Reklama

Nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać, po zwyczajowych pogawędkach w telewizji i przy piwie o polskim honorze wspieranym przez bohaterstwo. Zacznę od siebie, żeby nie było. Parę lat temu nie chciałem lamentować i rozsiewać czarnych wizji, bo taką miałem strategię, ale prawda o tamtych czasach była bardzo dramatyczna. Seria procesów z Owsikiem doprowadziła do takiego punktu, w którym zastanawialiśmy się rodzinnie, czy nie sprzedać domu i nie zacząć wszystkiego od nowa. Sprawy wyglądały bardzo źle, jednak szczęśliwie się wszystko zakończyło i dziś jest kilka razy lepiej.

W tamtym czasie rozważałem różne scenariusze, z wyjątkiem jednego. Choćby nie wiem, co się działo to nie ma mowy o dezercji i jakiejkolwiek rezygnacji. Podobnie to wyglądało w sądzie, nigdy nie wycofałem się z żadnych twierdzeń, zawsze godziłem się na zadawanie pytań przez sąd i nawet oskarżyciela i przede wszystkim ani razu nie skłamałem chociaż miałem do tego prawo. Nie jest sztuką być przyzwoitym, gdy to nic nie kosztuje, dopiero w warunkach bojowych można przetestować własną wartość. Pytanie tylko, co to ma wspólnego z honorem. Otóż nie ma zupełnie nic wspólnego. Wszystko, co opisałem z własnego życia nie jest definicją honoru, czy bohaterstwa, to wyłącznie normalne ludzkie zachowanie, którego człowiek nie ma się powodu wstydzić, ale chwalić się też niespecjalnie jest czym W normalnych czasach, czyli co najmniej 100 lat temu, ludzie się szanowali, wiedzieli, jakich granic się nie przekracza, gdzie kończy się przyzwoitość i zaczyna podłość. Naturalnie mam na myśli człowieka nie margines społeczny, bo ten to nigdy nie trzymał żadnego poziomu. Dziś przyzwoitość stanowi rzadkość, a gdy się pojawia od razu awansuje na najwyższą półkę honoru i heroizmu.

Reklama

Dlatego do białej gorączki doprowadzają mnie idiotyczne zawołania w stylu „mecz o honor”, tudzież nazywanie bohaterstwem tego, że ktoś w skoczył do wody, aby ratować tonące dziecko. Jest to wynik medialnych „narracji”, ale też spowszednienia i spłycenia największych wartości. Doskonale rzecz widać na ostatnich wyczynach nieszczęsnej reprezentacji Polski, która wróciła do domu z podkulonym ogonem i to jedyne przyzwoite zachowanie. Najpierw słyszymy całą serię patetycznych deklaracji, no wypisz wymaluj jakby nasze „orły” co najmniej na Grunwald ruszały. Potem widzimy żenadę na boisku, strach w oczach, giętkość w kolanach i język na brodzie po 20 minutach. Kolejny etap to seria głupawych wypowiedzi, całkowicie przeczących wcześniejszym hasłom bojowym. Nagle się okazuje, że wszyscy wiedzieli jacy jesteśmy słabi i do niczego się nie nadajemy, że balonik został napompowany i wreszcie trafiliśmy na najsilniejszą grupę w całych mistrzostwach, co jest wyjątkową kpiną. Na końcu tradycyjny mecz o „honor”.

O co?! Jak można walczyć o honor po serii kompromitacji? Bardziej durnego hasła stworzyć się nie da. O honor człowiek może się bić w sytuacjach wyjątkowych, gdy ktoś inny honor człowieka nadszarpnął lub splugawił. Gdy się dokonuje autokompromitacji, to jest po honorze i co najwyżej można walczyć o wybaczenie. Nic z tych podstaw nie dociera do świadomości „bojowników” i co więcej wychodzą tacy zblazowani grajkowie, kopią jak popadnie, pod koniec meczu z Japonią robią z siebie kompletnych debili i pośmiewisko, a po gwizdku wpadają w euforię zwycięzców. Jakim sposobem wojownicy o takiej mentalności, mogą cokolwiek osiągnąć poza „walką o honor”?

