Reklama

Koniec cyklu. Popuszczam więc wodze fantazji i proszę zainteresowanych, w tym politologów, których analiz nie zwykłem z reguły czytać, o poradę co zrobić z polskim państwem.

Koniec cyklu. Popuszczam więc wodze fantazji i proszę zainteresowanych, w tym politologów, których analiz nie zwykłem z reguły czytać, o poradę co zrobić z polskim państwem. Bez obrazy, sprawa się zaraz wyjaśni.

Na początek cytat.
”Nie znam kraju, który by miał w przeliczeniu na mieszkańca liczniejsze władze. W polskim parlamencie zasiada 560 parlamentarzystów, tyle samo co w USA (Polska 38 mln, USA 250 mln)
(…)W Chicago rada miejska liczy sobie 8 osób(…)na zachodzie wielomilionowe aglomeracje mają zazwyczaj po 40-60 radnych. Radni w stanach dostają pieniędzy na sekretarki, biuro i opłacanie ekspertyz i żadnych diet.”[1]

Reklama

W Polsce w administracji różnego szczebla pracowało w 2007 r. 895 tys. osób.[2] R.A. Ziemkiewicz podaje armię urzędników z początku XXI na 530 tys. Cóż sama spadochronowa Kanclelaria Prezydenta RP w latach zwiększa zatrudnienie, tworząc swojego rodzaju gabinet cieni i zwiększając wydatki ze 160 do 190 mln zł.

W kwietniu 1986 r. niejaki Clint Eastwood został wybrany do ratusza miasteczka Carmel. W ciągu jednego dnia zapoznał się z 50 sprawami, obiecując, że pomimo dalszego kręcenia filmów wywiąże się ze wszystkich obowiązków. W ciągu 2 miesięcy urzędowania Eastwood wprowadził zmiany, jakich nie było w miasteczku w ciągu dekady. Ponownie wprowadzono sprzedaż lodów w rożkach, udostępniono nowy parking, rozpoczęto remont schodów na plażę i jeszcze kilka innych spraw.
Jako burmistrz zwykle zaczynał dzień od 9 w ratuszu, potem dokonywał obchodu miasteczka, następnie brał udział w spotkaniu komisji budżetowej lub planowania, które często kończyły się po północy. Miał czas także dla zwykłych mieszkańców, odwiedzając ich w domach, sprawdzając osobiście czy da się np. zmienić lokalizację garażu. Potrafił też z własnych pieniędzy sfinansować zmianę lokalizacji inwestycji ze względów ekologicznych [2] (skromne 5 mln $, ale było go na to stać).

Te dwa cytaty pokazują jak „daleko jesteśmy od szosy”, że posłużę się tytułem popularnego serialu.
Polska polityka jest upartyjniona od kolebki po grób – tzn. od małej gminy wiejskiej (500-1000) mieszkańców aż po Parlament RP. O ile w małych gminach wiejskich sprawy lokalne mogą brać niezależni, jak Eastwood, kandydaci, o tyle w gminach miejskich, zwłaszcza w tych większych oraz w wyborach do Samorządów wojewódzkich, Sejmu i Senatu bez mateczki partii nie pojediosz.

Co moim zdaniem oznacza upartyjnienie samorządów? Oznacza przeniesienie choroby toczącej polski parlament (patrz Polska – państwo, które ma w dupie swoich obywateli części I-V) w dół do samorządów.
Oznacza obsadzanie list teczkowymi kandydatami. Ci mają zobowiązania wobec swojej partii, lokalnych grup interesu, rodzin, znajomych.
W rezultacie interes partyjny w samorządzie może przysłonić interes lokalnej społeczności, wcale nierzadko prowadząc do korupcji. Sprawa Starachowicka była tego przykładem.
Chorobą polskiej polityki jest w dalszym ciągu marazm obywateli i stosowanie podziału na MY i ONI. Ten stan utwierdza upartyjnienie polskiego życia politycznego.

