Reklama

 Rząd stanął ostatnio w obliczu poważnego problemu. Nie, nie chodzi o to kto jakie stanowisko otrzyma w Komisji i ile nasza delegacja dostanie krzeseł na następnym szczycie.

 Rząd stanął ostatnio w obliczu poważnego problemu. Nie, nie chodzi o to kto jakie stanowisko otrzyma w Komisji i ile nasza delegacja dostanie krzeseł na następnym szczycie. Tym razem chodzi o problem deficytu budżetowego. Okazało się, że dziura w budżecie będzie nieco wyższa niż zakładane 18 miliardów i wyniesie – według rządu – 9 miliardów więcej. Niektórzy złośliwcy twierdzą nawet, że może ona urosnąć jeszcze bardziej, ale nie wywołujmy wilka z lasu i zostańmy przy planowanych 27 miliardach. Tak, czy siak to wzrost o 50% w porównaniu z poprzednimi założeniami i mówiąc szczerze zupełnie nie mam pojęcia dlaczego deficyt będzie tak duży. Przecież rząd robił wszystko, by go ograniczyć: zwiększył płacę minimalną, zwiększył zasiłki dla bezrobotnych, zwiększył liczbę etatów w ministerstwach, postanowił dopłacać do kredytów hipotecznych… No dobrze, nie będę złośliwy, podjęto też realne działania oszczędnościowe, takie jak ograniczenie zakupów farby dla komisariatów. Mimo tak radykalnego kroku deficyt będzie większy niż miał być, musi, że to jakiś dopust boży. Na szczęście rząd zapowiada dalsze działania oszczędnościowe, coraz częściej mówi się też o podwyżce podatków w przyszłym roku, choć na szczęście tylko w ostateczności. Nie wiadomo jednak co "ostateczność" oznacza, zwłaszcza, że Onet zacytował przedwczoraj pana Chlebowskiego mówiącego o analizach dotyczących tego ile budżet zyskałby na ewentualnej podwyżce konkretnych stawek. Też przeprowadziłem sobie analizę i wyszło mi z niej, że w najlepszym wypadku nie zyskałby nic. A w wypadku gorszym od najlepszego mógłby stracić.

Najgorszą rzeczą w ekonomii, czy w polityce jest krótkowzroczność. Nic nie przynosi gorszych skutków, niż ocenianie jakiegoś projektu tylko po tym, co przyniesie nam "na dzisiaj" i olewanie jego wpływu w dłuższej perspektywie. Przykład? Proszę bardzo, pisałem o tym z dwadzieścia razy: osiem lat temu Fed "ratował" gospodarkę, dzięki czemu Ameryka "na dzisiaj" pozbyła się recesji, a "na jutro" wpadła w jeszcze większą. Przykład z Rezerwą Federalną jest jednak w tym przypadku nie do końca trafny, bo jej działania przyniosły złe skutki dopiero w dłuższej perspektywie, tymczasem "analizowana" właśnie podwyżka podatków przyniosłaby je w każdej perspektywie. Tak więc tutaj trudno mówić nawet o krótkowzroczności, to byłaby zwyczajna bezmyślność. Dlaczego? Dlatego, że politycy kombinują sobie ( na pozór logicznie ), że jak podatki będą większe, to wpływy do kasy państwa też będą większe. Tymczasem wcale tak nie jest. By wyjaśnić dlaczego, trzeba podzielić sobie podatki na dwie kategorie: pierwszą są podatki konsumpcyjne, których nie płacimy bezpośrednio, takie jak VAT, czy akcyza. Druga kategoria to z kolei opodatkowanie pracy, czyli PIT i wszystkie składki. Zacznijmy od konsumpcyjnych. Co stanie się, jeśli VAT lub akcyza wzrosną o średnio, powiedzmy, dwa procent? Ano stanie się tyle, że ludzie będą kupować średnio o dwa procent mniej towarów i usług, niż dotychczas. Nie ograniczą oczywiście zakupów żywności, czy innych koniecznych do przetrwania produktów, ale na te mniej konieczne wydadzą znacznie mniej. Stanie się tak dlatego, że nikt nie może sobie nagle "wyczarować" dodatkowych pieniędzy, które będzie mógł sobie wydać na większy VAT. Nie dotyczy to oczywiście osób, które zgromadziły jakieś oszczędności, te osoby na wyższy VAT będzie stać, ale ilu ludzi w Polsce "na poważnie" oszczędza? Raczej niewielu, bo przy podatkach zżerających pół pensji łatwiej jest się zadłużyć, niż zaoszczędzić. Tak więc wyższe podatki pośrednie doprowadzą co najwyżej do ograniczenia niektórych zakupów, a stanu finansów państwa w ogóle nie zmienią – jeśli już to minimalnie i nie wiadomo, czy na lepsze, czy na gorsze.