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to tylko mecz i tylko sport, za który dostają gigantyczne pieniądze, a rozdźwięk pomiędzy tym, co robią lub raczej nie robią grajkowie i tym co krzyczą jest moją ulubioną sceną farsy. Niestety takie postawy przekładają się na każdą dziedzinę życia, byle aktorka odpalająca marne 20 tysięcy ze swojego milionowego kontraktu za reklamę podpasek, zostaje Emilią Platter. Honor i waleczność stały się zwykłym towarem i to tanim, który można nabyć w pakiecie i dodatkami gratis. Kto chciałby przywrócić tym historycznym wartościom należne miejsce, musi zacząć od przyzwoitości i to w sferze czynów, nie pustych deklaracji.

Reklama

10 KOMENTARZE

  1. Moja diagnoza jest prosta:

    Moja diagnoza jest prosta: honor rozmieniono na popularność i pieniądze.

    Pamiętam zamierzchłe czasy czyli lata 78 i 82 ubiegłego stulecia czyli mistrzostwa w Argentynie i Hiszpanii. Niestety roku 74 nie pamiętam, ale nie że względu na zaniki pamięci związane z wiekiem, ale raczej wynika to z faktu, że tak stary to nie jestem.

    Wtedy to graliśmy w mistrzostwach jako egzotyczne państwo z za żelaznej kurtyny i nikt się nie spodziewał, że bedziemy czymś więcej jak chłopcem do bicia. Ale i czasy były inne. Piłkarze trenowali w spartańskich warunkach, bez psychologów i innych udogodnien, ale media nie były tak drapieżne jak dziś, nastawione na sensację i recenzowane rankingami oglądalności czy poczytnosci. Nie było wszechwiedzącego internetu. Zawodnicy występujący ówcześnie zyskali chwałę i są legendami po dziś dzień. Wszystko w ciszy i spokoju. Choć przyznam, że do każdego meczu zasiadało się z niepokojem serca to nawet te przegrane mecze były piękne i waleczne. I'm wtedy można by śpiewać, że nic się nie stało. Ale takiej potrzeby nie było.

    Sytuacja uległa zmianie końcem lat 80, kiedy to zaczęły się zmiany gospodarcze i polityczne. Do sportu zaczęło docierać coraz więcej sponsorów i reklamodawców, ale nie dlatego by ten sport wspierać finansowo, a dla zwiększenia własnych profitów i promocji własnej marki. Dlatego też rozpoczynało się pompowanie balonika sukcesu. No bo kto będzie jadł parówki promowane przez łajzę, która przegra wszystko co może w stylu rozpaczliwym? Każdy chce identyfikowac się ze zwycięzcą. I tym sposobem pompuje się balonik sukcesu, bo każdy ma w tym swoj interes.

    Obserwując obecne wydarzenia zauważyć można było intensywne reklamy przed mistrzostwami. Po pierwszej porażce zostały ograniczone by prawie w zupełności zostać zastąpione przez spoty sie nie związane z piłką po porażce drugiej. A sytuacja ustabilizowana zostala po trzecim meczu, który okrzyknięto zwyciestwem, a kopaczy prawie bohaterami, z czym zgodzic się nie mogę.

    Z całym szacunkiem dla zawodników i sportu, ktoś wygrywa ale i ktoś przegrać musi. Ważny jest styl w jakim się przegrywa. Dla przykładu Islandia. Nie miał by nikt do tych kopaczy pretensji gdyby takie zaangażowanie wykazali jak wspomniano wyspiarze. A tak został niesmak, a wielu ludzi czuje się oszukanych i okradzionych z czasu jaki poświęcili na oglądanie tych żenujących "meczy". Nie wspominając o tych co przeznaczyli niemale pieniądze aby oglądać na żywo  te nieziemskie wydarzenia.

     

    Z drugiej strony to dziwię się niesamowicie, bo na promocję kraju przeznacza się kolosalne pieniądze powołując do tego różne dziwne organizacje, a zaprzepaszcza się taką sposobność. Przecież wiadomo, że impreza będzie oglądana przez miliardy ludzi w setkach krajów. I co? 

    Rozważając dalej; to co się wydarzyło ma bardzo negatywny wplyw na Polonię. Nie tych co wyjechali lecz kolejne pokolenia. Żyją tacy w obcym kraju, z dala od kraju przodków i chcieli by móc być dumni z tego przed swoimi kolegami ze szkoly, pracy, sąsiadami,  jak oni są dumni ze swoich nawet jak nie zawsze wygrywają. Tym sposobem buduje się poczucie niższości zamiast narodowej dumy.

