Fascynuje mnie od zawsze psychologia tłumu, zachowania stadne, to z jednej stro
Fascynuje mnie od zawsze psychologia tłumu, zachowania stadne, to z jednej strony rzecz niezwykle irytująca z drugiej, co tu dużo ukrywać nie do przecenia dla zarządzających. Każdy kierownik, brygadzista, czy siostra przełożona dąży tylko do jednego, aby jak najniższym kosztem osiągnąć zamierzone cele.
Tylko poeci i filozofowie, choć nie wszyscy, wymyślają sobie wzniosłe i samodzielne stany umysłu, w robocie liczy się konkret, a polityka robota jak każda inna. Sposobów na zarządzania jest mnóstwo, definiuje się je w różnych systematykach, ze względu na różne kryteria. Można zarządzać demokratycznie i autorytatywnie, gdy za kryterium przyjąć mentalność kierownika. Można zarządzać przez cele, zadnia, ludzi, instruktaż, inwencję, ale w polityce najpopularniejszą formą zarządzania jest zarządzanie przez kryzys. Swego czasu tę formułę do perfekcji opanował Jarosław Kaczyński.
W IVRP prasa od lewa do prawa pisała o „przykrywkach”, czyli wrzucaniu tak zwanych tematów zastępczych. Część dziennikarzy wręcz się wyspecjalizowała w interpretacjach „przykrywek”, czasami budując piętrowe tezy zupełnie oderwane nie tylko od rzeczywistości, ale i teorii nawet. Działało to tak, że gdy się Kaczyńskiemu coś wysypało, w gazecie pojawiał się kolejny agent. Wtedy następna gazeta pisała o „przykrywce”, a elektorat krzyczał, że ciemny lud tego nie kupuje. Z czasem niemal wszystkie wydarzenia, których PiS dostarczał każdego dnia aż nadto, nie były zwykłymi wydarzeniami, wszystko już było przykrywką chyba, że było przykrywką przykrywki i tak dalej. Oburzenie inteligentnych Polaków na taką formę uprawiania polityki było permanentne i rosnące. Na szczęście naród się sprężył, media wytłumaczyły i zagłosowaliśmy na mniejsze zło, co należy przypisać nam po stronie plusów.
Wydawałby się, że naród zarządzania kryzysem i przykrywek ma już dość, naród był więcej niż pewien swoich umiejętności oddzielania ziarna od plewy. Niestety biedny naród nie ma pojęcia o zarządzaniu przez kryzys, które to zarządzanie jest procesem nie produktem. Prasa narodowi wytłumaczyła, czy raczej opisała gotowe produkty zarządzania kryzysem. Topornie, łopatologicznie tłumaczono na szpaltach, że jak Kaczyński złapał Sawicką, to chodzi o przykrycie, powiedzmy, śmierci Blidy. Prasa tłumaczyła i eksperci nie odstawali, ale zawsze pokazywano tłumowi co do czego pasuje, nie jak to się robi. Efekt? Efekt jest taki, że dziś ten wyborca co doskonale wiedział jak nim manipuluje PiS, jest jak dziecko w składzie zabawek, kiedy manipuluje nim PO.
Przyzwyczaił się wyborca, że manipulacja to jest wtedy jak się 60 letniej babci powie, że Niemiec nam Szczecin zabierze albo, że wszyscy lekarze to złodzieje i mordercy. Któż nie pamięta słynnych lekarzy w kamaszach i innego ulubionego powiedzonka pana Ludwika: „Lekarzu pokaż co masz w garażu?”. Być może jeszcze ktoś pamięta, że była taka fala zatrzymań po Garlickim. Kaczyński wyszedł ze słusznego i banalnego założenia, że jak pośle do dowolnego szpitala chłoptasiów z CBA wyposażonych w kopertę, to nie ma siły aby czegoś nie upolować. I tak Polska przez czas jakiś miała wroga w lekarzu i dawkę codziennych sensacji.