Czy to znaczy, że proponuję rozwiązanie partii i życie bezpartyjne? No, idiotą nie jestem. Ale zastanawiam się jak głęboko można założyć bypass ponadpartyjny, poczynając od małych wiejskich gmin a kończąc no właśnie gdzie? Gdzie może być szansa na efektywne realizowanie polityki przez samorządy i do którego szczebla model bezpartyjny ma szansę na powodzenie. Pytanie do politologów, z którymi jak wcześniej wspomniałem, nie mam zwyczaju dyskutować o sprawach, co polityk X chciał powiedzieć i czego po Y możemy się spodziewać, bo to bełkot porównywalny to tego, jaki serwują nam analitycy giełdowi. Pytam o sprawy – moim zdaniem dosyć fundamentalne dla państwa, a nie dla koterii politycznych.

Stawiam tezę, że upartyjnienie samorządów to zła droga. Prowadzi do obrastania urzędów administracją, powoduje nepotyzm i w niektórych przypadkach korupcję. Oczywiście samotny prezydent też nie jest wolny od pokus. Ale funkcjonuje trochę jak samotny szeryf. Na karku i tak ma radnych, którzy stać będą na straży antynepotycznego zachowania prezydenta (burmistrza, wójta) w pierwszej kolejności, bo to najłatwiej wyświetlić.

Moim zdaniem w gminach bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów małych miast (np. do 50 tys.) powinny dalej być regułą. Pytanie co z radnymi. Blokada działań założona przez radę, w przypadku gdy wójt (burmistrz (b) lub prezydent (p)) jest pozbawiony zaplecza politycznego, mogłaby oznaczać paraliż decyzyjny. Wyjściem byłoby ograniczenie roli rady do przyjmowania tylko głównych uchwał, np. budżetowej, a pozostałe decyzje podejmuje jednoosobowo wójt (b, p) pozostawiając radzie możliwość odrzucenia decyzji wójta (b i p) większością np. 3/5.

W określonych wypadkach grożących paraliżem decyzyjnym (np. przy permanentnym bojkotowaniu decyzji) wójt (b lub p) miałby prawo do ogłaszania referendum w sprawie odwołania rady (odwołanie rady większością przy min 50% frekwencji). Ograniczałoby to kompetencję rady i wywołało jazgot tzw. wiecznych radnych, ale z drugiej strony wszak wójt (b lub p) w dalszym ciągu podlegałby ograniczeniom prawa. Zresztą dotychczasowe doświadczenia z kolegialnego podejmowania decyzji nie zmniejszyły zjawiska korupcji i nieprawidłowości zarządzania w samorządach. Zastanowiłbym się też nad rezygnacją ze stanowisk różnych wice –, zamieniając ich na dyrektorów lub naczelników pionów gospodarki komunalnej. Nadałoby to status urzędnikom samorządowym wreszcie statusu urzędników służby państwowej. Odwołanie takiego urzędnika byłoby możliwe jedynie po postawieniu zarzutów dyscyplinarnych lub kryminalnych, a nie przy okazji każdej zmiany ekipy politycznej.

Z drugiej strony rada gminy mogłaby większością 3/5 zarządzić referendum o odwołanie wójta (p,b), którego ważność mogłaby obowiązywać przy min. 50% frekwencji.

Problem innej natury występuje w średnich i dużych miastach i aglomeracjach (część z nich objęta zostanie ustawą o metropoliach). Tu także optowałbym za zmniejszeniem roli rad, ale ze względu na znacznie większy zakres działalności komunalnej pozostawiłbym wiceprezydentów w liczbie nie większej niż trzech. Mnożenie funkcji wiceprezydentów jest bowiem, moim zdaniem, rezultatem znajdywania synekur dla zwycięskiej grupy rządzącej (gdy np. prezydent ma w radzie większość pozwalającą bez problemy przepchnąć każdą uchwałę). W rezultacie mnoży się stanowiska polityczne, których funkcje i tak są już realizowane przez określonych urzędników. Stanowiska te mają wymiar wówczas czysto reprezentacyjny i finansowy oczywiście.

Zasadniczą przebudowę należałoby dokonać w sferze mentalnej polityków rządzących w samorządach. Ustawowo trzeba skończyć z zasadą ręcznego sterowania miejskimi jednostkami wykonawczymi (przedsiębiorstwa komunalne). Każda z tych jednostek ma swojego szefa odpowiedzialnego albo bezpośrednio przez odpowiednim wiceprezydentem albo przez dyrektorem pionu. Sam znam idiotyczny przypadek, kiedy dyrektor miejskiej jednostki wykonawczej odpowiada w urzędzie miasta nie przed wiceprezydentem, ale przed dyrektorem jednego z wydziałów, nota bene tak usytuowanego, że formalnie wydział ten nie ma żadnej władzy zwierzchniej nad miejską jednostką wykonawczą. Ale nieformalne układy chcą inaczej. Takich kwiatków można jeszcze parę namnożyć.