     

    Ale to tylko moje zdanie i nie każdy musi się z tym utożsamiać.

  2. Moja diagnoza jest prosta:

    Moja diagnoza jest prosta: honor rozmieniono na popularność i pieniądze.

    Pamiętam zamierzchłe czasy czyli lata 78 i 82 ubiegłego stulecia czyli mistrzostwa w Argentynie i Hiszpanii. Niestety roku 74 nie pamiętam, ale nie że względu na zaniki pamięci związane z wiekiem, ale raczej wynika to z faktu, że tak stary to nie jestem.

    Wtedy to graliśmy w mistrzostwach jako egzotyczne państwo z za żelaznej kurtyny i nikt się nie spodziewał, że bedziemy czymś więcej jak chłopcem do bicia. Ale i czasy były inne. Piłkarze trenowali w spartańskich warunkach, bez psychologów i innych udogodnien, ale media nie były tak drapieżne jak dziś, nastawione na sensację i recenzowane rankingami oglądalności czy poczytnosci. Nie było wszechwiedzącego internetu. Zawodnicy występujący ówcześnie zyskali chwałę i są legendami po dziś dzień. Wszystko w ciszy i spokoju. Choć przyznam, że do każdego meczu zasiadało się z niepokojem serca to nawet te przegrane mecze były piękne i waleczne. I'm wtedy można by śpiewać, że nic się nie stało. Ale takiej potrzeby nie było.

    Sytuacja uległa zmianie końcem lat 80, kiedy to zaczęły się zmiany gospodarcze i polityczne. Do sportu zaczęło docierać coraz więcej sponsorów i reklamodawców, ale nie dlatego by ten sport wspierać finansowo, a dla zwiększenia własnych profitów i promocji własnej marki. Dlatego też rozpoczynało się pompowanie balonika sukcesu. No bo kto będzie jadł parówki promowane przez łajzę, która przegra wszystko co może w stylu rozpaczliwym? Każdy chce identyfikowac się ze zwycięzcą. I tym sposobem pompuje się balonik sukcesu, bo każdy ma w tym swoj interes.

    Obserwując obecne wydarzenia zauważyć można było intensywne reklamy przed mistrzostwami. Po pierwszej porażce zostały ograniczone by prawie w zupełności zostać zastąpione przez spoty sie nie związane z piłką po porażce drugiej. A sytuacja ustabilizowana zostala po trzecim meczu, który okrzyknięto zwyciestwem, a kopaczy prawie bohaterami, z czym zgodzic się nie mogę.

    Z całym szacunkiem dla zawodników i sportu, ktoś wygrywa ale i ktoś przegrać musi. Ważny jest styl w jakim się przegrywa. Dla przykładu Islandia. Nie miał by nikt do tych kopaczy pretensji gdyby takie zaangażowanie wykazali jak wspomniano wyspiarze. A tak został niesmak, a wielu ludzi czuje się oszukanych i okradzionych z czasu jaki poświęcili na oglądanie tych żenujących "meczy". Nie wspominając o tych co przeznaczyli niemale pieniądze aby oglądać na żywo  te nieziemskie wydarzenia.

     

    Z drugiej strony to dziwię się niesamowicie, bo na promocję kraju przeznacza się kolosalne pieniądze powołując do tego różne dziwne organizacje, a zaprzepaszcza się taką sposobność. Przecież wiadomo, że impreza będzie oglądana przez miliardy ludzi w setkach krajów. I co? 

    Rozważając dalej; to co się wydarzyło ma bardzo negatywny wplyw na Polonię. Nie tych co wyjechali lecz kolejne pokolenia. Żyją tacy w obcym kraju, z dala od kraju przodków i chcieli by móc być dumni z tego przed swoimi kolegami ze szkoly, pracy, sąsiadami,  jak oni są dumni ze swoich nawet jak nie zawsze wygrywają. Tym sposobem buduje się poczucie niższości zamiast narodowej dumy.

     

    Ale to tylko moje zdanie i nie każdy musi się z tym utożsamiać.