Reklama

Czyli wiedza, którą każdy powinien posiadać

Dzięki uprzejmości Piotra Wielguckiego będę tu prezentował fragmenty książki, którą aktualnie piszę. Tytuł jest taki jak na wstępie, a tematyka to finanse. Dziś część pierwsza wstępu. 

Reklama

 

Wyjaśnienie

Zarzucono mi, że fragmenty sprawiają wrażenie pewnego nieporządku, czy wręcz chaosu. Niektórym treściom brakuje podstaw tzn, wyjaśnień. Jednak – powtarzam – SĄ TO WYBRANE FRAGMENTY, które uznalem za na tyle intereesujące oraz istotne, że powinny zaiteresować czytelnika, I TO BYŁ MÓJ CEL. Książka jest oczywiście pisana według planu, który niebawem przedstawię, jak też logiki zdrzeń, tzn. ich chronologii, przyczyn oraz skutków. Uwagi, jakie otrzymuję, są jednakże bardzo przydatne, szczególnie te krytyczne. Dziękuję Wam za nie bardzo. Jednocześnie informuję, że wszyscy, którzy do mnie napiszą, otrzymają książkę za darmo – oczywiście, jeśli będą chcieli 🙂 

 

 

Fantomowa noga stołu Wuja Sama i pozostałe gliniane, czyli największy przekręt w dziejach ludzkości 

 

                  Tytuł  jest intrygujący i stanowi pewną zagadkę. Część z Was być może z samego tytułu domyśliła się przynajmniej częściowo, w czym rzecz. Wuj Sam, starszy mężczyzna o surowym wzroku, z siwymi włosami i bródką, mający na głowie cylinder w czerwone i białe paski z białą gwiazdą na niebieskiej obwódce, to oczywiście symbol najpotężniejszej gospodarki świata, USA. Co zaś do stołu i jego nóg, wyjaśnienia już wkrótce. Choć takie niesie już sama okładka. Finanse. Pieniądze. Złoto. Gotówka. Waluty. Akcje. Obligacje. O tym będzie mowa. Temat interesujący wszystkich, bo i wszystkich dotyczący. To one sprawiają, że świat się kręci. Są przedmiotem pożądań 99% spośród nas wszystkich. Moim zdaniem, lektura obowiązkowa.

            Dlaczego, zapytacie? Wszak mowa jest o finansach i ekonomii, a temat nie należy do najciekawszych, by nie nazwać go nudnym. Czy tak nie będzie i tym razem?  Zdecydowanie nie. Książka niniejsza jest w wielu aspektach specyficzna i w pewnym sensie niepowtarzalna. Mam nadzieję, że nie zawiedziecie się jej zawartością. Że będziecie odwracać kolejne kartki z wypiekami na twarzy i trudno Wam będzie się od niej oderwać.

            Ale zaraz, zaraz. Ktoś być może skrzywi sceptycznie i zapyta, że co z tego, iż pragniemy pieniądza? Czy ta książka zawiera jakiś przepis na to, by je zdobyć? Jeśli tak, to należałoby ją natychmiast odłożyć. Bo takich było oraz jest wiele. Wszystkie niosą ponoć przepis – szansę na bogactwo, podpowiadając, gdzie leży owa mityczna ulica, na którą należy się udać i tam schylić, podnosząc grube zwitki banknotów. A jak przyjdzie co od czego, czyli do jej przeczytania, rozczarowanie. Zero konkretów oraz stracony czas. Mało tego. Jeśli nawet temat jest inny, świat pieniądza, nie będąc nudnym z racji jego samego, niekoniecznie jest ciekawym „od wewnątrz”. Panują na nim stałe reguły gry. I to od lat. Czy nie tak?

            No właśnie. Banki centralne i komercyjne, finanse państw. Obligacje, kredyty, depozyty. Konta. Sztywne uregulowania prawne. Porządek, ład oraz bezpieczeństwo. No i podobne zasady działania poszczególnych elementów systemu. Od strony sportowej, od lat ci sami zawodnicy na boisku i współzawodnictwo fair play. Stałe reguły gry. Banalne, sztywne i męczące. Świat działający w oparciu o sztywne reguły, ale i stabilne, mocne filary. Ale czy aby na pewno? Przyjrzyjmy się bliżej obu tym elementom.

