Reklama

 Od kilku dni media informują o wielkiej ucieczce z ZUS.

 Od kilku dni media informują o wielkiej ucieczce z ZUS. Ucieczka polega na tym, że przedsiębiorcy prowadzący działalność w Polsce wykorzystują różne sposoby, by płacić składki za granicą, np. w Wielkiej Brytanii, czy na Litwie. Jest to podobno legalne, choć niektórzy uważają, że należy się temu "przyjrzeć". Trwają spory o to, czy tak można, czy jest to moralne i uczciwe i czy nie powinno być to w jakiś sposób karane. Ja nie będę się na ten temat wypowiadał, zadam tylko jedno proste pytanie: dlaczego ktoś zadaje sobie tyle trudu, by nie płacić składek? Odpowiedź jest bardzo prosta – z powodu wysokości tych składek.

 
Przedsiębiorca musi co miesiąc zapłacić ZUSowi ponad 300 złotych. Na dobry początek, bo po dwóch latach kwota obciążeń wzrasta do ponad 800 złotych. Warto tu zwrócić uwagę na słowo "kwota". Jeśli ktoś prowadzi własną działalność, to oddaje państwu nie procent od dochodu, ale z góry określoną ilość pieniędzy i to bez względu na to, czy w ostatnim miesiącu zarobił pięć tysięcy złotych, dwa tysiące, czy może tylko tysiąc. Oznacza to, że przedsiębiorca najpierw musi zarobić na utrzymanie państwowego systemu ubezpieczeń, a dopiero potem na siebie. Pod tym względem sytuacja w Polsce jest podobna jak w Irlandii, na którą przed wyborami powoływali się polscy politycy i w której składki dla osób posiadających własne firmy też są kwotowe. Jedyna różnica polega na tym, że w Irlandii ta kwota wynosi 175 euro, czyli ponad 700 złotych rocznie. Dla porównania, polski "prywaciarz" musi w ciągu roku zapłacić ponad cztery tysiące złotych, oczywiście jeśli jest "początkujący". Jeśli jego firma zdoła się utrzymać dłużej niż dwa lata, to jego roczna składka wyniesie prawie dziesięć tysięcy. Czy w tej sytuacji kogoś dziwi, że przedsiębiorcy uciekają przed tym systemem? I czy ten system zachęca ludzi do podejmowania działalności, czy może wręcz przeciwnie? Pytanie retoryczne, oczywiście, że nie zachęca, choć powinien, bo państwo ma wspierać rozwój małej i średniej przedsiębiorczości, co zostało nawet zapisane w jakiejś ustawie. Jeśli się nie mylę, to w tej, która mówi o zakładaniu firmy w jednym okienku.
 
Tyle złośliwości, teraz załóżmy, że pomimo tych wszystkich ( i jeszcze paru innych, jak np. długie kontrole ) barier, ktoś okazał się na tyle odważny ( czy może raczej ekscentryczny ), by iść do jednego okienka, a potem do drugiego i trzeciego i rozpocząć własną działalność. Załóżmy też, że nowa firma przetrwała i rozwinęła się na tyle, że comiesięczne oddawanie ZUSowi 800 złotych nie stanowi dla jej właściciela problemu. Mało tego, właściciel postanowił zatrudnić pracownika i właśnie tutaj zaczyna się problem, którego dotychczas nie było. Jeśli bowiem pracodawca zatrudnia niewykwalifikowaną osobę i płaci jej tysiąc złotych, to ponad 700 zł. musi dopłacić państwu. Tyle bowiem wynosi zaliczka na podatek dochodowy wraz z kilkoma "składkami", czyli tzw. "klin podatkowy", którego obniżenie obiecują wszystkie rządy i którego jak dotąd prawie żaden rząd nie obniżył, jeśli nie liczyć poprzedniego rządu, który zdecydował się na niewielką obniżkę składki rentowej, za co był zresztą później przez niektórych krytykowany. Dlaczego? Bo składkę obniżył w czasie dobrej koniunktury i niskiego ( osiem procent, czyli poziom, który w takich np. Stanach uważany jest za dramatyczny ) bezrobocia, co mogło tylko zaszkodzić finansom państwa. Zgodnie z tym tokiem myślenia "klin" należałoby zmniejszyć teraz, w czasie kryzysu, ale się tego nie robi, bo w kryzysie nikt nie będzie zatrudniał nowych pracowników, więc tylko zaszkodziłoby to finansom państwa. Jak widać żaden moment nie jest dobry na cięcie podatków, za to na ich podniesienie zawsze jest dobry czas. Kilka miesięcy temu spekulowano np. na temat podniesienia wspomnianej składki rentowej ( na szczęście do tego nie doszło ), a co jakiś czas pojawiają się pomysły zwiększenia składki zdrowotnej, co ma rozwiązać problem braku pieniędzy w służbie zdrowia. Czy rozwiąże? Oczywiście, że nie.
 