Ostatnio w TVN dość interesująco wypowiadał się A. Olechowski. Mówił mniej więcej tak: afera wokół stoczni, to afera której przyczyną jest to, że urzędnicy „postanowili zrobić deal”. Urzędnicy nie potrafią robić interesów. Do tego potrzeba menedżerów.

Zgadzam się w pełni. Nie ma bardziej żałosnej sytuacji, gdy urzędnik gminy bawi się w menedżera. To samo dotyczy polityków. Polityk ma akceptować strategię. Nie budować strategii. Od tego są specjaliści. Strategię buduje multidyscyplinarny zespół ekspertów, politycy go akceptują (i za to biorą polityczną odpowiedzialność), a wykonanie powierza się urzędnikom, tam gdzie dotyczy to spraw administracyjnych albo menedżerom, gdy dotyczy to spraw gospodarki komunalnej. Koniec kropka. Tymczasem u nas w wielu wypadkach panuje przekonanie, że jak burmistrz sam czegoś nie dopilnuje lub nie pośle urzędnika to nie będzie efektu. No i jest w tym trochę racji skoro część jednostek wykonawczych miasta pracuje jako zakłady lub jednostki budżetowe, gdzie zarządzający firmą komunalną zarabia jak urzędnik i w rezultacie pracuje jak urzędnik zamiast jak menedżer.

Mam ochotę na jeszcze jedną rewolucję. Bezpośredni wybór marszałka województwa i wejście z klucza do rady województwa samorządowego prezydentów i wiceprezydentów miast i szefów powiatów, oczywiście według klucza liczby mieszkańców. W moim województwie oznaczałoby to 33 radnych mniej. Urzędnicy urzędu marszałkowskiego podlegaliby takim samym zasadom jak urzędnicy gmin.

Tyle. Nie chcę dłużej nudzić. Jak ktoś ma ochotę to podyskutuję.

[1] R.A. Ziemkiewicz. Polactwo. Fabryka Słów, Lublin 2004. Skróty i (uzupełnienia) moje.
[2] D. Thomson. Clint Eastwood. Człowiek wart miliard dolarów. Świat Książki, Warszawa 2007.
[3] http://www.stat.gov.pl/gus/5840_670_PLK_HTML.htm

Reklama

30 KOMENTARZE

  1. Generalnie zgoda…
    Tylko jedna zasadnicza różnica:
    W Polsce nigdy referendum nie będzie miało szans jako “decyzja wyborców” dopóki obowiązuje próg ważności ze względu na frekwencję.
    Wynik referendum powinien być wiążący nawet gdyby udział wziął tylko jeden człowiek, bo nie głosujący w referendum jemu oddają decyzję – “nie głosujesz, nie decydujesz”.
    Gdyby nie było tego progu to frekwencja natychmiast by znacząco podskoczyła. Tego jestem pewien jak mało czego w życiu.
    Zaraz będą głosy o “niereprezantatywności” takiego rozstrzygnięcia. A ja odpowiadam: jeśli ktoś olewa sprawy społecznie ważne, to i jego trzeba olać…

    • Zasadę nie głosujesz nie decydujesz popieram
      Ale tak jak napisałem jesteśmy daleko od szosy. Żyjemy, niestety, tu i teraz. Rzucić społeczeństwo zmianami ordynacji i zasad demokracji w ogóle, na głęboką wodę jest łatwo. Tyle, że kraj wtedy zatonie szybciej niż Gustloff.
      Za duże prawdopodobieństwo, że przy takich rozwiązaniach banda frustratów plus przeciwnicy polityczni małym nakładem sił upierdzielą to co może całkiem dobrze w danej gminie funkcjonować.

