Reklama

dla Jasmine, która zadaje właściwe pytania

Pan Ignacy Lajkonik stał na progu i wstrząsał nim dreszcz. Na szczęście był to próg w drzwiach z jego własnej klatki schodowej na podwórko, a dreszcz – obrzydzenia, a nie przeziębienia, ale sytuacja sama w sobie i tak była nieprzyjemna. Listopad tego roku nie rozpieszczał: padał deszczyk, który nie mógł się zdecydować, czy być zwykłą jesienną mżawką, czy jednak zamarznąć w błotnistą szadź. W efekcie na ziemi zalegała wstrętna, brudna kaszka, zniechęcająca do spacerów i wychodzenia z domu w ogóle.

Reklama

Trzeba trafu, że akurat tego dnia wreszcie przyszła przesyłka z książkami dla pana Ignacego. Zamówił te książki już jakiś czas temu, w liczbie pięciu, ale księgarnia dopiero kilka dni wcześniej skompletowała całość zamówienia i wysłała paczkę. Kurier robił wrażenie wściekłego, zadzwonił domofonem, warknął obcesowo nazwę firmy, po czym dodał niegrzecznie w trzeciej osobie: „Niech zejdzie na dół! Szybko!” Pan Lajkonik zdążył narzucić na siebie ciepłą polarową bluzę i zbiegł na dół. Rzut oka na mokrego od deszczu i spoconego ze złości dostawcę odebrał mu ochotę do dyskusji na temat usług, które w myśl reklamy polegają na przesyłce „od drzwi do drzwi”. Pospiesznie podpisał kwitek, odebrał paczkę i – odprowadziwszy wzrokiem kuriera biegnącego do samochodu – już miał wracać do siebie, kiedy poczuł coś pod nogami.

Kot. Rudy, pręgowany kocur patrzył nieżyczliwie na świat za drzwiami, krok po kroczku przesuwając się w kierunku wyjścia. Uniósł głowę i spojrzał lodowato na pana Ignacego, który, wiedziony życzliwością, przytrzymywał mu drzwi. Kot stanął na progu, zerknął na błotnistą kaszkę na trawniku, zmierzył wzrokiem lodowatą mżawkę i wzdrygnął się, jak tylko koty potrafią. Jeszcze raz zerknął na pana Lajkonika, cofnął się nieco, eleganckim, wężowym ruchem przesunął ogon z prawego boku na lewy i znów ruszył naprzód. Przestąpił próg jedną łapą, uniósł ją i z wystudiowaną odrazą strząsnął z niej brudne krople. – Trzymaj, trzymaj – odezwał się zrzędliwie do pana Ignacego. – Po to jesteś, dwunogu! – dodał ironicznie. Pan Lajkonik z wrażenia aż puścił ciężkie, wejściowe drzwi, a kot prychnął pogardliwie, zawinął ogonem raz jeszcze i truchcikiem odbiegł w głąb klatki, a potem dał susa na pierwsze półpiętro – i tyle go widziano.

Kocie przymiarki do wyjścia trwały dobre kilka minut, toteż kiedy pan Ignacy w końcu wziął głęboki oddech i uznał, że chyba mu się przesłyszało, drzwi na parterze otworzyły się i wyjrzała z nich sąsiadka, pani Kaparowa. Pan Lajkonik niewiele o niej wiedział, może poza tym, że jej mąż pracował kędyś w Anglii, a ona usiłowała samodzielnie wychowywać trójkę dzieci w różnym wieku. Kłaniali się sobie grzecznie, w sprzyjających okolicznościach pamiętały o tym również dzieci pani sąsiadki, ale nie utrzymywali bliższych kontaktów. Tym razem jednak sąsiadka wyglądała na uradowaną widokiem pana Ignacego.