Wzrost opodatkowania pracy nie powoduje automatycznie wzrostu wpływów budżetowych z tytułu tego opodatkowania. Mało tego, wpływy mogą spaść, choćby z tego powodu, że mali przedsiębiorcy, tworzący połowę miejsc pracy w Polsce, nie mogą sobie pozwolić na wyższe koszty, zwłaszcza w czasie kryzysu, gdy z zyskami bywa różnie. Jeśli państwo te koszty zwiększy, to możliwe są tylko cztery opcje. Pierwsza to zwolnienia. Pracodawcy, których nie stać na zapłacenie podatków zaczną po prostu zwalniać pracowników, którzy nie zapłacą wtedy nie tylko PITu i składek, ale także VATu i akcyzy. Dochody państwa zatem spadną i to dość mocno, jednocześnie wzrosną wydatki związane z wyższą dotacją do FUS i z większą liczbą zasiłków dla bezrobotnych. To oznacza, że pogłębi się dziura budżetowa, a koszty obsługi długu publicznego będą w przyszłości większe. Druga możliwość to fikcyjne zwolnienie pracowników i zatrudnienie ich na czarno. W tym wypadku spadek dochodów państwa będzie nieco mniejszy ( pracownicy nadal będą płacić podatki pośrednie przy zakupach ), natomiast wzrost wydatków będzie tak samo duży ( dotacje, no i większa liczba "bezrobotnych" to więcej zasiłków ). Do tego wszystkiego należy dodać mniejszy szacunek dla prawa i powstanie wśród obywateli przekonania, że oszukiwanie państwa nie jest niczym złym, bo jest działaniem w samoobronie. To oczywiście nie dotyczy Polski, bo u nas takie przekonanie funkcjonuje od dawna i to na własne życzenie państwa. Tyle jeśli chodzi o opcję numer dwa. Opcja numer trzy to zmiana umowy o pracę i zatrudnienie pracownika na niepełny etat. Oznacza to, że dochody budżetu spadną mniej niż w dwóch wcześniejszych przypadkach, nie dojdzie też do wielkiego wzrostu wydatków. Niestety tylko przez pewien czas, bo krótszy czas pracy to mniejsza produkcja, co w dłuższej perspektywie oznacza, że firmy zarobią mniej i zapłacą mniejsze podatki.
 
Może się zdarzyć i tak, że jakiś krwiożerczy kapitalista będzie zmuszał uciemiężonych robotników do pracy na pełny etat, pomimo płacy za jedynie 3/4, czy 1/2, ale pracownicy wcale nie muszą się na to godzić. Mogą uznać, że im się to nie opłaca i zacząć szukać nowej pracy, w międzyczasie idąc na zasiłek, co znów oznacza duży wzrost wydatków budżetowych. Wreszcie ostatnia opcja to brak jakichkolwiek zmian w zatrudnieniu i wrzucenie wyższych kosztów w ceny. Tu możliwe są dwie "podopcje": pierwsza z nich to takie samo jak dotychczas bezrobocie, ale większa inflacja. Druga natomiast to bankructwo sklepikarza, który podniósł ceny i nie wytrzymał konkurencji z tańszym supermarketem. W tej sytuacji w krótkiej perspektywie rośnie bezrobocie, spadają wpływy do budżetu, rosną wydatki i zadłużenie państwa, w dłuższej dochodzi natomiast do monopolizacji rynku i wzrostu cen. Tak więc wzrost kosztów pracy, zwłaszcza w "trudnych czasach", musi oznaczać albo większe bezrobocie, albo większą inflację, albo jedno i drugie. Teoretycznie wprawdzie możliwa jest sytuacja, w której właściciel firmy znosi pokornie nagły wzrost wydatków, nie zwracając uwagi na własne zyski, a jego pracownicy po każdym zwiększeniu klina pracują wydajniej, choć nie mają z tego ani grosza. Problem w tym, że teorie nie zawsze sprawdzają się w praktyce, a te teorie, które pomijają ludzką naturę sprawdzić się po prostu nie mogą. Nie warto się więc nimi zajmować, warto za to zejść na ziemię i dowiedzieć się np. ile trzeba będzie w przyszłym roku dopłacić do ZUS.
 
