Reklama

Dzwonek alarmowy i syrena przywołująca strażaków postawiła na nogi pół miasteczka.

Dzwonek alarmowy i syrena przywołująca strażaków postawiła na nogi pół miasteczka. Ogniomistrz Andrzej Kos rzucił gazetę na stolik, jednym susem doskoczył do rury zjazdowej sprawnie zsuwając się w dół. Kolega już podawał mu hełm i żaroodporne ubranie. Wyjazd wozu z załogą trwał nie więcej niż 2 minuty od ogłoszenia alarmu.
Paliła się kamienica na ulicy Lotniczej. Po dotarciu na miejsce kapitan Kos szybko ocenił sytuację. Paliło się mieszkanie na parterze, ale ogień szybko rozprzestrzeniał się na górne kondygnacje.

– Kurwa mać! Woda na okna! Ja lecę sprawdzić mieszkania – wydał dyspozycję Kos.
Na klatce schodowej kamienicy było pełno dymu. Na szczęście maska tlenowa umożliwiała poruszanie się w takich warunkach. Trzy mieszkania były puste – lokatorzy stali już na zewnątrz w gronie gapiów. Czwarte było zamknięte na klucz. W momencie gdy podjął decyzję o wywaleniu drzwi usłyszał krzyk z zewnętrz – Jezus Maria, tam jest moja córka!
Kopniak, drugi i trzeci. Drzwi zamknięte na stary zamek Yale puściły z hukiem. Kos wbiegł do środka. Kuchnia – pusto. Pokój – pusto, Pokój dziecinny – pusto. – Cholera gdzie jesteś? Myśl Kos, myśl! – przywoływał się do porządku ogniomistrz. Szafa w korytarzu! Otworzył drzwi. Między ubraniami leżała skulona 5-6 letnia dziewczynka. – Nie bój się mała. – No tak, musze zdjąć maskę, bo gotowa mnie wziąć za kosmitę. – Pan Andrzej! – zawołało dziecko na widok Kosa. – Choć szczylu, musimy lecieć.

Reklama

Droga ewakuacji przez klatkę schodową była już odcięta. Drewniane schody paliły się ślicznie. – Bladź! – Do Okna – pomyślał Kos. – Słuchaj mnie mała. Zabawimy się w chodzenie po ścianie, chcesz? – A nie spadniemy? – spytała rezolutnie dziewczynka? – Nie kochania, bo ja jestem…no ten…spiderman! – Będziemy chodzić jak człowiek-pająk? – No właśnie – odetchnął z ulgą Kos. – Trzymaj się mnie mocno.

– O Jezu! – krzyknęła kobieta na widok strażaka stojącego w oknie z dzieckiem przyczepionym jak kleszcz do pleców. – Andrzej! Piorunochron! To tylko drugie piętro – zdawali się zachęcać koledzy.
Kos chwycił stalową linkę instalacji odgromowej, silnie szarpnął. Trzyma. Krok po kroku schodził na dół. Po chwili otoczony wiwatującym tłumem oddał dziewczynkę matce. – Niech Pana Bóg błogosławi!

Było zwyczajowe w takich sytuacjach poklepywanie po plecach, gratulacje, uściski. Przypętał się dziennikarz miejscowej telewizji kablowej NaszeŻycie24 i na żywo przeprowadzał wywiad z Kosem, który wydawał się zakłopotany takim obrotem sprawy. Wieczorem Burmistrz zapowiedział nagrodę dla bohaterskiego strażaka. Pianiom ku czci nie było końca. Poranne wydanie lokalnej gazety zamieściło zdjęcie, co prawda kiepskiej jakości – bo zrobione telefonem komórkowym, ale za to dramatyczne – Kos z dzieckiem na plecach schodzi po piorunochronie. W internecie dominowały duma, zachwyt i radość. Wizyty zapowiedziały już ogólnokrajowe radio i tv.

Następnego dnia red. Romanowski z lokalnej gazety wszedł bez zapowiedzi do szefa i właściciela w jednej osobie Mirosława Hallera. – Houston mamy problem – nerwowo rzucił Romanowski. – Co jest? – Haller spojrzał zza okularów na swojego podwładnego. – Mam wstępne wyniki przyczyn pożaru – mina Romanowskiego nie wróżyła nic dobrego. I…?- Haller przeciągnął samogłoskę.
– Mieszkanie, w którym zaczął się pożar wynajmował nasz bohater. Przyczyną pożaru było niewyłączone żelazko. Szefie co robimy? – zapytał Romanowski?
– To co zwykle – rzucił od niechcenia Haller.

Reklama