 

*****

 

Glina jaka jest nie każdy widzi. Krótka historia o budulcu filarów współczesnego świata finansów.

            Pierwsze zdanie na pierwszy rzut oka wzbudzi u wielu protest. Wszak glina jaka jest, widać dokładnie. Zdradza swą wątpliwą jakość użytkową już na pierwszy rzut oka. Jest nietrwała i praktycznie nieprzydatna do poważniejszych zastosowań, w tym miejscach, gdzie owa trwałość jest niezbędna. Na przykład w budownictwie. Spróbuję jednak udowodnić, że pozory jak zwykle mylą, jakkolwiek wnioski nie będą budujące, podobnie jak budulcem nigdy nie będzie sam przedmiot naszej uwagi w sensie dosłownym, czyli właśnie glina. Bo chodzi o to, że glina może jednak nadać się do budowy poważnych struktur, choć w tym celu musi najpierw przejść odpowiednią obrókę termiczną, czyli proces wypalania. Wtedy stanie się cegłą, a ta  może przetrwać setki czy wręcz tysiące lat, czego dowody mamy w wielu miejscach na świecie. Problem wystąpi wtedy, kiedy zostaniemy zapewnieni właśnie o tym, że uformowana w prostokątne kostki glina ową obróbkę w bardzo wysokiej temperaturze przeszła,  a tak się nie stało, bo ktoś czegoś nie dopilnował i na przykład piec wygasł za wcześnie.  Lub po prostu ktoś tą kostkę uformował ale w ogóle nie wypalił, kierowany specyficznie rozumianą oszczędnością. Ta „wstępna” cegła,  czyli niewypalone kostka gliny, poleżała chwilę na słońcu i nabrała nieco koloru, sugerując fałszywie i buńczucznie, że nadaje się do czegoś, do czego jest skrajnie nieprzydatna, a wręcz niebezpieczna.

             Z takim właśnie „fałszywym” budulcem mamy do czynienia, kiedy mowa o podstawach, czyli filarach, współczesnych finansów świata. Wmawia się nam, że ten stoi na czymś, co jest stabilne, bardzo mocne i trwałe. Ponoć udowadniają to choćby przebyte w przeszłości wstrząsy naszej budowli, nieuniknione z wielu obiektywnych powodów, a zakończone bez utraty jej stabilności. Nie jest to jednak prawdą.

              Co jest tego powodem? Czyżby ludzie odpowiedzialni za właściwą temperaturę wypalenia glinianego produktu, czyli jego finalną jakość, nie zadbali o to, co do nich należało?. Może po prostu przeoczyli coś lub nie wzięli czegoś pod uwagę, czyli niewłaściwy stan rzeczy zaistniał wbrew ich dobrej woli? A teraz oszczędnie gospodarują prawdą, jak się to eufemistycznie nazywa, obawiając się konsekwencji? Bo przecież niemożliwe, by pozwolili na stosowanie niebezpiecznego produktu świadomie. Czy nie tak?

             Odpowiedź brzmi porażająco dla nich, choć w efekcie dla nas. Nie. Niestety nie. Nie ma mowy o przypadku czy braku świadomości. Wszystko  jest zgodne z planem. Albo raczej po prostu takiego planu nie ma i nigdy nie było. Zastępowała go i wciąż zastępuje improwizacja, oparta na braku realnej troski o tworzywo, które tworzy świat finansów.  A poza tym skrajna chciwość, połączona z brakiem dbałości o cokolwiek i kogokolwiek. No, może  poza innymi ludźmi z branży, co zresztą nie jest wynikiem istnienia choćby źdźbła standardów moralnych, lecz wynikiem „jazdy” na tym samym wózku, o którą to należy dbać wyłącznie z po to, by się po prostu samemu nie wykoleić.