Reklama

Teraz druga kategoria podatków, czyli podatki bezpośrednie, związane z opodatkowaniem pracy. Tutaj ulubionym celem polityków jest składka rentowa, którą czasem trochę obniżają, by pokazać ile to robią dla zmniejszenia klina, a czasem trochę podwyższają, by walczyć z deficytem. Te podatki są jednak dużo groźniejsze niż podatki konsumpcyjne, bo o ile wyższy VAT, czy wyższa akcyza nie zmieniłyby wielkości "dziury", to większa składka rentowa, czy jakakolwiek inna wyższa składka by ją zwiększyła. W jaki sposób? W taki, że wielu firm nawet w "tłustych latach" nie stać na większe koszty pracy, a w czasie kryzysu nie stać ich tym bardziej. Jeśli więc te koszty wzrosną, to wiele firm będzie musiało zacząć szukać oszczędności, a w sytuacji, gdy największym wydatkiem dla firm jest praca, to "oszczędności" będą znaczyć tyle samo, co "zwolnienia". Poza tym rosną nie tylko podatki, ale i podstawa opodatkowania, bo przecież "liberalny" rząd "co i raz" podwyższa płacę minimalną. Można się więc spodziewać, że zwiększenie "klina podatkowego" doprowadzi jedynie do wzrostu bezrobocia i/lub do rozrostu "szarej strefy". W jednym i drugim wypadku oznacza to dla państwa mniejsze wpływy do budżetu. Mało tego, że mniejsze wpływy, oznacza to także większe wydatki, bo przecież trzeba będzie tym wszystkim bezrobotnym i "bezrobotnym" wypłacić zasiłki. Tak więc większe składki, czy większy PIT to prosta droga do większej dziury budżetowej i większego bezrobocia. Proste? Proste. Wystarczy tylko pomyśleć trochę bardziej i trochę dłużej. Mam nadzieję, że któryś polityk się na to skusi, bo w przeciwnym wypadku kryzys tylko się pogłębi.

Ustaliliśmy zatem, że większymi podatkami nie da się zmniejszyć deficytu, a można nawet doprowadzić do jego wzrostu. Wiemy także, tym razem nie z własnych ustaleń, ale z doświadczeń naszego rządu, że nie zmniejszymy go jeśli kupimy komisariatom mniej farby. Co więc zrobić, by deficyt był mniejszy? Odpowiedź dał parę dni temu pan miniser Rostowski mówiąc ( jeśli dobrze pamiętam ) o "systemowych oszczędnościach". Nie wiem, czy pan premier pana ministra posłucha, ale dobrze byłoby, gdyby tak zrobił. Na czym można w Polsce systemowo oszczędzać? Trudno powiedzieć, tyle tego jest, że nie wiem od czego zacząć. Zacznę więc na chybił trafił od ZUS. Czy zastanawiał się ktoś kiedyś po co nam taka instytucja jak ZUS? Ja się właśnie zastanowiłem i stwierdziłem, że po nic. Składki mogłyby równie dobrze pobierać urzędy skarbowe, łącznie z podatkiem. Tak jest np. w Nowej Zelandii, czy w paru innych krajach i kraje te radzą sobie doskonale, tak dobrze, że możemy im tylko zazdrościć, albo pójść w ich ślady. Przekażmy więc kompetencje ZUS skarbówce, a nieruchomości Zakładu sprzedajmy razem z całą "infrastrukturą". Nie dość, że nie będziemy musieli wydawać pieniędzy na utrzymanie dodatkowej instytucji, to jeszcze zarobimy i zmniejszymy sobie biurokrację. Pieniądze ze sprzedaży ( na pewno znajdą się chętni ) można będzie wpłacić na fundusz dla przyszłych emerytów. Same plusy. Pójdźmy dalej, skoro likwidujemy ZUS, to zlikwidujmy też sto milionów agencji rządowych, a przynajmniej niektóre z nich, takie jak Agencja Mienia Wojskowego, czy Agencja Nieruchomości Rolnych. O ich likwidacji mówią zresztą już od czterech lat trzy kolejne rządy i jak na razie głównie mówią. Nie mam pojęcia dlaczego nie zrobiły tego już dawno. Czy Skarb Państwa naprawdę aż tak bardzo potrzebuje "nieruchomości rolnych"? I do czego potrzebuje, skoro ani pan minister Grad, ani pan premier Tusk, ani pan prezydent Kaczyński rolnikami nie są? Czy nie lepiej pozbyć się niepotrzebnego urzędu, a "nieruchomości rolne" sprzedać? Pytanie retoryczne.

