Reklama

Motto: „Porównywanie buntu pokolenia „Jarocina”, do imprezowania pokolenia „Przystanku Woodstock”, to socjologiczna brednia”. Proszę nie wyłączać i nie regulować monitorów, to naprawdę będzie inny felieton, niż się można domyślać i obawiać. Jestem pokoleniem „Jarocina”, 28 lat temu miałem długie włosy, ważyłem 60 kg i buntowałem się dosłownie przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Okres dojrzewania w moim wykonaniu przypominał mieszankę „Lotu nad kukułczym gniazdem” i „Zbrodni i kary”. Z takim wrednym charakterem i w tamtym czasie musiałem trafić na legendarny „Jarocin”. Załapałem się na jedną z ostatnich edycji i prawdę mówiąc to już nie było to, co znałem z opowieści starszych kolegów.

Był rok 1989 i zaczynało się psuć, kończyły się czasy rzemiosła i rękodzieła, dżinsowych katan z „trumnami”, do których wszywało się ręcznie malowane nazwy zespołów i grafikę z płyt. Pojawiały się pierwsze „gotowce” i jakieś stragany z gadżetami. Nigdy nie zapomnę wypasionej „szczęki”, gdzie dwóch gogusiów oferowało nowiutkie gitary Gibsona i wzmacniacze Marshalla za taką kasę, jakiej rodzice garażowych punków nie zarobiliby przez 10 lat. Nie trudno sobie wyobrazić, że stoisko zostało obrzucone setkami spontanicznych komentarzy wśród, których „spier…cie stąd komercyjne skurwy…y”, to były słowa najłagodniejsze. Młodsi mogą nie zrozumieć o co chodzi z tym nie marketingowym podejściem – chętnie wyjaśnię. W „Jarocinie” dwa słowa były zakazane: komercja i polityka. Ktokolwiek pokusił się o to, aby mówić o polityce, czy bronić komercji w Jarocinie nie miał szans przetrwać, z takim się nie dyskutowało, co więcej frajer mógł o po prostu dostać w mordę.

Reklama

Polityka i komercja z jednej strony stanowiły tabu, z drugiej otwarcie i fanatycznie tępiono wszelkie przejawy takich zachowań. Nie było najmniejszych szans, aby na scenie „Jarocina” pojawił się jakikolwiek polityk, choćby był to Wałęsa, czy sam Ronald Reagan. Taka opcja w ogóle nie wchodziła w grę, polityków „Jarocin” uważał za największy ściek i nie znał od tej reguły wyjątków. Nieco inaczej przestawiały się sprawy z komercją, ta się zakradała, ale natychmiast była raczona gwizdami, wyciem, wyzwiskami i serią nikomu niepotrzebnych przedmiotów lądujących na scenie. Załapałem się akurat na ten „Jarocin”, na którym od początku wybuchła jedna wielka komercyjna afera. Rzecz dotyczyła zespołu „Closterkeller”, a właściwie znienawidzonej wokalistki Anji Orthodox, przez złośliwych nazywanych „Oxycort”.

Poszła plotka nie pozbawiona podstaw, że wszystko jest ustawione i „Closterkeller” wygra festiwal, tak też się stało. Organizatorzy, zespół i konferansjerzy próbowali robić wszystko, ale i tak nie zatrzymali wycia „komercja, komercja”. Wyli starzy wyjadacze, którzy znali zupełnie inny „Jarocin” niż ten nadpsuty i dogorywający, reszta tak zwanych „wakacyjnych punków” dołączyła do dziennikarzy i jury. W efekcie „Closterkeller” otrzymał I Nagrodę Jury, I Nagrodę Dziennikarzy i III Nagrodę Publiczności. „Jarocin” ostatecznie zarżnęli dwaj ludzie, byli to „Kuba” Wojewódzki i „Jurek” Owsiak. Obaj chcieli zamienić „Jarocin” w „Sopot” i tego było już za wiele nawet dla „wakacyjnych punków”. Dodam, że Owsiak został bardziej sponiewierany niż Wojewódzki, praktycznie każde jego wejście na scenę kończyło się jednym wielkim buntem publiki.

