Reklama

Tak patrzeć, aby umieć dostrzec, to dar, tak słuchać, aby wiedzieć (?), to gratis od losu. Nie umieć trzymać języka za zębami, to przekleństwo.


Tak patrzeć, aby umieć dostrzec, to dar, tak słuchać, aby wiedzieć (?), to gratis od losu. Nie umieć trzymać języka za zębami, to przekleństwo.

Reklama

Mamy koniec maja; przemieszczam się po tym pięknym kraju z jednego miejsca w drugie.
Nie ma dwóch identycznych miejsc, każde jest inne. Wiele z tych miast i miasteczek rozpoznaję z daleka, po strzelistych kopułach i wieżyczkach kościołów. Inne, po marketach na obrzeżach miast.

Gdzieś między jednym a drugim z nich, na skraju lasu zauważam młodą sarnę, kawałek dalej, przy młodym zagajniku, widzę nieśmiało wyłaniającego się koziołka.

Maj jest miesiącem, w którym mięso młodych saren i koziołków uchodzi za prawdziwy delikates , jednak w tym okresie obowiązuje całkowity zakaz strzelania do zwierzyny.
Widok jakoś skojarzył mi się z historią pewnego leśniczego, który na dodatek był sołtysem, gdzieś w ostępach leśnych na skraju Borów Tucholskich. Urokliwe miejsce. Wszędzie dorodne lasy, wielkie polany i łąki na obrzeżach. Tu o ówdzie jeziora. Teren zróżnicowany. Powietrze nie skażone, czyste.

Nasz pan Krystek, tak sobie nazwałem na roboczo sołtysa, leśniczego i na dodatek wytrawnego myśliwego, podpada pod użytą na wstępie myśl moją.
Ów pan miał dobre ucho, jeszcze lepsze oko, był też dobrym człowiekiem, stąd zapewne od dawna był sołtysem tej niewielkiej osady, w której wszyscy się znali doskonale. Rodzina Krystka liczyła osiem osób: on, żona i sześcioro jego, Krystkowych dzieciaków; najstarsza córka liczyła już prawie 20 wiosen. Była urodziwa.

Pewnego majowego dnia udał się do miasta, tam załatwił co miał do załatwienia, co nieco wypił i pekaesem wrócił do swojej osady. Dzień był piękny. Zatem wraz z rodziną udali się do lasu wyrabiać drzewo. Jakoś musiał dorobić do pensji leśnego, aby starczyło na bezpłatną przecież edukację dla dzieci . W lesie się urodził, tam spędził całe dotychczasowe swoje życie. Dziadek był leśniczym, ojciec, i teraz on. Wkrótce będzie miał pełną wysługę za 25 lat służby. Jeszcze tylko 13 miesięcy. Cieszył się z tego faktu.

Las był jego domem, jego szkołą i miejscem pracy. Tam też wypoczywał. Innego życia sobie nie wyobrażał, do innego nie tęsknił. Wszystko co kochał miał przy sobie, tutaj w tej zagubionej przed okiem ludzkim osadzie.

Kiedy znaleźli się na miejscu, gdzie było jego drewno do wyrobienia, zajęli się pracą. Radość sprawiało mu, że dzieci też kochają las i niełatwą przecież pracę w nim. Był z nich dumny i spokojny, że nie szukają sobie innego miejsca, nie pragną wielkiego miasta, jego uciech i niebezpieczeństw, jak dzieciaki jego znajomych.

Słońce chyliło się ku zachodowi, nie musiał patrzeć na zegarek, aby wiedzieć która godzina. Zegar miał w sobie. Po godzinie pracy zarządził chwilę przerwy na krótki odpoczynek. Usiedli na pniakach. Właśnie dokończył pić swoje piwo i miał zamiar wrócić do pracy, kiedy usłyszał pojedynczy odgłos oddanego strzału. Ktoś strzelił ze sztucera. W mig zorientował się skąd mógł paść strzał. To musi być kłusownik, pomyślał. Puścił się pędem w kierunku zachodzącego słońca.

Tym razem spojrzał na zegarek 17:32. Za nim biegli dwaj starsi synowie. Krystek pierwszy wypadł na skraj polany. Omiótł wzrokiem ścianę lasu po przeciwnej stronie. Ruchem ręki nakazał synom ,aby skryli się za nim . Nigdy nie wiadomo na co może się odważyć kłusownik, że to właśnie on, nie miał najmniejszej wątpliwości- o tej porze obowiązuje absolutny zakaz strzelania.

Niczego nie zauważył. Po chwili odeszli do swoich zajęć. – Będę musiał to odnotować, zgłosić, choć nie jest to mój teren, powiedział do żony.

Wystrzał nie dawał mu spokoju. W głębi duszy zastanawiał się kto mógł o tej porze strzelać.
Teren, na którym oddano ten strzał nie leżał w jego rewirze, to rewir innego leśniczego.
Praca jakoś nie szła. Postanowili się zwijać. Kiedy wracali, z dużą prędkością minął ich terenowy dżip. To samochód gajowego, kiwnął aby się zatrzymał lecz tamten pojechał dalej, nawet nie zwolnił. W środku oprócz kierowcy siedziały jakieś inne osoby. Nie rozpoznał żadnej. Było zbyt szaro i ta prędkość. ..

