Reklama

No właśnie o to chodzi, że ostatnio nie czytałem prawie w ogóle. Tragedia. Człowiek chamieje w dobie internetu.

No właśnie o to chodzi, że ostatnio nie czytałem prawie w ogóle. Tragedia. Człowiek chamieje w dobie internetu. Nic już nie czytam za wyjątkiem blogów, forów, krótkich info na różnych portalach. O i czasem magazyn wyborczej (jakieś fajne reportaże czasem tam bywają). Dawniej (tak ze 100028930 lat temu) czytało się średnio 2-3 książki tygodniowo. Teraz też 2-3 ale rocznie. K….a. Chcąc nadrobić stracony czas na necie wziąłem kilka książek na urlop (które nb. kiedyś przeczytałem):
1. Ojciec chrzestny. Jakoś taka naiwna ta książka mi się wydała – ale lekko mi się ją przeczytało. Zupełnie bez bólu;-)
2. Paragraf 22. W połowie mnie znudziła. Swego czasu kilka razy ją czytałem i jakoś śmieszyła mnie niepomiernie. Teraz jakoś duuużo mniej. Yossarian ty symulancie;-).
3. Kroniki marsjańskie. Po kilku stronach dałem sobie spokój. A kiedyś też to przeczytałem.
4. Biała gorączka Jacka Hugo Badera. Polecam – zacząłem podczas urlopu i czytam po kilka stron tygodniowo – starczy do świąt;-). Ale książka jest warta zakupu (dokonałem). Tej książki nie czytałem wcześniej – bo jej po prostu nie było (ale reportaże z książki były publikowane).

Reklama

W każdym razie mam wrażenie, że jestem ostatnim pokoleniem, które czytało tak dużo książek. Świat się zmienia.

Internet wypycha w jakimś stopniu inne formy spędzania czasu (w niektórych przypadkach potrzeba juz chyba założnia kółka Anonimwych Internautów – będą się leczyć z uzależnienia, kółko to oczywiście będzie miało swoje forum;-) na którym AI będą się wymianiać sposbami na leczenie z uzależnienia od internetu .

 

Reklama

56 KOMENTARZE

  1. Pi….licie
    towarzysze;-). Wszyscy. Moje pisanie to grafomania. Brak mi pomysłów na dobre teksty. Brak mi warsztatu.
    Ps. Chciałem wczoraj wkleic jakieś foto ale zmęczenie materiału dało znac – nie miałem siły przekopywać się przez portale za pomocą których wkleja się obrazki.

  2. Pi….licie
    towarzysze;-). Wszyscy. Moje pisanie to grafomania. Brak mi pomysłów na dobre teksty. Brak mi warsztatu.
    Ps. Chciałem wczoraj wkleic jakieś foto ale zmęczenie materiału dało znac – nie miałem siły przekopywać się przez portale za pomocą których wkleja się obrazki.

  3. Pi….licie
    towarzysze;-). Wszyscy. Moje pisanie to grafomania. Brak mi pomysłów na dobre teksty. Brak mi warsztatu.
    Ps. Chciałem wczoraj wkleic jakieś foto ale zmęczenie materiału dało znac – nie miałem siły przekopywać się przez portale za pomocą których wkleja się obrazki.

  4. Pi….licie
    towarzysze;-). Wszyscy. Moje pisanie to grafomania. Brak mi pomysłów na dobre teksty. Brak mi warsztatu.
    Ps. Chciałem wczoraj wkleic jakieś foto ale zmęczenie materiału dało znac – nie miałem siły przekopywać się przez portale za pomocą których wkleja się obrazki.

  5. Trzeba było na urlop jechać tam, gdzie inetrnet nie sięga
    Jak odwyk, to odwyk.
    Ja też wracam do książek młodości. Człowiek ma okazję się dowartościować porównując swoje niegdysiejsze przemyślenia z bieżacymi. A może to tylko rozwój cynizmu, jako dystansowej skorupy bezpieczeństwa?
    Dlatego warto sięgać do młodzieńczych lektur. No chyba że, wzorem Gretkowskiej, w młodości czytywało się Kanta i Prousta.