Dzięki temu, że byłem na „Jarocinie” mieszanym, czyli takim, gdzie jeszcze przyjeżdżali autentycznie zbuntowani weterani, czczący swoje świętości i nowy narybek, który widział w festiwalu wyłącznie wakacyjny wypad, mogę płynnie przejść do „Przystanku Woodstock”. „Jurek” nigdy nie zapomniał o jarocińskiej traumie i tak narodził się jego głowie terapeutyczny pomysł na własny festiwal. „Przystanek Woodstock” od początku był popłuczyną po schyłkowym „Jarocinie” i wziął od swojego starszego brata to, co najgorsze. Owsiak straganami zapakował cały teren i wszystkie musiały należeć do właściwych ludzi. Bez litości, łącznie z przemocą fizyczną. tępił każdą konkurencję, za co zresztą trafił do prokuratora, po tym jak zniszczył jeden stragan i pobił właściciela.

Na scenie „Przystanku Woodstock” od zawsze pojawiała się przypadkowa zbieranina, przy której „Closterkeller” to underground, nie komercja. W tej chwili to zjawisko urosło do poziomu komercyjnego absurdu, obok brzuchatych sześćdziesięcioletnich punków i metalowców śpiewa Urszula, „Wilki”, a mało brakło, żeby zaśpiewała Maryla. W „Jarocinie” narodziły się albo wypromowały kultowe kapele: „Kat”, „Brygada Kryzys”, „Siekiera”, „Dżem”, „Kobranocka” itd. Jeśli spytać Owsiaka jakie gwiazdy narodziły się na „Przystanku Woodstock” wymieni Wam nazwy, których musicie poszukać w Wikipedii, bo raczej niewiele Wam powie „Łąki Łan”, czy „Jelonek”. Nie znajdziecie też na „Przystanku Woodstock” buntu, tam wszystko jest skomercjalizowane i podporządkowane nastrojom Owsiaka, który ze sceny na zmianę wyzywa i kokietuje ledwo stojącą na nogach młodzież. On rządzi, on liże rany po „Jarocinie”.

Znajdzie za to olbrzymią dawkę polityki w czystej postaci z tym, że„Przystanek Woodstock” odwiedzali wyłącznie politycy lewicowi i „liberalni”. Lista jest długa jak papier toaletowy, z większych tuzów wymienię: Wałęsę, Komorowskiego, Buzka, Belkę, Balcerowicza, a w tym roku załapał się Biedroń i na krzywy ryj politycy PO. Owsiak ma swoje ulubione powiedzonko, którego sam w życiu nie stosuje: „Nie byłeś, nie komentuj”. Nie byłem, ale zadałem sobie katorżniczy trud i obejrzałem wszystko, co się pierwszego dnia na „Przystanku Woodstock” działo. Przebrnąłem przez wywody członka PZPR, peerelowskiego „trepa” Różańskiego. Wysłuchałem młodego Hajzera, nudnego jak reklamy proszków do prania i niestety potem przyszedł czas na zestaw muzyczny. O ile ktoś się wychował nie tylko na „Jarocinie”, ale po prostu ma ukształtowany gust muzyczny i swoje preferencje, to nie jest w stanie tej sieczki przetrwać.

Od otwarcia do ciemnej nocy serwowano muzyczne bezguście i taką mieszaninę gatunków, że jedynie „Urbanatora” (jazzowy zespół Michała Urbaniaka) dało się wysłuchać, ale i to zostało spaskudzone, przez posła Liroya, gościnnie biegającego po scenie i rymującego głodne kawałki. Reszta to absolutna chała zbudowana z anonimowych grajków, nieludzko wyjącego Gawlińskiego, totalnie spieprzonych kowerów z udziałem muzyków Filharmonii Gorzowskiej i jakichś australijskich biznesmenów, którzy w ubiegłym roku… zapłacili Owsiakowi za występ. Publice było obojętne, czego i kogo słucha, praktycznie cały czas ta sama frekwencja i te same reakcje. Kiedyś Owsiak powiedział, że na „Przystanku Woodstock” mógłby czytać poezję albo zaprosić kapelę weselną i tak to nie ma znaczenia, bo będzie zabawa – miał rację. Nie muzyka jest tu magnesem, ale „klimat”, który da się określić jedną frazą „starych nie ma chata wolna”.