– Och, sąsiedzie, z nieba mi pan spadł! – wykrzyknęła. – Proszę, niechże mi pan pomoże! Pan Lajkonik wewnętrznie westchnął i pomachał na do widzenia swojej asertywności, na zewnątrz zaś uśmiechnął się mile i powiedział: – A o co chodzi, kochana pani? Pani Kaparowa zaprosiła go do przedpokoju i wyłuszczyła swoją prośbę. Otóż jej najstarszy syn, Mieszko, uczęszczał już do szkoły podstawowej, do czwartej klasy. Najwyraźniej miał coś na sumieniu, ponieważ do jego mamy dotarł list ze szkoły, nakazujący jej stawienie się w trybie pilnym właśnie dzisiaj, o godzinie takiej to a takiej. Panu Ignacemu przemknęła przez głowę sugestia, żeby pani Kaparowa poszła do szkoły ze wszystkimi dziećmi naraz, co z pewnością przyspieszyłoby sprawę i zapewne skróciło całą wizytę, ale było to niemożliwe. Tryb i godzina wykluczały stawienie się pani sąsiadki z całą progeniturą, tym bardziej, że środkowy potomek po powrocie z przedszkola wydawał się jakby podziębiony.

Pan Lajkonik zgodził się więc, nolens volens, popilnować dzieci, tym bardziej, że za tę przysługę sąsiadka sama zaproponowała blachę znakomitej szarlotki z szarej renety, na którą nasz bohater był szczególnie łasy (na szarlotkę, a nawet renetę, chociaż naturalnie nie na blachę). O wyznaczonej godzinie zapukał do drzwi mieszkania na parterze, a pani Kaparowa już w płaszczu i kozaczkach udzieliła mu ostatnich wskazówek („Niech nie jedzą za dużo czekolady… Mieszko ma za pół godziny wziąć się za lekcje… Pan spojrzy, proszę, żeby nie oglądały tego japońskiego serialu, co to się tylko tłuką i wrzeszczą…”), po czym, zaaferowana szkolną wizytą, opuściła mieszkanie. Pan Ignacy wszedł do mieszkania i ogarnął wzrokiem sytuację.

W pokoju dziecięcym przed komputerem siedział Mieszko, mrucząc pod nosem i koncentrując się całkowicie na tym, co działo się na ekranie. W dużym pokoju, nazwanym przez gospodynię salonem, na kanapie pod kocem kulił się podziębiony ponoć Bolko, obserwując kątem oka perypetie bohaterów kreskówki i pokasłując od czasu do czasu. Pomiędzy tymi dwoma kursował najmłodszy, Leszko, wydając co jakiś czas wojenne okrzyki i strzelając z plastikowego pistoletu made in China. Na szczęście skończyła mu się ostra amunicja i pistolet tylko głośno cykał, zamiast naprawdę strzelać kapiszonami.

Następne kilkadziesiąt minut zapisało się w pamięci pana Lajkonika jako doprawdy traumatyczne przeżycie. Próby opanowania temperamentnego Leszka, który całkiem naturalnie traktował nowego „wujka” jako jeńca wojennego, zainteresowania apatycznego Bolka czymkolwiek poza telewizją, czy też nakłonienia Mieszka, żeby zostawił w spokoju komputer i zajął się odrabianiem pracy domowej, spełzły na niczym. Dzieciaki robiły to, na co miały ochotę, a panu Ignacemu brakło argumentów. Już powoli zaczynała go brać, pardon pour le mot, cholera, już na ramieniu pojawiło się coś jakby mały diabełek, który natrętnie szeptał, żeby podnieść głos, a nawet odpiąć pasek i…

Pan Lajkonik nie dał się diabełkowi. Wziął głęboki oddech, wypuścił powietrze, bardzo starając się uspokoić – tak jak nauczyła go pani Chandra – zagaił głośno: – A to znacie? W jednym lesie były sobie trzy misie. Najmniejszego z nich w życiu nie widzieliście. … – tu znacząco zawiesił głos. Leszko złapał przynętę, podbiegł do pana Ignacego i zażądał natychmiastowego wyjaśnienia, jaki to był las, jakie misie i dlaczego takiego jeszcze w życiu nie widział. Po czym odwrócił się, pobiegł do pokoju dzieci i błyskawicznie wrócił ze sporym misiem, przepasanym plastikową taśmą amunicyjną, pytając natarczywie – To taki był miś? Taki? Inny? A jaki?!?