    • Byłem
      na urlopie bez dostępu netu. I wcale mnie nie ciągnęło do kompa. Ale urlop to nie tylko książki. Trzeba pobyć z rodziną (zawsze to człowiek się powq.. znaczy nacieszy towarzystwem małzonki i dzieci;-). Poza tym zmiana środowiska na urlopie jest konieczna aby naprawdę wypocząć. Jeśli zostanie się w domu to zawsze albo coś do roboty się znajdzie, albo ktoś cię znajdzie i będzie potrzebował czegoś tam. Nie mówiąc o necie i komputerze, które zabijają bliskie więzi rodzinne na rzecz więzi z innymi internautami.

      Ps. Na urlopie polecam piwo Irlandzkie Mocne browar Krajan:-)

      • Ja degustowałem Łomżyńskie 🙂
        oraz “Centennial” Michenera.
        Z nostalgią sięgnąłem po “Obłok Magellana”. Pomijając socrealizm, dziwię się jak 33 letni Lem mógł popełnić takie szkaradztwo. Dziwię się jednak znacznie więcej swojemu zachwytowi sprzed 40 lat.

        • Czytałem dużo
          Lemów. Ale obłoku jakoś nie. Ostatnio wpadła mi w ręce Diuna Franka Herberta. Książkę tę czytałem z dziesięć razy (pierwszy raz w czwartej klasie podstawówki) i znowu rozczarowanie po ok 80 stronach znudziła mnie. Jakiś stary się robię albo nie wiem co się dzieje. Zblazowanie jakieś mnie ogarnęło.
          Ogólnie to nie jestem jakimś szczególnym degustatorem, miłośnikiem piwa. Ot jedno, góra dwa na tydzień. Ale czas wolny swoje prawa i piwa (bądź innego dynamizatora rzeczywistości) trzeba KONIECZNIE pić więcej (pod warunkiem, że pije się go mniej w normalnym czasie;-).

          • Boję się,
            że oprócz naszego dojrzewania, wpływ na dzisiejsze znudznie niegdysiejszymi bestsellerami może mieć moda. Tak chyba jest z Diuną. Ekologia się przejadła.
            Jak nie czytałeś “Obłoku,,,”, to nie czytaj, chyba że masz skłonności masochistyczne. Nawet sam Lem wstydliwie przemilcza go w swojej biografii.

            Ja czas urlopu definiuję dwojako:

            1. mogę się piwa napić już przed porannym myciem zębów. Gdy urlop jest prawdziwym oderwaniem, to takie picie z powodzeniem mycie zębów zastępuje.

            2. Skoro praca, to zarabianie pieniędzy, to na zasadzie prostego przeciwieństwa, wypoczynek jest ich wydawaniem. Moja żona najlepiej wypoczywa w sklepach obuwniczych :). Ja jeszcze przed urlopem doskonale wypocząłem przy remoncie dachu. Stąd zaplanowania Portugalia zamieniła się w Biebrzański Park Narodowy. Post factum, chyba wyszło to na dobre. 🙂

            Serdecznie pozdrawiam, bo trzeba sobie dodać otuchy po powrocie z urlopu, który nie koniecznie był prawdziwym wypoczynkiem zgodnie z definicją punktu nr 2.

          • Dach + alkohol
            = odlot;-).
            Biebrzański PN nie byłem nigdy. Tam są ptaki o ile się nie mylę. I chyba spore przestrzenie o ile mi się coś nie pokręciło – fajne fotki można strzelać.
            Portugalia w pażdzierniku – marzenie od 1231498 lat. Czeka na spełnienie. Albo i niespełnienie bo się mogę rozczarować.
            Wracając do Diuny – temat ekologii nigdy mnie nie kręcił w tej książce. Raczej jej klimatyczność – nie potrafię tego wyrazić.

          • Mnie w książkach typu Diuna kręcą,
            czy może kręciły dwa archetypy:

            1. Drogi
            2. Wydobywania się.

            Pierwszy polega na pokonywaniu przeciwności fizycznych przy przeżywaniu różnych przygód i wzbogacaniu doświadczenia bohatera.

            Idealnym przykładem brawurowo podanym jest “Cieplarnia” Aldisa. Z klasyki, to oczywiście Boska Komiedia, Odyseja, Eneida.

