Reklama

 Jakiś czas temu Kurak, którego już po raz drugi wykorzystuję we wstępie ( tym razem bez pytania ), stwierdził, że po wypowiedziach ministra Rostowskiego o przyszłorocznym deficycie kurs z

 Jakiś czas temu Kurak, którego już po raz drugi wykorzystuję we wstępie ( tym razem bez pytania ), stwierdził, że po wypowiedziach ministra Rostowskiego o przyszłorocznym deficycie kurs złotego może polecieć na przysłowiowy pysk. Obawy te na szczęście się nie sprawdziły i choć cena naszej waluty raz rośnie, a raz maleje, to wahania są dość stabilne i nie mamy powtórki z początku tego roku i z lat poprzednich, kiedy złoty najpierw mocno zdrożał, co zmartwiło eksporterów i ucieszyło ludzi chcących wziąć kredyt w obcej walucie, a potem równie mocno staniał, co frankowych kredytobiorców przeraziło, a eksporterom zrzuciło kamień z serca. Teraz złoty znajduje się mniej więcej "w połowie drogi" między swoim szczytem a dołkiem i choć nikt nie skacze z tego powodu z radości, to nikt też szczególnie mocno nie narzeka – ani na to, że kurs jest zbyt niski/wysoki, ani na to, że kurs jest płynny.

 
Płynny kurs walutowy jest na pozór czymś absurdalnym. Pieniądz, bez względu na to jak się nazywa, jest w końcu jednostką miary, tak samo jak np. kilogram i funt. Czy w związku z tym kurs wymiany złotego na euro lub dolara nie powinien być stały, tak samo jak stały jest "kurs" kilograma wobec funta? Nie, nie powinien, z tego prostego powodu, że pieniądz funkcjonuje zupełnie inaczej niż kilogram. Jeśli chcemy "stworzyć" kilogram, to musimy najpierw wyprodukować coś, co da się w kilogramach zważyć. Jeśli chcemy mieć kilometr drogi, to musimy najpierw wybudować drogę, którą da się w kilometrach zmierzyć. A jeśli chcemy stworzyć pieniądz? Jeśli chcemy stworzyć pieniądz, to wystarczy, że go dodrukujemy i właśnie na tym polega podstawowa różnica między nim, a innymi jednostkami pomiaru. Kilogramów, kilometrów i litrów przybywa zawsze w dokładnie takim samym tempie, w jakim przybywa rzeczy, które da się za ich pomocą zmierzyć lub zważyć. Tymczasem ilość pieniądza w obiegu nie musi wcale zwiększać się w tempie równie szybkim, jak ilość dóbr, które można dzięki niemu kupić. Pieniądza przybywa raz szybciej, raz wolniej i w dodatku nie każdego pieniądza przybywa w równie szybkim tempie. Istnieją różne waluty, tworzone przez banki centralne prowadzące różną politykę monetarną. W jednym kraju ta polityka prowadzi do hiperinflacji, w drugim do inflacji umiarkowanej, w trzecim do deflacji. Jakby tego było mało, to różne są też społeczeństwa – jedne są na ogół oszczędne, inne zaś bardziej rozrzutne, co powoduje, że ilość niektórych walut w obiegu mnoży się dość szybko, a ilość innych powoli. To wszystko sprawia, że ustalenie sztywnych, stałych kursów między różnymi walutami nie jest możliwe bez wiecznych interwencji w celu podtrzymania tego kursu. A jak to wyglądało w praktyce?
 