Gdy już wyłapiemy wszystkich lekarzy łapowników, to się obudzimy w nowej medycynie, mimo najniższej w Europie składki. Nie sposób się było przebić z informacjami, że polska medycyna ma znacznie powazniejsze problemy, niż 20 koniaków i 15 zegarków Garlickiego. W tym czasie gdy nie sposób było, Kaczyński mógł sobie robić co mu się podobało, tłum miał swoje sprężynowe zabawki, media nakręcały zabawki, opozycja była bezradna. To właśnie wtedy powstała legendarna diagnoza sceny politycznej: „opozycja nie potrafi zmienić wektora debaty”. PiS narzucał absurdalną problematykę i nie było sposobu, aby się z tego wyrwać, ponieważ emocje tłumu na to nie pozwalały.
Jak tak prosto z mostu powiem, że dziś spora grupa zwolenników PO identycznie i hurtowo łyka produkty zarządzania kryzysem, to się znów ktoś obrazi, wcześniej biorąc moje słowa do siebie. Powiem zatem inaczej. Nie jest to takie proste, nie łykać, tak naprawdę łykamy wszyscy, ponieważ cały proces zarządzania kryzysem polega na pobudzaniu tak zwanych najniższych instynktów, czy jak kto woli potrzeb pierwotnych. Pominę fizjologiczne, chociaż wszyscy wiemy, że potrzeba plucia, to najczęściej wymaniany „argument” na forach, ale już potrzeba bezpieczeństwa jest w zarządzaniu kryzysem nieodzowna.
Aby wzbudzić tę potrzebę, trzeba oczywiście postraszyć. Czym straszyć? Czym się da, ale koniecznie takim czymś co dotrze do gustów grupy, którą chcemy zarządzać. Tusk nie będzie straszył swoich wyborców Niemcami i liberalizmem, bo ci się tego nie boją. Będzie ich straszył czym innym i kim innym. Tusk zamiast lekarza łapownika, pokaże swojemu wyborcy babcię z Torunia, która ośmiesza Polskę. Pokaże jak nie – Polak Kaczyński poparł Duńczyka, zamiast Sikorskiego, którego Tusk zapomniał do konkursu wystawić.
W końcu pokaże związkowca jako przyczynę tego, że nam spada PKB i nie weszliśmy do ERMII (przykrywka). Widzisz wyborco czego trzeba się bać? Babci z Torunia, Kaczyńskiego, związkowca, z tymi ludźmi to my Polski nie zbudujemy. Najpierw musimy zrobić porządek z nimi, potem się weźmiemy za robotę, coś na obraz i podobieństwo Kaczyńskiego, który plótł nieustannie o zgnitych fundamentach. Trzeba rozpieprzyć do gruzu, aby wymurować. Tak jak Niemiec, liberał, lekarz łapownik i układ drenował Polskę i żyć normalnym ludziom nie dawał, tak teraz związkowiec, Kaczyński, socjalista, stoczniowiec zamorduje ten kraj.
Gdy Kaczyński pozorował działania, wymyślał afery i ścigał układ, zamiast zająć się drogami i gospodarką, nie dało się na to patrzeć. Gdy burzył Kaczyński, oburzony i oświecony lud krzyczał, że dość tych podziałów i szukania wroga. Gdy wroga znaleźli Nasi, dopiero zaczęła się zabawa i to od nowa, wektor debaty się zmienił, tylko kierunek ciągle ten sam. Nie ma siły, żeby tę zabawę odpuścić, to jest jak narkotyk. Pytanie dlaczego oświecony lud nie widzi manipulacji? Najprostsza z możliwych odpowiedzi brzmi: „ponieważ zmieniły się produkty zarządzania kryzysem, a sam proces ciągle jest tajemnicą.
Na ten numer łapie się zawsze i prawie każdy, nie ma się czego wstydzić. Gorzej gdy złapanym tłumaczy się jak dawniej, krok po kroku, jak te produkty powstały i czemu mają służyć, co przykrywają, a tu nic. Ani be, ani me, ani kukuryku, jak mawiał poeta z Gdańska. Nie zadziała tłumaczenie, tak jak nie da się babci głosującej na PiS wytłumaczyć, że Niemiec już nie wróg. Babcia zawsze będzie mieć jedne i te same skojarzenia na słowo Niemiec: mundur, karabin, strach, wojna. Babcia się po prostu panicznie Niemca boi i bać nie przestanie, o czym doskonale wie Kamiński z Kurskim.