      Generalnie odpowiadam się za większą władzą jednoosobową, no a gdyby jeszcze organy kontrolne zaczęły funkcjonować w sposób niepolegający na znajdowaniu haków, kreowaniu przestępstw, tylko na sprawdzaniu zgodności decyzyjnej z obowiązującym prawem, to bylibyśmy chyba w domu.

  2. Generalnie zgoda…
    Tylko jedna zasadnicza różnica:
    W Polsce nigdy referendum nie będzie miało szans jako “decyzja wyborców” dopóki obowiązuje próg ważności ze względu na frekwencję.
    Wynik referendum powinien być wiążący nawet gdyby udział wziął tylko jeden człowiek, bo nie głosujący w referendum jemu oddają decyzję – “nie głosujesz, nie decydujesz”.
    Gdyby nie było tego progu to frekwencja natychmiast by znacząco podskoczyła. Tego jestem pewien jak mało czego w życiu.
    Zaraz będą głosy o “niereprezantatywności” takiego rozstrzygnięcia. A ja odpowiadam: jeśli ktoś olewa sprawy społecznie ważne, to i jego trzeba olać…

    • Zasadę nie głosujesz nie decydujesz popieram
      Ale tak jak napisałem jesteśmy daleko od szosy. Żyjemy, niestety, tu i teraz. Rzucić społeczeństwo zmianami ordynacji i zasad demokracji w ogóle, na głęboką wodę jest łatwo. Tyle, że kraj wtedy zatonie szybciej niż Gustloff.
      Za duże prawdopodobieństwo, że przy takich rozwiązaniach banda frustratów plus przeciwnicy polityczni małym nakładem sił upierdzielą to co może całkiem dobrze w danej gminie funkcjonować.

      Generalnie odpowiadam się za większą władzą jednoosobową, no a gdyby jeszcze organy kontrolne zaczęły funkcjonować w sposób niepolegający na znajdowaniu haków, kreowaniu przestępstw, tylko na sprawdzaniu zgodności decyzyjnej z obowiązującym prawem, to bylibyśmy chyba w domu.

  3. Generalnie zgoda…
    Tylko jedna zasadnicza różnica:
    W Polsce nigdy referendum nie będzie miało szans jako “decyzja wyborców” dopóki obowiązuje próg ważności ze względu na frekwencję.
    Wynik referendum powinien być wiążący nawet gdyby udział wziął tylko jeden człowiek, bo nie głosujący w referendum jemu oddają decyzję – “nie głosujesz, nie decydujesz”.
    Gdyby nie było tego progu to frekwencja natychmiast by znacząco podskoczyła. Tego jestem pewien jak mało czego w życiu.
    Zaraz będą głosy o “niereprezantatywności” takiego rozstrzygnięcia. A ja odpowiadam: jeśli ktoś olewa sprawy społecznie ważne, to i jego trzeba olać…

    • Zasadę nie głosujesz nie decydujesz popieram
      Ale tak jak napisałem jesteśmy daleko od szosy. Żyjemy, niestety, tu i teraz. Rzucić społeczeństwo zmianami ordynacji i zasad demokracji w ogóle, na głęboką wodę jest łatwo. Tyle, że kraj wtedy zatonie szybciej niż Gustloff.
      Za duże prawdopodobieństwo, że przy takich rozwiązaniach banda frustratów plus przeciwnicy polityczni małym nakładem sił upierdzielą to co może całkiem dobrze w danej gminie funkcjonować.

      Generalnie odpowiadam się za większą władzą jednoosobową, no a gdyby jeszcze organy kontrolne zaczęły funkcjonować w sposób niepolegający na znajdowaniu haków, kreowaniu przestępstw, tylko na sprawdzaniu zgodności decyzyjnej z obowiązującym prawem, to bylibyśmy chyba w domu.

  4. klucz…
    Klucz do rozwiązania jest według mnie w dwóch sprawach, które poruszyłeś, w zasadzie w trzech. Pierwsze…urzędnik ma wykonać, to co postanowi osoba decyzyjna, czyli wynajęty fachowiec, menadźer, ma zrealizować i ubrać w prawo jego wizję, rozwiązania. Dwa, to czas na odpowiedzialność. Prezydent , burmistrz odpowiada za swoją politykę, obserwuje go Rada Miejska, Gminna, itp, ale on decyduje, on odpowiada. To samo na innych szczeblach. Odchodzisz ze stanowska, to musisz się rozliczyć, jak pracownik z obiegówką:) Trzecia, ważna rzecz, to świadomość społeczna. Jeśli nie wzrośnie, to wszelakie rozwiązania o kant szafy rozbić.