O to panu Lajkonikowi chodziło. Potrząsnął głową, rozsiadł się wygodnie i kontynuował: – Niee, ten miś nazywał się Widzimiś. wyglądał jak zwykły, brązowy niedźwiadek, ale żadne zwierzęta w lesie nie chciały się z nim bawić i unikały go, jak mogły… – Dlaczego nie chciały? – zatroskał się Leszko – Niedobre były! – Wcale nie! – zaoponował pan Ignacy – A przynajmniej nie wszystkie, ale to zupełnie inna bajka. A Widzimisia unikały, bo zupełnie się nie przejmował, czy komuś nie przeszkadza. Biegał naokoło drzewa, w którym mieszkała Sowa i strasznie głośno krzyczał, nie dając jej spać w dzień. Tak mu się podobał ogon Wiewiórki, wielki i puchaty, że ciągnął za niego, co wcale nie było dla niej przyjemne. No i skakał po Mamie Niedźwiedzicy, żeby się z nim bawiła, a ona miała przecież tyle do roboty: pilnować misiów, nazbierać im jagód na śniadanie, czy przynieść miód na kolację. Ale Widzimiś chciał, żeby się zajmować tylko nim.

– E tam, trzeba mu było kupić nową zabawkę, toby się odczepił – zauważył praktycznie Bolko, który, o dziwo, oderwał się od telewizora, najwyraźniej zaskoczony, że komuś udało się unieruchomić młodszego brata w pozycji siedzącej. – Może i tak – uśmiechnął się pan Ignacy – Ale gorsza sprawa była z drugim misiem, na którego wołali Nudzimiś. Cały dzień tylko by siedział pod krzaczkiem, ziewał z nudów i narzekał, że świat jest mało interesujący. Dzięcioł próbował nauczyć go gry na perkusji, ale zrezygnował. Mrówki zapraszały Nudzimisia na zawody w podnoszeniu ciężarów, to prychnął tak, że zdmuchnął je wszystkie. Siedział tak i wzdychał, a przecież naokoło niego był cały las! Drzewa rosły w górę, a każde było inne, pod nimi rosły paprocie, z których każda wyglądała tak samo, a jeszcze niżej – grzyby, brązowe, żółte i czerwone w białe kropki, ale Nudzimiś miał to w nosie, i wcale nie chciał wiedzieć, dlaczego tak jest.

Do pokoju wsunęła się głowa Mieszka, którego chyba zaciekawiło, dlaczego Leszko przestał wbiegać do pokoju i z niego wybiegać, młodsi bracia i telewizor nagle zacichli i o czym to wujek rozprawia z takim przejęciem. – O, świetnie że jesteś – powitał go pan Lajkonik – może ty byś wymyślił, jak zaciekawić Nudzimisia? – Wujek, takie bajeczki to dla dzieciaków! – skrzywił się niezwykle dorośle Mieszko i już chciał taktycznie wycofać się z powrotem przed monitor, kiedy pan Ignacy pokiwał na niego. – A był jeszcze jeden miś, który nazywał się Niechcemiś. Ten był już całkiem duży i silny, więc mógł pomóc Mamie Niedźwiedzicy z jagodami i miodkiem, ale wolał tylko rzucać szyszkami w huby. Aż pewnego dnia trafił w gniazdo os i bardzo nieprzyjemnie się zdziwił… ale to zupełnie inna historia.