            Drugi jest w zasadzie również drogą, ale dziejącą się w sferze psychicznej, duchowej. Polega on na przejściu od początkej pogardy środowiska wobec bohatera na coraz większe uznanie i podziw.

            W tym przypadku to oczywiście “Lalka” (tam Rzecki wprost mówi o wydobywaniu), Wiinnetou i właśnie Diuna.

            Kiedyś wystarczyły mi podane kawa na ławę. Dziś oczekuję ich podania w bardziej subtelnej, wyrafinowanej formie.

            A pro pos Biebrzańskiego, nasz rację. Oprócz tego są tratwy z domkami na kikudniowy spływ Biebrzą. Są śluzy na kanale Augustowskim, są meandry rzek płynacych przez łąki i bagna. Są zasiadki na łosie, są rajdy konne po lesie, jest wędkowanie, są teatry w stodole, i przede wszystkim są wspaniali ludzie. Serdeczni, otwarci, przyjaźni.
            Nie ma komercji, nie ma wyścigu, nie ma zwiedzania zabytków, nie ma potu i kurzu, nie ma internetu, polityki, obłudy.

          • Cieplarnia
            Czytałem znowu wieki temu – nie pamiętam tej książki – ludzkość zredukowana do paru plemion żyjących w wielkej dżungli? To było to? Czy coś innego? A propos archetypów – nie mam siły się rozpisywać (znaczy wiedzy, chęci i czasu).

            pozdr

          • Coś w podobie
            ale nie będę pisał, żeby nie psuć radości z czytania. Powiem tylko, że motyw nie jest nowy, coś nieco zbliżonego napisał mój faworytny R.A. Heinlein (“Orphans Of The Sky”).

            Edit: Tak to jest, jak się czytało dawno i nieprawda. Oczywiście powieść Heinleina przypomina Aldissa, ale “Non-Stop”, nie “Cieplarnię”! Przepraszam za ewentualne wbłądwprowadzenie.

          • Coś mi świta
            No i znowu wypadałoby przeczytać obie te książki. Bo oba tytuły kojarzę a nie pamiętam treści. [… wiązanka wulagaryzmów] choelram mam przepełnioną pamięć- zapominam dużo rzeczy. Chyba mi się mózg przegrzewa. Jakiś reset by się przydał – czyszczenie pamięci ze śmieci.

          • Na ostatnim urlopie
            nabyłem sobie po raz pierwszy od dość dawna nową książkę, i to nie SF, chociaż fikcję – “Operacja Dunaj”. Ponieważ film ma premierę dzisiaj, nie będę wnikał w fabułę. Książka w każdym razie oscyluje pomiędzy “Szwejkiem”, powieściami Vaclava Czapka, a polską prozą realistyczno-koszarową, ze szczególnym uwzględnieniem słów na ka, na cha i na dupa (fraza copyright by Eugeniusz Dębski). Dla czytelnika nieco już wyrobionego może być nieco irytująca (“Ech, próbują podrabiać +Szwejka+”), ale kiedy się już tę irytację przemoże, rozwija się w nieco innym kierunku i wcale nienajgorszym. Ocena “warto przeczytać+”.

            A co do urlopu, to jeszcze odświeżyłem sobie opowiadania Bułyczowa, zebrane w tomie “Wielki Guslar wita” (znajomy miał i mu niecnie podprowadziłem), tzn. część już znałem, a część – nawet nienowych – odkryłem, co również było miłym przeżyciem. Bardzo ładnie tłumaczone (“Umiarkowanie potworne rybiska”), czyta się, przerywając co jakiś czas parsknięciami śmiechu.

          • Opowiadania
            Bułyczowa to mi się troszkę kojarzą z twórczością Pilipiuka i jego cyklem o Jakubie Wędrowyczu czy jakoś tak. Ale Kir jest dobry. Lubię ten typ trochę odleconego absurdu.

