Reklama

I od razu trafiłem na  tekst, o którym myślę, że gdyby NIKT go nie napisał, musiałbym chyba zrobić to sam. Nie wiem, czy lepiej, ale próbowałbym przynajmniej. Postanowiłem przytoczyć go tu w całości, ponieważ wydaje mi się on niezwykle ważny. A także dlatego, że jestem już cokolwiek zmęczony analizami poczynań czy też zaniechań obecnego estabilishmentu.
I choć analizy te oraz słowa krytyki tutaj publikowane zawierają racje, fakty i argumenty, z którymi wręcz nie sposób polemizować (nie wychodząc przy tym na idiotę) to ciągle brak mi tu konkluzji czy wskazówek, co dalej (nie powiem "z tą Polską", żeby się nie narazić;). Kiedyś już tu pisałem coś w tym duchu, ale "zalały" mnie argumenty, z którymi przywołany przeze mnie poniżej tekst – zdaje się rozprawiać dość skutecznie. Oceńcie zresztą sami.

Trzy Mity o JOW

Reklama

Gdy Paweł Kukiz, orędownik idei jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW),
pojawia się w publicznej dyskusji, szczególnie z udziałem polityków, można w ciemno
założyć, że usłyszymy mity o JOW mające na celu dezawuowanie tego obywatelskiego
sposobu wybierania reprezentantów do Sejmu. Nawet mnie to nie dziwi, gdyż obecni
politycy, wywodzący się de facto z partyjnego wyboru, próbują w ten sposób bronić
własnej skóry. W wyborczym systemie JOW najprawdopodobniej posłami by nie zostali.
Tak stało się, gdy Włochy w 1994 r., w wyniku referendum, przeszły w 75 procentach, z
systemu wyborczego proporcjonalnego (podobnego do naszego, polskiego) na system JOW.
Przejdźmy więc do tych mitów.
Mit pierwszy – wybory w JOW sprawią, że w Sejmie zapanuje anarchia. Będzie tyle
zdań ilu posłów, nic nie da się uchwalić (co poseł to partia).
Nie da się uzasadnić tej mitycznej opinii, nie wiadomo skąd wziętej, że 460 posłów
będzie miało 460 poglądów na sprawę. Tylko jak je wyrażą skoro możliwości są dokładnie
trzy? Jeżeli pojawi się projekt ustawy, to można głosować „za”, „przeciw”, albo „wstrzymać
się od głosu”. To tak oczywiste, że należy dziwić się tej absurdalnej opinii, nie mającej nic
wspólnego z rzeczywistością. Tak naprawdę, dobry poseł powinien mieć na sprawę tylko
dwie odpowiedzi. Albo jest za albo przeciw.
Przytoczę praktykę z parlamentu brytyjskiego, gdzie nie jest eleganckim
wstrzymywanie się od głosu. I słusznie, gdyż po to zostaje się parlamentarzystą, aby wyrabiać
sobie zdanie na publiczne sprawy. Wstrzymywanie się, zwyczajowo, nie jest tam stosowane,
gdyż natychmiast zostanie wytknięte, jako ułomność posła. Speaker (odpowiednik naszego
marszałka Sejmu) przy głosowaniu za ustawą pyta gremium parlamentu, a ono odpowiada
głośno staroangielskimi słowami „aye” i „nay” („tak”, „nie”). Gdy siła „parlamentarnego
chóru” budzi wątpliwość, speaker zarządza „podział” (division) izby. Na dźwięk dzwona
(division bell), posłowie wychodzą z sali obrad przez dwoje drzwi. Jedne są „za”,
drugie „przeciw” i dopiero za tymi drzwiami zlicza się głosy (sumuje deputowanych). Trwa
to wbrew pozorom tylko kilka minut. Sprawcą takich prostych i moralnie odpowiedzialnych
(przed wyborcami) zachowań jest demokratyczny fundament wyborczy jakim są JOW.
Wielka Brytania od tej ordynacji nie upada, obywatele jej sprzyjają i nie mają zamiaru tego
stanu zmieniać. Jak wygląda brytyjska polityka, ciesząca się powszechnym szacunkiem i
jak wygląda wynikająca z niej brytyjska gospodarka, może odpowiedzieć milion polskich
emigrantów ekonomicznych, którzy właśnie tam pojechali „za chlebem”.
Mit drugi – wyrażę żartobliwie: „ja się boje tego losu, że to będzie Sejm Stokłosów”,
czyli ludzi majętnych, „kupujących” głosy wyborców.
Takiego poglądu nie potwierdzają, nigdzie na świecie, zebrane doświadczenia JOW,
a nie są one małe. W Polsce, wystarczy przyjrzeć się naszym jednomandatowym wyborom
do Senatu czy wójtów, burmistrzów i prezydentów miast oraz wyborom samorządowym.
Czy znajdziemy wśród wybranych krezusów finansowych? Proszę zwrócić uwagę, że
nieśmiertelny przykład senatora Stokłosy, któremu przypisywano sukces wyborczy oparty
o prywatną (czyli niezgodną z prawem wyborczym) kampanię finansową, dotyczył 1%
wybranego Senatu. Pozostałych 99 senatorów wygrało wybory bez tego nielegalnego,
finansowego wsparcia. Daj nam Panie Boże taki procent „pomyłek” wyborczych. W końcu
jednak Stokłosa wybory przegrał, senatorem nie jest, mimo iż mu pieniędzy nie ubyło. Ten
miałki „stokłosopodobny” argument przeciwko JOW należy jako pozbawiony rzetelnych racji
całkowicie odrzucić.