Oprócz oszczędzania na ZUS i agencjach, można także zapewnić sobie wpływy doprowadzając wreszcie do końca prywatyzację i sprzedając wielkie, państwowe molochy. Można też przeprowadzić reformę emerytalną. Można, a nawet trzeba, bo obecny system nie wytrzyma zbyt długo. Tutaj trzeba przeprowadzić trzy poważne zmiany. Po pierwsze znieść przymus oszczędzania w OFE i zostawić te 7,3% dochodu podatnikom – niech sami zdecydują, czy wolą je ulokować w OFE, czy na lokacie, czy wolą zainwestować w ziemię, czy też przejeść je i przepić, a na starość zadowolić się państwową emeryturą. Jak powiedział kiedyś Robert Gwiazdowski, "skoro OFE są takie dobre, to dlaczego są obowiązkowe?" – dobre pytanie. Drugą rzeczą, jaką trzeba koniecznie zrobić, by system się nie zawalił, jest podniesienie wieku emerytalnego o co najmniej dwa lata. Ja wiem, że fajnie by było, gdyby wszyscy przechodzili na emeryturę w wieku 50 lat, ale ludzie żyją coraz dłużej, za to mnożą się coraz mniej, więc trzeba zrobić coś, by emerytów nie przybywało zbyt szybko. No i ostatnia zmiana, czyli zniesienie przywilejów emerytalnych. Nie widzę żadnego rozsądnego powodu, dla którego np. górnik, który płaci tylko trochę wyższe składki niż "statystyczny Kowalski", za to pracuje znacznie krócej, miał dostawać emeryturę 2,5 raza większą od średniej. Trzeba dać mu wybór – albo pracuje do 67 roku życia ( niekoniecznie przez cały czas w kopalni, może się przekwalifikować, gdy ta praca zacznie go męczyć i wybrać inną ) i dostaje 2900 zł. emerytury, albo przechodzi na "pomostówkę" i dostaje kilka razy mniej. W dłuższym okresie czasu można pomyśleć o projekcie pana Gwiazdowskiego, czyli o zrównaniu w przyszłości emerytur na poziomie minimum socjalnego i całkowitym zniesieniu składki. Na razie wystarczy taka, ograniczona reforma, która i tak byłaby dużym krokiem naprzód w porównaniu do tego, co mamy teraz.

