Miałem się zabrać za cudzołożenie, ale wpadł mi w oko
Miałem się zabrać za cudzołożenie, ale wpadł mi w oko taki sobie artykulik/wywiad człowieka, co to go kompletnie nie kojarzę. Człowiek został przedstawiony jako ekonomista, znany i ceniony we Francji, podam nazwisko, być może coś komuś powie i ten ktoś przybliży sylwetkę. Nie znając człowieka idę za jego słowami i to w zasadzie duży komfort. Gdybym wiedział, że ów jest: liberałem, socjalistą, nacjonalistą, albo utopistą, zaraz narzuciłbym sobie bagaż skojarzeń i asekuracji. Pojawiłyby się te słynne frazy, nie zgadzam się z…ale. Nie jestem liberałem, ale… itd. Aaaaa nazwisko miałem podać. Proszę bardzo, człowiek nazywa się Christian Saint-Etienne i udzielił
Francuz zatem cywilizowany człowiek, nie z LPR, czy PiS. Stosuję ten prosty zabieg, aby pokazać poważny polski problem z EU, przypieckowo polski. Ten problem nazywa się stosunek emocjonalny. W Polsce debata na temat EU przebiega wokół archaicznego klucza, charakterystycznego dla neofitów. Zanim użyję sobie na polskim archaizmie, chciałbym powiedzieć, że Polska w EU, dopóki ta struktura istnieje, być musi i nie ma innego wyjścia. Szaleństwem byłoby opuszczenie EU, jeszcze większym nie przystąpienie. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości i właściwie jeden argument do mnie przemawia. Zgadzam się, że obieg pieniądza i to zagryzanie warg, aby nie być płatnikiem netto, jest nieco dziwnym pomysłem na rozwój, ale trzeba pamiętać, że polski absurd ciągle ma się lepiej niż europejski. Jeśli gmina chce wybudować basen przy szkole, zdecydowanie szybciej dostanie środki z EU niż z polskiej jednostki centralnej.
Oczywiście Polska musi odprowadzić składkę i potem te pieniądze wracają okrężnym obiegiem, ale mimo całej zapętlonej biurokracji, to ma sens, w przypadku Polski nawet głęboki. Gmina ma pomysł na finansowanie czegoś na co ją stać w połowie, gdyby władze gminy miały dostać druga połowę od polskiej centrali, zaczęłaby się polska rzeczywistość. Pytanie pierwsze, kto prosi? Pytanie drugie, kto decyduje o przyznaniu? Pytanie trzecie, ile trzeba dać w łapę? Jeśli się okaże, że prosi ktoś z PiS, kogoś z PO i odwrotnie, widomo czym się skończy inwestycja. Dzięki EU gmina nikogo nie prosi, przechodzi przez idiotyczną, biurokratyczną procedurę, ale w tej procedurze liczą się tylko formularze, biznesplany, nie kontakty towarzyskie i partyjne. Tylko z tego powodu wychodzenie z EU jest szaleństwem, niemniej EU, to coś więcej niż obejście polskiej centrali.
Polska archaiczna debata o EU przebiega według romantycznego i ideologicznego klucza. Polacy nie patrzą na tę strukturę jak tak zwane stare kraje EU, dla Polaków to zupełnie inna kategoria. Ten kto jest za EU, ten jest nowoczesny, europejski, dążący do postępu, no i co tu dużo mówić leczący odwieczne polskie kompleksy, kraju na peryferiach i przedmurzu Azji. Ten co nie jest, bije w patriotyczne, narodowe, religijne dzwony. Czegoś takiego jak racjonalna debata na temat przyszłości EU w Polsce nie ma, tę debatę zastępują nudne ideologiczne bijatyki i wymiana argumentów na poziomie: „Ty jesteś ćwok, zaściankowy Polaczek antyeuropejski. Ty jesteś kołchoźnik, mason, nocna zmiana żydo-komunistyczna".
Gdy w Polsce toczy się zaściankowa debata Christian Saint-Etienne zwraca uwagę na coś, co mnie się zawsze wydawało oczywiste i czego w Polsce nie da się podać w spokojnej pozytywistycznej formie. W Polsce romantycznej szaleją żywioły ideologiczne, przerzucanie się argumentami, kto tu bardziej. Stara Europa nie musi leczyć kompleksów dochodzenia do Europy i coraz częściej zwraca uwagę na powierzchowność idei wspólnej Europy, która na dodatek pogrąża się w grotesce jak każda utopia. Christian Saint-Etienne widzie w EU kończącą się utopię. Użyłem słowa utopia z pełną premedytacją i już argumentuję użycie. Weźmy komunizm na tapetę i kilka teoretycznie żelaznych zasad jak na przykład: każdemu według potrzeb, zniesienie klas społecznych, likwidacja biedy itd. Czego się tu czepić? Tylko szaleniec czepiałby się takiego prostego pomysłu na naprawę świata. Ano właśnie – prostego. Zbyt prostego, bo nie zakładającego, że ludzie są ludźmi i nie biorą tyle ile im trzeba, ale tyle żeby się porzygać i nie przejmować się tym, że inni umierają z głodu.
Wszystkie szlachetne, wielkie idee popełniają ten sam błąd w założeniu, że ludzkość będzie się tak zachowywać jak wymyślony szlachetny człowiek idei. Komunista miał być nowym człowiekiem i budować nowe społeczeństwo. Czyż komunizm nie byłby rajem na ziemi, gdyby zdolny inżynier poszedł do uczciwego sekretarza i zgłosił pomysł na najpiękniejszy samochód świata, a rzetelni robotnicy wykonaliby auto ściśle według projektu i nie kradnąc komponentów? Naiwne? A jakie jest naczelne założenie EU? Oto kraje będą się kochać i jednoczyć we wspólnym wysiłku, aby wszystkim było dobrze, aby wyrównywać różnice, aby budować świat, w którym nie ma biednych i bogatych, ale są jednakowi i jedzą jednakowo zdefiniowane produkty, kupowane za jednakowe pieniądze. Mają wspólną ekonomię, każdemu według potrzeb, wspólną politykę, wspólne normy niemal dla wszystkiego. Teoretyczne założenie piękne jak teoretyczny komunizm. Mam jednak poważne wątpliwości co do praktyki. Jedna wątpliwość to pytanie, druga spostrzeżenie i zacznę od drugiej.