„Przystanek Woodstock” jest jedną wielką prywatką, gdzie pije się na umór, robi najgłupsze rzeczy i totalny syf w chałupie. W odpowiednim momencie gaśnie też światło i można pobłądzić rękami po biustach koleżanek. Samo życie! Mnie to nie razi i nie oburza, jeśli mówimy o dojrzewaniu i potrzebach młodzieńczych, ale kto to nazwa buntem i festiwalem muzycznym z całą pewnością nigdy się nie buntował, a muzyki nienawidzi. Na prywatce u Owsiaka bawią się ludzie pozbawieni cienia buntu, to młodociani konformiści grzecznie słuchający „Jurka”, który udostępnia chatę i stawia, wszak „festiwal jest darmowy”. Uspokajam wszystkich niedoinformowanych i spanikowanych. Owsiak nie ma żadnego rządu dusz, on nie zbudował społeczności, która wyjdzie na ulice bronić sądów, czy jakichkolwiek innych wartości. 80 na 100 fanów Owsiaka, powtarza mu non stop „nie mieszaj się do polityki”. Bunt byłby możliwy tylko pod jednym warunkiem, gdyby im ktoś odebrał chatę wujka „Jurka”, gdzie mogą się wyszaleć.

Owsiak robi biznes na prostym patencie, dajcie ludziom wódki i kiełbasy, puśćcie w tle jakąś muzyczkę, a na rekach będą was nosić. Balanga nie festiwal! Cała idea to słynne „trzy razy P” i nic poza tym. Dodatkowe „Kriszny”, „ASP”, są jedynie kwiatkami wpiętymi do kożucha. Młodzież na balandze Owsiaka jako grupa społeczna nie istnieje i nie ma najmniejszego potencjału twórczego, oni są odtwórczy i idą za owczym pędem „fajnej zabawy”, powtarzając rytualne zaklęcia typu „Zaraz będzie ciemno”. Ci ludzie dopiero będą musieli poszukać swojej drogi w życiu, swojego buntu i gustu muzycznego też. Naturalnie mówię w kategoriach socjologicznych, czyli interesuje mnie społeczność jako całość, nie jednostki, które jak zawsze są różne i mają różne motywacje, potencjały, itd. „„Przystanek Woodstock” profanacja „Jarocina” organizowana na chacie ZSMP-owca, który stara się i częściowo naśmieci w umysłach młodych, ale „Dzieci kwiatów” z tego nie będzie, co najwyżej „wakacyjne punki”.

Reklama

6 KOMENTARZE

  1. I wreszcie na imprezę

    I wreszcie na imprezę Schetyny przyszło 400.000 ludzi.

    Leszek Miller podpowiada Prezydentowi Dudzie drukowanymi literami, to co Ziobro przekazał w inteligentny sposób: Prezydent Duda zaprosi ministra Ziobrę, który po godzinnym czekaniu na wycieraczce opowie wszystko co ważne, a potem zapisze na kolanach co ma być w ustawie o Sądzie Najwyższym. Parlament to przyjmie a Prezydent podpisze. 

  2. I wreszcie na imprezę

    I wreszcie na imprezę Schetyny przyszło 400.000 ludzi.

    Leszek Miller podpowiada Prezydentowi Dudzie drukowanymi literami, to co Ziobro przekazał w inteligentny sposób: Prezydent Duda zaprosi ministra Ziobrę, który po godzinnym czekaniu na wycieraczce opowie wszystko co ważne, a potem zapisze na kolanach co ma być w ustawie o Sądzie Najwyższym. Parlament to przyjmie a Prezydent podpisze.