Zwolennicy fałszywej argumentacji finansowej muszą mieć w wielkiej pogardzie
Polaków, żeby przypisywać im taką małość w wolnych decyzjach wyborczych. Nie wspomnę
już o trącących rasizmem poglądach, gdy bez żenady twierdzi się, że my Polacy jesteśmy
jakąś gorszą nacją od np. Brytyjczyków, czy Francuzów, którzy w wyborach nie ulegają
przysłowiowej „kiełbasce”.
Mit trzeci – Polacy nie dorośli jeszcze do demokracji, dlatego nie czas teraz na JOW,
może później, jak dorośniemy.
Z jednej strony to wartościowy osąd, że JOW utożsamiane są właśnie z demokracją,
czyli wolą ludu, nawet wśród przeciwników tej idei, a z drugiej strony to smutne, że są tacy,
którzy odmawiają Polakom samodzielnej zdolności wybierania swoich przedstawicieli.
Czyżby, ponad 200 lat temu, Amerykanie tworzący Stany Zjednoczone i wybierający
Kongres właśnie w JOW byli bardziej dorośli niż my, Polacy, dzisiaj? Nie będę przy tym
micie wymieniał wszystkich nazwisk polityków, którzy tak twierdzą. Jest ich sporo, z byłym
Prezydenta RP, Aleksandrem Kwaśniewskim na czele.
Panie Prezydencie, to przecież Pan osobiście słyszał, jak zaproszona przez Pana, Jej
Wysokość Elżbieta II, Królowa Wielkiej Brytanii na zamku królewskim w 1996 r. mówiła
– 400 lat temu dwa kraje uczyły Europę demokracji, na zachodzie Anglia a na wschodzie
Polska.
Trochę historii przyda się każdemu. Już w 1433 r. Władysław Jagiełło zatwierdził
przywilej Neminem captivabimus nisi iure victum (łac. nikogo nie uwięzimy bez wyroku
sądowego) – gwarantujący w I Rzeczypospolitej nietykalność osobistą. Anglicy dopiero
po 246 latach zrobili to samo (Habeas Corpus Act , z 1679 wydany za rządów króla
Karola II). Gdy Francja „urządzała” na tle religijnym rzezie hugenotów (potocznie
nazywanych kalwinistami), Polska organizowała powszechny wybór króla (1573 r.). Dzisiaj
powiedzielibyśmy, wybory prezydenckie. Na wolną elekcję na Woli pod Warszawą zjechało
się, za swoje prywatne pieniądze, ponad 40 000 szlachty z całego Królestwa i Litwy. Razem
ze służbą to było ponad 100 000 luda. To dla tych wolnych wyborców zbudowano most
pontonowy na Wiśle i właśnie wtedy powstał podstawowy układ komunikacyjny Warszawy,
wschód – zachód, istniejący do dzisiaj. Ciągnę dalej, dopiero co, 18 stycznia, minęła 520
rocznica jak w Polsce zwołano pierwszy dwuizbowy Sejm. Władze komunistyczne próbowały
kpić z praw wolności i równości wyborczych Polaków ukazując szlachtę jako warchołów,
nadając pejoratywny odcień demokratycznemu zawołaniu „szlachcic na zagrodzie równy
wojewodzie”. Ano równy, nie tak jak dzisiaj wszyscy równi a niektórzy nawet równiejsi,
szczególnie ci skupieni we władzach partii. Dzięki tej właśnie równości i dzięki temu, że
z każdej ziemi na Sejm I Rzeczypospolitej jechał tylko jeden delegat (czasami dwóch)
opatrzony w instrukcje wyborców, Polska była przez stulecia wielkim i bogatym krajem. Kto
więc nie dorósł do demokracji, my Polacy?
A teraz trochę współczesności. Czy 10 mln. Polaków, które przystąpiło do
Solidarności 30 lat temu, chcąc obywatelsko, zmieniać naszą polityczną rzeczywistość, to byli
Polacy niedorośli do demokracji? A rzesze wolontariuszy w Orkiestrze Świątecznej Pomocy,
czy tysiące organizacji pozarządowych, stowarzyszeń, fundacji ect.ect., to ludzie nie dorośli
do demokracji? W którym z atrybutów demokracji do niej nie dorośliśmy? Czyżby Polacy
nie byli na tyle zorientowani i pojętni, aby ocenić komu dać prawo reprezentacji w polityce?
Czy uważa Pan, Panie Prezydencie, że tylko szefowie partii układający listy wyborcze mają
taką zdolność a obywatele już nie? To mit na miarę mitu sprawiedliwości społecznej ustroju
socjalistycznego, z którego na szczęście się wyleczyliśmy.
A więc jeszcze raz. Kto nie dorósł? My, Polacy, nie dorośliśmy do demokracji? Ja
dorosłem, a Pan, Panie Prezydencie?

