Reklama

Z dwóch złych decyzji Tusk wybrał tę gorszą, dymisja Gowina oznacza takie konsekwencje, o których pisałem wczoraj i jeszcze wcześniej. Donald zbudował sobie kolejną wewnętrzną i zewnętrzną konkurencję, Gowin ma teraz pełną swobodę odznaczania się w swoich konserwatywnych poglądach i co więcej zawsze się wytłumaczy wartościami, nie ambicjami politycznymi. Koalicja tylko teoretycznie ma teraz większość, kwestią czasu pozostaje kiedy Tusk przegra następne głosowanie w sejmie, potem następne i jeszcze jedno. Wódz przegrywający bitwy, długo nie wytrwa na czele armii, ponieważ każda przegrana bitwa oznacza kapitulację w wojnie. W sztabie czają się generałowie chętni do przejęcia dowództwa. Schetyna osiągnął swój cel, w klubie PO musi się zrobić nerwowo, za chwilę będą budowane listy do parlamentu europejskiego, po drodze wybory partyjne. Część klubu czuję się zagrożona, inna część, ta lewicowa ma chwilową przewagę, całość się zachwieje bez dwóch zdań, bo wychylanie po przeciwnych skrzydłach będą coraz większe. Jedni będą za wszelką cenę udowadniać, że PO jest centrolewicowa, drudzy nerwowo się rozglądają gdzie się usadowić, żeby nie stracić mandatów poselskich. Na dymisję Gowina nakłada się zegarek Nowaka i dymisja prezesowej PGNiG i właśnie ta lawina nie pozostawia wątpliwości, że Tusk wszedł na drogę Millera – zaczęła się seria kompromitacji, która pociągnie za sobą całą masę afer i skandali nie dających się wygasić, wyciszyć, ukryć.


Sceptyczni obserwatorzy zapewne użyją kontrargumentu, że takich afer mieliśmy pod dostatkiem – zgoda, jednak czym innym są afery z udziałem silnej partii, pod pełną opieką medialną, a czym innym rozpoczęty syndrom Millera, bo tutaj lider przestaje gwarantować 230 mandatów. Prawie każdy szeregowy wybraniec narodu przymyka buzię, gdy dostaje dietę, fotel, biuro poselskie i trzynastą pensję. Znoszą klubowi potakiwacze upokorzenia i pełne poddaństwo liderowi, rekompensując sobie niski status na popijawach, gdzie odreagują w wystarczający sposób. Całkowicie zmieniają się nastroje, wraz ze zmianą potencjału partyjnego. Staje się jasne, że Tusk nie zagwarantuje takiej liczby mandatów, jaką gwarantował do tej pory i w związku z tym nie ma takiej siły, która zatrzymałaby partyjne kwasy. Dla mediów Tusk również przestaje być seksowny, po pierwsze zużył się jak każda zabawka popkultury, po drugie nie ma żadnej pewności, że Donald jeszcze może. Kto dziś postawi na trzecią kadencję człowieka i partii, która w telewizorze wygląda jak mielony z baru mlecznego po czwartym kontakcie z mikrofalówką? Rozpoczyna się walka o życie dla kilkudziesięciu członków PO i dla samego Tuska tracącego pozycję autokraty partyjnego, dzielącego nadwyżki ze spiżarni. Przychodzi czas dramatycznych wyborów, pokorne zamykanie buzi nic nie da, ponieważ taki standardowy sposób na zachowanie apanaży, przestaje być skuteczny. Tusk musi wycinać frakcje w PO i na tej robocie skupi się najbardziej, dlatego ani on, ani nawet media nie zapanują na wylewającymi się śmieciami spod pękatego dywanu.

Kiedyś postawiłem taką diagnozę, że jedyną szansą Donalda jest powtórzenie scenariusza Kaczyńskiego. Postawić na beton partyjny i żelazny elektorat. Jak sądzę uzbiera się w Polsce jakieś 20% żelbetowych lemingów i cwaniaków ustawionych na państwowych posadach. Wiele wskazuje na to, a rozum wskazuje na pewno, że dla Tuska jedyną platformą jest platforma fanatyków „antykaczystwoskich”. Tak podpowiada polityczna logika, ale wiadomym jest, że oderwanie od żłobu to operacja wymagająca niezwykłego wysiłku. Upity władzą Donald równie dobrze może zatracić instynkt samozachowawczy i jak małpa, którą się łapie na słoik z bananem w środku, nie będzie w stanie wypuścić raz dobytej władzy, co przełoży się na powolną śmierć głodową z bananem w szklanej pułapce i bananem w garści. Do syndromu Millera koniecznie trzeba dodać PSL, który znalazł się w analogicznej sytuacji. Jeśli nie znajdzie się jeden mądry w PSL i nie wytłumaczy, że czas najwyższy uciekać z koalicji, nawet kosztem posad, bo za chwile polecą i posady i pozycja wiecznego koalicjanta, to będziemy mieli całe stado małp z łapami zanurzonymi w słoiku. Miller skończył się z dwóch powodów: lawiny afer i utraty większości koalicyjnej, Tusk wkracza na obie ścieżki jednocześnie, chociaż to dopiero początek. Będą mieli rację analitycy, którzy zwrócą uwagę, że Tusk nie ma wyjścia i musi trzymać władzę, ponieważ ma obowiązek pokazać mocodawcom gwarancję ciągłości interesów. Pokazać musi, ale mocodawcy od dłuższego czasu widzą, że musieć, a zagwarantować to w przypadku Donalda dwie, bardzo odległe od siebie umiejętności. Klamka zapadła żaden mocodawca nie pójdzie na ryzyko trzeciej kadencji marniejącego w oczach Donalda. Jedyne co może odróżnić Tuska od Millera dotyczy lądowania. Donald jak będzie grzeczny i zaangażowany do samego końca zapłaci mniejszą cenę niż Miller i miękko wyląduje. Media i lepsze towarzycho pomoże mu zachować stołek partyjnego lidera i prawdopodobnie dadzą mu nadzieję na koalicjanta, bo na fuchę w UE na miejscu Donalda bym nie liczył. Tak czy inaczej syndrom Miller się rozpoczął i będzie co raz gorzej dla Donalda, czyli coraz lepiej dla Polski.

Reklama
Reklama

6 KOMENTARZE

  1. bo z oczu mu patrzyło, jakby coś knuł
    Słabość Tuska wyraża się również w tym, że wywalił Gowina bez żadnego merytorycznego powodu. Gowin przecież ministrował typowo, jak każdy inny dowolnie wylosowany człowiek z ulicy na jego stanowisku.
    Wyleciał z niskich pobudek, tylko dlatego że wkurwiał Tuska.

  2. bo z oczu mu patrzyło, jakby coś knuł
    Słabość Tuska wyraża się również w tym, że wywalił Gowina bez żadnego merytorycznego powodu. Gowin przecież ministrował typowo, jak każdy inny dowolnie wylosowany człowiek z ulicy na jego stanowisku.
    Wyleciał z niskich pobudek, tylko dlatego że wkurwiał Tuska.