Kilka dni temu "Dziennik Gazeta Prawna" poinformował ( poinformowała? ), że składki nie wystarczą ( dziwi to kogoś? ) i że do FUS trzeba będzie dopłacić 49 miliardów złotych, z czego prawie 38 ma pochodzić z rządowej dotacji, a reszta z Funduszu Rezerwy Demograficznej ( 7,5 miliarda ) i z kredytów zaciągniętych w bankach ( około 4 miliardy ). Tak, czy siak za wszystko zapłacą jednak podatnicy. Problem w tym, że podatki są różne – dobrych nie ma, ale są złe i gorsze. Zdecydowanie najgorszy jest podatek od pracy, który zabija ludzką aktywność i zaburza procesy gospodarcze. Podatek ten powinien być zatem jak najmniejszy, niestety jest bardzo wysoki i jest to moim zdaniem największym problemem polskiej gospodarki.
Reklama

19 KOMENTARZE

  1. Zgadzam się co do tych 800 zł ZUSu.
    ZUS w miesiącu, w którym nie ma przychodu powinien tylko pokrywać ubezpieczenie zdrowotne (leczyć się trzeba a kasy dla NFZ i tak zawsze mało). Powoduje to co prawda w niektórych przypadkach pewne nieprawidłowości np. gdy ktoś rozlicza się co 3 miesiące ze zleceniodawcą, ale to już “mały pikuś”.

    Poza tym podatek PIT to i tak jest chyba dużo mniej znaczącym podatkiem co do wysokości wpływów w porównaniu z innymi źródłami dochodów państwa: VAT, akcyza itp. więc obniżenie go nie spowoduje ruiny budżetu Państwa Polskiego a wręcz przeciwnie – może zmniejszyć skalę szarej strefy.

    • PIT to najmniejszy problem,
      PIT to najmniejszy problem, większym problemem są składki, a właściwie ich konstrukcja. To, że wpływy ze składki emerytalnej nie wystarczają na pokrycie świadczeń i że trudno byłoby ją obniżyć jest spowodowane powiązaniem wysokości emerytur z wysokością zapłaconych składek. Mówiąc krótko i upraszczając, można stwierdzić, że ile zapłacisz jako pracownik, tyle będziesz miał emerytury. Na pierwszy rzut oka jest to rozsądne rozwiązanie, problem polega jednak na tym, że “składka emerytalna” w I filarze jest tak naprawdę podatkiem. To nie są pieniądze, które odkłada się na swoim koncie, tylko pieniądze, które wydaje się na obecnych emerytów. Ich pieniądze zostały z kolei wydane, gdy byli pracownikami, na poprzednich emerytów, a pieniądze naszych dzieci będą wydawane na nas. Oczywiście jeśli system wytrzyma, a to jest wątpliwe, właśnie z powodu zasady “ile zapłacisz, tyle dostaniesz”. Ta zasada może runąć w przypadku niżu demograficznego, jeśli emerytów będzie przybywało szybciej niż pracowników. Dlatego lepsza byłaby zasada “dostaniesz tyle, na ile stać podatników i państwo”. Przy tej zasadzie systemowi emerytalnemu praktycznie nic by nie groziło. Powinno się ją wprowadzić w życie, pytanie tylko kiedy i w jaki sposób – czy teraz, stopniowo, krok po kroku, czy może dopiero w ostatniej chwili, gdy system zacznie się chwiać. Moim zdaniem lepiej zrobić to wcześniej, zachowując pełną kontrolę nad zmianami, by emeryci na nich nie ucierpieli.