Nie tylko składkę emerytalną trzeba obniżać. Można też obniżyć PIT. Wpływy z podatku dochodowego stanowią tylko kilkanaście procent dochodów państwa, za to wypełnianie wszystkich deklaracji to dla podatnika katorga. Podatek ten można obniżyć do niskiego, liniowego poziomu 10%, w tym 9% składki zdrowotnej. Można też ulżyć pracownikom najemnym, wprowadzając zasadę, że PIT odprowadza za nich pracodawca, jako procent od funduszu wynagrodzeń. W ten sposób nie będą musieli oni wypełniać zbędnych deklaracji. Samym pracodawcom też można ulżyć, dając osobom prowadzącym własną działalność wybór – czy chcą płacić PIT i składki jako procent od dochodu, czy wolą zamiast nich płacić jeden, zryczałtowany podatek w wysokości, dajmy na to, dwóch tysięcy złotych rocznie. Można wreszcie "udobrowolnić" mniejsze składki  i dać wszystkim wybór, czy chcą je opłacać, czy nie. Zagrozi to dochodom państwa? Oczywiście, że nie, bo po pierwsze mniejsze opodatkowanie pracy, to mniejsze bezrobocie, czyli więcej podatników i mniej wydatków na zasiłki. A po drugie państwo pozbyło się właśnie całej masy wydatków, związanych z utrzymywaniem ZUS i agencji i zapewniło sobie dochód z prywatyzacji. Plan można więc wcielić w życie od zaraz. Przeszkoda? Tylko jedna – póki co politycy wolą zwiększać najniższą krajową i oszczędzać na puszkach z farbą.

Reklama

52 KOMENTARZE

  1. Aż szkoda, że takie mądre teksty umykają
    uwadze po pewnym czasie. Jestem zdania, że warto zredagować coś w rodzaju ” Pomocnik do sensownego rządzenia dla rządu” gdzie takie teksty będą zgrupowane według dziedzin: finanse, służba zdrowia, drogi i autostrady, świadczenia socjalne -renty-emerytury, szkolnictwo itd. Hasło: Kontrowersyjni z pomocą nieudacznikom.
    P.S. Znowu jestem zachwycony, drogi @Ja.

    • Dziękuję, ale to nie jest
      Dziękuję, ale to nie jest żadna szczególna mądrość, tylko raczej zbiór “oczywistych oczywistości”. Fakt, że te oczywistości do polityków za bardzo nie docierają. Może ze strachu, może z lenistwa, a może po prostu dlatego, że mają na głowie wieczną kampanię wyborczą i nie mają czasu na zajmowanie się kryzysem, czy innymi bzdurami.
      Pozdrawiam.

      PS. Pomysł dobry, ale obawiam się, że w rządzie nie słucha się “kontrowersyjnych”. Już raczej “masowych”.

      • Domyślam się, że w rządzie nie czyta się
        wszystkiego o czym “kontrowersyjni” dyskutują, ale w momencie gdy i tak powstaje tu tyle fajnych propozycji i pomysłów, to może warto by było najpotrzebniejsze gdzieś razem zgrupować. Powstanie coś konkretnego, dostępnego i już “gotowego” dla wszystkich, a jeśli internauci ocenią to pozytywnie, to rząd nie będzie obojętny. Mówisz, że to o czym piszesz to jedynie “oczywista oczywistość”. Tym gorzej dla rządu 😉

  2. Aż szkoda, że takie mądre teksty umykają
    uwadze po pewnym czasie. Jestem zdania, że warto zredagować coś w rodzaju ” Pomocnik do sensownego rządzenia dla rządu” gdzie takie teksty będą zgrupowane według dziedzin: finanse, służba zdrowia, drogi i autostrady, świadczenia socjalne -renty-emerytury, szkolnictwo itd. Hasło: Kontrowersyjni z pomocą nieudacznikom.
    P.S. Znowu jestem zachwycony, drogi @Ja.

    • Dziękuję, ale to nie jest
      Dziękuję, ale to nie jest żadna szczególna mądrość, tylko raczej zbiór “oczywistych oczywistości”. Fakt, że te oczywistości do polityków za bardzo nie docierają. Może ze strachu, może z lenistwa, a może po prostu dlatego, że mają na głowie wieczną kampanię wyborczą i nie mają czasu na zajmowanie się kryzysem, czy innymi bzdurami.
      Pozdrawiam.

      PS. Pomysł dobry, ale obawiam się, że w rządzie nie słucha się “kontrowersyjnych”. Już raczej “masowych”.