Tak samo bać się będzie związkowca inteligencja, ale taka bardzo szeroko pojęta i biznes równie szeroko rozumiany, czyli rdzeń wyborczy PO, o czym doskonale wie Nowak i Palikot. Ci wyborcy mają podobne skojarzenie jak babcia z Niemcem, dresiarz, pasożyt, zadymiarz, nierób, agresja, rozróby. Z reguły te skojarzenia są jak najbardziej słuszne, więc o co chodzi? Chodzi o to, że skojarzenia babci są równie słuszne z jej punktu widzenia i trudno od niej wymagać, aby się jej niemieckie kojarzyło inaczej niż traumatycznie. Chodzi o to, że do zarządzania kryzysem dobiera się adekwatne środki i wywołuje adekwatne lęki. Na co dzień babcia nie myśli, że jej życie wisi na włosku i to jeszcze niemieckim. Babcia sobie żyje jak babcia, modli się, bo ca ma innego do roboty, chodzi do kościoła, bo gdzie ma pójść?
Dopiero jak usłyszy, że Szczecin zabierają, to choćby w Jeleniej Górze mieszkała odezwie się w niej „wspomnień czar”. Można się nie wiem jak przed sobą tłumaczyć, ale strach przed związkowcem, Kaczyńskim, Rydzykiem, co nam naszą Polskę zabiorą, to ten sam irracjonalny strach, ten sam produkt zarządzania kryzysem, pobudzanie i zaspakajanie tych samych najbardziej pierwotnych potrzeb, co w przypadku babcinego Niemca.
Pocieszanie się, że lęk przed Niemcem jest absurdalny, a przed Rydzykiem, Zyzakiem, Ziętkiem, racjonalny, to tylko pocieszanie się. Na mój rozum, który proces zarządzania kryzysem pamięta ze szkoły, bardziej racjonalny jest argument, że Szczecin wróci do Niemiec, niż to, że Zyzak stanowi zagrożenie dla polskiej historii, czy Ziętek dla polskiej gospodarki. Świat takimi Zyzakami i Ziętkami jest napakowany po brzegi. Zwyczajny folklor, nie zagrożenie, dość prymitywnie dobrany produkt procesu zarządzania kryzysem, nic ponad to. Kochani wyborcy nie ma się naprawdę czego i kogo bać, a gdyby to nie przekonało to podam krótką listę przyjaciół związkowców:
1) Lech Wałęsa legendarny lider związku, popiera PO i Libertas.
2) Marian Krzaklewski, był lider Solidarności, obecny kandydat do PE z list PO.
3) Michał Boni, legenda związkowa, wieloletni członek Solidarności.
4) Adam Szejnfeld, wieloletni członek Solidarności, bliski znajomy Śniadka.
5) Jan Rulewski, legenda związkowa, członek Solidarności i podwładny Śniadka, senator PO.
Przyjaciół jest więcej również tych nieformalnych jak Hanna Gronkiewicz, która karmiła panią Gardias i pana Ziętka również, kiedy ci balowali w białym miasteczku. Pan Donald Tusk, który ZNP odpalił pomostówki, a wcześnie bulwersował się z panem Komorowskim i panem Niesiołowskim, gdy pan Kaczyński psioczył jak mu panie pielęgniarki gabinet bodaj na tydzień obsiadły. Nie ma się czego bać, w Polsce nie ma liczącej się partii, która nie byłaby przyjacielem związkowców, która nie wystawiałaby ich na swoje listy, nie miła w sowich ministerstwach i w parlamencie lub nie zabiegała o ich poparcie.
Nie wyróżnia się pod tym względem PO, może tylko tym, że największy polski związkowiec, rozpoznawalny na całym świecie, popiera PO, a drugi najbardziej znany lider Solidarności, Marian Krzaklewski jest kandydatem do PE z ramienia PO. Mam nadzieję, że nieudolnie, ale jednak trochę mi się udało odsłonić tajniki procesu zarządzania kryzysem. Wstydzić się nie ma czego, gdy się dajemy wplątać w tryby procesu, to śmiertelnie skuteczne narzędzie. Wstyd i to wielki, kiedy się kupuje gotowe, rozpakowane, przebadane i opisane „produkty”.
