Dlatego oczekuje od nauczycieli tylko podstawowych recept i konkretnych informacji. Stawianie na błyskotliwość i indywidualność nie nadaje się do powszechnego szkolnictwa.

    Zgadzam się co do tego, że większość danych encyklopedycznych można śmiało wyrzucić z programu, nie są przydatne ani bystrzykom ani tępakom.

    Socjalizm zakłada, że wszyscy są jednakowo zdolni, trzeba tylko rozdmuchać tę iskierkę geniuszu ciężką pracą dydaktyczną, może w tym założeniu tkwi jakiś błąd?