Reklama

W serialu, który wszyscy znamy pewien docent chcąc się pozbyć towarzystwa pewnej nauczycielki zachęcił ją do obejrzenia w telewizji „Trzech kwadransów prawdy”. Zachęta zrobiła niezwykłe wrażenie, nauczycielka nie posiadała się z radości, że w telewizji można usłyszeć i zobaczyć całe trzy kwadranse prawdy. Również i ja nie posiadam się z radości, ponieważ w masarni „Na temat” należącej do Tomasza Lisa przeczytałem całe dwa prawdziwe zdania. Nie zacytuję i nie podam źródła, bo nie chcę zapeszać, ani przerywać niespotykanej dotąd passy – dwa zdania prawdy w wykonaniu redaktora Lisa to jak dwie trufle znalezione w „Pomarańczarni”. Zdarzają się takie cuda i chociaż wiem, że stały Czytelnik właśnie przeciera oczy ze zdumienia, to dołożę konsternacji, bo cuda chadzają parami. Nie dość, że Lis napisał całe dwa zdania prawdy, to jeszcze jednym zdaniem prawdy potwierdza ten fakt GW. Proszę nie bić, nie gwizdać, proszę uzbroić się w cierpliwość, będę tłumaczył się z powyższych herezji z pełna precyzją. Redaktor Lis jak zwykle zabrał głos w bieżących sprawach i równie rytualnie odszczeknął się zaplutym karłom reakcji, siedząc na rozdartej wierzbie jak ten kot przebrany za zająca. Dotychczasowa wersja prawdy dziejowej lansowana przez pana redaktora była ogólnym patosem, od kilku dni redaktor zamienił apokryf: „Mój ojciec był najuczciwszym z Polaków”, na bardziej świecką wersję: „Mój ojciec był inżynierem zootechnikiem”. O co zatem cały ten rwetes, w jakim celu było się chować z ojcem przez tyle lat? Co w tym nadzwyczajnego, że Stefan Lis, który spłodził Tomasza, przez wiele lat był szefem Zielonogórskiej Stacji Hodowli Zwierząt i swego czasu udzielił krótkiej wypowiedzi lokalnej GW:

„Wczoraj najlepsi rolnicy odebrali w Zielonej Górze złote puchary zwieńczone figurą krowy i okolicznościowe medale, też z wizerunkiem krasuli. Okoliczność jest bowiem okrągła. Polskie krowy są oceniane równo sto lat. W dawnym Zielonogórskiem specjaliści przyglądają się im od lat 50. – Dopiero niesprzyjająca historia pokazuje, dlaczego nie mogliśmy rozwinąć skrzydeł i wlekliśmy się w ogonie Europy – mówi Stefan Lis, emertowany szef zielonogórskiej Stacji Hodowli Zwierząt.”

Reklama

Normalny Stefan Lis, robi co do niego należy i wyjaśnia jak należy. Powyższy cytat pochodzi z artykułu „Puchar dla krasuli”, który został zamieszczony na łamach GW w dniu 2005-04-06, a autorem kilku akapitów nie przekraczających połowy formatu A4 jest Artur Łukaszewicz. Niestety treść w oryginale można przeczytać dopiero po wysłaniu sms na wskazany numer. Szkoda, przecież temat intrygujący „prawicowe środowisko” przetaczał się przez wiele lat. Cała armia autorów, w tym i moja skromna osoba, kilka razy pytało redaktora, dlaczego wstydzi się rodziców i żadna poważna odpowiedź nie padała. Tymczasem prawda okazuje się tak banalna i mało sensacyjna. Tata Tomasza Lisa był jednym z tych inseminatorów, którzy wyhodowali „Puchar dla krasuli” i to zanim weszły dotacje z UE oraz inne „holenderki” sprowadzane za dewizy do strefy pozbawionej euro. Tyle lat po ojcu redaktora wozili się rozmaici oszołomieni „bolszewicy”, a redaktor pozwalał kalać dobre imię „Najuczciwszego z Polaków”. Nie umiem sobie wyobrazić własnej reakcji, gdyby mnie ktoś tak ojca poniewierał, zarzucając mu wysokie funkcje państwowe i czerpanie korzyści materialnych z wyzysku proletariatu, natomiast mnie awans społeczny uzyskany dzięki pozycji ojca. Jak znam siebie, po przeczytaniu jednego artykułu od razu wypaliłbym całą prawdę. Mój ojciec był pozbawionym agresji i aspiracji alkoholikiem-ślusarzem, nie żadnym pułkownikiem LWP. Owszem udzielał się w PZPR jako sekretarz POP POM Chojnów, ale wszystko co zarobił i ukradł to przepijał, mnie pozostało kupić pierwszego „skórzaka” za koperty z I Komunii.