  6. Trzeba było na urlop jechać tam, gdzie inetrnet nie sięga
    Jak odwyk, to odwyk.
    Ja też wracam do książek młodości. Człowiek ma okazję się dowartościować porównując swoje niegdysiejsze przemyślenia z bieżacymi. A może to tylko rozwój cynizmu, jako dystansowej skorupy bezpieczeństwa?
    Dlatego warto sięgać do młodzieńczych lektur. No chyba że, wzorem Gretkowskiej, w młodości czytywało się Kanta i Prousta.

    • Byłem
      na urlopie bez dostępu netu. I wcale mnie nie ciągnęło do kompa. Ale urlop to nie tylko książki. Trzeba pobyć z rodziną (zawsze to człowiek się powq.. znaczy nacieszy towarzystwem małzonki i dzieci;-). Poza tym zmiana środowiska na urlopie jest konieczna aby naprawdę wypocząć. Jeśli zostanie się w domu to zawsze albo coś do roboty się znajdzie, albo ktoś cię znajdzie i będzie potrzebował czegoś tam. Nie mówiąc o necie i komputerze, które zabijają bliskie więzi rodzinne na rzecz więzi z innymi internautami.

      Ps. Na urlopie polecam piwo Irlandzkie Mocne browar Krajan:-)

      • Ja degustowałem Łomżyńskie 🙂
        oraz “Centennial” Michenera.
        Z nostalgią sięgnąłem po “Obłok Magellana”. Pomijając socrealizm, dziwię się jak 33 letni Lem mógł popełnić takie szkaradztwo. Dziwię się jednak znacznie więcej swojemu zachwytowi sprzed 40 lat.

        • Czytałem dużo
          Lemów. Ale obłoku jakoś nie. Ostatnio wpadła mi w ręce Diuna Franka Herberta. Książkę tę czytałem z dziesięć razy (pierwszy raz w czwartej klasie podstawówki) i znowu rozczarowanie po ok 80 stronach znudziła mnie. Jakiś stary się robię albo nie wiem co się dzieje. Zblazowanie jakieś mnie ogarnęło.
          Ogólnie to nie jestem jakimś szczególnym degustatorem, miłośnikiem piwa. Ot jedno, góra dwa na tydzień. Ale czas wolny swoje prawa i piwa (bądź innego dynamizatora rzeczywistości) trzeba KONIECZNIE pić więcej (pod warunkiem, że pije się go mniej w normalnym czasie;-).

          • Boję się,
            że oprócz naszego dojrzewania, wpływ na dzisiejsze znudznie niegdysiejszymi bestsellerami może mieć moda. Tak chyba jest z Diuną. Ekologia się przejadła.
            Jak nie czytałeś “Obłoku,,,”, to nie czytaj, chyba że masz skłonności masochistyczne. Nawet sam Lem wstydliwie przemilcza go w swojej biografii.

            Ja czas urlopu definiuję dwojako:

            1. mogę się piwa napić już przed porannym myciem zębów. Gdy urlop jest prawdziwym oderwaniem, to takie picie z powodzeniem mycie zębów zastępuje.

            2. Skoro praca, to zarabianie pieniędzy, to na zasadzie prostego przeciwieństwa, wypoczynek jest ich wydawaniem. Moja żona najlepiej wypoczywa w sklepach obuwniczych :). Ja jeszcze przed urlopem doskonale wypocząłem przy remoncie dachu. Stąd zaplanowania Portugalia zamieniła się w Biebrzański Park Narodowy. Post factum, chyba wyszło to na dobre. 🙂

            Serdecznie pozdrawiam, bo trzeba sobie dodać otuchy po powrocie z urlopu, który nie koniecznie był prawdziwym wypoczynkiem zgodnie z definicją punktu nr 2.

          • Dach + alkohol
            = odlot;-).
            Biebrzański PN nie byłem nigdy. Tam są ptaki o ile się nie mylę. I chyba spore przestrzenie o ile mi się coś nie pokręciło – fajne fotki można strzelać.
            Portugalia w pażdzierniku – marzenie od 1231498 lat. Czeka na spełnienie. Albo i niespełnienie bo się mogę rozczarować.
            Wracając do Diuny – temat ekologii nigdy mnie nie kręcił w tej książce. Raczej jej klimatyczność – nie potrafię tego wyrazić.