Sztywny kurs zaczął obowiązywać po II wojnie światowej w państwach objętych porozumieniem z Bretton Woods, a więc w USA, Japonii i w krajach Europy Zachodniej. Porozumienie to zakładało, że kurs poszczególnych walut wobec dolara będzie stały, natomiast wartość dolara zawsze będzie równa 1/35 uncji złota. Był to bardzo dobry układ, który sprawnie funkcjonował. Miał niestety jedną wadę: jego działanie było uzależnione od stabilności dolara i odpowiedzialnej polityki pieniężnej USA. Ten element niestety zawiódł w latach 60, kiedy to prezydent Johnson prowadził wojnę w Wietnamie, a w kraju budował za pomocą programów socjalnych "Wielkie Społeczeństwo". Obie te sprawy wymagały zwiększonych wydatków, te z kolei w sytuacji, gdy nie dało podnosić się już i tak wysokich podatków, wymagały poluzowania polityki monetarnej, inaczej mówiąc dodruku pieniądza. Następca Johnsona, Nixon, również prowadził politykę rozdętych wydatków, co spowodowało w końcu wzrost inflacji. Realna wartość dolara zaczęła się poważnie obniżać wobec dóbr, wobec złota i wobec innych walut, co zauważono w końcu w Europie. Zauważono i zareagowano: Niemcy musieli zwiększyć podaż marki, by utrzymać sztywny kurs, co spowodowało, że inflacja przeniosła się i do nich, natomiast Francuzi zaczęli domagać się od Amerykanów, by we wzajemnych rozliczeniach płacili nie dolarami, lecz złotem. Rezerwy kruszcowe USA, będące podstawą systemu, zaczęły więc topnieć i Nixon zdecydował się w końcu na zawieszenie wymienialności dolara na złoto. Był to koniec systemu sztywnych kursów, który można byłoby jeszcze uratować, ale za bardzo wysoką cenę – w wielu krajach, takich jak Niemcy, których bank centralny prowadził rozsądną politykę, dbając o niską inflację, musiałoby dojść do zmiany dotychczasowych zasad i do jeszcze większego wzrostu cen. Historia nie jeden raz pokazała, że jeśli kraj x chce utrzymać stały kurs wymiany swojego pieniądza na walutę kraju y, to musi się liczyć z tym, że polityka monetarna kraju y jest prowadzona z myślą o gospodarce tylko tego kraju i nie zawsze musi odpowiadać interesom kraju x.
 
Ktoś może w tej chwili powiedzieć, że skoro sztywny kurs zawodzi z powodu różnic w polityce pieniężnej różnych państw, to powinniśmy stworzyć jeden światowy pieniądz i jeden światowy bank centralny. Cóż, to już przerabiamy w Europie, gdzie kilkanaście krajów ma od ośmiu lat wspólną walutę, a od dziesięciu lat bank centralny prowadzący jednakową dla całego regionu politykę monetarną. Pomysł na euro wziął się z prac Roberta Mundella, ekonomisty, który wpadł na pomysł stworzenia "optymalnych obszarów walutowych". Mundell stwierdził, że jeśli kilka krajów znajduje się w podobnej sytuacji gospodarczej, to wprowadzenie wspólnej waluty przyniesie im same korzyści. Tutaj w pełni się z nim zgadzam, ale dalej przestaję, bo Mundell jest zwolennikiem stworzenia światowej waluty. Co z tego? Ano to, że obszar walutowy obejmujący cały świat wcale nie byłby optymalny. Takim obszarem nie jest według mnie także Europa, a dlaczego nie jest? Dlatego, że w Europie istnieje wiele różnych państw, mających różne systemy podatkowe, różne tempo wzrostu cen i różne tempo wzrostu bądź spadku PKB. Mówiąc krótko kraje Europy różnią się między sobą, różnią się i historią gospodarczą i obecną sytuacją ekonomiczną. Tymczasem EBC prowadzi politykę dla tych różnych państw jako całości i w związku z tym musi brać pod uwagę "uśrednioną" sytuację w strefie euro. Oznacza to, że nawet jeśli ta polityka jest prowadzona w dobry sposób, to dla krajów, które za bardzo odstają od średniej będzie ona nieodpowiednia. Przykładem może być tutaj Irlandia, która przed przystąpieniem do strefy euro ( po nim zresztą też ) rozwijała się w szybszym tempie, niż pozostałe jej kraje, ale miała też problem z wyższą od nich inflacją. Stopy EBC były dla niej zatem zbyt niskie, co w połączeniu z dość szybkim wzrostem cen spowodowało spadek stopy realnej i nakręcenie kredytowego boomu na rynku nieruchomości, czyli mniej więcej to samo, co przerabiano w USA pod koniec rządów Greenspana w Fed.
 