Największą paradoksalną śmiesznością jaką dostrzegam w EU jest śmieszność, która pokazuje jak naiwna, albo przebiegła i nacjonalna jest idea wspólnej Europy. Anegdotyczne regulowanie krzywizny bananów, niestety autentyczne definicje wódki i sera zalały wszystkie kraje członkowskie. Tymczasem w Anglii ciągle jeździ się po lewej stronie drogi, płaci funtami i waży funtami, mierzy jardami i budyń nazywa puddingiem. Czy to nie jest najbardziej żałosne podsumowanie idei wspólnotowej. W każdym kraju członkowskim kupimy „Fetę” i ogórka o zdefiniowanej krzywiźnie i pochodzeniu, a wjeżdżając do Anglii musimy przestawić się na lewą stronę drogi i grecką „Fetę” przeliczać na angielskie funty.
Anglia, czyli konserwatyzm, Anglia czyli korony przykład na to, że europejska urawniłowka idzie w stronę łatwizny biurokratycznej, ponieważ jest bezradna wobec kultury, tradycji i odmienności narodowej. Wątpliwość druga w formie pytania. Ile razy dziennie gorący polski zwolennik wspólnej Europy myśli o tym, żeby Finowi, Niemcowi, Francuzowi żyło się nie gorzej niż Polakowi? Instynkt samozachowawczy nie pozwala zawracać sobie głowy takimi wydumanymi problemami. Mnie, w najlepszym razie nam, ma być dobrze, żyjemy naszymi problemami, naszymi bolączkami i załatwienia naszych spraw się domagamy. Czy martwi nas ile kilometrów autostrad powstanie w tym roku w Szwecji? Poza tymi, którzy mają rodzinę i interesy w tym państwie, chyba nie ma wielu zmartwionych. Poświęcilibyśmy 1000 km autostrad w Europie, jeśli w zamian Buzek miałby zostać szefem PE. Narodowo nie wspólnotowo.
Można sobie wypełniać polską romantyczną łepetynę wzniosłymi ideami, ale interes w zderzeniu z ideami tylko w teorii nie ma szans, w praktyce to odwieczny faworyt i zwycięzca. Christian Saint-Etienne ma rację zarówno w kwestii wspólnej waluty, nad którą nikt nie ma kontroli, jak i w kwestii wspólnej Europy. Marzenie o tym, że zjednoczona ideą Europa może konkurować ze zjednoczoną interesem narodowym Ameryką nie jest naiwnością, to czysta głupota. Sam proces decyzyjny w USA i w EU to przewaga USA o kilka długości. Odkąd EU stała się formułą szerszą niż pradawna formuła regulująca podaż węgla i stali, mamy do czynienia z coraz miej pasjonującym pojedynkiem między narodowymi interesami Francji i Niemiec. Upadek konstytucji EU, dokumentu idiotycznego w swym biurokratycznym rozbuchaniu, a teraz rozpaczliwa próba ratowania idei Traktatem Lizbońskim pokazuje jak bardzo jest to sztuczny twór i jak nierealnie wyznaczony kierunek rozwoju. Potrzeba biurokratycznych cyrografów, aby ta zamulona struktura trwała.
Co mi się podoba w EU? Nie wspólna waluta, nie 750 polityków, głownie odpadów z krajowych scen, zasiedlających PE, nie traktaty, nie regulacje światopoglądowe i klimatyczne, ale otwarte granice, swoboda przemieszczania się i podejmowania inicjatyw w dowolnym miejscu, spośród miejsc członkowskich. Bardziej od ideologicznych regulacji, interesuje mnie to, aby w całej Europie można było jeździć po tej samej stronie drogi, jeśli nie w identyczny, to w taki sam sposób zakładać i prowadzić firmy, podejmować pracę w dowolnym miejscu, jeśli dopłacać do rolnictwa, to identycznie w każdym kraju itd. Czy do tego potrzebny jest traktat, parlament, wspólna waluta i inne sztuczne regulacje pochłaniające miliardy? Jestem pewien, że nie. To wszystko można załatwić na poziomie rządów poszczególnych państw dochodzących do porozumienia i wcale nie musi to być jednomyślne porozumienie. Zresztą tak się to odbywa teraz. Prawdziwe i przełomowe decyzje podejmuje nie PE, ale Kaczyński wysyła sms-y do brata z pytaniem, czy może klepnąć to co proponuje Merkel. Zamiast idei, naiwności, leczenia kompleksów, promowania dogmatów, po prostu pragmatyzm.
Christian Saint-Etienne przewiduje, że USA będą chciały wyjść z kryzysu po trupie EU i czy tak trudno przyznać mu rację? Sam proces decyzyjny daje USA taką przewagę, że reszta ma niewielkie znaczenie. Konflikt interesów i walka o lidera Europy była, jest i będzie czymś naturalnym, a gadanie o ideach jest fascynujące, tylko mało kaloryczne. Chciałbym aby w Polsce w końcu zaczęto patrzeć nie na to, że Buzek dostarcza nam prestiżu, ale na to ile włożyliśmy i ile udało się wyjąć. Brutalne, ale my się w końcu musimy tego nauczyć, zwłaszcza, że Christian Saint-Etienne wydaje się prawdziwym prorokiem, EU się kończy, w tej formule na pewno. Jedyne co może uratować tę strukturę to rozdmuchana biurokracja, która się będzie bronić do ostatniego tchu, ale ja tlenu nie zamierzam dostarczać. Wspólnie ustalajmy konkrety, idei nie każdy sobie szuka sam.
PS Jeszcze mała anegdotka. Kiedy Słowacja przystąpiła do strefy euro słyszałem, że doskonale sobie radzi z kryzysem i znacznie lepiej niż Polska, ponieważ ma euro. Teraz kiedy Słowacja ledwie zipie słyszę, że to nie jest wina Euro. Kiedy jest dobrze, euro promujes się jako zbawienne, kiedy się wali, przyczyny wszędzie tylko nie w euro. To definicja doktryny, nie racjonalizmu. Idę na kompromis i twierdzę, że Euro jest obojętne dla rozwoju dowolnego kraju, chociaż myślę, że szkodliwe.
nie jest dobrze
Ten Francuz ciekawie gada, ale parę jego pomysłów jest irytujących.
Wścieka się np, że niektóre kraję bezczelnie obniżają podatki utrudniając tym życie krajom już wcześniej nażartym i cieszącym się dobrobytem.
