Reklama

PIEŚŃ PIERWSZA.

Wśród mazowieckiej, rozległej równiny,
Leżało miasto Warszawą nazwane.
Miasto to było dosyć osobliwe,

PIEŚŃ PIERWSZA.

Reklama

Wśród mazowieckiej, rozległej równiny,
Leżało miasto Warszawą nazwane.
Miasto to było dosyć osobliwe,
Trochę drewniane, trochę pozłacane,
Twór między grodem a wsią umiejscowion,
Stał pałacami i królewiętami.
Najświętsza Władzo, ach któż Cię wychwali,
Wiekuj szczęśliwie, ale mówmy daléj.

W tej to mieścinie stołecznej godności,
Jeden z pałaców był nazbyt poważny –
Mieszkał w nim człowiek, co według zwyczaju,
Był z wszystkich tuzów przenajbardziej ważny.
Człowiek ten głową całego narodu
I funkcję spełniał swoją wyśmienicie,
Bo mimo cech ujemnych swej osoby,
Głowę miał zawsze twardą należycie.

A jeśli w końcu głowa się zmiękczała,
Nie robił żadnych awantur, ni szopki,
Tylko spokojnie, jak Pan Bóg przykazał,
Biegał na łąkę i zrywał stokrotki.

W tym to pałacu najważniejszej głowy,
Gdy przeszło było przed chwilą południe,
Z łóżeczka zwlokło się słońce narodu,
Ziewło, po czym się przeciągnęło cudnie.
Z zapałem godnym pierwszej stanu racji,
Jęło leczyć ból głowy z wczorajszej libacji.

Bal wczorajszy przedni: przy dźwiękach ludowych
Przebojów bawili się wielcy tego świata.
Był król Kirgistanu i premier Mołdowy,
Był lider naszego kaukaskiego brata:
Przywiózł z Tbilisi wina dziesięć butli,
Wino wielcy wypili, a butelki stłukli.

Cały się pałac rozradował winem
I występami artystów cenionych.
Największe brawa bito starej diwie
I małej małpce w czerwień obleczonej,
Co pokazawszy wymyślne swe sztuczki,
Wzbudziła uśmiech w oczach dziadów ruskich.

Taka to była zabawa radosna,
Jednak tak bywa, było i tym razem,
Że to co dobrze się rozpoczynało,
Skończyło się głowy obolałej kacem.
I gdy w następny dzień przeszło beztrosko
Południe, głowa wreszcie z łóżka wstała,
Chuchając w twarz małżonki alkoholem,
Wymamrotała "Kawa, czarna kawa".

Żona, ach żona, anioł, nie kobieta,
Spojrzawszy w męża twarz wyrozumiale,
Rzekła "Ach na cóż ci te wszystkie święta
I na cóż tobie te plebejskie bale.
Czas, abyś zadbał nareszcie o siebie
I jest ku temu powód dosyć ważny:
Jutro z samego rana, bladym świtem,
Przyjeżdża do nas z Francji gość poważny".

Po usłyszeniu wyroku takiego,
Zląkł się przywódca, a że kac był słaby,
W chwilę przystąpił do tworzenia planu,
Żeby mu fircyk nie tumanił baby,
Nie bałamucił mydłem, ni krawatem,
Których to bezeceństw strzegł się wódz z swym bratem.

Gdy wódz się głowił jakby się wymówić,
Przywiódł na myśl swą historię dość starą,
Którą od matki był słyszał w dzieciństwie,
Której był bohaterem ułan Bator.
Tenże to ułan wojując w Osetii,
Zgubił się, zbłądził i trafił na stepy.

Rzekł więc przywódc "Droga żono moja,
Z chęcią bym przyjął w gościnę Francuzy,
Lecz muszę znaleźć ułana Batora,
Który w mongolskim stepie życie dłuży.
Nad to odwiedzić chcę brać moją mentalną,
Z dawna w królestwie Chamów zamieszkalną".

Biedna niewiasta, biedna i nieszczęsna,
W końcu przystała na męża kaprysy.
Francuza przyjąć miał urząd kanclerza,
A cesarz z dworem pognał sam w wizyty,
Złożone krewnym z oddalonej ziemi,
Wsiadł więc z żoną w samolot, dwór poleciał z niémi.

Cesarz oddalić z kraju chciał się także
Z innego bardzo ważnego powodu:
Chciał on spokoju od potyczek ciągłych,
W których się ścierał z połową narodu.
Potyczki między dwoma obozami,
Były częste i zawsze chaos wprowadzały.

Chaos wiadomo, przyjaciel szalbierzy,
Toteż w noc taką jak ta, zimną i grudniową,
Szalbierz w Pospolitej Rzeczy tej największy,
Zwołał do Warszawy radę wyjątkową.
Szalbierz ten przed ćwierćwieczem gnębił naród polski,
A ogół znał go pod nazwiskiem Wroński.

Zjechały się do Warszawy powozy wszelakie,
Z nich wysiedli zsiwiali już oficerowie,
Co byli pzewodzącą siłą narodową,
Dziś naród ich osądzić chciał za dawne zbrodnie.
Miejsca przy stole zasiedli, wódka przyjechała
I wznosząc toast zakrzykli "Zdrowie jenerała!".

Pić zaczęli toasty, lecz wrzawa ucichła,
Gdy z miejsca swego wstał jenerał Wroński.
"Towarzysze" – przemówił – "Chwila się nadarza,
By na powrót przejąć w dłoń swoją ster Polski.
Gdy trwają kłótnie na stolcach najwyższych
Czas swą ratować skórę przed osądem.
Pewien więc koncept przyszedł mi do głowy,
Wprowadzim w Polsce wszej stan wyjątkowy.

Wyprowadzimy wojska na ulice,
Niech wróci znów porządek zadawniony,
A każdy akt najmniejszego choć oporu
Żelazną ręką zostanie zdławiony".
Jenerał usiadł, rozległy się brawa,
Wszystkim się koncept wydał doskonały
I kiedy Polska zasypiała cała
Rodził się znowu terror jenerała.

Cdn.

Reklama