          • Mnie w książkach typu Diuna kręcą,
            czy może kręciły dwa archetypy:

            1. Drogi
            2. Wydobywania się.

            Pierwszy polega na pokonywaniu przeciwności fizycznych przy przeżywaniu różnych przygód i wzbogacaniu doświadczenia bohatera.

            Idealnym przykładem brawurowo podanym jest “Cieplarnia” Aldisa. Z klasyki, to oczywiście Boska Komiedia, Odyseja, Eneida.

            Drugi jest w zasadzie również drogą, ale dziejącą się w sferze psychicznej, duchowej. Polega on na przejściu od początkej pogardy środowiska wobec bohatera na coraz większe uznanie i podziw.

            W tym przypadku to oczywiście “Lalka” (tam Rzecki wprost mówi o wydobywaniu), Wiinnetou i właśnie Diuna.

            Kiedyś wystarczyły mi podane kawa na ławę. Dziś oczekuję ich podania w bardziej subtelnej, wyrafinowanej formie.

            A pro pos Biebrzańskiego, nasz rację. Oprócz tego są tratwy z domkami na kikudniowy spływ Biebrzą. Są śluzy na kanale Augustowskim, są meandry rzek płynacych przez łąki i bagna. Są zasiadki na łosie, są rajdy konne po lesie, jest wędkowanie, są teatry w stodole, i przede wszystkim są wspaniali ludzie. Serdeczni, otwarci, przyjaźni.
            Nie ma komercji, nie ma wyścigu, nie ma zwiedzania zabytków, nie ma potu i kurzu, nie ma internetu, polityki, obłudy.

          • Cieplarnia
            Czytałem znowu wieki temu – nie pamiętam tej książki – ludzkość zredukowana do paru plemion żyjących w wielkej dżungli? To było to? Czy coś innego? A propos archetypów – nie mam siły się rozpisywać (znaczy wiedzy, chęci i czasu).

            pozdr

          • Coś w podobie
            ale nie będę pisał, żeby nie psuć radości z czytania. Powiem tylko, że motyw nie jest nowy, coś nieco zbliżonego napisał mój faworytny R.A. Heinlein (“Orphans Of The Sky”).

            Edit: Tak to jest, jak się czytało dawno i nieprawda. Oczywiście powieść Heinleina przypomina Aldissa, ale “Non-Stop”, nie “Cieplarnię”! Przepraszam za ewentualne wbłądwprowadzenie.

          • Coś mi świta
            No i znowu wypadałoby przeczytać obie te książki. Bo oba tytuły kojarzę a nie pamiętam treści. [… wiązanka wulagaryzmów] choelram mam przepełnioną pamięć- zapominam dużo rzeczy. Chyba mi się mózg przegrzewa. Jakiś reset by się przydał – czyszczenie pamięci ze śmieci.

          • Na ostatnim urlopie
            nabyłem sobie po raz pierwszy od dość dawna nową książkę, i to nie SF, chociaż fikcję – “Operacja Dunaj”. Ponieważ film ma premierę dzisiaj, nie będę wnikał w fabułę. Książka w każdym razie oscyluje pomiędzy “Szwejkiem”, powieściami Vaclava Czapka, a polską prozą realistyczno-koszarową, ze szczególnym uwzględnieniem słów na ka, na cha i na dupa (fraza copyright by Eugeniusz Dębski). Dla czytelnika nieco już wyrobionego może być nieco irytująca (“Ech, próbują podrabiać +Szwejka+”), ale kiedy się już tę irytację przemoże, rozwija się w nieco innym kierunku i wcale nienajgorszym. Ocena “warto przeczytać+”.

            A co do urlopu, to jeszcze odświeżyłem sobie opowiadania Bułyczowa, zebrane w tomie “Wielki Guslar wita” (znajomy miał i mu niecnie podprowadziłem), tzn. część już znałem, a część – nawet nienowych – odkryłem, co również było miłym przeżyciem. Bardzo ładnie tłumaczone (“Umiarkowanie potworne rybiska”), czyta się, przerywając co jakiś czas parsknięciami śmiechu.

          • Opowiadania
            Bułyczowa to mi się troszkę kojarzą z twórczością Pilipiuka i jego cyklem o Jakubie Wędrowyczu czy jakoś tak. Ale Kir jest dobry. Lubię ten typ trochę odleconego absurdu.