  5. klucz…
    Klucz do rozwiązania jest według mnie w dwóch sprawach, które poruszyłeś, w zasadzie w trzech. Pierwsze…urzędnik ma wykonać, to co postanowi osoba decyzyjna, czyli wynajęty fachowiec, menadźer, ma zrealizować i ubrać w prawo jego wizję, rozwiązania. Dwa, to czas na odpowiedzialność. Prezydent , burmistrz odpowiada za swoją politykę, obserwuje go Rada Miejska, Gminna, itp, ale on decyduje, on odpowiada. To samo na innych szczeblach. Odchodzisz ze stanowska, to musisz się rozliczyć, jak pracownik z obiegówką:) Trzecia, ważna rzecz, to świadomość społeczna. Jeśli nie wzrośnie, to wszelakie rozwiązania o kant szafy rozbić.

  6. klucz…
    Klucz do rozwiązania jest według mnie w dwóch sprawach, które poruszyłeś, w zasadzie w trzech. Pierwsze…urzędnik ma wykonać, to co postanowi osoba decyzyjna, czyli wynajęty fachowiec, menadźer, ma zrealizować i ubrać w prawo jego wizję, rozwiązania. Dwa, to czas na odpowiedzialność. Prezydent , burmistrz odpowiada za swoją politykę, obserwuje go Rada Miejska, Gminna, itp, ale on decyduje, on odpowiada. To samo na innych szczeblach. Odchodzisz ze stanowska, to musisz się rozliczyć, jak pracownik z obiegówką:) Trzecia, ważna rzecz, to świadomość społeczna. Jeśli nie wzrośnie, to wszelakie rozwiązania o kant szafy rozbić.

  7. Generalnie popieram!
    (dobry początek tekstu, czyż nie?)
    Jest tylko jeden szkopuł. Żeby to ustanowić, trzeba albo cudu (Tusk się już chyba wyczerpał) albo silnej partii politycznej, która przeforsuje takie zmiany w systemie prawnym. I to partii na tyle odpowiedzialnej i ideowej (ja też nie lubię tego słowa!), żeby w ostatniej chwili nie przejęła na własność rozśrodkowywanych tym projektem struktur władzy lokalnej. Póki co wydaje się to nierealne – ale trzeba mieć nadzieję.

    Jak ostatnio wspomniałem o potrzebie polityków o dużym prestiżu społecznym, kot się ze mnie obśmiał. A tu drugi głos z podobną nadzieją…

  8. Generalnie popieram!
    (dobry początek tekstu, czyż nie?)
    Jest tylko jeden szkopuł. Żeby to ustanowić, trzeba albo cudu (Tusk się już chyba wyczerpał) albo silnej partii politycznej, która przeforsuje takie zmiany w systemie prawnym. I to partii na tyle odpowiedzialnej i ideowej (ja też nie lubię tego słowa!), żeby w ostatniej chwili nie przejęła na własność rozśrodkowywanych tym projektem struktur władzy lokalnej. Póki co wydaje się to nierealne – ale trzeba mieć nadzieję.

    Jak ostatnio wspomniałem o potrzebie polityków o dużym prestiżu społecznym, kot się ze mnie obśmiał. A tu drugi głos z podobną nadzieją…

  9. Generalnie popieram!
    (dobry początek tekstu, czyż nie?)
    Jest tylko jeden szkopuł. Żeby to ustanowić, trzeba albo cudu (Tusk się już chyba wyczerpał) albo silnej partii politycznej, która przeforsuje takie zmiany w systemie prawnym. I to partii na tyle odpowiedzialnej i ideowej (ja też nie lubię tego słowa!), żeby w ostatniej chwili nie przejęła na własność rozśrodkowywanych tym projektem struktur władzy lokalnej. Póki co wydaje się to nierealne – ale trzeba mieć nadzieję.

    Jak ostatnio wspomniałem o potrzebie polityków o dużym prestiżu społecznym, kot się ze mnie obśmiał. A tu drugi głos z podobną nadzieją…