  2. W przypadku ZUSu wszystko reguluje ustawodawca.
    W przypadku wynajmu biura jest to chyba jakaś umowa cywilno-prawna, a więc wszystko jest tak naprawdę umowne a nie “ustawowe”. Czyli można wyrzucić takiego dzierżawcę z lokalu…

    Skoro ustawodawca zgodził się, że osoba prowadząca działalność gospodarczą płaci jakąś minimalną składkę (oczywiście – jak zapewne pan wie – może więcej zadeklarować) a nie liczoną procentowo od całego przychodu jak u “etatowców” to dlaczego nie może zdecydować o tym, że podatnik w miesiącu, w którym nie ma przychodu powinien tylko pokrywać ubezpieczenie zdrowotne? Może? Może!

    Kolejna rzecz: a może osoby prowadzące działalność gospodarczą i NIE zatrudniające pracowników niech się rozliczają z ZUSem jak zwykli “etatowcy”?

  3. Hmm
    1. Nie chcę emerytury od ZUS, wolę sam zbierać (i wyjde na tym lepiej). Zasiłek chyba i tak jest tylko przez pół roku. Urlop nie dotyczy prowadzących działalność gospodarczą – sami o tym decydują. Podobnie 40 godzinny tydzień pracy – tacy często pracują nawet i 80 h tygodniowo.

    2. Jako osoba prowadząca działalność przez kilka lat jeszcze 2 lata temu muszę napisać, że w rubryczce “podstawa…” nie oświadcza się, że zarabia się płacę minimalną. Nie jest to płaca minimalna a 60% kwoty przeciętnego wynagrodzenia podanego przez Urząd Statystyczny – kiedyś była to średnia kwartalna obecnie chyba roczna – w tej chwili wynosi 1915,80 zł. Dla ubezpieczenia zdrowotnego podstawa jest inaczej liczona – obecnie wynosi 2491,57 zł. Jakby się czepiać dalej co do cyferek to proszę pamiętać, że w przypadku pracownika “etatowca” część składek płaci pracodawca (co do sum całkowitych to wychodzi podobnie). Podstawy dla ZUS i minimalne składki są tutaj: http://www.zus.pl/files/minimalna_podstawa.pdf
    Po drugie to prowadzący działalność może wpisać kwotę większą jeśli np. chciałby odłożyć na emeryturę więcej. I miałoby to sens gdyby faktycznie było to odkładanie a nie finansowanie deficytu ZUSu. I dlatego nikt “normalny” tego nie robi.

    3 i 4. Jestem za tym, aby osoba prowadząca działalność i tworząca miejsca pracy była traktowana preferencyjnie i to nawet bardzo preferencyjnie. Zlikwidowanie pewnych preferencji dla osób nie zatrudniających pracowników zmniejszy tzw. “samozatrudnienie”, ale może spowodować częściowe powiększenie szarej strefy (częściowe bo mimo wszystko Książeczkę Zdrowia chcą mieć wszyscy). Do rozstrzygnięcia pozostaje kwestia jaka forma zatrudnienia może tu wpłynąć: czy umowa o pracę czy umowa o dzieło czy inna podobna (może być wysyp lewych umów)?

  4. Hmm
    Nie ma idealnego ustroju, tu nie chodzi też o zmianę umów o pracę na inne. ZUS przejada dzisiaj wszystkie wpłacone pieniądze na obecnych emerytów. Życzyłbym sobie efektywniejszego zarządzania naszymi pieniędzmi, albo mniejszych składek i pozwolić ludziom odłożyć na emeryturę samemu. Inna sprawa kto to zrobi, a kto nie. Daleki jestem od UPR-owego myślenia: zlikwidować ZUS, podatki, wprowadzić “pogłowne”.
    ‘JA’ również pisał o tym (tak, tak! wszyscy czytają!) ile mamy rencistów w wieku produkcyjnym (żaden kraj w Europie chyba nie ma procentowo tyle co Polska) – i to również niszczy cały ten ZUS.

    60%…. Te 60% pozwoliło mi odłożyć na emeryturę już jakąś kwotę. Nie wszyscy przejadają całą kasę.