  7. Trzeba było na urlop jechać tam, gdzie inetrnet nie sięga
    Jak odwyk, to odwyk.
    Ja też wracam do książek młodości. Człowiek ma okazję się dowartościować porównując swoje niegdysiejsze przemyślenia z bieżacymi. A może to tylko rozwój cynizmu, jako dystansowej skorupy bezpieczeństwa?
    Dlatego warto sięgać do młodzieńczych lektur. No chyba że, wzorem Gretkowskiej, w młodości czytywało się Kanta i Prousta.

    • Byłem
      na urlopie bez dostępu netu. I wcale mnie nie ciągnęło do kompa. Ale urlop to nie tylko książki. Trzeba pobyć z rodziną (zawsze to człowiek się powq.. znaczy nacieszy towarzystwem małzonki i dzieci;-). Poza tym zmiana środowiska na urlopie jest konieczna aby naprawdę wypocząć. Jeśli zostanie się w domu to zawsze albo coś do roboty się znajdzie, albo ktoś cię znajdzie i będzie potrzebował czegoś tam. Nie mówiąc o necie i komputerze, które zabijają bliskie więzi rodzinne na rzecz więzi z innymi internautami.

      Ps. Na urlopie polecam piwo Irlandzkie Mocne browar Krajan:-)

      • Ja degustowałem Łomżyńskie 🙂
        oraz “Centennial” Michenera.
        Z nostalgią sięgnąłem po “Obłok Magellana”. Pomijając socrealizm, dziwię się jak 33 letni Lem mógł popełnić takie szkaradztwo. Dziwię się jednak znacznie więcej swojemu zachwytowi sprzed 40 lat.

        • Czytałem dużo
          Lemów. Ale obłoku jakoś nie. Ostatnio wpadła mi w ręce Diuna Franka Herberta. Książkę tę czytałem z dziesięć razy (pierwszy raz w czwartej klasie podstawówki) i znowu rozczarowanie po ok 80 stronach znudziła mnie. Jakiś stary się robię albo nie wiem co się dzieje. Zblazowanie jakieś mnie ogarnęło.
          Ogólnie to nie jestem jakimś szczególnym degustatorem, miłośnikiem piwa. Ot jedno, góra dwa na tydzień. Ale czas wolny swoje prawa i piwa (bądź innego dynamizatora rzeczywistości) trzeba KONIECZNIE pić więcej (pod warunkiem, że pije się go mniej w normalnym czasie;-).

          • Boję się,
            że oprócz naszego dojrzewania, wpływ na dzisiejsze znudznie niegdysiejszymi bestsellerami może mieć moda. Tak chyba jest z Diuną. Ekologia się przejadła.
            Jak nie czytałeś “Obłoku,,,”, to nie czytaj, chyba że masz skłonności masochistyczne. Nawet sam Lem wstydliwie przemilcza go w swojej biografii.

            Ja czas urlopu definiuję dwojako:

            1. mogę się piwa napić już przed porannym myciem zębów. Gdy urlop jest prawdziwym oderwaniem, to takie picie z powodzeniem mycie zębów zastępuje.

            2. Skoro praca, to zarabianie pieniędzy, to na zasadzie prostego przeciwieństwa, wypoczynek jest ich wydawaniem. Moja żona najlepiej wypoczywa w sklepach obuwniczych :). Ja jeszcze przed urlopem doskonale wypocząłem przy remoncie dachu. Stąd zaplanowania Portugalia zamieniła się w Biebrzański Park Narodowy. Post factum, chyba wyszło to na dobre. 🙂

            Serdecznie pozdrawiam, bo trzeba sobie dodać otuchy po powrocie z urlopu, który nie koniecznie był prawdziwym wypoczynkiem zgodnie z definicją punktu nr 2.

  8. Trzeba było na urlop jechać tam, gdzie inetrnet nie sięga
    Jak odwyk, to odwyk.
    Ja też wracam do książek młodości. Człowiek ma okazję się dowartościować porównując swoje niegdysiejsze przemyślenia z bieżacymi. A może to tylko rozwój cynizmu, jako dystansowej skorupy bezpieczeństwa?
    Dlatego warto sięgać do młodzieńczych lektur. No chyba że, wzorem Gretkowskiej, w młodości czytywało się Kanta i Prousta.