      • Domyślam się, że w rządzie nie czyta się
        wszystkiego o czym “kontrowersyjni” dyskutują, ale w momencie gdy i tak powstaje tu tyle fajnych propozycji i pomysłów, to może warto by było najpotrzebniejsze gdzieś razem zgrupować. Powstanie coś konkretnego, dostępnego i już “gotowego” dla wszystkich, a jeśli internauci ocenią to pozytywnie, to rząd nie będzie obojętny. Mówisz, że to o czym piszesz to jedynie “oczywista oczywistość”. Tym gorzej dla rządu 😉

  3. Późno wróciłem to się tylko w jednym nie zgodzę
    Co do podatków bezpośrednich – pełna zgoda, natomiast co do VAT, to trochę się nie zgodzę. Oszczędności i pieniądz “w skarpetach” to nie dziesiątki, ale raczej setki mld zł (np. emeryci są mistrzami oszczędzania), dlatego to nie będzie suma zerowa. Tyle co do możliwości powiększnia wpływów, a reszta, czyli wydatki, to reforma finansów, a w szczególności racjonalizacja wydatków sztywnych, która w kryzysie raczej nie ma szans politycznego powodzenia. Chociaż kto wie? Na moje oko Tusk ostatnio odmalowuje kryzys w czarnych kolorach, więc może to jest szykowanie sobie gruntu do koniecznych reform strukturalnych? Nie bardzo w to wierzę, ale bardzo chciałbym się pomylić. Bardzo.
    PS
    … aha i jeszcze jedno- pracownik najemny może pit’a nie wypełniać, zrobi to za niego pracodawca, ale ulg sobie nie odliczy i musi mieć tylko jednego pracodawcę

    • Więcej od oszczędzających
      Więcej od oszczędzających jest chyba jednak zadłużonych. A najwięcej jest takich, którzy żyją od pierwszego do pierwszego. Wpływy z wyższego VAT nie byłyby więc chyba żadną rewelacją. A nawet jeśli udałoby się je w ten sposób zwiększyć, to co z tego, skoro jednocześnie rząd zmusiłby w ten sposób ludzi, którzy jeszcze oszczędzają do “wyskoczenia” z tych oszczędności i do pozbycia się pieniędzy odkładanych na czarną godzinę? No i oczywiście część tych najbardziej oszczędnych oszczędzałaby pewnie nadal i po prostu mniej by kupowała – tak jak reszta. Wyższy VAT nie jest więc moim zdaniem zbyt dobrym sposobem na poprawę finansów państwa. A co do reform, to też mam nadzieję, choć wydaje mi się, że bardziej prawdopodobne jest to, że rząd straszy kryzysem, by potem “sukces” wyjścia z niego wydawał się większy.

  4. Późno wróciłem to się tylko w jednym nie zgodzę
    Co do podatków bezpośrednich – pełna zgoda, natomiast co do VAT, to trochę się nie zgodzę. Oszczędności i pieniądz “w skarpetach” to nie dziesiątki, ale raczej setki mld zł (np. emeryci są mistrzami oszczędzania), dlatego to nie będzie suma zerowa. Tyle co do możliwości powiększnia wpływów, a reszta, czyli wydatki, to reforma finansów, a w szczególności racjonalizacja wydatków sztywnych, która w kryzysie raczej nie ma szans politycznego powodzenia. Chociaż kto wie? Na moje oko Tusk ostatnio odmalowuje kryzys w czarnych kolorach, więc może to jest szykowanie sobie gruntu do koniecznych reform strukturalnych? Nie bardzo w to wierzę, ale bardzo chciałbym się pomylić. Bardzo.
    PS
    … aha i jeszcze jedno- pracownik najemny może pit’a nie wypełniać, zrobi to za niego pracodawca, ale ulg sobie nie odliczy i musi mieć tylko jednego pracodawcę

    • Więcej od oszczędzających
      Więcej od oszczędzających jest chyba jednak zadłużonych. A najwięcej jest takich, którzy żyją od pierwszego do pierwszego. Wpływy z wyższego VAT nie byłyby więc chyba żadną rewelacją. A nawet jeśli udałoby się je w ten sposób zwiększyć, to co z tego, skoro jednocześnie rząd zmusiłby w ten sposób ludzi, którzy jeszcze oszczędzają do “wyskoczenia” z tych oszczędności i do pozbycia się pieniędzy odkładanych na czarną godzinę? No i oczywiście część tych najbardziej oszczędnych oszczędzałaby pewnie nadal i po prostu mniej by kupowała – tak jak reszta. Wyższy VAT nie jest więc moim zdaniem zbyt dobrym sposobem na poprawę finansów państwa. A co do reform, to też mam nadzieję, choć wydaje mi się, że bardziej prawdopodobne jest to, że rząd straszy kryzysem, by potem “sukces” wyjścia z niego wydawał się większy.