                 Chociaż ten plan jednak w istocie istnieje. Polega na tym, żeby tort, który przyszło im dzielić, zachować dla siebie. Tyle, ile się da. Z zawartości stołu, przy kórym ponoć zasiadamy wspólnie, dla nich mają być najdoskonalsze, najwykwintniejsze smakołyki, a nam, zwykłym zjadaczom chleba, pozostają na stole nawet nie okruchy, ale resztki i przy okazji niejadalne śmieci. Okruchy, jeśli się trafią, nie będą na stole, ale muszą z niego przypadkiem spaść. Oczywiście każdy z tych ludzi, zapytany o zasady podziału naszego swoistego tortu powie obłudnie, że stara się o to, by był dzielony sprawiedliwie. Jest jasne, iż my mamy to rozumieć właściwie – jak wiemy, sprawiedliwość to nie równość lecz właściwa zapłata za zasługi oraz usługi, a należna im, z racji roli, jaką pełnią wobec nas oraz odpowidzialności za tworzenie dodanej wartości, musi być wyższa.  Bo oni wykonują robotę Boga.

                  To nie żart. Takiego właśnie sformułowania użył prezes generalny, czyli CEO banku inwestycyjnego Goldman Sachs wiosną 2009 w wywiadzie dla  brytyjskiego „Sunday Times”. Miało to miejsce podczas apogeum olbrzymiego kryzysu, spowodowanej bankructwem innego banku inwestycyjnego, Lehman Brothers spowodowanego toksycznymi kredytami „subprime”. Blankfein nie zająknął się ani słowem na temat roli, jaką  pełnił  Goldman Sachs podczas kryzysu, przyczyniając się do niego najpierw ponadprzeciętnie, a później  stosując wyjątkowo pokrętne działania, „grając na dwa fronty”. Była to rzecz poniżej wszelkich standardów etycznych, dyskwalifikująca bank jako uczciwą instytucję. Wrócimy do tego później. I właśnie w takich okolicznościach Blankfein powiedział, że on wykonuje pracę Boga.

 

*****

Fair play oraz stałe reguły gry, czyli ruchoma bramka i zmienny czas meczu.

 

            Wyobraźmy sobie mecz naszego ulubionego sportu, piłki nożnej. Obserwujemy z wypiekami na twarzy, jak Lewandowski w meczu Bayernu z Realem przedziera się w pobliże pola karnego, dryblując po kolei trzech czy czterech rywali, aby na koniec oddać precyzyjny strzał ku bramce. Bramkarz nie ma szans. Pomimo pięknej parady, piłka muska mu tylko palce i zmierza w róg bramki. Zrywamy się z miejsca i wydajemy z siebie tryumfalny okrzyk. Jeeest!!! Goool!!!

            Ale co to? Łapiemy się za głowę. Z najwyższym niedowierzaniem obserwujemy, jak jakaś nieznana sila przesuwa słupek bramki oraz siatkę w bok. Niewiele, może z trzydzieści – czterdzieści centymetrów. Tylko tyle, by uniknąć piłki, która  leci obok niej. A za moment słupek powraca na swoje poprzednie miejsce. Co to za historia? Zjawisko nadprzyrodzone? Cud? Ruchoma bramka? Jak to technicznie możliwe? I jak można tak perfidnie manipulować grą?

            Zaciskamy nerwowo ręce i czekamy na to, co teraz się stanie. Na aferę. Skandal. Krzyki komentatora, zamieszanie i olbrzymią awanturę na trybunach. Czekanie się przedłuża. Czas jakby znieruchomiał. Ułamek sekundy wydaje się być wiecznością.

            Ale cudu ciąg dalszy. Okazuje się, że czas jednak nie znieruchomiał. Gra toczy się dalej. Krzyk na trybunach przeszedł w jęk zawodu i to wszystko. Słychać poza tym już pojedyncze, podniesione głosy kibiców, jedne odnoszące się do pecha, inne, mocno krytyczne, do wątpliwych umiejętności pechowego strzelca.  Za chwilę jednak bramkarz wybijaja piłkę, a na trybuny powraca monotonny szum.

              W stanie głębokiego szoku przyglądamy się teraz najbliższym sąsiadom. Także brak reakcji. Jak to, nikt nic nie widział? Bo przecież niemożliwe, jak także to, by wszyscy byli w zmowie, to znaczy by widzieli przekręt i nie zareagowali? Ktoś tu zwariował – Ty czy świat?

              Albo inna sytuacja. Mecz o wejście do mistrzostw Europy. Na zegarze jest 91 minuta, nasi wygrywają z Niemcami 1:0, a to oznacza awans!  Spoceni z emocji, czekamy na końcowy gwizdek. Oby coś złego się nie stało, licho nie śpi. Ale jest dobrze. Nasi przejęli piłkę od Niemców i podają ją sprytnie między sobą w okolicach środkowej linii boiska. Chyba nie ma więc siły, która mogłaby to zmienić. Jeeest!!! Gwizdek sędziego!!! Koniec meczu!!!