    • Byłem
      na urlopie bez dostępu netu. I wcale mnie nie ciągnęło do kompa. Ale urlop to nie tylko książki. Trzeba pobyć z rodziną (zawsze to człowiek się powq.. znaczy nacieszy towarzystwem małzonki i dzieci;-). Poza tym zmiana środowiska na urlopie jest konieczna aby naprawdę wypocząć. Jeśli zostanie się w domu to zawsze albo coś do roboty się znajdzie, albo ktoś cię znajdzie i będzie potrzebował czegoś tam. Nie mówiąc o necie i komputerze, które zabijają bliskie więzi rodzinne na rzecz więzi z innymi internautami.

      Ps. Na urlopie polecam piwo Irlandzkie Mocne browar Krajan:-)

      • Ja degustowałem Łomżyńskie 🙂
        oraz “Centennial” Michenera.
        Z nostalgią sięgnąłem po “Obłok Magellana”. Pomijając socrealizm, dziwię się jak 33 letni Lem mógł popełnić takie szkaradztwo. Dziwię się jednak znacznie więcej swojemu zachwytowi sprzed 40 lat.

        • Czytałem dużo
          Lemów. Ale obłoku jakoś nie. Ostatnio wpadła mi w ręce Diuna Franka Herberta. Książkę tę czytałem z dziesięć razy (pierwszy raz w czwartej klasie podstawówki) i znowu rozczarowanie po ok 80 stronach znudziła mnie. Jakiś stary się robię albo nie wiem co się dzieje. Zblazowanie jakieś mnie ogarnęło.
          Ogólnie to nie jestem jakimś szczególnym degustatorem, miłośnikiem piwa. Ot jedno, góra dwa na tydzień. Ale czas wolny swoje prawa i piwa (bądź innego dynamizatora rzeczywistości) trzeba KONIECZNIE pić więcej (pod warunkiem, że pije się go mniej w normalnym czasie;-).

          • Boję się,
            że oprócz naszego dojrzewania, wpływ na dzisiejsze znudznie niegdysiejszymi bestsellerami może mieć moda. Tak chyba jest z Diuną. Ekologia się przejadła.
            Jak nie czytałeś “Obłoku,,,”, to nie czytaj, chyba że masz skłonności masochistyczne. Nawet sam Lem wstydliwie przemilcza go w swojej biografii.

            Ja czas urlopu definiuję dwojako:

            1. mogę się piwa napić już przed porannym myciem zębów. Gdy urlop jest prawdziwym oderwaniem, to takie picie z powodzeniem mycie zębów zastępuje.

            2. Skoro praca, to zarabianie pieniędzy, to na zasadzie prostego przeciwieństwa, wypoczynek jest ich wydawaniem. Moja żona najlepiej wypoczywa w sklepach obuwniczych :). Ja jeszcze przed urlopem doskonale wypocząłem przy remoncie dachu. Stąd zaplanowania Portugalia zamieniła się w Biebrzański Park Narodowy. Post factum, chyba wyszło to na dobre. 🙂

            Serdecznie pozdrawiam, bo trzeba sobie dodać otuchy po powrocie z urlopu, który nie koniecznie był prawdziwym wypoczynkiem zgodnie z definicją punktu nr 2.

          • Dach + alkohol
            = odlot;-).
            Biebrzański PN nie byłem nigdy. Tam są ptaki o ile się nie mylę. I chyba spore przestrzenie o ile mi się coś nie pokręciło – fajne fotki można strzelać.
            Portugalia w pażdzierniku – marzenie od 1231498 lat. Czeka na spełnienie. Albo i niespełnienie bo się mogę rozczarować.
            Wracając do Diuny – temat ekologii nigdy mnie nie kręcił w tej książce. Raczej jej klimatyczność – nie potrafię tego wyrazić.

          • Mnie w książkach typu Diuna kręcą,
            czy może kręciły dwa archetypy:

            1. Drogi
            2. Wydobywania się.

            Pierwszy polega na pokonywaniu przeciwności fizycznych przy przeżywaniu różnych przygód i wzbogacaniu doświadczenia bohatera.