  5. Wiem, nikt nie będzie chciał
    Wiem, nikt nie będzie chciał się pozbywać przywilejów emerytalnych, a biurokraci nie będą patrzeć zbyt przychylnie na likwidację swoich urzędów. Ale jak powiedział Rybak z Lasu, gdy to wszystko walnie, to może być już za późno. A że bez obcięcia przywilejów obecny system emerytalny prędzej, czy później walnie, to pewne. Więc prędzej, czy później wszyscy je stracą i tak. I lepiej, żeby stracili je prędzej, gdy ktoś będzie mógł ten proces kontrolować.
    Pozdrawiam.

  6. Wiem, nikt nie będzie chciał
    Wiem, nikt nie będzie chciał się pozbywać przywilejów emerytalnych, a biurokraci nie będą patrzeć zbyt przychylnie na likwidację swoich urzędów. Ale jak powiedział Rybak z Lasu, gdy to wszystko walnie, to może być już za późno. A że bez obcięcia przywilejów obecny system emerytalny prędzej, czy później walnie, to pewne. Więc prędzej, czy później wszyscy je stracą i tak. I lepiej, żeby stracili je prędzej, gdy ktoś będzie mógł ten proces kontrolować.
    Pozdrawiam.

  7. Kulą w płot…
    Zlikwiduj ZUS, agencje, uprość podatki tak by połowa urzędników w US poszła sobie, no gdzie by poszła? A na bezrobocie by poszła… A zwiększone o kilkaset tysięcy urzędników bezrobocie to… to już opisałeś powyżej… ze szczegółami.
    Nie wspominając oburdelu jaki by powstał przy okazji takich działań. To można by przeprowadzić w momencie wysokiej prosperity, ale ten moment już minął i nieprędko wróci…

    • z calego serca zycze urzednikom ZUS zasilku!!!
      mialem kilka razy miec nieprzyjemna stycznosc z ta instytucja i chcialbym by oni poczuli sie nagle nie na a pod wozem!!!Pozatym scedowanie uprawnien ZUS-u na US jest dobrym pomyslem.Rozumiem ze z automatu trzeba by zwiekszyc kadry,ale do niezbednego minimum i za pomoca konkursow czy jakichs tam kwalifikacjii.To sie da zrobic!!!Nasi politycy nie maja jaj i wyobraznii!!!Ich pojecie jakichs tam reform nie siega dalej niz 4 lata a o reszte sie nie martwia.Pozdrawiam Ja;-)) tekst na 6;-))

    • Pomyśl trochę bardziej i
      Pomyśl trochę bardziej i trochę dłużej. Mówisz, że część urzędników straci pracę. Fakt, ale przecież jeśli potrafią oni robić cokolwiek innego poza tym, co robili dotychczas, to znajdą nową pracę. Jeśli nie potrafią, to też żaden problem, bo można przecież zorganizować dla nich szkolenia, które pomogą im się dostosować do nowych warunków i zdobyć nowy zawód, albo założyć własną firmę. Powiesz, że mogą się przecież znaleźć i tacy, którzy nie będą chcieli, albo potrafili tego wykorzystać i oni pójdą na zasiłek, który będzie obciążeniem dla budżetu? To prawda, ale czy utrzymywanie przez cały rok mnóstwa urzędników razem z wszystkimi nieruchomościami i całą “infrastrukturą” nie jest dla budżetu obciążeniem? Jest i to znacznie większym, niż koszty wszystkich zasiłków, szkoleń i odpraw razem wziętych. No i wreszcie najważniejsza sprawa: tych urzędników, którzy są kompetentni i wykonują potrzebną pracę nikt nigdy nie zwolni. Natomiast pozostali powinni znaleźć pracę, której ktoś będzie potrzebował. I tyle.