Tutaj pan Ignacy zamilkł na dłuższą chwilę. Dzieciaki czekały na jakiś dalszy ciąg, aż w końcu najmłodszy z nich nie wytrzymał. – No ale pokłuły go te osy? Wujek, mów! – niecierpliwie zażądał Leszko – Co było dalej?!? Pan Lajkonik popatrzył na nich – czekali łapczywie, co teraz powie. – Daalej… Popatrzcie za okno, chłopaki – powiedział, a oni rzucili się odsłaniać zasłonkę i firanki. – Ale tam nic nie ma! – oskarżycielsko zawołał Mieszko. – O, nie – nie zgodził się pan Ignacy. – Tam jest deszcz, zimno i jesień. A co się dzieje z misiami, kiedy przychodzi jesień? Zapadają w zimowy sen, i tak właśnie się stało z misiami z mojego opowiadania. Poszły spać na długo i przez cały ten czas nikt w lesie nie słyszał o Widzimisiu, Nudzimisiu i Niechcemisiu! – zakończył głośno nasz bohater, a całkiem po cichu pomyślał: „Ciekawe, czy zrozumieli, czy będzie trzeba zakończyć jakimś morałem?”

– Poszli spać? Ee, i nic więcej? – Leszko wydawał się lekko zawiedziony. – A my, co teraz zrobimy? Pan Lajkonik uniósł dłonie – No jak to? Mieszko zrobi to, co ma zadane do domu, a my… my pójdziemy popuszczać sobie bańki mydlane. Kto potrafi nadmuchać największą bańkę?! – Ja! Jaa! – krzyknęli dwaj młodsi i rzucili się na wyprzódki do łazienki, podczas gdy najstarszy zaczął protestować, żeby zaczekać z bańkami, aż odrobi pracę domową. W zamku zazgrzytał klucz.

______________

Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu madagaskar08.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

22 KOMENTARZE

  1. To tak na szybciutko

     Nasuwa się parę ciekawskich pytań, a mianowicie:

    – Dlaczego Pan Ignacy w jeden dzień kupił ksiażki na całe życie i skąd ma tyle pieniędzy i posiada tyle czasu?

    – Dlaczego Pan Ignacy jest skrytym przedstawicielem opcji stiff upper lip i jaki kraj za tym stoi nieustanie czerpiąc z cudzych korzyści?

    – Dlaczego natrętnie używa się w texcie obcych zwrotów, jakby nie było naszych, lepszych, bo polskich (Połlisz nejmz onli in Połlisz!!!)?

    – Dlaczego rudy kot staje się pręgowanym kocurem i jakie psie lobby wspierało tę zamianę?

     

    – Dlaczego w texcie nie ma krztyny krytyki zmuszania do wyjazdu za granicę za tostem słabszej części Narodu Polskiego, a nawet jest w nim explicite wyrażone ciche na to przyzwolenie?

     

    – Dlaczego insynuuje się, podkreśleniem innej opcji, że trójka dzieci z jednego rodzica w tym samym wieku jest czymś gorszym od trójki dzieci w wieku różnym?

    – Dlaczego w texcie aż roi się od dzieci? Czy Pana Ignaca jakoś szczególnie do nich ciągnie? Co się stało z dziećmi, gdy Pan Ignacy na chwilę zamilkł? Czy ktoś dopilnował, by po jakimś czasie głowa Mieszka wysunęła się z pokoju na bezpieczną od Lajkonika odległość, czy też utkwiła ona w tym pokoju już na zawsze?

     

    – Dlaczego w wielu różnych miejscach, poczynając na miejscu od samego początku, specyficznie i złośliwie uwypuklono wizję brzydkiej pogody w kraju w miesiącu listopadzie? Czy text był sponsorowany przez obce biuro egips(k)ich podróży i nie było innych miesięcy pod ręką, jak na przykład złota polska jesień, czy też nie? Czy w Anglii zawsze świeci słońce?

     

     – Dlaczego w sposób paradny wprowadza się historyczny zamęt, jakoby w jednym domku mogli razem mieszkać zgodnie Mieszko i Bolko? Kto podsunął pomysł i z której strony, by sugerować ich pokrewieństwo?