PS Komunizm skończył się wraz z upadkiem muru Berlińskiego, każdy cywilizowany Europejczyk to wie. My tu sobie na prowincji ze sprzedawcą Kaczyńskim i Tuskiem jeszcze przez 100 lat będziemy ustalać, kto Polak z Karkowa, kto s*urwysyn z Gdańska. Nie kaczyzm, a legendarna „polskość”, która dotyczy wszystkich.
Masz dużo racji, ale…
Tym kryzysem nadal zarządza Jaro…
A Tusk wraz ze swoimi pretorianami próbuje go naśladować, kiepsko zresztą.
A głownym tematem i zagrożeniem w obecnym kryzysie (tym od zarządzania nim) jest AROGANCJA I NIEUDOLNOŚĆ Rządu… Nawet Ty kupujesz tą ściemę i walisz na oślep po PR-owskich zagrywkach Tuska. Pożal sie Panie nad klasa PR-owców PO. Ci to sa naprawdę denni.
A Pisiorki są durni, zakłamani, napastliwi, ale mają jedną cechę wyróżniającą – wszyscy są wyszczekani niczym, za przeproszeniem ulubionej aktorki, Hanka Bielicka… Niesposób z nimi podjąć jakiejkolwiek dyskusji, bo zakrzyczą.
Masz dużo racji, ale…
Tym kryzysem nadal zarządza Jaro…
A Tusk wraz ze swoimi pretorianami próbuje go naśladować, kiepsko zresztą.
A głownym tematem i zagrożeniem w obecnym kryzysie (tym od zarządzania nim) jest AROGANCJA I NIEUDOLNOŚĆ Rządu… Nawet Ty kupujesz tą ściemę i walisz na oślep po PR-owskich zagrywkach Tuska. Pożal sie Panie nad klasa PR-owców PO. Ci to sa naprawdę denni.
A Pisiorki są durni, zakłamani, napastliwi, ale mają jedną cechę wyróżniającą – wszyscy są wyszczekani niczym, za przeproszeniem ulubionej aktorki, Hanka Bielicka… Niesposób z nimi podjąć jakiejkolwiek dyskusji, bo zakrzyczą.
Trochę to dziwne
Idąc za tezami Twojego wpisu, można przyjąć, że przedstawianie związkowca jako wandala jest Tuskowi i PO na rękę (bo pozwala im zarządzać kryzysem na swój sposób). Zgadza się?
Czy więc najlepszym sposobem, aby pokazać elektoratowi tych wstrętnych zadymiarzy, nie byłoby po prostu pozostanie przy obchodach w Gdańsku i (ciche lub nie) zezwolenie "A niech demonstrują, to pokażemy Polsce, jakie to warchoły"? Co więcej, byłoby to również na rękę inspirującemu zadymy PiSowi, a dalej – zgodne z tezą, do której jesteś przekonany, o mono(duo?)polizacji polskiej sceny politycznej przez PO i PiS. Czyż zadyma pod pomnikiem Stoczniowców nie byłaby doskonałą okazją dla obu stron, aby pokazać swoje produkty polityczne wyborcom – każda partia swoim wyborcom i na swój sposób?
Jednak tylko sprawa w takim scenariuszu – ucierpiałby międzynarodowy wizerunek Polski, to jego kosztem toczyłyby się wewnętrzne rozgrywki. Może więc jednak jest w decyzji o przenosinach do Krakowa chociaż cień odpowiedzialności?
Mówisz o zarządzaniu
Mówisz o zarządzaniu normalnością, a ja o zarządzaniu kryzysem. Można zarządzać przez normalność i cele, Tusk mógłby to robić, właśnie tak jak piszesz. Tyle, że to wymaga wysiłku, inteligencji, klasy. Zarządzanie przez kryzys to prosty mechanizm, każdy może to robić. Wzbudzanie lęków i gospodarowanie nimi. Proste i niezawodne narzędzie. W polityce, zwłaszcza polskiej tej zaproponowanej przez Kaczyńskiego i kontynuowanej przez Tusk, nie chodzi o pokazanie jacy my jesteśmy fajni, to jest trudne, ale jacy oni źli, to banał. Pisowiec nienawidzi Peowca i odwrotnie, wystarczy tylko od czasu do czasu podlać tę nienawiść, aby nie wyschła.