Jego zdaniem koszty działalności gospodarczej powinny być tak samo wysokie w Polsce jak we Francji, w imię jakiejś solidarności porąbanej.
Apeluje nawet o jakiś wspólny rząd europejski trzymający wszystkie gospodarki za pysk.
Z jednej strony wyśmiewa idee “wspólnej europy”, z drugiej szansę dostrzega w maksymalnym ujednoliceniu wszystkiego, za wyjątkiem standardów życia.
Może więc jego diagnoza jest taka – albo cały ten bajzel padnie, albo zjednoczy się na nowych zasadach, w których podatki i polityka będą wspólne, ceny identyczne, a zarobki niestety rożne, zależnie od lokalnego poziomu cywilizacyjnego.
Oba te warianty są niezbyt atrakcyjne dla Polski.
Polska potrzebuje szybkiego rozwoju i dogonienia cywilizowanego świata w jak najszybszym czasie, jeśli to nie nastąpi to zostaną tutaj tylko emeryci. Nikt nie będzie chciał wiązać życia z krajem skazanym na rolę dostarczyciela świeżego powietrza i taniej siły roboczej, a taka rola Polski idealnie pasuje w ogólno europejskiej strategii.
nie jest dobrze
Ten Francuz ciekawie gada, ale parę jego pomysłów jest irytujących.
Wścieka się np, że niektóre kraję bezczelnie obniżają podatki utrudniając tym życie krajom już wcześniej nażartym i cieszącym się dobrobytem.
Jego zdaniem koszty działalności gospodarczej powinny być tak samo wysokie w Polsce jak we Francji, w imię jakiejś solidarności porąbanej.
Apeluje nawet o jakiś wspólny rząd europejski trzymający wszystkie gospodarki za pysk.
Z jednej strony wyśmiewa idee “wspólnej europy”, z drugiej szansę dostrzega w maksymalnym ujednoliceniu wszystkiego, za wyjątkiem standardów życia.
Może więc jego diagnoza jest taka – albo cały ten bajzel padnie, albo zjednoczy się na nowych zasadach, w których podatki i polityka będą wspólne, ceny identyczne, a zarobki niestety rożne, zależnie od lokalnego poziomu cywilizacyjnego.
Oba te warianty są niezbyt atrakcyjne dla Polski.
Polska potrzebuje szybkiego rozwoju i dogonienia cywilizowanego świata w jak najszybszym czasie, jeśli to nie nastąpi to zostaną tutaj tylko emeryci. Nikt nie będzie chciał wiązać życia z krajem skazanym na rolę dostarczyciela świeżego powietrza i taniej siły roboczej, a taka rola Polski idealnie pasuje w ogólno europejskiej strategii.
nie jest dobrze
Ten Francuz ciekawie gada, ale parę jego pomysłów jest irytujących.
Wścieka się np, że niektóre kraję bezczelnie obniżają podatki utrudniając tym życie krajom już wcześniej nażartym i cieszącym się dobrobytem.
Jego zdaniem koszty działalności gospodarczej powinny być tak samo wysokie w Polsce jak we Francji, w imię jakiejś solidarności porąbanej.
Apeluje nawet o jakiś wspólny rząd europejski trzymający wszystkie gospodarki za pysk.
Z jednej strony wyśmiewa idee “wspólnej europy”, z drugiej szansę dostrzega w maksymalnym ujednoliceniu wszystkiego, za wyjątkiem standardów życia.
Może więc jego diagnoza jest taka – albo cały ten bajzel padnie, albo zjednoczy się na nowych zasadach, w których podatki i polityka będą wspólne, ceny identyczne, a zarobki niestety rożne, zależnie od lokalnego poziomu cywilizacyjnego.
Oba te warianty są niezbyt atrakcyjne dla Polski.
Polska potrzebuje szybkiego rozwoju i dogonienia cywilizowanego świata w jak najszybszym czasie, jeśli to nie nastąpi to zostaną tutaj tylko emeryci. Nikt nie będzie chciał wiązać życia z krajem skazanym na rolę dostarczyciela świeżego powietrza i taniej siły roboczej, a taka rola Polski idealnie pasuje w ogólno europejskiej strategii.
nie jest dobrze
Ten Francuz ciekawie gada, ale parę jego pomysłów jest irytujących.
Wścieka się np, że niektóre kraję bezczelnie obniżają podatki utrudniając tym życie krajom już wcześniej nażartym i cieszącym się dobrobytem.
Jego zdaniem koszty działalności gospodarczej powinny być tak samo wysokie w Polsce jak we Francji, w imię jakiejś solidarności porąbanej.
Apeluje nawet o jakiś wspólny rząd europejski trzymający wszystkie gospodarki za pysk.
Z jednej strony wyśmiewa idee “wspólnej europy”, z drugiej szansę dostrzega w maksymalnym ujednoliceniu wszystkiego, za wyjątkiem standardów życia.
Może więc jego diagnoza jest taka – albo cały ten bajzel padnie, albo zjednoczy się na nowych zasadach, w których podatki i polityka będą wspólne, ceny identyczne, a zarobki niestety rożne, zależnie od lokalnego poziomu cywilizacyjnego.
Oba te warianty są niezbyt atrakcyjne dla Polski.
Polska potrzebuje szybkiego rozwoju i dogonienia cywilizowanego świata w jak najszybszym czasie, jeśli to nie nastąpi to zostaną tutaj tylko emeryci. Nikt nie będzie chciał wiązać życia z krajem skazanym na rolę dostarczyciela świeżego powietrza i taniej siły roboczej, a taka rola Polski idealnie pasuje w ogólno europejskiej strategii.
Pan Saint-Etienne ma trochę
Pan Saint-Etienne ma trochę racji, ale tylko trochę. Po kolei:
1. Nieprawda, że Francja, czy Niemcy rozwijały się powoli z winy euro. Ich wzrost gospodarczy był mniejszy, niż choćby w USA, czy UK, już przed przyjęciem euro. Przyczyną takiego stanu rzeczy były głównie wysokie podatki, rozdęte wydatki socjalne i w ogóle cała konstrukcja socjalu, inna i moim zdaniem gorsza niż w krajach anglosaskich. W Niemczech dodatkowym hamulcem rozwoju były też ( i są nadal ) koszty włączenia NRD do RFN. Euro nie miało tu większego znaczenia, bo generalnie nazwa waluty i kolor farby na banknocie nie mają większego wpływu na gospodarkę, jak zauważył Gwiazdowski.