     

    Dlaczego w sposób zupełnie niebywały rani się uczucia wszystkich osób, których nie stać na żadną przeprowadzkę, a które przeprowadziły się ze swojego dużego pokoju wprost do salonu w drodze przemalowania tego dużego pokoju na jego elegantszy odcień?

     

    Czy uporczywe stosowanie zwrotów w stylu ''szyszkami w huby'' bądź ''dzięcioł próbował'' nie jest przypadkiem próbą zastawienia kolejnej ortograficznej pułapki na tych patriotów, którzy nie mają czasu na szukanie dzięcioła pośród szyszek hub, bo nie mają na to tyle czasu?

    I wreście:

    – Kogo dzisiaj stać na jagody na śniadanie, a zaraz potem na miód na kolację? Czy przypadkiem – ale jakim to przypadkiem, w takie przypadki to i ja nieprzypadkowo nie uwierzę – nie tego, kto dostał pod suto zastawionym stołem sowite ''honorarium''od lobby muzyczno-narkomańskiego za wspomnienie w texcie na jednym oddechu o perkusji oraz o mieniących się rzekomo kuszącymi kolorami grzybach?

     

    Pytania te od dzisiaj pozostają bez odpowiedzi.

     

     

    • Ja Panu dam “bez odpowiedzi”.
      Toć to oczywista oczywistość, że odpowiedź na tyle pytań wymaga dłuższej chwili. Odpowiadam w kolejności zadawania (się):
      – pan Lajkonik w kwestii książek wyrabia średnią za resztę bloku. Jak zarabia? Jak zarabia, to ma i na książki.
      – stiff upper lip to pozostałość po oglądaniu przez pana Lajkonika swego czasu z wielkim zajęciem serialu "Simpsonowie", którego bohaterowie wszyscy mają taką właśnie górną wargę. Że jak? Że Pan tak metaforycznie i wcale nie o to chodzi? No to czemu Pan prowokuje, jątrzy i rzuca kostką brukową?
      – zwrotów obcych używam par excellence ze snobizmu i vice versa. Na szczęście, mimo wysiłków wiadomych sił, mamy nadal wolność słowa.
      – rudy kot, proszę Pana, może zarazem być i pręgowany. Proszę nie sugerować nawet, że nie zetknął się pan ze światowym arcydziełem animacji filmowej pt. "Shrek", tam występuje właśnie taki kot i nie jest to wbrew pozorom Tomasz Kot, którego niedługo zapewne będziemy mieli okazję oglądać nawet we własnej lodówce.
      – co do krytyki wyjazdów zarobkowych, to ma Pan rację, nie jest ona wyrażona explicite, jednak jak Pan się przyjrzy implicite, zapewne zauważy Pan, że sugeruję, iż problemy wychowawcze pani Kaparowej mają związek z nieobecnością męża.
      – trójka dzieci w tym samym wieku różni się od trójki dzieci w wieku różnym a) intensywnością cech, właściwych danej grupie wiekowej, b) generowaniem dodatkowych kosztów (ubrania i podręczniki przy dzieciach w różnym wieku mają szansę przechodzić ze starszego dziecka na młodsze, przy jednakowym wieku jest to niemożliwe). Wiem, co mówię, albowiem znam osobiście ojca trojaczków i kwestia, czy jest to szczęśliwy ojciec, pozostaje szeroko otwarta.
      – dzieci są dominantą tego tekstu, to się od nich roi. Jeżeli zaś pozostawał Pan kiedykolwiek w towarzystwie trójki dzieci w wieku wczesnoszkolnym/ przedszkolnym, to zapewne zauważył Pan, że rojenie się jest u takich dzieci stanem chronicznym, ustępującym po dłuższym czasie. Pana Ignacego ciągnie raczej szarlotka z renety (jak wyżej), natomiast popycha okresowy brak asertywności, związany z nadmiarem altruizmu. Głowa Mieszka pozostaje na swoim miejscu, przynajmniej do osiągnięcia przez tego młodego czlowieka wieku dojrzewania, kiedy to z pewnością zacznie tracić ją dla pięknych przedstawicielek płci przeciwnej.
      – złota polska jesień, proszę Pana, już się zasadniczo skończyła. I proszę nie poruszać więcej tematu listopada, bo dojdzie do scen gorszących. Przyjmijmy, że naturalną koleją rzeczy w przyrodzie musi nastąpić czas uwiądu i rozkładu, żeby potem się wszystko odrodziło, ale proszę mnie nie skłaniać do zachwycania się tym. Aha, przy okazji dziwne, że wspomina pan Anglię w kontekście Egiptu – wszyscy wiemy, czyje interesy były reprezentowane w Egipcie w XVIII i XIX wieku i dlaczego waluta tego kraju do dzisiaj nazywa się funtem.
      – pokrewieństwo Mieszka, Bolka i Leszka ma swoją głęboką tradycję od czasów piastowskich, a jeżeli próbuje Pan sugerować inaczej, to chyba jest Pan zwolennikiem podziału dzielnicowego i osłabiania państwa, hę?
      – napomknienie o salonie jest oczywistą ironią, proszę Pana, chyba pamięta Pan jeszcze, jak tutaj traktujemy różne salony, począwszy od dwudziestego czwartego? No.
      – szyszka, huba i dzięcioł to odwołanie do polskiej tradycji oporu narodowego, godnie reprezentowanej w latach 1939-1945 i później przez partyzantów, zwanych rówież "leśnymi" i doprawdy dziwię się, że Pan, przy całej swojej błyskotliwości i wnikliwości, nie odczytał prawidłowo tej aluzji.
      – jagody i miód to dieta pierwszych Słowian, obecnych na tych ziemiach od prawie… prawieków, jeżeli komuś ona nie odpowiada, to znaczy, że jest zwolennikiem kosmopolityzmu, oportunizmu i federalizmu. I wodą na młyn odwetowców.