A ja mam wrażenie,
że właśnie dyskutujemy o swoich interpretacjach faktów.
To są fakty (mam nadzieję):
1. Związek "Sierpień ’80" (ustami przywódców) zapowiedział demonstracje przed Stocznią w trakcie obchodów 4 czerwca.
2. Rząd (Premier Tusk?) zadecydował o przeniesieniu w/w obchodów do Krakowa, na Wawel.
A to interpretacje:
Twoja interpretacja – rząd (PO) zarządza przez kryzys, wzbudza lęki i gospodaruje nimi.
Moja – rząd (PO) unika konfrontacji (być może w trosce o wizerunek Polski za granicą) i nie przyjmuje warunków, na jakich związkowcy (zapewne inspirowani przez PiS) chcą zademonstrować swoje (?) zdanie.
Czy te interpretacje są sprzeczne? Chyba w założeniu – Ty zakładasz złą wolę (a przynajmniej brak dobrej), a ja odwrotnie – dobrą, a przynajmniej brak złej. Ale tak to – obawiam się – możemy długo dyskutować, a bez specjalnie porywających wniosków.
A to zupełnie inaczej
A to zupełnie inaczej powiedziane i pełna zgoda.
Trochę to dziwne
Idąc za tezami Twojego wpisu, można przyjąć, że przedstawianie związkowca jako wandala jest Tuskowi i PO na rękę (bo pozwala im zarządzać kryzysem na swój sposób). Zgadza się?
Czy więc najlepszym sposobem, aby pokazać elektoratowi tych wstrętnych zadymiarzy, nie byłoby po prostu pozostanie przy obchodach w Gdańsku i (ciche lub nie) zezwolenie "A niech demonstrują, to pokażemy Polsce, jakie to warchoły"? Co więcej, byłoby to również na rękę inspirującemu zadymy PiSowi, a dalej – zgodne z tezą, do której jesteś przekonany, o mono(duo?)polizacji polskiej sceny politycznej przez PO i PiS. Czyż zadyma pod pomnikiem Stoczniowców nie byłaby doskonałą okazją dla obu stron, aby pokazać swoje produkty polityczne wyborcom – każda partia swoim wyborcom i na swój sposób?
Jednak tylko sprawa w takim scenariuszu – ucierpiałby międzynarodowy wizerunek Polski, to jego kosztem toczyłyby się wewnętrzne rozgrywki. Może więc jednak jest w decyzji o przenosinach do Krakowa chociaż cień odpowiedzialności?
Mówisz o zarządzaniu
Mówisz o zarządzaniu normalnością, a ja o zarządzaniu kryzysem. Można zarządzać przez normalność i cele, Tusk mógłby to robić, właśnie tak jak piszesz. Tyle, że to wymaga wysiłku, inteligencji, klasy. Zarządzanie przez kryzys to prosty mechanizm, każdy może to robić. Wzbudzanie lęków i gospodarowanie nimi. Proste i niezawodne narzędzie. W polityce, zwłaszcza polskiej tej zaproponowanej przez Kaczyńskiego i kontynuowanej przez Tusk, nie chodzi o pokazanie jacy my jesteśmy fajni, to jest trudne, ale jacy oni źli, to banał. Pisowiec nienawidzi Peowca i odwrotnie, wystarczy tylko od czasu do czasu podlać tę nienawiść, aby nie wyschła.
A ja mam wrażenie,
że właśnie dyskutujemy o swoich interpretacjach faktów.
To są fakty (mam nadzieję):
1. Związek "Sierpień ’80" (ustami przywódców) zapowiedział demonstracje przed Stocznią w trakcie obchodów 4 czerwca.
2. Rząd (Premier Tusk?) zadecydował o przeniesieniu w/w obchodów do Krakowa, na Wawel.
A to interpretacje:
Twoja interpretacja – rząd (PO) zarządza przez kryzys, wzbudza lęki i gospodaruje nimi.
Moja – rząd (PO) unika konfrontacji (być może w trosce o wizerunek Polski za granicą) i nie przyjmuje warunków, na jakich związkowcy (zapewne inspirowani przez PiS) chcą zademonstrować swoje (?) zdanie.