2. Euro zaszkodziło moim zdaniem Irlandii i Hiszpanii, ale nie tyle samo euro, co stopy procentowe ustalane przez EBC. Saint-Etienne mówił coś o braku “rządu gospodarczego”, który miałby kontrolę nad wspólną walutą, ale to nieprawda. Taki “rząd” już istnieje, jest nim właśnie Europejski Bank Centralny. Bank prowadzi politykę monetarną strefy i w przypadku Irlandii, czy Hiszpanii ta polityka była zbyt “luźna”. Co to znaczy? Znaczy to tyle, że oba te kraje miały na początku wieku problem ze wzrostem cen i z nadpodażą kredytu. Potrzebowały więc większych stóp procentowych, by oba te zjawiska ograniczyć. Tymczasem EBC stopniowo stopy obniżał, bo średnia inflacja w strefie euro nie była groźna. A EBC, jako bank centralny całej strefy, musi się kierować właśnie ogólną sytuacją w strefie, a nie w poszczególnych krajach. Tak więc stopy dla Irlandii i Hiszpanii okazały się zbyt niskie, co przyczyniło się do sztucznego przedłużenia boomu na rynku nieruchomości i do napompowania tam wielkich baniek kredytowych. Oczywiście nie znaczy to, że jeśli o polityce monetarnej tych krajów decydowałyby wyłącznie ich własne banki centralne, to byłaby to polityka dobra. Przykład Fed pokazuje, że bank “narodowy” też może popełniać błędy i to duże. Ale w przypadku banku “narodowego” od razu widać ten błąd, podczas gdy EBC trudno coś zarzucić – oni nie zrobili niczego złego, kierowali się statystyczną sytuacją w całej strefie. Problem w tym, że strefę tworzą różne kraje, które mają różne problemy. I zawsze będzie tak, że dla niektórych krajów polityka EBC okaże się dobra, a dla innych nie. Dlatego należy podchodzić do kwestii euro ostrożnie.
3. Saint-Etienne powiedział, że gdyby nie rewolucja przemysłowa, to Europa nic by dziś nie znaczyła i tutaj się z nim zgadzam. Ale do rewolucji przemysłowej nigdy by nie doszło, gdyby ówczesne rządy zabierały “kapitalistom” i innym obywatelom połowę ich dochodów, jak obecnie. Dlatego dziwi mnie, że pan Saint-Etienne narzeka na to, że jakiś kraj chce obniżać koszty pracy i że stosuje “konkurencję fiskalną”. Wychodzi on chyba z założenia, że jeśli tańsze kraje Europy staną się tak drogie jak Francja, czy najlepiej Belgia, to wtedy przedsiębiorcy nie będą przenosić miejsc pracy tam, gdzie jest taniej. Prawda jest jednak taka, że będą przenosić je nadal, tyle, że poza UE. Albo po prostu będą częściej zwalniać gorzej wykwalifikowanych pracowników. Bezrobocie wzrośnie i tyle.
Tyle, jeśli chodzi o wywiad. Teraz kolej na Twój tekst. Piszesz, że póki Unia jest, to powinniśmy ją doić. Można i tak, w końcu każdy stara się jak najwięcej skorzystać na wspólnej Europie i nie ma w tym nic złego. Ja wolałbym jednak, by UE przetrwała i by zmieniła się z organizacji politycznej w strefę wolnego handlu. Ale prawdziwego wolnego handlu, bez żadnych barier. W taką strefę, w której można swobodnie przekroczyć granicę bez kontroli paszportowej, w której można zamieszkać, kupić dom, podjąć pracę, czy założyć firmę bez żadnych “okresów przejściowych”, w której nie ma żadnych ceł wewnętrznych i w której rządy nie dotują “rodzimego przemysłu”. Dopłaty do rolnictwa, finansowanie budowy dróg? Czemu nie. Ale to, jak zauważyłeś, można zrobić bez zbędnej biurokracji i bez tworzenia specjalnych struktur politycznych. Wystarczy, że każde państwo wpłaci, powiedzmy, 0,5% swojego budżetu do wspólnej kasy, a przedstawiciele poszczególnych rządów zdecydują na “szczycie” ile kto dostanie i na co ( to “na co” jest najważniejsze, jeśli chcemy wydawać celowo, oszczędnie i nie wyrzucać pieniędzy podatników w błoto ). Mówiąc krótko chciałbym, by UE była połączeniem EOG i Strefy Schengen, tylko trochę bardziej, bez “tymczasowych kontroli”, czy “okresów przejściowych”, za to z niewielkim wspólnym budżetem.
Na koniec przyczepię się tego, że chcesz, by w całej Europie jeździło się po tej samej stronie drogi. Nie mam pojęcia dlaczego? Jeśli Polak, Niemiec, czy Francuz jedzie do Anglii, to powinien się dostosować do Anglików, a nie Anglicy do niego. No i pojęcia nie mam czemu wyskoczyłeś z budową basenu. Basen może wybudować prywatna firma i tam, gdzie będzie z tego zysk, tam wybuduje. A gmina niech lepiej wyda pieniądze na budowę porządnej drogi, którą będzie dało się jeździć.
Pan Saint-Etienne ma trochę
Pan Saint-Etienne ma trochę racji, ale tylko trochę. Po kolei:
1. Nieprawda, że Francja, czy Niemcy rozwijały się powoli z winy euro. Ich wzrost gospodarczy był mniejszy, niż choćby w USA, czy UK, już przed przyjęciem euro. Przyczyną takiego stanu rzeczy były głównie wysokie podatki, rozdęte wydatki socjalne i w ogóle cała konstrukcja socjalu, inna i moim zdaniem gorsza niż w krajach anglosaskich. W Niemczech dodatkowym hamulcem rozwoju były też ( i są nadal ) koszty włączenia NRD do RFN. Euro nie miało tu większego znaczenia, bo generalnie nazwa waluty i kolor farby na banknocie nie mają większego wpływu na gospodarkę, jak zauważył Gwiazdowski.