  8. Kulą w płot…
    Zlikwiduj ZUS, agencje, uprość podatki tak by połowa urzędników w US poszła sobie, no gdzie by poszła? A na bezrobocie by poszła… A zwiększone o kilkaset tysięcy urzędników bezrobocie to… to już opisałeś powyżej… ze szczegółami.
    Nie wspominając oburdelu jaki by powstał przy okazji takich działań. To można by przeprowadzić w momencie wysokiej prosperity, ale ten moment już minął i nieprędko wróci…

    • z calego serca zycze urzednikom ZUS zasilku!!!
      mialem kilka razy miec nieprzyjemna stycznosc z ta instytucja i chcialbym by oni poczuli sie nagle nie na a pod wozem!!!Pozatym scedowanie uprawnien ZUS-u na US jest dobrym pomyslem.Rozumiem ze z automatu trzeba by zwiekszyc kadry,ale do niezbednego minimum i za pomoca konkursow czy jakichs tam kwalifikacjii.To sie da zrobic!!!Nasi politycy nie maja jaj i wyobraznii!!!Ich pojecie jakichs tam reform nie siega dalej niz 4 lata a o reszte sie nie martwia.Pozdrawiam Ja;-)) tekst na 6;-))

    • Pomyśl trochę bardziej i
      Pomyśl trochę bardziej i trochę dłużej. Mówisz, że część urzędników straci pracę. Fakt, ale przecież jeśli potrafią oni robić cokolwiek innego poza tym, co robili dotychczas, to znajdą nową pracę. Jeśli nie potrafią, to też żaden problem, bo można przecież zorganizować dla nich szkolenia, które pomogą im się dostosować do nowych warunków i zdobyć nowy zawód, albo założyć własną firmę. Powiesz, że mogą się przecież znaleźć i tacy, którzy nie będą chcieli, albo potrafili tego wykorzystać i oni pójdą na zasiłek, który będzie obciążeniem dla budżetu? To prawda, ale czy utrzymywanie przez cały rok mnóstwa urzędników razem z wszystkimi nieruchomościami i całą “infrastrukturą” nie jest dla budżetu obciążeniem? Jest i to znacznie większym, niż koszty wszystkich zasiłków, szkoleń i odpraw razem wziętych. No i wreszcie najważniejsza sprawa: tych urzędników, którzy są kompetentni i wykonują potrzebną pracę nikt nigdy nie zwolni. Natomiast pozostali powinni znaleźć pracę, której ktoś będzie potrzebował. I tyle.

  9. Właśnie wysłuchałem w “Kropce nad i…” Kołodki
    Zagadka dla Kontrowersyjnych:
    O ile wzrosłyby dochody budżetu Państwa w tym roku, gdyby Rząd zwiększył o 7 mld wydatki na infrastrukturę (np. drogi) w styczniu 2009 roku? Pytanie niepodchwytliwe i można się mylić

    • Zwiększył pozycję budżetu, kompensując
      wzrost w innych pozycjach, czy zwiększył pozycję i całą sumę wydaktów budżetowych?

      Te moje pytania to oczywiście mędrkowanie, bo ja oczywiście nie znam odpowiedzi niezależnie od wariantu.

      A ciekaw jestem nie wierząc zbytnio w merytoryczną wartość opinii profesora. Choć mogę się oczywiście mylić i go niesłusznie niedoceniać.

    • Widziałem fragment, ale nie
      Widziałem fragment, ale nie słuchałem dokładnie. Mówił coś o “mnożniku” ( Keynes wiecznie żywy ) i o tym, że rząd powinien zwiększyć deficyt o jakieś… I tu właśnie nie powiem o ile, bo nie słuchałem dokładnie, ale wydawało mi się, że mówił coś o 20, czy 30 miliardach. Szok.