Czy te interpretacje są sprzeczne? Chyba w założeniu – Ty zakładasz złą wolę (a przynajmniej brak dobrej), a ja odwrotnie – dobrą, a przynajmniej brak złej. Ale tak to – obawiam się – możemy długo dyskutować, a bez specjalnie porywających wniosków.
A to zupełnie inaczej
A to zupełnie inaczej powiedziane i pełna zgoda.
Wzniosłeś się na wyższy poziom abstrakcji
opisu polskiej rzeczywistości politycznej, ale nie ustrzegłeś się od pewnych błedów. Mianowicie mylisz zarządzanie kryzysem z zarządzaniem poprzez krysys. To pierwsze polega na definiowaniu zagrożeń, szacowaniu ich wpływu na rzeczywsitość i prawdopodonbieństwa oraz warunków dodatkwych wystąpienia. Dalej przygotowuje się plany zabezpieczeń, a to eliminacja lub minimalizacja zagrożeń, pudowaniu planów awaryjnych i zastępczych, planów naprawczych. Wszystko to z analizą dostępności zasobów, w tym ludzkich. Analizuje się koszty redundancji w porównaniu zysków eliminacji lub zmienjszania ryzyk. Analizuje się wartość dodaną, analizuje się przydatność stworzonych procedur, na ile będą łatwe w realizacji w obliczu kryzysu (katastrofy) na ile zapamiętane. Ustala się więc próbne alarmy i audyty sprawdzające funkcjonowanie procesu zarządzania kryzyem.
Jak widać jest to wiedza głęboka, rozbudowana i poważna. Powstało wiele metodologii zarządzania krysysem. Wiele osób porobiło z tego doktoraty, a jeszcze więcej dobrze z tego żyje.
Oczywiście nie ma to nic wspólnego z tym, siermiężno słomobutowym zjawiskiem, które opisałeś, ze zjawiskiem podsycania napięcia i wygrywania poparcia poprzez bizantyjskie i machiawelistyczne zarządzanie poprzez kryzys. Chciałbym ponadto przypommnieć, że każda finta ma w sobie fintę w fincie i nie wszystkie rzeczy są takimi jakie je media malują, o postrzeganiu przez obserwatora już nie wspomnę. Aby dołożyć do pieca dodam, że teoria Heisenberga mówi o tym, że sam fakt obserwacji zjawiska ma wpływ na to zjawisko, samo przygladanie się rzeczywistości powoduje, że rezultat oglądu ulega zmianie i zmiana ta może być tylko z pewnym prawdopodobieństwem szacowana. Jest to immanentna cecha fizyczna otaczającej nas rzeczywistości.
To tyle wyjaśnienia czym się różni prawdziwa polityka od piaskownicy.
Nie mylę, stosuję zamiennie,
Nie mylę, stosuję zamiennie, bo w takim tekście, trudno wchodzić w zawiłości naukowe, które ciekawie przedstawiłeś. W wykonaniu polityków zarządzanie przez kryzys i zarządzanie kryzysem w zasadzie jest jednym i tym samym zjawiskiem, dlatego nie chciałem wchodzić w szczegóły, aby nie zgubić głównej tezy. Oczywiście masz rację, ja tu teorii zarządzania przez kryzys nie potraktowałem poważnie, raczej wykorzystałem do opisu trywialnych zjawisk.
Nie chciałbym wnikać w wyjaśnianie Twoich stanów
świadomości, ale być może nie rozgraniczałeś obu pojęć, bo właśnie piszesz o ludziach, którzy nie mają pojęcia, czym się różni jedno od drugiego. To tak a pro pos tekstu o Buzku i Belce. Ciekawe jest to, na ile lud na stanowisku premiera woli błaznującego polityka od sprawnego managera. Czytałem pamiętniki Grabskiego. Też został odrzucony, bo nie dostarczał igrzysk tylko sprawnie zarządzał.
Trzeba też zrozumieć trochę Tuska. Tak gra, jak przeciwnik pozwala. Choć jednak powinien grać aby wygrać. Pytanie tylko, co ma wygrać i na jak długo?
Mam nieodparte wrażenie, że po latach najlepiej ocenianymi ministrami rządu Tuska, będą ci, o których teraz nic lub prawie nic się nie mówi.