2. Euro zaszkodziło moim zdaniem Irlandii i Hiszpanii, ale nie tyle samo euro, co stopy procentowe ustalane przez EBC. Saint-Etienne mówił coś o braku “rządu gospodarczego”, który miałby kontrolę nad wspólną walutą, ale to nieprawda. Taki “rząd” już istnieje, jest nim właśnie Europejski Bank Centralny. Bank prowadzi politykę monetarną strefy i w przypadku Irlandii, czy Hiszpanii ta polityka była zbyt “luźna”. Co to znaczy? Znaczy to tyle, że oba te kraje miały na początku wieku problem ze wzrostem cen i z nadpodażą kredytu. Potrzebowały więc większych stóp procentowych, by oba te zjawiska ograniczyć. Tymczasem EBC stopniowo stopy obniżał, bo średnia inflacja w strefie euro nie była groźna. A EBC, jako bank centralny całej strefy, musi się kierować właśnie ogólną sytuacją w strefie, a nie w poszczególnych krajach. Tak więc stopy dla Irlandii i Hiszpanii okazały się zbyt niskie, co przyczyniło się do sztucznego przedłużenia boomu na rynku nieruchomości i do napompowania tam wielkich baniek kredytowych. Oczywiście nie znaczy to, że jeśli o polityce monetarnej tych krajów decydowałyby wyłącznie ich własne banki centralne, to byłaby to polityka dobra. Przykład Fed pokazuje, że bank “narodowy” też może popełniać błędy i to duże. Ale w przypadku banku “narodowego” od razu widać ten błąd, podczas gdy EBC trudno coś zarzucić – oni nie zrobili niczego złego, kierowali się statystyczną sytuacją w całej strefie. Problem w tym, że strefę tworzą różne kraje, które mają różne problemy. I zawsze będzie tak, że dla niektórych krajów polityka EBC okaże się dobra, a dla innych nie. Dlatego należy podchodzić do kwestii euro ostrożnie.
3. Saint-Etienne powiedział, że gdyby nie rewolucja przemysłowa, to Europa nic by dziś nie znaczyła i tutaj się z nim zgadzam. Ale do rewolucji przemysłowej nigdy by nie doszło, gdyby ówczesne rządy zabierały “kapitalistom” i innym obywatelom połowę ich dochodów, jak obecnie. Dlatego dziwi mnie, że pan Saint-Etienne narzeka na to, że jakiś kraj chce obniżać koszty pracy i że stosuje “konkurencję fiskalną”. Wychodzi on chyba z założenia, że jeśli tańsze kraje Europy staną się tak drogie jak Francja, czy najlepiej Belgia, to wtedy przedsiębiorcy nie będą przenosić miejsc pracy tam, gdzie jest taniej. Prawda jest jednak taka, że będą przenosić je nadal, tyle, że poza UE. Albo po prostu będą częściej zwalniać gorzej wykwalifikowanych pracowników. Bezrobocie wzrośnie i tyle.
Tyle, jeśli chodzi o wywiad. Teraz kolej na Twój tekst. Piszesz, że póki Unia jest, to powinniśmy ją doić. Można i tak, w końcu każdy stara się jak najwięcej skorzystać na wspólnej Europie i nie ma w tym nic złego. Ja wolałbym jednak, by UE przetrwała i by zmieniła się z organizacji politycznej w strefę wolnego handlu. Ale prawdziwego wolnego handlu, bez żadnych barier. W taką strefę, w której można swobodnie przekroczyć granicę bez kontroli paszportowej, w której można zamieszkać, kupić dom, podjąć pracę, czy założyć firmę bez żadnych “okresów przejściowych”, w której nie ma żadnych ceł wewnętrznych i w której rządy nie dotują “rodzimego przemysłu”. Dopłaty do rolnictwa, finansowanie budowy dróg? Czemu nie. Ale to, jak zauważyłeś, można zrobić bez zbędnej biurokracji i bez tworzenia specjalnych struktur politycznych. Wystarczy, że każde państwo wpłaci, powiedzmy, 0,5% swojego budżetu do wspólnej kasy, a przedstawiciele poszczególnych rządów zdecydują na “szczycie” ile kto dostanie i na co ( to “na co” jest najważniejsze, jeśli chcemy wydawać celowo, oszczędnie i nie wyrzucać pieniędzy podatników w błoto ). Mówiąc krótko chciałbym, by UE była połączeniem EOG i Strefy Schengen, tylko trochę bardziej, bez “tymczasowych kontroli”, czy “okresów przejściowych”, za to z niewielkim wspólnym budżetem.
Na koniec przyczepię się tego, że chcesz, by w całej Europie jeździło się po tej samej stronie drogi. Nie mam pojęcia dlaczego? Jeśli Polak, Niemiec, czy Francuz jedzie do Anglii, to powinien się dostosować do Anglików, a nie Anglicy do niego. No i pojęcia nie mam czemu wyskoczyłeś z budową basenu. Basen może wybudować prywatna firma i tam, gdzie będzie z tego zysk, tam wybuduje. A gmina niech lepiej wyda pieniądze na budowę porządnej drogi, którą będzie dało się jeździć.
Pan Saint-Etienne ma trochę
Pan Saint-Etienne ma trochę racji, ale tylko trochę. Po kolei:
1. Nieprawda, że Francja, czy Niemcy rozwijały się powoli z winy euro. Ich wzrost gospodarczy był mniejszy, niż choćby w USA, czy UK, już przed przyjęciem euro. Przyczyną takiego stanu rzeczy były głównie wysokie podatki, rozdęte wydatki socjalne i w ogóle cała konstrukcja socjalu, inna i moim zdaniem gorsza niż w krajach anglosaskich. W Niemczech dodatkowym hamulcem rozwoju były też ( i są nadal ) koszty włączenia NRD do RFN. Euro nie miało tu większego znaczenia, bo generalnie nazwa waluty i kolor farby na banknocie nie mają większego wpływu na gospodarkę, jak zauważył Gwiazdowski.