Czy oznacza to, że sztywny kurs, albo wspólna waluta zawsze są złe? Nie, oczywiście, że nie. Są one bardzo dobre, ale tylko dla krajów, których gospodarki są do siebie podobne, zwłaszcza pod względem wartości ich dotychczasowych walut. Dopóki sytuacja poszczególnych krajów znacznie się od siebie różni, pozostaje im kurs płynny. Kurs, na który z pewnością mogą narzekać osoby, które na nim straciły, ale który jest w tej chwili dla Polski mimo wszystko najlepszy – świadczy o tym choćby to, że Polska, która doświadczyła niedawno wszystkich największych wad kursu płynnego znajduje się mimo to w znacznie lepszej sytuacji niż kraje bałtyckie, które postawiły na stałe kursy. Czy jednak nie byłoby mimo wszystko lepiej, gdyby kurs złotego był bardziej stabilny? Oczywiście, że by było. Tylko, że stabilność powinna powstawać w naturalny sposób, o czym przekonali się ci, którzy musieli wybierać między utrzymaniem sztucznie zadekretowanego stabilnego kursu, a stabilnym rozwojem swojej gospodarki.
Reklama

20 KOMENTARZE

      • Ja
        Spotkałem się z opinią iż nasza sytuacja jest na tyle paskudna że dogonić “zachód” moglibyśmy tylko wtedy gdyby ów zachód i tylko ten zachód dotknęło kilka kryzysów, katastrof, kataklizmów, epidemii i wojen i wszystko w bardzo krótkim czasie. Uważam wejście do euro coś jak chwycenie się jadącego tramwaju. Nie ma pewności że “odpadniemy” choć czy dostaniemy się do środka ? W tramwaju jest tłok. Mimo to czekanie na kolejny kurs wiąże się z ryzykiem iż tramwaje zostaną zastapione szybkimi i opływowymi środkami transportu. Wprowadzenie euro stabilizowałoby wahania kursów na czym skorzystałyby polskie firmy robiące interesy z sąsiadami. Dużo za i dużo przeciw. Co opłaci się jednym nie opłaci się drugim. Dla mnie euro byłoby po prostu wygodne.

      • Ja
        Spotkałem się z opinią iż nasza sytuacja jest na tyle paskudna że dogonić “zachód” moglibyśmy tylko wtedy gdyby ów zachód i tylko ten zachód dotknęło kilka kryzysów, katastrof, kataklizmów, epidemii i wojen i wszystko w bardzo krótkim czasie. Uważam wejście do euro coś jak chwycenie się jadącego tramwaju. Nie ma pewności że “odpadniemy” choć czy dostaniemy się do środka ? W tramwaju jest tłok. Mimo to czekanie na kolejny kurs wiąże się z ryzykiem iż tramwaje zostaną zastapione szybkimi i opływowymi środkami transportu. Wprowadzenie euro stabilizowałoby wahania kursów na czym skorzystałyby polskie firmy robiące interesy z sąsiadami. Dużo za i dużo przeciw. Co opłaci się jednym nie opłaci się drugim. Dla mnie euro byłoby po prostu wygodne.

  1. W sprawach ekonomicznych
    czuję się raczej laikiem, więc za przystępne przybliżenie tematu jak zawsze dziękuję.

    Nurtuje mnie jednak jedno pytanie: Czy jeżeli układ z Bretton Woods zakładał, że “wartość dolara zawsze będzie równa 1/35 uncji złota”, to czy wprowadzenie na światowy rynek większych ilości złota nie byłoby wywołało inflacji w USA i krajach o walutach powiązanych z dolarem? A jeżeli tak, to świetnie mogę sobie wyobrazić ZSRR, który wykorzystując rezerwy syberyjskie przeprowadza taką akcję… Trzyma się kupy takie myślenie?

    • Nie, bo z tym wprowadzeniem
      Nie, bo z tym wprowadzeniem złota na rynek nie było wcale tak łatwo. Dolar był wymienialny na złoto tylko w rozliczeniach między rządami i bankami centralnymi, a złote rezerwy USA były zdeponowane w Forcie Knox, do którego ZSRR raczej nie miał dostępu. Poza tym, gdyby złoto zaczęło mnożyć się szybciej niż dolar, co raczej nie było możliwe, wystarczyłoby zmienić parytet wymiany na niższy, np. 30 dolarów za uncję. Nie było to jednak konieczne, bo zwiększenie podaży złota jest dość trudne i nie zawsze opłacalne.