Patrząc na tekst akademicko,
Patrząc na tekst akademicko, masz oczywiście rację, ale ja nie miałem takich ambicji, tekst jest publicystyczny. W takim tekście siłą rzeczy używa się innego języka i tych legendarnych skrótów myślowych. Zarządzanie przez kryzys, czy kryzysem choć w swej naukowej istocie biegunowo odmienne, dla niewtajemniczonego w teorię jest praktycznie nie do wychwycenia.
Staram się unikać wydumanych pojęć i akademickiej analizy, raz, że nie lubię, dwa, że nie mam do tego kwalifikacji. Kogoś, kto zna problem i zajmuje się nim naukowo, pewnie to razi, natomiast nie sądzę, aby ludzie spoza “branży”, wyczuwali te subtelności. W tym tekście chodzi o wyodrębnienie rzeczywistości o kreacji tak naprawdę, albo jeszcze prościej: ściemy od realu. Chyba to zamienne stosowanie pojęć, nie jest w tym kontekście rażącym błędem, chociaż dobrze byłoby takich błędów unikać. Pozdrawiam.
Wzniosłeś się na wyższy poziom abstrakcji
opisu polskiej rzeczywistości politycznej, ale nie ustrzegłeś się od pewnych błedów. Mianowicie mylisz zarządzanie kryzysem z zarządzaniem poprzez krysys. To pierwsze polega na definiowaniu zagrożeń, szacowaniu ich wpływu na rzeczywsitość i prawdopodonbieństwa oraz warunków dodatkwych wystąpienia. Dalej przygotowuje się plany zabezpieczeń, a to eliminacja lub minimalizacja zagrożeń, pudowaniu planów awaryjnych i zastępczych, planów naprawczych. Wszystko to z analizą dostępności zasobów, w tym ludzkich. Analizuje się koszty redundancji w porównaniu zysków eliminacji lub zmienjszania ryzyk. Analizuje się wartość dodaną, analizuje się przydatność stworzonych procedur, na ile będą łatwe w realizacji w obliczu kryzysu (katastrofy) na ile zapamiętane. Ustala się więc próbne alarmy i audyty sprawdzające funkcjonowanie procesu zarządzania kryzyem.
Jak widać jest to wiedza głęboka, rozbudowana i poważna. Powstało wiele metodologii zarządzania krysysem. Wiele osób porobiło z tego doktoraty, a jeszcze więcej dobrze z tego żyje.
Oczywiście nie ma to nic wspólnego z tym, siermiężno słomobutowym zjawiskiem, które opisałeś, ze zjawiskiem podsycania napięcia i wygrywania poparcia poprzez bizantyjskie i machiawelistyczne zarządzanie poprzez kryzys. Chciałbym ponadto przypommnieć, że każda finta ma w sobie fintę w fincie i nie wszystkie rzeczy są takimi jakie je media malują, o postrzeganiu przez obserwatora już nie wspomnę. Aby dołożyć do pieca dodam, że teoria Heisenberga mówi o tym, że sam fakt obserwacji zjawiska ma wpływ na to zjawisko, samo przygladanie się rzeczywistości powoduje, że rezultat oglądu ulega zmianie i zmiana ta może być tylko z pewnym prawdopodobieństwem szacowana. Jest to immanentna cecha fizyczna otaczającej nas rzeczywistości.
To tyle wyjaśnienia czym się różni prawdziwa polityka od piaskownicy.
Nie mylę, stosuję zamiennie,
Nie mylę, stosuję zamiennie, bo w takim tekście, trudno wchodzić w zawiłości naukowe, które ciekawie przedstawiłeś. W wykonaniu polityków zarządzanie przez kryzys i zarządzanie kryzysem w zasadzie jest jednym i tym samym zjawiskiem, dlatego nie chciałem wchodzić w szczegóły, aby nie zgubić głównej tezy. Oczywiście masz rację, ja tu teorii zarządzania przez kryzys nie potraktowałem poważnie, raczej wykorzystałem do opisu trywialnych zjawisk.