2. Euro zaszkodziło moim zdaniem Irlandii i Hiszpanii, ale nie tyle samo euro, co stopy procentowe ustalane przez EBC. Saint-Etienne mówił coś o braku “rządu gospodarczego”, który miałby kontrolę nad wspólną walutą, ale to nieprawda. Taki “rząd” już istnieje, jest nim właśnie Europejski Bank Centralny. Bank prowadzi politykę monetarną strefy i w przypadku Irlandii, czy Hiszpanii ta polityka była zbyt “luźna”. Co to znaczy? Znaczy to tyle, że oba te kraje miały na początku wieku problem ze wzrostem cen i z nadpodażą kredytu. Potrzebowały więc większych stóp procentowych, by oba te zjawiska ograniczyć. Tymczasem EBC stopniowo stopy obniżał, bo średnia inflacja w strefie euro nie była groźna. A EBC, jako bank centralny całej strefy, musi się kierować właśnie ogólną sytuacją w strefie, a nie w poszczególnych krajach. Tak więc stopy dla Irlandii i Hiszpanii okazały się zbyt niskie, co przyczyniło się do sztucznego przedłużenia boomu na rynku nieruchomości i do napompowania tam wielkich baniek kredytowych. Oczywiście nie znaczy to, że jeśli o polityce monetarnej tych krajów decydowałyby wyłącznie ich własne banki centralne, to byłaby to polityka dobra. Przykład Fed pokazuje, że bank “narodowy” też może popełniać błędy i to duże. Ale w przypadku banku “narodowego” od razu widać ten błąd, podczas gdy EBC trudno coś zarzucić – oni nie zrobili niczego złego, kierowali się statystyczną sytuacją w całej strefie. Problem w tym, że strefę tworzą różne kraje, które mają różne problemy. I zawsze będzie tak, że dla niektórych krajów polityka EBC okaże się dobra, a dla innych nie. Dlatego należy podchodzić do kwestii euro ostrożnie.
3. Saint-Etienne powiedział, że gdyby nie rewolucja przemysłowa, to Europa nic by dziś nie znaczyła i tutaj się z nim zgadzam. Ale do rewolucji przemysłowej nigdy by nie doszło, gdyby ówczesne rządy zabierały “kapitalistom” i innym obywatelom połowę ich dochodów, jak obecnie. Dlatego dziwi mnie, że pan Saint-Etienne narzeka na to, że jakiś kraj chce obniżać koszty pracy i że stosuje “konkurencję fiskalną”. Wychodzi on chyba z założenia, że jeśli tańsze kraje Europy staną się tak drogie jak Francja, czy najlepiej Belgia, to wtedy przedsiębiorcy nie będą przenosić miejsc pracy tam, gdzie jest taniej. Prawda jest jednak taka, że będą przenosić je nadal, tyle, że poza UE. Albo po prostu będą częściej zwalniać gorzej wykwalifikowanych pracowników. Bezrobocie wzrośnie i tyle.
Tyle, jeśli chodzi o wywiad. Teraz kolej na Twój tekst. Piszesz, że póki Unia jest, to powinniśmy ją doić. Można i tak, w końcu każdy stara się jak najwięcej skorzystać na wspólnej Europie i nie ma w tym nic złego. Ja wolałbym jednak, by UE przetrwała i by zmieniła się z organizacji politycznej w strefę wolnego handlu. Ale prawdziwego wolnego handlu, bez żadnych barier. W taką strefę, w której można swobodnie przekroczyć granicę bez kontroli paszportowej, w której można zamieszkać, kupić dom, podjąć pracę, czy założyć firmę bez żadnych “okresów przejściowych”, w której nie ma żadnych ceł wewnętrznych i w której rządy nie dotują “rodzimego przemysłu”. Dopłaty do rolnictwa, finansowanie budowy dróg? Czemu nie. Ale to, jak zauważyłeś, można zrobić bez zbędnej biurokracji i bez tworzenia specjalnych struktur politycznych. Wystarczy, że każde państwo wpłaci, powiedzmy, 0,5% swojego budżetu do wspólnej kasy, a przedstawiciele poszczególnych rządów zdecydują na “szczycie” ile kto dostanie i na co ( to “na co” jest najważniejsze, jeśli chcemy wydawać celowo, oszczędnie i nie wyrzucać pieniędzy podatników w błoto ). Mówiąc krótko chciałbym, by UE była połączeniem EOG i Strefy Schengen, tylko trochę bardziej, bez “tymczasowych kontroli”, czy “okresów przejściowych”, za to z niewielkim wspólnym budżetem.
Na koniec przyczepię się tego, że chcesz, by w całej Europie jeździło się po tej samej stronie drogi. Nie mam pojęcia dlaczego? Jeśli Polak, Niemiec, czy Francuz jedzie do Anglii, to powinien się dostosować do Anglików, a nie Anglicy do niego. No i pojęcia nie mam czemu wyskoczyłeś z budową basenu. Basen może wybudować prywatna firma i tam, gdzie będzie z tego zysk, tam wybuduje. A gmina niech lepiej wyda pieniądze na budowę porządnej drogi, którą będzie dało się jeździć.
Pan Saint-Etienne ma trochę
Pan Saint-Etienne ma trochę racji, ale tylko trochę. Po kolei:
1. Nieprawda, że Francja, czy Niemcy rozwijały się powoli z winy euro. Ich wzrost gospodarczy był mniejszy, niż choćby w USA, czy UK, już przed przyjęciem euro. Przyczyną takiego stanu rzeczy były głównie wysokie podatki, rozdęte wydatki socjalne i w ogóle cała konstrukcja socjalu, inna i moim zdaniem gorsza niż w krajach anglosaskich. W Niemczech dodatkowym hamulcem rozwoju były też ( i są nadal ) koszty włączenia NRD do RFN. Euro nie miało tu większego znaczenia, bo generalnie nazwa waluty i kolor farby na banknocie nie mają większego wpływu na gospodarkę, jak zauważył Gwiazdowski.
2. Euro zaszkodziło moim zdaniem Irlandii i Hiszpanii, ale nie tyle samo euro, co stopy procentowe ustalane przez EBC. Saint-Etienne mówił coś o braku “rządu gospodarczego”, który miałby kontrolę nad wspólną walutą, ale to nieprawda. Taki “rząd” już istnieje, jest nim właśnie Europejski Bank Centralny. Bank prowadzi politykę monetarną strefy i w przypadku Irlandii, czy Hiszpanii ta polityka była zbyt “luźna”. Co to znaczy? Znaczy to tyle, że oba te kraje miały na początku wieku problem ze wzrostem cen i z nadpodażą kredytu. Potrzebowały więc większych stóp procentowych, by oba te zjawiska ograniczyć. Tymczasem EBC stopniowo stopy obniżał, bo średnia inflacja w strefie euro nie była groźna. A EBC, jako bank centralny całej strefy, musi się kierować właśnie ogólną sytuacją w strefie, a nie w poszczególnych krajach. Tak więc stopy dla Irlandii i Hiszpanii okazały się zbyt niskie, co przyczyniło się do sztucznego przedłużenia boomu na rynku nieruchomości i do napompowania tam wielkich baniek kredytowych. Oczywiście nie znaczy to, że jeśli o polityce monetarnej tych krajów decydowałyby wyłącznie ich własne banki centralne, to byłaby to polityka dobra. Przykład Fed pokazuje, że bank “narodowy” też może popełniać błędy i to duże. Ale w przypadku banku “narodowego” od razu widać ten błąd, podczas gdy EBC trudno coś zarzucić – oni nie zrobili niczego złego, kierowali się statystyczną sytuacją w całej strefie. Problem w tym, że strefę tworzą różne kraje, które mają różne problemy. I zawsze będzie tak, że dla niektórych krajów polityka EBC okaże się dobra, a dla innych nie. Dlatego należy podchodzić do kwestii euro ostrożnie.