          • Wiesz co Ja, Ty możesz mieć rację
            chociaż nie o takiej odpowiedzi myślałem. Kołodko stwierdził, ni mniej ni więcej, że gdyby Tusk zwiększył deficyt w styczniu jedynie o siedem miliardów to nie byłoby tych dodatkowych 9 miliardów deficytu obecnie i dodatkowo byłoby obecnie dużo lepiej … hmmm to “dużo lepiej” to faktycznie mogłoby być 11 mld, ale to już spekulacje, gdyż tego nie powiedział. Jakby nie patrzeć to nawet przy 9 mld prof. Kołodko pobił rekord świata w efekcie mnożnikowym, co mam nadzieję, opisze w swojej kolejnej książce.
            PS
            Poza tym znowu było o Chunach, o których prof. Kołodko ma takie pojecie jak kiedyś miały o Polsce “brygady Mariott’a”

          • Tak, czy siak to bardzo
            Tak, czy siak to bardzo ciekawe założenie: jeśli zwiększymy wydatki budżetowe o 7 miliardów, to deficyt skurczy się o 9 miliardów. Jeśli tak by się stało, to mielibyśmy cud. Niestety “cudów nie ma, wszystko ściema”. W każdym razie przynajmniej z tym mnożnikiem jest “ściema”, bo ta teoria zupełnie pomija inflację. Mimo to pan Kołodko w nią wierzy. Wierzy też w “bezinflacyjne zwiększanie deficytu”. Nie mam więcej pytań.

  10. Właśnie wysłuchałem w “Kropce nad i…” Kołodki
    Zagadka dla Kontrowersyjnych:
    O ile wzrosłyby dochody budżetu Państwa w tym roku, gdyby Rząd zwiększył o 7 mld wydatki na infrastrukturę (np. drogi) w styczniu 2009 roku? Pytanie niepodchwytliwe i można się mylić

    • Zwiększył pozycję budżetu, kompensując
      wzrost w innych pozycjach, czy zwiększył pozycję i całą sumę wydaktów budżetowych?

      Te moje pytania to oczywiście mędrkowanie, bo ja oczywiście nie znam odpowiedzi niezależnie od wariantu.

      A ciekaw jestem nie wierząc zbytnio w merytoryczną wartość opinii profesora. Choć mogę się oczywiście mylić i go niesłusznie niedoceniać.

    • Widziałem fragment, ale nie
      Widziałem fragment, ale nie słuchałem dokładnie. Mówił coś o “mnożniku” ( Keynes wiecznie żywy ) i o tym, że rząd powinien zwiększyć deficyt o jakieś… I tu właśnie nie powiem o ile, bo nie słuchałem dokładnie, ale wydawało mi się, że mówił coś o 20, czy 30 miliardach. Szok.

          • Wiesz co Ja, Ty możesz mieć rację
            chociaż nie o takiej odpowiedzi myślałem. Kołodko stwierdził, ni mniej ni więcej, że gdyby Tusk zwiększył deficyt w styczniu jedynie o siedem miliardów to nie byłoby tych dodatkowych 9 miliardów deficytu obecnie i dodatkowo byłoby obecnie dużo lepiej … hmmm to “dużo lepiej” to faktycznie mogłoby być 11 mld, ale to już spekulacje, gdyż tego nie powiedział. Jakby nie patrzeć to nawet przy 9 mld prof. Kołodko pobił rekord świata w efekcie mnożnikowym, co mam nadzieję, opisze w swojej kolejnej książce.
            PS
            Poza tym znowu było o Chunach, o których prof. Kołodko ma takie pojecie jak kiedyś miały o Polsce “brygady Mariott’a”

          • Tak, czy siak to bardzo
            Tak, czy siak to bardzo ciekawe założenie: jeśli zwiększymy wydatki budżetowe o 7 miliardów, to deficyt skurczy się o 9 miliardów. Jeśli tak by się stało, to mielibyśmy cud. Niestety “cudów nie ma, wszystko ściema”. W każdym razie przynajmniej z tym mnożnikiem jest “ściema”, bo ta teoria zupełnie pomija inflację. Mimo to pan Kołodko w nią wierzy. Wierzy też w “bezinflacyjne zwiększanie deficytu”. Nie mam więcej pytań.