    Wypośrodkować można w sposób taki jak napisałem: preferencje dla tych co zatrudniają pracowników (uwaga, prawdziwych pracowników, a nie fikcyjnych!). Pracowników zatrudnia sie wtedy gdy są możliwości rozwoju firmy i pieniądze na to. Rozwój firmy = większe obroty = większe wpływy z podatku VAT do państwa. A podatek VAT jest chyba największym składnikiem na wejściu budżetu państwa.

  5. Hmm
    1. Jaką emeryturę? Groszową? I z kolejnych obligacji wypuszczonych przez Skarb Państwa?

    2. Efektywne zarządzanie… mnie nie interesują puste hasła. Interesuje mnie prawdziwe efektywne działanie i to mam tylko na myśli. Może pan to sobie inaczej nazwać ale w istocie o to chodzi.

    4. Nie chodzi o wycinanie wszystkich rencistów. Jest tylu rencistów, że albo jesteśmy krajem chorych albo jest cała masa kombinatorów. Stawiam na to drugie.

    5. Nie. Nie tak. Niech Ci co nie zatrudniają pracowników płacą ZUSa np. od 100% średniej. Nie od 100% swoich przychodów/dochodów bo na kosztach też można przyciąć 😉 Oczywiście z istniejącą obecnie preferencją bodajże przez pierwszy rok. I to jest druga strona medalu.

    6. Dlaczego pan tak sądzi? Od kiedy to zmniejszenie obciążeń wobec państwa zwiększa zależność od państwa i jego wpływ na moją przyszłość?

  6. Dziwię się, że niskie
    Dziwię się, że niskie opodatkowanie pracy kojarzy się panu z PRL i komuną, mnie kojarzy się zupełnie inaczej, np. z Irlandią ( klin podatkowy wynosi tam 23% ), czy z Nową Zelandią ( 21% ). Być może wyda się to panu dziwne, ale przedsiębiorcy nie mają tam problemu z kalkulacją ekonomiczną i z obliczeniem zysku swojej firmy, a ludzie, którzy złamią nogę, czy ulegną innemu nieszczęśliwemu wypadkowi nie umierają wcale z głodu na ulicy. Cud.

    PS. W latach 80 oba te kraje znajdowały się w gorszej sytuacji, niż Polska obecnie. W Irlandii np. bezrobocie wynosiło 17%, a dług publiczny aż 150% PKB. W ciągu kolejnych kilkunastu lat zostały one sprowadzone do poziomu mniej niż 5% ( bezrobocie ) i 40% ( dług ). Stało się tak, choć wcale nie podnoszono podatków, mało tego, obniżono je ( klin podatkowy na początku lat 90 wynosił około 40% ).

  7. Jest pan pewien, że
    Jest pan pewien, że społeczeństwo w Irlandii w połowie lat 80 było bardzo zamożne? No, chyba jednak nie. PKB tego kraju wynosił mniej niż 2/3 ówczesnej średniej EWG, bezrobocie dochodziło do 20%, a dług publiczny szalał na poziomie 1,5 raza większym niż dochód narodowy. Sytuacja była podobna, jak w dzisiejszej Polsce, a pod pewnymi względami ( choćby wspomniane bezrobocie ) nawet gorsza. Po drugie teza pod tytułem “system opieki społecznej o znacznie mniejszych świadczeniach” też wydaje mi się ryzykowna, bo takie np. świadczenia rodzinne są w Irlandii znacznie większe niż nasze becikowe. Oczywiście na początku przemian cięto tam wydatki budżetowe, zwłaszcza wydatki na administrację, ale potem można było sobie pozwolić na ich wzrost i to bez potężnego wzrostu zadłużenia ( którego udział w PKB zmalał do 40% ) i bez podwyżki klina podatkowego, a nawet przy jego obniżce, niemal dwukrotnej w przypadku średniej płacy. Jak pan to wyjaśni? Ano nie wyjaśni pan tego, bo pan myśli jak niektórzy politycy – jak podniesiemy podatki, to państwo więcej zarobi, jak obniżymy podatki, to zarobi mniej. To prawda, ale tylko na krótką metę. W dłuższej perspektywie obniżki podatków mogą doprowadzić do wzrostu dochodów państwa. Krzywa Laffera się kłania, a wraz z krzywą jej praktyczne zastosowanie, choćby w USA za czasów Reagana. Wtedy górną stawkę PIT zmniejszono stopniowo z 70% do 28%, zmniejszono też progresję, zmniejszając liczbę progów z 15 do trzech. I co? I wpływy z tytułu tego podatku wzrosły o 28%, wzrósł też udział najbogatszych Amerykanów w jego płaceniu. Cud? Nie, po prostu bardzo wysokie podatki hamują rozwój gospodarki i powodują opór przez ich płaceniem. Ich zmniejszenie może zaś spowodować szybszy rozwój i mniejszy opór.