      Mam nadzieję, że tą obszerną odpowiedzią rozwiałem Pańskie wątpliwości, dopowiedziałem niedopowiedzenia i wyjaśniłem białe plamy w tej historii.

      Serdecznie pozdrawiam!

      • Pańska odpowiedź to jawna kpina!
        Pańska próba ukrycia faktów i zawiła polityka przemilczeń nie jest w stanie mnie obalić! Nie odpowiedział Pan na żadne z postawionych wyżej pytań, a miał Pan na to dużo czasu – i pieniędzy! –  i co tu wiecej mówić, skoro każdy mądry porówna sobie nasze wpisy i natychmiast będzie wiedział, gdzie leży prawda i komu na wątrobie. Przez takich jak Pan nie ma już Polski za oknem, tylko listopad.

        Przyda się, wzajemnie!

  2. To tak na szybciutko

     Nasuwa się parę ciekawskich pytań, a mianowicie:

    – Dlaczego Pan Ignacy w jeden dzień kupił ksiażki na całe życie i skąd ma tyle pieniędzy i posiada tyle czasu?

    – Dlaczego Pan Ignacy jest skrytym przedstawicielem opcji stiff upper lip i jaki kraj za tym stoi nieustanie czerpiąc z cudzych korzyści?

    – Dlaczego natrętnie używa się w texcie obcych zwrotów, jakby nie było naszych, lepszych, bo polskich (Połlisz nejmz onli in Połlisz!!!)?

    – Dlaczego rudy kot staje się pręgowanym kocurem i jakie psie lobby wspierało tę zamianę?

     

    – Dlaczego w texcie nie ma krztyny krytyki zmuszania do wyjazdu za granicę za tostem słabszej części Narodu Polskiego, a nawet jest w nim explicite wyrażone ciche na to przyzwolenie?

     

    – Dlaczego insynuuje się, podkreśleniem innej opcji, że trójka dzieci z jednego rodzica w tym samym wieku jest czymś gorszym od trójki dzieci w wieku różnym?