             Ale nie. To nie koniec meczu. Co się dzieje? To nie sędzia zagwizdał, tylko jakiś mężczyzna w garniturze, który pojawił się nagle przy linii bocznej. W dłoniach ma jakąś kartkę papieru i nią macha. Patrzymy ze zdziwieniem, jak sędzia, przyzwany władczym gestem ręki, podchodzi do niego, posłusznie kiwa głową i powraca na boisko. Daje sygnał naszym, by rzutem z autu wznowili grę. Cholera. Zaciskamy dłonie z taką siłą, że aż bieleją nam kostki. O co chodzi? Żeby tylko coś się nie stało złego i nasi nie oddali piłki Niemcom. Ale i tak zostały już chyba sekundy.

           Nagle słyszymy głos spikera stadionowego. Mówi: „Informujemy Panstwa, że decyzją UEFA od dziś mecze piłki nożnej  będą trwać nie 90, lecz 120 minut. Odnosi się to także do bieżącego, które zostaje przedłużone o kolejne 30 minut”. Cooooo???? PRZECIEŻ TO NIEMOŻLIWE! Stadion ryczy z oburzenia, to znaczy ryczy jego część, nasi kibice. Niemcy za to zaśmiewają się do rozpuku. Wy łapiecie się za głowę. Od kiedy to wolno zmieniać reguły gry podczas jej trwania, i to zmieniać tak, że korzyść dla jednej strony jest krycząco wręcz ewidentna???

            Bzdura – powiecie. Takie rzeczy nie mają prawa się zdarzyć w cywilizowanym świecie. Odpowiem – w sporcie nie, ale w świecie finansów, jak najbardziej. I tak dzieje się od lat. Rządzący pieniędzmi, oczywiście także naszymi, tworzą uregulowania, reguły oraz normy, które pasują nie nam, lecz im. I to właśnie im mają przynieść korzyść. Nieodmiennie. My możemy się temu tylko bezradnie przyglądać. Oczywiście, jeśli chcemy, bo może wolimy nie wiedzieć pewnych rzeczy, milcząco je akceptując. No i jeśli będziemy chętni, by te przepisy, reguły oraz normy poznać dużo bliżej, w sposób ponadprzeciętny. Temu właśnie celowi ma posłużyć niniejsza książka. Traktuje o największym przekręcie w historii ludzkości. O tym, co de facto dzieje się w świecie finansów.

  ******

               Czytając uprzednie fragmenty o nieuczciwości oraz zmianach reguł, poza niedowierzaniem, niejeden z was być może zaśmiał się z rozbawieniem. I chciałbym, aby tak zostało do końca, w takim klimacie więc pozostaniemy do końca. O rzeczach poważnych postaram się pisać „na wesoło”, czyli z humorem. To po to, by Was nie zanudzić. Choć obawiam się, że kiedy dojdziecie do ostatniej strony niniejszej książki, Wasz śmiech zmieni się w gorzki,  pełen sarkazmu oraz głębokiej irytacji. Ale dobrze. Bo wtedy już będziecie świadomi, że świat finansów oraz ludzie zawiadujący nim to bezduszna i okrutna machina, a Wy, to znaczy Wasze pieniądze, to ich cel. I nie ma  w tym słowa przesady. Jeśli ktoś powie, że jego doświadczenia są inne, odpowiem że to możliwe. Wyjątki mają miejsce zawsze, słyszałem o przypadku, że lwica zaopiekowała się małym koźlątkiem, które straciło matkę.