– Ciekawe dokąd się tak spieszy? Może goni kłusowników? – zapytał na głos.

Czas mijał.. Prawie po roku od tamtego incydentu, o którym już dawno zapomniał, otrzymał wezwanie do nadleśnictwa. Pojechał. Rozmowa dotyczyła konkretnego dnia końca maja sprzed roku. Przełożony odpytywał z kartki , zadawał Krystkowi pytania co tego dnia robił, gdzie i z kim był, czy widział coś niepokojącego, kogoś obcego, jeśli tak to komu to zgłaszał?

– Nie kojarzę tej daty. Byłem w domu. Odpowiedział zadającemu pytanie.
Na odchodne tamten wręczył mu wezwanie na posterunek policji. Poszedł.

Policjant zadawał dokładnie te same pytania, zadał dodatkowe – Kiedy ostatnio pan polował.
Ponad dwa lata temu.
Na pytanie, czy posiada broń w domu, odpowiedział – Tak, broń, sztucer i dubeltówkę mam w domu, w kasie pancernej. Zgodnie z przepisami, dodał z uśmiechem.
Na pytanie Krystka, czemu mają służyć te pytania, usłyszał

– Procedura, ja tylko wykonuję polecenia.
Policjant podsunął Krystkowi protokół do podpisania – To notatka z tej rozmowy, przeczytać panu?

– Nie trzeba, odpowiedział i podpisał.

Z posterunku poszedł na piwo do baru, tuż koło przystanku autobusowego. Posiedział chwilę, do czasu przyjazdu jego autobusu.
Czuł dziwny niepokój. Jakaś natrętna myśl nie dawała spokoju. Nie rozumiał czego te rozmowy mogły dotyczyć. Co on miał widzieć? Może chodzi o kradzież drewna? Jeśli tak, to powinni wiedzieć, że kilka razy zgłaszał ten fakt przełożonym . A kradzież zawsze była, jest i pewnie będzie. Oho ho, gdyby tak zgłosić kto lub dla kogo kradnie drewno, to dopiero byłaby chryja. – A może komuś za dużo powiedziałem? W głowie czuł mętlik, i to nie od wypitego piwa, choć to było już akurat czwarte? – No tak czasem, jak sobie za wiele wypiję, to powiem co myślę, ale co z tego skoro tylko mówię, nic więcej?

Wsiadł do autobusu, u kierowcy kupił bilet usiadł wygodnie. Z przystanku do domu miał jakieś 800 metrów. Kiedy autobus przejeżdżał w pobliżu jego domu, zauważył jakieś samochody na podwórku sołtysówki. Nie rozpoznał jednak jakie to samochody, albowiem wysoki parkan i droga biegnąca dołem, nie pozwalały tego dostrzec.

Z przystanku wracał od strony zachodniej. Nie widział podwórza. Jak znalazł się przed domem zauważył bramę otwartą na oścież. Na podwórzu stały trzy samochody. Już po chwili okazało się że to policja. Zażądali od niego kluczy do pancernej szafy. Pokazali prokuratorski nakaz przeszukania. Pohukiwali i zadawali pytania. Jeden przez drugiego chciał coś wiedzieć, każdy pytał o coś innego. Kazali podpisać tu i tu, i to też jeszcze.
Stał jak wryty z oniemienia .

– Broń zabieramy do ekspertyzy, kiedy pan z niej strzelał? Póki co ma pan zarzut nielegalnego posiadania amunicji. To pana, policjant pokazał dwa naboje kaliber 7,62 milimetrów.

– Tak, odparł speszony – leżą u mnie już kilka lat, znalazłem w lesie podczas wyręby starych dębów przy drodze na bagna. Mogę pokazać gdzie jest to miejsce, wymamrotał przerażony.

– O tym czy trzeba zdecyduje prokurator. Na razie nie ma takiej potrzeby, odparł chyba ten najważniejszy.

– Tu ma pan wezwanie na pojutrze do prokuratury w powiecie. To powiedziawszy policjant posunął do podpisania wezwanie.

-Został pan skutecznie zawiadomiony o terminie stawienia się w prokuraturze . Gdyby się pan nie pojawił nie będziemy pana wzywać ponownie – zostanie pan zatrzymany do wyjaśnienia sprawy. 
Dobrze radzę, proszę stawić się osobiście. Słowa brzmiały groźnie. 

Dwunastu ludzi w cywilnych ubraniach wsiadło do samochodów i bez słowa pożegnania odjechali.

Żona Krystka spojrzała na niego błagalnym wzrokiem

– O Jezusie Maria, wyszeptała tylko i zaczęła szlochać. Dzieciaki przyłączyły się do płaczu matki. 
Krystek opadł na taboret stojący na środku izby i tępym wzrokiem patrzył w puste wnętrze pancernej szafy.

Copyright © 2008 marekpl
All Rights Reserved
 

Reklama

5 KOMENTARZE