  8. Problem w tym, fM, że
    Problem w tym, fM, że popełniasz ten sam błąd, który popełniają niektórzy politycy. Piszesz, że jeśli będzie kasa na leczenie, to coś tam, coś tam, a powiedz mi skąd chcesz tę kasę wziąć? No właśnie, chcesz ją wziąć z wyższej składki zdrowotnej, bo tak samo jak politycy zakładasz, że wyższa składka=większe wpływy, a to nieprawda. Oczywiście podwyżka składki może doprowadzić do wzrostu budżetu NFZ, ale tylko może, nie musi. A z całą pewnością nie doprowadzi do tego w kraju, który wciąż dogania bogatszych od siebie i w którym klin podatkowy sięga aż 40%. W takim kraju podwyżka składki nie przełoży się na wzrost dochodów NFZ nawet w czasie dobrej koniunktury, a tym bardziej w czasie kryzysu, wtedy spowoduje wręcz zbiednienie państwowego lecznictwa. Chyba, że podniesiesz ją kosztem jakiegoś innego podatku, ale wtedy będzie to zwyczajne przesunięcie pieniędzy z miejsca na miejsce, podobne do "oszczędzania", o którym piszesz, a nie zwiększenie wpływów.

  9. W Irlandii całe opodatkowanie
    W Irlandii całe opodatkowanie pracy ( nie tylko sama składka zdrowotna ) wynosi 23%, podczas gdy w Polsce 40%. I co? Tylko nie mów, że sytuacja w Irlandii jest inna, bo sytuacja w Niemczech różni się od naszej pod wieloma względami znacznie bardziej, a mimo to podałaś ich przykład. Poza tym powiedz wyraźnie co konkretnie chcesz zrobić, by zwiększyć dochody służby zdrowia. Tylko bardzo konkretnie, w prosty i jasny sposób, OK?

  10. 1. Stwierdził pan, że
    1. Stwierdził pan, że irlandzkie społeczeństwo było znacznie bardziej zamożne od polskiego. No i właśnie, że nie było, chyba, że porównuje je pan ze społeczeństwem PRL. Ja porównuję Irlandię z lat 80, kiedy zaczynał się tamtejszy “cud gospodarczy” z dzisiejszą Polską i myślę, że pan zdaje sobie z tego doskonale sprawę. Skoro już wiemy czego porównanie dotyczy, to teraz proszę mi powiedzieć na jakiej podstawie pan twierdzi, że Irlandczycy ćwierć wieku temu byli znacznie zamożniejsi, niż Polacy dzisiaj. Ja nie widzę podstaw do takiego stwierdzenia, w każdym razie fakt, że bezrobocie sięgało 20%, zadłużenie państwa było 1,5 raza większe niż PKB, a samo PKB stanowiło zaledwie 62% ówczesnej średniej EWG nie świadczyło o zbyt wielkiej zamożności Irlandczyków. Nie świadczył też o niej fakt, że emigracja do USA była tak samo masowa, jak niedawna emigracja z Polski na Wyspy.

    2. Może pan podać trochę liczb dotyczących “bez porównania większego” udziału “bezpośrednich nakładów społeczeństwa w odpłatności za służbę zdrowia, emerytury, etc.”? Byłbym wdzięczny.

    3. Pan nie pisał o obniżeniu podatków, a ja pisałem o klinie podatkowym, który na początku lat 90 wynosił dla średniej płacy w Irlandii 40%, a obecnie wynosi 23%. Przez klin podatkowy należy rozumieć także składki “na ZUS”, one również są do “klina” wliczane.