            Idealnym przykładem brawurowo podanym jest “Cieplarnia” Aldisa. Z klasyki, to oczywiście Boska Komiedia, Odyseja, Eneida.

            Drugi jest w zasadzie również drogą, ale dziejącą się w sferze psychicznej, duchowej. Polega on na przejściu od początkej pogardy środowiska wobec bohatera na coraz większe uznanie i podziw.

            W tym przypadku to oczywiście “Lalka” (tam Rzecki wprost mówi o wydobywaniu), Wiinnetou i właśnie Diuna.

            Kiedyś wystarczyły mi podane kawa na ławę. Dziś oczekuję ich podania w bardziej subtelnej, wyrafinowanej formie.

            A pro pos Biebrzańskiego, nasz rację. Oprócz tego są tratwy z domkami na kikudniowy spływ Biebrzą. Są śluzy na kanale Augustowskim, są meandry rzek płynacych przez łąki i bagna. Są zasiadki na łosie, są rajdy konne po lesie, jest wędkowanie, są teatry w stodole, i przede wszystkim są wspaniali ludzie. Serdeczni, otwarci, przyjaźni.
            Nie ma komercji, nie ma wyścigu, nie ma zwiedzania zabytków, nie ma potu i kurzu, nie ma internetu, polityki, obłudy.

          • Cieplarnia
            Czytałem znowu wieki temu – nie pamiętam tej książki – ludzkość zredukowana do paru plemion żyjących w wielkej dżungli? To było to? Czy coś innego? A propos archetypów – nie mam siły się rozpisywać (znaczy wiedzy, chęci i czasu).

            pozdr

          • Coś w podobie
            ale nie będę pisał, żeby nie psuć radości z czytania. Powiem tylko, że motyw nie jest nowy, coś nieco zbliżonego napisał mój faworytny R.A. Heinlein (“Orphans Of The Sky”).

            Edit: Tak to jest, jak się czytało dawno i nieprawda. Oczywiście powieść Heinleina przypomina Aldissa, ale “Non-Stop”, nie “Cieplarnię”! Przepraszam za ewentualne wbłądwprowadzenie.

          • Coś mi świta
            No i znowu wypadałoby przeczytać obie te książki. Bo oba tytuły kojarzę a nie pamiętam treści. [… wiązanka wulagaryzmów] choelram mam przepełnioną pamięć- zapominam dużo rzeczy. Chyba mi się mózg przegrzewa. Jakiś reset by się przydał – czyszczenie pamięci ze śmieci.

          • Na ostatnim urlopie
            nabyłem sobie po raz pierwszy od dość dawna nową książkę, i to nie SF, chociaż fikcję – “Operacja Dunaj”. Ponieważ film ma premierę dzisiaj, nie będę wnikał w fabułę. Książka w każdym razie oscyluje pomiędzy “Szwejkiem”, powieściami Vaclava Czapka, a polską prozą realistyczno-koszarową, ze szczególnym uwzględnieniem słów na ka, na cha i na dupa (fraza copyright by Eugeniusz Dębski). Dla czytelnika nieco już wyrobionego może być nieco irytująca (“Ech, próbują podrabiać +Szwejka+”), ale kiedy się już tę irytację przemoże, rozwija się w nieco innym kierunku i wcale nienajgorszym. Ocena “warto przeczytać+”.

            A co do urlopu, to jeszcze odświeżyłem sobie opowiadania Bułyczowa, zebrane w tomie “Wielki Guslar wita” (znajomy miał i mu niecnie podprowadziłem), tzn. część już znałem, a część – nawet nienowych – odkryłem, co również było miłym przeżyciem. Bardzo ładnie tłumaczone (“Umiarkowanie potworne rybiska”), czyta się, przerywając co jakiś czas parsknięciami śmiechu.

          • Opowiadania
            Bułyczowa to mi się troszkę kojarzą z twórczością Pilipiuka i jego cyklem o Jakubie Wędrowyczu czy jakoś tak. Ale Kir jest dobry. Lubię ten typ trochę odleconego absurdu.