  2. W sprawach ekonomicznych
    czuję się raczej laikiem, więc za przystępne przybliżenie tematu jak zawsze dziękuję.

    Nurtuje mnie jednak jedno pytanie: Czy jeżeli układ z Bretton Woods zakładał, że “wartość dolara zawsze będzie równa 1/35 uncji złota”, to czy wprowadzenie na światowy rynek większych ilości złota nie byłoby wywołało inflacji w USA i krajach o walutach powiązanych z dolarem? A jeżeli tak, to świetnie mogę sobie wyobrazić ZSRR, który wykorzystując rezerwy syberyjskie przeprowadza taką akcję… Trzyma się kupy takie myślenie?

    • Nie, bo z tym wprowadzeniem
      Nie, bo z tym wprowadzeniem złota na rynek nie było wcale tak łatwo. Dolar był wymienialny na złoto tylko w rozliczeniach między rządami i bankami centralnymi, a złote rezerwy USA były zdeponowane w Forcie Knox, do którego ZSRR raczej nie miał dostępu. Poza tym, gdyby złoto zaczęło mnożyć się szybciej niż dolar, co raczej nie było możliwe, wystarczyłoby zmienić parytet wymiany na niższy, np. 30 dolarów za uncję. Nie było to jednak konieczne, bo zwiększenie podaży złota jest dość trudne i nie zawsze opłacalne.

  3. Sugerujesz, że mój nowy tekst
    Sugerujesz, że mój nowy tekst nie jest lepszy od poprzedniego? Możliwe, ale każdy mój tekst jest tak doskonały, że trudno napisać jeszcze lepszy. Tyle inteligentnej autoironii, a mówiąc poważnie, to grabisz sobie tym zwlekaniem z szóstką. Ale kiedyś wkleisz ją i tak. Na razie czekam na numer 25.

  4. Sugerujesz, że mój nowy tekst
    Sugerujesz, że mój nowy tekst nie jest lepszy od poprzedniego? Możliwe, ale każdy mój tekst jest tak doskonały, że trudno napisać jeszcze lepszy. Tyle inteligentnej autoironii, a mówiąc poważnie, to grabisz sobie tym zwlekaniem z szóstką. Ale kiedyś wkleisz ją i tak. Na razie czekam na numer 25.

  5. Wiesz, że to będzie chyba
    Wiesz, że to będzie chyba moja ulubiona Witamina? Może oprócz jedynki. W każdym razie pasowałaby też do Midasizmu i do każdego innego tekstu o inflacji.

    E.Krakowski, jak zarobisz dzięki moim tekstom dwa miliony, to zażądam prowizji. Wysokiej.

  6. Wiesz, że to będzie chyba
    Wiesz, że to będzie chyba moja ulubiona Witamina? Może oprócz jedynki. W każdym razie pasowałaby też do Midasizmu i do każdego innego tekstu o inflacji.

    E.Krakowski, jak zarobisz dzięki moim tekstom dwa miliony, to zażądam prowizji. Wysokiej.

  7. Trudno powiedzieć. Z euro
    Trudno powiedzieć. Z euro może stać się wszystko, może nie przetrwać, ale może też zostać drugą “światową walutą” obok dolara, albo nawet całkiem go zastąpić. Wszystko zależy od tego jak będzie wyglądał dalszy wpływ wspólnej waluty na gospodarkę poszczególnych państw strefy – jeśli dla części z nich nie będzie dobry, to może się ona nawet rozpaść. Czas pokaże, czy tak się faktycznie stanie, na razie trudno przewidywać co będzie się działo z euro w przyszłości, można tylko domyślać się, albo wróżyć.

  8. Trudno powiedzieć. Z euro
    Trudno powiedzieć. Z euro może stać się wszystko, może nie przetrwać, ale może też zostać drugą “światową walutą” obok dolara, albo nawet całkiem go zastąpić. Wszystko zależy od tego jak będzie wyglądał dalszy wpływ wspólnej waluty na gospodarkę poszczególnych państw strefy – jeśli dla części z nich nie będzie dobry, to może się ona nawet rozpaść. Czas pokaże, czy tak się faktycznie stanie, na razie trudno przewidywać co będzie się działo z euro w przyszłości, można tylko domyślać się, albo wróżyć.