    – Dlaczego w texcie aż roi się od dzieci? Czy Pana Ignaca jakoś szczególnie do nich ciągnie? Co się stało z dziećmi, gdy Pan Ignacy na chwilę zamilkł? Czy ktoś dopilnował, by po jakimś czasie głowa Mieszka wysunęła się z pokoju na bezpieczną od Lajkonika odległość, czy też utkwiła ona w tym pokoju już na zawsze?

     

    – Dlaczego w wielu różnych miejscach, poczynając na miejscu od samego początku, specyficznie i złośliwie uwypuklono wizję brzydkiej pogody w kraju w miesiącu listopadzie? Czy text był sponsorowany przez obce biuro egips(k)ich podróży i nie było innych miesięcy pod ręką, jak na przykład złota polska jesień, czy też nie? Czy w Anglii zawsze świeci słońce?

     

     – Dlaczego w sposób paradny wprowadza się historyczny zamęt, jakoby w jednym domku mogli razem mieszkać zgodnie Mieszko i Bolko? Kto podsunął pomysł i z której strony, by sugerować ich pokrewieństwo?

     

    Dlaczego w sposób zupełnie niebywały rani się uczucia wszystkich osób, których nie stać na żadną przeprowadzkę, a które przeprowadziły się ze swojego dużego pokoju wprost do salonu w drodze przemalowania tego dużego pokoju na jego elegantszy odcień?

     

    Czy uporczywe stosowanie zwrotów w stylu ''szyszkami w huby'' bądź ''dzięcioł próbował'' nie jest przypadkiem próbą zastawienia kolejnej ortograficznej pułapki na tych patriotów, którzy nie mają czasu na szukanie dzięcioła pośród szyszek hub, bo nie mają na to tyle czasu?

    I wreście:

    – Kogo dzisiaj stać na jagody na śniadanie, a zaraz potem na miód na kolację? Czy przypadkiem – ale jakim to przypadkiem, w takie przypadki to i ja nieprzypadkowo nie uwierzę – nie tego, kto dostał pod suto zastawionym stołem sowite ''honorarium''od lobby muzyczno-narkomańskiego za wspomnienie w texcie na jednym oddechu o perkusji oraz o mieniących się rzekomo kuszącymi kolorami grzybach?

     

    Pytania te od dzisiaj pozostają bez odpowiedzi.

     

     