3. Saint-Etienne powiedział, że gdyby nie rewolucja przemysłowa, to Europa nic by dziś nie znaczyła i tutaj się z nim zgadzam. Ale do rewolucji przemysłowej nigdy by nie doszło, gdyby ówczesne rządy zabierały “kapitalistom” i innym obywatelom połowę ich dochodów, jak obecnie. Dlatego dziwi mnie, że pan Saint-Etienne narzeka na to, że jakiś kraj chce obniżać koszty pracy i że stosuje “konkurencję fiskalną”. Wychodzi on chyba z założenia, że jeśli tańsze kraje Europy staną się tak drogie jak Francja, czy najlepiej Belgia, to wtedy przedsiębiorcy nie będą przenosić miejsc pracy tam, gdzie jest taniej. Prawda jest jednak taka, że będą przenosić je nadal, tyle, że poza UE. Albo po prostu będą częściej zwalniać gorzej wykwalifikowanych pracowników. Bezrobocie wzrośnie i tyle.
Tyle, jeśli chodzi o wywiad. Teraz kolej na Twój tekst. Piszesz, że póki Unia jest, to powinniśmy ją doić. Można i tak, w końcu każdy stara się jak najwięcej skorzystać na wspólnej Europie i nie ma w tym nic złego. Ja wolałbym jednak, by UE przetrwała i by zmieniła się z organizacji politycznej w strefę wolnego handlu. Ale prawdziwego wolnego handlu, bez żadnych barier. W taką strefę, w której można swobodnie przekroczyć granicę bez kontroli paszportowej, w której można zamieszkać, kupić dom, podjąć pracę, czy założyć firmę bez żadnych “okresów przejściowych”, w której nie ma żadnych ceł wewnętrznych i w której rządy nie dotują “rodzimego przemysłu”. Dopłaty do rolnictwa, finansowanie budowy dróg? Czemu nie. Ale to, jak zauważyłeś, można zrobić bez zbędnej biurokracji i bez tworzenia specjalnych struktur politycznych. Wystarczy, że każde państwo wpłaci, powiedzmy, 0,5% swojego budżetu do wspólnej kasy, a przedstawiciele poszczególnych rządów zdecydują na “szczycie” ile kto dostanie i na co ( to “na co” jest najważniejsze, jeśli chcemy wydawać celowo, oszczędnie i nie wyrzucać pieniędzy podatników w błoto ). Mówiąc krótko chciałbym, by UE była połączeniem EOG i Strefy Schengen, tylko trochę bardziej, bez “tymczasowych kontroli”, czy “okresów przejściowych”, za to z niewielkim wspólnym budżetem.
Na koniec przyczepię się tego, że chcesz, by w całej Europie jeździło się po tej samej stronie drogi. Nie mam pojęcia dlaczego? Jeśli Polak, Niemiec, czy Francuz jedzie do Anglii, to powinien się dostosować do Anglików, a nie Anglicy do niego. No i pojęcia nie mam czemu wyskoczyłeś z budową basenu. Basen może wybudować prywatna firma i tam, gdzie będzie z tego zysk, tam wybuduje. A gmina niech lepiej wyda pieniądze na budowę porządnej drogi, którą będzie dało się jeździć.
nowa Unia
Rozwój krajów brał się nie z ujednolicania, a z wolnej konkurencji. Konkurencji walut, stylów życia, różnic podatkowych, systemów socjalnych i reszty. Oczywiście ta wolna konkurencja wymaga przeźroczystych granic, bo tylko wtedy lepszy system w sąsiednim kraju może wyprzeć gorszy system miejscowy.
Moim zdaniem bardzo niewiele dziedzin życia wymaga jakiejkolwiek urawniłowki na szczeblu międzynarodowym.
Jedyne czego można by zakazać to “ratowania gospodarki” za pieniądze podatników oraz stosowania jakichkolwiek dopłat do eksportu. Do tego dorzucić prawo przemieszczania się i to wszystko, Unia zrobiłaby się sama.
nowa Unia
Rozwój krajów brał się nie z ujednolicania, a z wolnej konkurencji. Konkurencji walut, stylów życia, różnic podatkowych, systemów socjalnych i reszty. Oczywiście ta wolna konkurencja wymaga przeźroczystych granic, bo tylko wtedy lepszy system w sąsiednim kraju może wyprzeć gorszy system miejscowy.
Moim zdaniem bardzo niewiele dziedzin życia wymaga jakiejkolwiek urawniłowki na szczeblu międzynarodowym.
Jedyne czego można by zakazać to “ratowania gospodarki” za pieniądze podatników oraz stosowania jakichkolwiek dopłat do eksportu. Do tego dorzucić prawo przemieszczania się i to wszystko, Unia zrobiłaby się sama.
nowa Unia
Rozwój krajów brał się nie z ujednolicania, a z wolnej konkurencji. Konkurencji walut, stylów życia, różnic podatkowych, systemów socjalnych i reszty. Oczywiście ta wolna konkurencja wymaga przeźroczystych granic, bo tylko wtedy lepszy system w sąsiednim kraju może wyprzeć gorszy system miejscowy.
Moim zdaniem bardzo niewiele dziedzin życia wymaga jakiejkolwiek urawniłowki na szczeblu międzynarodowym.