              Czy jednak znajomość tych reguł coś Wam da, a więc czy ta książka jest warta lektury?  Sądzę, że takie będzie wasze zdanie. Przede wszystkim, dobrze wiedzieć, czego się spodziewać, biorąc udział w meczu, w którym inni ustalają reguły, a my nie możemy ich podważać. Sprobujemy też spojrzeć na system finansowy olbrzymiej części świata, tej najważniejszej, i przekonać się, czy ktoś tak naprawdę go kontroluje, a jeśli tak, kto.  Poza tym, zainteresujemy się innymi kwestiami, praktycznymi, które będą mogły znaleźć przełożenie na gospodarowanie własnym pieniądzem, czyli inwestowanie. Opowiemy, czym jest „herd instinct” czyli „instynkt stadny”, na czym polega zasada „Idź tam, skąd przychodzi tłum” oraz jaka jest podstawa powiedzenia „Kupuj, gdy leje się krew”, lub „kupuj, gdy grzmią działa”.  Zastanowimy się, dlaczego nasze odwieczne instynkty, chciwość i strach, odzywają się w nas w najbardziej niewłaściwych momentach. Cofniemy się też do czasów, gdy działy się rzeczy dziś niewyobrażalne, kiedy to ze cebulkę tulipana można było kupić kamienicę w Amsterdamie. Ale i popatrzymy bliżej na nasze podwórko w roku 2008, kiedy frank szwajcarski kosztował najtaniej od lat, bo 2 zł, a pomimo tego sektor bankowy właśnie wtedy najchętniej udzielał kredytów hipotycznych w tej walucie.

               Kolejna zagadnienie, czy też ewentualna wątpliwość. Zapytacie, czy niniejsza książka nie jest aby jeszcze jedną z zakresu teorii spiskowych? Bo czemu media nie wspominają problemów, o których piszę? Wszak podobnie jest z UFO, Iluminatami, Annuaki, zakazaną archeologią czy rodem Rothschildów, kontrolującym ponoć ¼ majątku światowego, a liczony jest w trylionach dolarów. Pragnę uspokoić czytelników, że nie. Wiedza, jaką uzyskają, opiera się w całości naa faktach. Są one niekoniecznie powszechnie znane, ale ogólnie dostępne. Co zaś do rodu Rothschildów, to poznamy ich wraz z ich wyjątkową rolą, jaka wpłynęła na dzisiejszy kształt finansów.

               Chyba jedyne, co  ktoś mógłby mi zarzucić, to subiektywizm w ocenie zachowań ludzkich. Bo choć standardy moralne są jednakowe dla wszystkich, to np. ktoś może uznać, że szef bardzo ważnej instytucji amerykańskiej, przesłuchiwany w senacie, ma inne prawa niż ogół. Miał więc prawo na stawiane mu zarzuty wzruszyć ramionami oraz powiedzieć lekceważąco, że jest gotów zapłacić karę. Podkreślam, zapłacić karę, a nie dostosować się do obowiązującego prawa. To słowa CEO banku JP Morgan, Jamiego Dimona.

              Ostatnia kwestia, dla tych wątpiących, czy to wszystko, o czym piszę, jest ważne dla nas. Wszak żyjemy w Polsce, z dala od USA. Ale odpowiedź jest oczywista. Bo nie ma znaczenia to, że żyjemy w kraju gdzie nie działa FED, system kredytowy USA, czy też to, że amerykańska inflacja nie dotyczy naszego podwórka. Wiemy doskonale, że gospodarka oraz finanse świata to system  naczyń połączonych. My zaś jesteśmy częścią tego systemu. A USA jest najważniejszą gospodarką świata. Wytwarza przeszło 20 % światowego PKB.  W 2016 np. świat wytworzył PKB o wartości 75,848 trylionów USD, a same USA  18,624 trylionów USD. Nie bez przyczyny więc powstało powiedzenie, że jeśli giełdy USA  kichną, to cały świat ma katar, oraz inne, kiedyś szeroko funkcjonujące, że jeśli Ameryka ma katar to w Europie jest już grypa, a w Azji notują zgon. Upadek banku inwestycyjnego LTCM w roku 1997 wywołał taką samą panikę walutową oraz na giełdzie u nas, jak na całym świecie. Zresztą, jakkolwiek temat USA będzie dominował, to przeczytamy także o wydarzeniach, które miały miejsce tak w innych krajach jak i u nas. Na przykład o kryzysie określanym miarem "azjatyckiego", który miał miejsce w latach 1997- 1998, a zapoczątkowaly go wydarzenia w Tajlandii, a nastepnie efektem domina rozprzestrzenił się właśnie na inne kraje z tego kontynentu, a nawet na Rosję. Podobnie Lehman Brothers, kryzys „subprime mortgage” oraz wszelkie kolejne następstwa powyższego.

 
Reklama