Nie chciałbym wnikać w wyjaśnianie Twoich stanów
świadomości, ale być może nie rozgraniczałeś obu pojęć, bo właśnie piszesz o ludziach, którzy nie mają pojęcia, czym się różni jedno od drugiego. To tak a pro pos tekstu o Buzku i Belce. Ciekawe jest to, na ile lud na stanowisku premiera woli błaznującego polityka od sprawnego managera. Czytałem pamiętniki Grabskiego. Też został odrzucony, bo nie dostarczał igrzysk tylko sprawnie zarządzał.
Trzeba też zrozumieć trochę Tuska. Tak gra, jak przeciwnik pozwala. Choć jednak powinien grać aby wygrać. Pytanie tylko, co ma wygrać i na jak długo?
Mam nieodparte wrażenie, że po latach najlepiej ocenianymi ministrami rządu Tuska, będą ci, o których teraz nic lub prawie nic się nie mówi.
Patrząc na tekst akademicko,
Patrząc na tekst akademicko, masz oczywiście rację, ale ja nie miałem takich ambicji, tekst jest publicystyczny. W takim tekście siłą rzeczy używa się innego języka i tych legendarnych skrótów myślowych. Zarządzanie przez kryzys, czy kryzysem choć w swej naukowej istocie biegunowo odmienne, dla niewtajemniczonego w teorię jest praktycznie nie do wychwycenia.
Staram się unikać wydumanych pojęć i akademickiej analizy, raz, że nie lubię, dwa, że nie mam do tego kwalifikacji. Kogoś, kto zna problem i zajmuje się nim naukowo, pewnie to razi, natomiast nie sądzę, aby ludzie spoza “branży”, wyczuwali te subtelności. W tym tekście chodzi o wyodrębnienie rzeczywistości o kreacji tak naprawdę, albo jeszcze prościej: ściemy od realu. Chyba to zamienne stosowanie pojęć, nie jest w tym kontekście rażącym błędem, chociaż dobrze byłoby takich błędów unikać. Pozdrawiam.
Poprawność polityczna jak za dawnych lat…
… a może coś tak o beneficjencie przemian ustrojowych jakim jest kler? Czy może też Pański produkt jakim jest ten blog stracił by nabywców? Może ciężko jest tej grupie etnicznej dewocjonalno-obrządkowo-katobolszewickiej wytłumaczyć że dziś modlą się zamiast rozwiązywać problemy?
Obserwuję media w naszym kraju. Poprawność polityczna jak za czasów Trybuny Ludu. Komitet Centralny PZPR zastąpiony Komitetem Centralnym Episkopatu Polski. I poza NIE Urbana i FAKTAMI I MITAMI Kotlińskiego ZERO ODWAGI. Dziennikarze i wydawcy jak kundle hołubią zaślubiny TRONU I OŁTARZA. Każdy produkt się sprzedaje. Nie sprzedaje się tylko zmuszenie do samodzielnego myślenia. Pan robi to samo co inni…
Witam! Brawurowe wejście,
Witam! Brawurowe wejście, czekam w napięciu na kolejne wpisy. Może tekst? Pozdrawiam.
Troch ostrej
demagogi zawsze się przyda
Poprawność polityczna jak za dawnych lat…
… a może coś tak o beneficjencie przemian ustrojowych jakim jest kler? Czy może też Pański produkt jakim jest ten blog stracił by nabywców? Może ciężko jest tej grupie etnicznej dewocjonalno-obrządkowo-katobolszewickiej wytłumaczyć że dziś modlą się zamiast rozwiązywać problemy?
Obserwuję media w naszym kraju. Poprawność polityczna jak za czasów Trybuny Ludu. Komitet Centralny PZPR zastąpiony Komitetem Centralnym Episkopatu Polski. I poza NIE Urbana i FAKTAMI I MITAMI Kotlińskiego ZERO ODWAGI. Dziennikarze i wydawcy jak kundle hołubią zaślubiny TRONU I OŁTARZA. Każdy produkt się sprzedaje. Nie sprzedaje się tylko zmuszenie do samodzielnego myślenia. Pan robi to samo co inni…
Witam! Brawurowe wejście,
Witam! Brawurowe wejście, czekam w napięciu na kolejne wpisy. Może tekst? Pozdrawiam.
Troch ostrej
demagogi zawsze się przyda