Jedyne czego można by zakazać to “ratowania gospodarki” za pieniądze podatników oraz stosowania jakichkolwiek dopłat do eksportu. Do tego dorzucić prawo przemieszczania się i to wszystko, Unia zrobiłaby się sama.
nowa Unia
Rozwój krajów brał się nie z ujednolicania, a z wolnej konkurencji. Konkurencji walut, stylów życia, różnic podatkowych, systemów socjalnych i reszty. Oczywiście ta wolna konkurencja wymaga przeźroczystych granic, bo tylko wtedy lepszy system w sąsiednim kraju może wyprzeć gorszy system miejscowy.
Moim zdaniem bardzo niewiele dziedzin życia wymaga jakiejkolwiek urawniłowki na szczeblu międzynarodowym.
Jedyne czego można by zakazać to “ratowania gospodarki” za pieniądze podatników oraz stosowania jakichkolwiek dopłat do eksportu. Do tego dorzucić prawo przemieszczania się i to wszystko, Unia zrobiłaby się sama.
Nie znam faceta, ale na wiki piszą, że politytyk
PS
Co do euro to będę powtarzał jak mantrę: kurs równowagi, kurs równowagi, ….
Tak, jeśli dobrze
Tak, jeśli dobrze zrozumiałem, to jest związany z partią pana Bayrou.
Nie znam faceta, ale na wiki piszą, że politytyk
PS
Co do euro to będę powtarzał jak mantrę: kurs równowagi, kurs równowagi, ….
Tak, jeśli dobrze
Tak, jeśli dobrze zrozumiałem, to jest związany z partią pana Bayrou.
Nie znam faceta, ale na wiki piszą, że politytyk
PS
Co do euro to będę powtarzał jak mantrę: kurs równowagi, kurs równowagi, ….
Tak, jeśli dobrze
Tak, jeśli dobrze zrozumiałem, to jest związany z partią pana Bayrou.
Nie znam faceta, ale na wiki piszą, że politytyk
PS
Co do euro to będę powtarzał jak mantrę: kurs równowagi, kurs równowagi, ….
Tak, jeśli dobrze
Tak, jeśli dobrze zrozumiałem, to jest związany z partią pana Bayrou.
A dój sobie Kuraku ile wlezie!
Tylko wykorzystaj te pieniądze w jakiś rozsądny sposób. Mógłbyś na przykład postawić sobie oczyszczalnię ścieków tuż za stodołą. Bo to szambo co tam jest to już nie na dzisiejsze czasy. Sprytnie sobie wymyśliłeś z tą butelką wmurowaną w cementowe dno. Po stłuczeniu długim drągiem nie trzeba tego szamba aż tak często wywozić. Źe zasrywasz mi Bałtyk? Zasrywać – póki jeszcze jest!
Ja jednak obawiam się, że ty za te pieniądze kupisz sobie beemkę w dobrym stanie. Nie włączysz światel mijania, bo przecież wiesz lepiej. Będziesz wyprzedzał na trzeciego i rozpieprzysz się o drzewo. Przy okazji rozbije się ten idiota na szwedzkich numerach co jechal z przeciwka. Miał włączone światła mijania i co mu to pomogło?
Ten sam co ze swoich pieniędzy dołoźył do twojej beemki bo myślał, że z tej Unii to może być kiedyś jakiś pożytek….
A dój sobie Kuraku ile wlezie!
Tylko wykorzystaj te pieniądze w jakiś rozsądny sposób. Mógłbyś na przykład postawić sobie oczyszczalnię ścieków tuż za stodołą. Bo to szambo co tam jest to już nie na dzisiejsze czasy. Sprytnie sobie wymyśliłeś z tą butelką wmurowaną w cementowe dno. Po stłuczeniu długim drągiem nie trzeba tego szamba aż tak często wywozić. Źe zasrywasz mi Bałtyk? Zasrywać – póki jeszcze jest!
Ja jednak obawiam się, że ty za te pieniądze kupisz sobie beemkę w dobrym stanie. Nie włączysz światel mijania, bo przecież wiesz lepiej. Będziesz wyprzedzał na trzeciego i rozpieprzysz się o drzewo. Przy okazji rozbije się ten idiota na szwedzkich numerach co jechal z przeciwka. Miał włączone światła mijania i co mu to pomogło?
Ten sam co ze swoich pieniędzy dołoźył do twojej beemki bo myślał, że z tej Unii to może być kiedyś jakiś pożytek….
A dój sobie Kuraku ile wlezie!
Tylko wykorzystaj te pieniądze w jakiś rozsądny sposób. Mógłbyś na przykład postawić sobie oczyszczalnię ścieków tuż za stodołą. Bo to szambo co tam jest to już nie na dzisiejsze czasy. Sprytnie sobie wymyśliłeś z tą butelką wmurowaną w cementowe dno. Po stłuczeniu długim drągiem nie trzeba tego szamba aż tak często wywozić. Źe zasrywasz mi Bałtyk? Zasrywać – póki jeszcze jest!
Ja jednak obawiam się, że ty za te pieniądze kupisz sobie beemkę w dobrym stanie. Nie włączysz światel mijania, bo przecież wiesz lepiej. Będziesz wyprzedzał na trzeciego i rozpieprzysz się o drzewo. Przy okazji rozbije się ten idiota na szwedzkich numerach co jechal z przeciwka. Miał włączone światła mijania i co mu to pomogło?
Ten sam co ze swoich pieniędzy dołoźył do twojej beemki bo myślał, że z tej Unii to może być kiedyś jakiś pożytek….
A dój sobie Kuraku ile wlezie!
Tylko wykorzystaj te pieniądze w jakiś rozsądny sposób. Mógłbyś na przykład postawić sobie oczyszczalnię ścieków tuż za stodołą. Bo to szambo co tam jest to już nie na dzisiejsze czasy. Sprytnie sobie wymyśliłeś z tą butelką wmurowaną w cementowe dno. Po stłuczeniu długim drągiem nie trzeba tego szamba aż tak często wywozić. Źe zasrywasz mi Bałtyk? Zasrywać – póki jeszcze jest!
Ja jednak obawiam się, że ty za te pieniądze kupisz sobie beemkę w dobrym stanie. Nie włączysz światel mijania, bo przecież wiesz lepiej. Będziesz wyprzedzał na trzeciego i rozpieprzysz się o drzewo. Przy okazji rozbije się ten idiota na szwedzkich numerach co jechal z przeciwka. Miał włączone światła mijania i co mu to pomogło?
Ten sam co ze swoich pieniędzy dołoźył do twojej beemki bo myślał, że z tej Unii to może być kiedyś jakiś pożytek….