    • Ja Panu dam “bez odpowiedzi”.
      Toć to oczywista oczywistość, że odpowiedź na tyle pytań wymaga dłuższej chwili. Odpowiadam w kolejności zadawania (się):
      – pan Lajkonik w kwestii książek wyrabia średnią za resztę bloku. Jak zarabia? Jak zarabia, to ma i na książki.
      – stiff upper lip to pozostałość po oglądaniu przez pana Lajkonika swego czasu z wielkim zajęciem serialu "Simpsonowie", którego bohaterowie wszyscy mają taką właśnie górną wargę. Że jak? Że Pan tak metaforycznie i wcale nie o to chodzi? No to czemu Pan prowokuje, jątrzy i rzuca kostką brukową?
      – zwrotów obcych używam par excellence ze snobizmu i vice versa. Na szczęście, mimo wysiłków wiadomych sił, mamy nadal wolność słowa.
      – rudy kot, proszę Pana, może zarazem być i pręgowany. Proszę nie sugerować nawet, że nie zetknął się pan ze światowym arcydziełem animacji filmowej pt. "Shrek", tam występuje właśnie taki kot i nie jest to wbrew pozorom Tomasz Kot, którego niedługo zapewne będziemy mieli okazję oglądać nawet we własnej lodówce.
      – co do krytyki wyjazdów zarobkowych, to ma Pan rację, nie jest ona wyrażona explicite, jednak jak Pan się przyjrzy implicite, zapewne zauważy Pan, że sugeruję, iż problemy wychowawcze pani Kaparowej mają związek z nieobecnością męża.
      – trójka dzieci w tym samym wieku różni się od trójki dzieci w wieku różnym a) intensywnością cech, właściwych danej grupie wiekowej, b) generowaniem dodatkowych kosztów (ubrania i podręczniki przy dzieciach w różnym wieku mają szansę przechodzić ze starszego dziecka na młodsze, przy jednakowym wieku jest to niemożliwe). Wiem, co mówię, albowiem znam osobiście ojca trojaczków i kwestia, czy jest to szczęśliwy ojciec, pozostaje szeroko otwarta.
      – dzieci są dominantą tego tekstu, to się od nich roi. Jeżeli zaś pozostawał Pan kiedykolwiek w towarzystwie trójki dzieci w wieku wczesnoszkolnym/ przedszkolnym, to zapewne zauważył Pan, że rojenie się jest u takich dzieci stanem chronicznym, ustępującym po dłuższym czasie. Pana Ignacego ciągnie raczej szarlotka z renety (jak wyżej), natomiast popycha okresowy brak asertywności, związany z nadmiarem altruizmu. Głowa Mieszka pozostaje na swoim miejscu, przynajmniej do osiągnięcia przez tego młodego czlowieka wieku dojrzewania, kiedy to z pewnością zacznie tracić ją dla pięknych przedstawicielek płci przeciwnej.
      – złota polska jesień, proszę Pana, już się zasadniczo skończyła. I proszę nie poruszać więcej tematu listopada, bo dojdzie do scen gorszących. Przyjmijmy, że naturalną koleją rzeczy w przyrodzie musi nastąpić czas uwiądu i rozkładu, żeby potem się wszystko odrodziło, ale proszę mnie nie skłaniać do zachwycania się tym. Aha, przy okazji dziwne, że wspomina pan Anglię w kontekście Egiptu – wszyscy wiemy, czyje interesy były reprezentowane w Egipcie w XVIII i XIX wieku i dlaczego waluta tego kraju do dzisiaj nazywa się funtem.
      – pokrewieństwo Mieszka, Bolka i Leszka ma swoją głęboką tradycję od czasów piastowskich, a jeżeli próbuje Pan sugerować inaczej, to chyba jest Pan zwolennikiem podziału dzielnicowego i osłabiania państwa, hę?
      – napomknienie o salonie jest oczywistą ironią, proszę Pana, chyba pamięta Pan jeszcze, jak tutaj traktujemy różne salony, począwszy od dwudziestego czwartego? No.
      – szyszka, huba i dzięcioł to odwołanie do polskiej tradycji oporu narodowego, godnie reprezentowanej w latach 1939-1945 i później przez partyzantów, zwanych rówież "leśnymi" i doprawdy dziwię się, że Pan, przy całej swojej błyskotliwości i wnikliwości, nie odczytał prawidłowo tej aluzji.
      – jagody i miód to dieta pierwszych Słowian, obecnych na tych ziemiach od prawie… prawieków, jeżeli komuś ona nie odpowiada, to znaczy, że jest zwolennikiem kosmopolityzmu, oportunizmu i federalizmu. I wodą na młyn odwetowców.

      Mam nadzieję, że tą obszerną odpowiedzią rozwiałem Pańskie wątpliwości, dopowiedziałem niedopowiedzenia i wyjaśniłem białe plamy w tej historii.

      Serdecznie pozdrawiam!

      • Pańska odpowiedź to jawna kpina!
        Pańska próba ukrycia faktów i zawiła polityka przemilczeń nie jest w stanie mnie obalić! Nie odpowiedział Pan na żadne z postawionych wyżej pytań, a miał Pan na to dużo czasu – i pieniędzy! –  i co tu wiecej mówić, skoro każdy mądry porówna sobie nasze wpisy i natychmiast będzie wiedział, gdzie leży prawda i komu na wątrobie. Przez takich jak Pan nie ma już Polski za oknem, tylko listopad.

        Przyda się, wzajemnie!