Mariusz Wis – Fundacja im. J. Madisona

Reklama

4 KOMENTARZE

  1. trzeba, choć to trudne
    W systemie JOW rzeczywiście istnieje ryzyko wypromowania głównie "znanych i lubianych", czyli pajaców telewizyjnych. Zdolny, nieznany prawnik z prowincji miałby marne szanse w walce z panią od pogody.
    Przynajmniej za pierwszym razem grozi podobna sytuacja, jednak w sumie bez opisanej reformy ordynacji będziemy mieć nadal sejm w postaci bezmyślnych baranów głosujących w ciemno za wskazaniami szefów partii. Utrzymanie poselskiej posady zależy teraz tylko od łaskawości lidera układającego listę.
    To skandal i kpiny z demokracji.
    Kłopot na tym polega, że jedyni ludzie którzy mogą zmienić ordynację, nie mają w tym żadnego interesu.
    Czyli niezbędna jest zmiana rewolucyjna, wymuszona przez rozwścieczone społeczeństwo.

    • Prawdę Chlorze powiadasz.
      Oczywiście, że nie są zainteresowani zmianą ordynacji. Nie po to przecież wprowadzali proporcjonalną, by teraz popełnić zbiorowe seppuku. Na to nie ma co liczyć, tylko dlaczego ta prawda przebija się z takim trudem? A tak na marginesie: Są w tym kraju ludzie "znani i lubiani" i niekoniecznie są pajacami telewizyjnymi, ale zgoda, z pewnością pojawiliby się wtedy owi pajace.
      Nie lekceważyłbym jednak tej części elektoratu, która od lat nie bierze udziału w głosowaniach. Sam znam wielu takich i wiem, że będą wybierać, jeśli będą mieli wybór inny, niż między kiłą i rząchem. Oni wiedzą, co warte jest to medialne tałatajstwo, obojętne – z tytułami czy bez.
      I nie wiem, czy aż rewolucji trzeba, by zmienić ordynację, choć rzecz jasna, że dzisiejsza – przepraszam za brzydkie słowo – "klasa" polityczna niechybnie taką zmianę nazwałaby rewolucją.
      Mam to zresztą w nosie, to nie mój problem.  Zmiana jest możliwa. A w każdym razie nie jest niemożliwa, co klasyk tak ujmuje: "jeśli myślisz, że niczego nie można zmienić – zmień… myślenie". Warto zajrzeć choćby tutaj
      Pozdrawiam. 

  2. trzeba, choć to trudne
    W systemie JOW rzeczywiście istnieje ryzyko wypromowania głównie "znanych i lubianych", czyli pajaców telewizyjnych. Zdolny, nieznany prawnik z prowincji miałby marne szanse w walce z panią od pogody.
    Przynajmniej za pierwszym razem grozi podobna sytuacja, jednak w sumie bez opisanej reformy ordynacji będziemy mieć nadal sejm w postaci bezmyślnych baranów głosujących w ciemno za wskazaniami szefów partii. Utrzymanie poselskiej posady zależy teraz tylko od łaskawości lidera układającego listę.
    To skandal i kpiny z demokracji.
    Kłopot na tym polega, że jedyni ludzie którzy mogą zmienić ordynację, nie mają w tym żadnego interesu.
    Czyli niezbędna jest zmiana rewolucyjna, wymuszona przez rozwścieczone społeczeństwo.

    • Prawdę Chlorze powiadasz.
      Oczywiście, że nie są zainteresowani zmianą ordynacji. Nie po to przecież wprowadzali proporcjonalną, by teraz popełnić zbiorowe seppuku. Na to nie ma co liczyć, tylko dlaczego ta prawda przebija się z takim trudem? A tak na marginesie: Są w tym kraju ludzie "znani i lubiani" i niekoniecznie są pajacami telewizyjnymi, ale zgoda, z pewnością pojawiliby się wtedy owi pajace.
      Nie lekceważyłbym jednak tej części elektoratu, która od lat nie bierze udziału w głosowaniach. Sam znam wielu takich i wiem, że będą wybierać, jeśli będą mieli wybór inny, niż między kiłą i rząchem. Oni wiedzą, co warte jest to medialne tałatajstwo, obojętne – z tytułami czy bez.
      I nie wiem, czy aż rewolucji trzeba, by zmienić ordynację, choć rzecz jasna, że dzisiejsza – przepraszam za brzydkie słowo – "klasa" polityczna niechybnie taką zmianę nazwałaby rewolucją.
      Mam to zresztą w nosie, to nie mój problem.  Zmiana jest możliwa. A w każdym razie nie jest niemożliwa, co klasyk tak ujmuje: "jeśli myślisz, że niczego nie można zmienić – zmień… myślenie". Warto zajrzeć choćby tutaj
      Pozdrawiam.