Redaktor więcej niż dwoma zdaniami prawdy w dodatku w dużo przyjemniejszych okolicznościach, z pominięciem alkoholu, szarej strefy, czego sobie w warunkach Zielonogórskiej Stacji Hodowli Zwierząt nie wyobrażam, mógł pozamykać gęby wszelkim hienom. Nic podobnego się nie stało, dopiero przy harówce w masarni i przy nieludzkiej podłości, związanej z lustracją Tuleyki dowiedzieliśmy się co nieco i tylko boję się, że dalej nie wiemy nic. Redaktor Lis miał pełne pole do popisu i znając jego efekciarskie, toporne, pióro, powinien skorzystać 100 razy z niepowtarzalnej okazji i prawdy, jaką zawarł w dwóch zdaniach prawdy pisząc o zawodzie swojego ojca. Po pierwsze pokazałby człowieka uczciwie zarabiającego na życie, nie jakiegoś partyjnego dostojnika, po drugie rzuciłby w ślepia hien swoją karierę, którą zawdzięcza tylko i wyłącznie sobie, ewentualnie swoim dwóm kolejnym żonom i teściom stojącym wyżej w hierarchii społecznej niż zielonogórscy zootechnicy. Proste i moralnie dostojne, a jednak pan redaktor milczał. Dlaczego? Może dlatego, że dwa zdania prawdy to za mało i do całej prawdy brakuje odpowiedzi na wiele pytań. Jak to się stało, że tata tuż po przeszkoleniu wojskowym trafił do Zielonogórskiej Stacji Hodowli Zwierząt i szybko awansował na sam szczyt? Czy to przypadkiem nie było związane ze szkoleniem oraz posiadaną legitymacją?

Jakim rad sposobem w Zielonej Górze, zwłaszcza tam, ktokolwiek mógł być szefem czegokolwiek, nie dysponując legitymacją z czerwoną okładką i ilu konkurentów musiał zwyciężyć? Jak to z tatą było w czasach minionych świadomie budował socjalistyczną ojczyznę, czy też wyprzedzał epokę i ścigał Unię Europejską na „polskiej krasuli”? A może jeszcze inaczej, całkiem prozaicznie i wstydliwie było. Oto chłopak z głębokiej prowincji trafia ze słoikami do Warszawy i nagle poznaje koleżanki. Cześć jestem Kinga mój tata był ormowcem, członkiem PZPR i pracownikiem Centrali Handlu Zagranicznego. Cześć jestem Hanka, moi rodzice pracowali w Trybunie Ludu i znani są jako kanalie z listy Kisiela. Cześć jestem Tomek, mój tata był insemina…, mój tata był najuczciwszym z Polaków. Chyba pora przeprosić Stefana Lisa, bo wiele wskazuje, że rzeczywiście nie był nikim ważnym w: LWP, SB i co najwyżej w lokalnym PZPR odegrał rolę najlepszego sekretarza wśród inseminatorów. Pytanie tylko, czy małość Tomasza Lisa w tych okolicznościach się nie pomniejsza? Jak dla mnie Tomek z Zielonej Góry zwyczajnie wstydził się swoich rodziców i dlatego wżenił się rodziny gwarantujące błyskawiczny awans społeczny – to takie typowe dla Tomka. Gdyby obrał inną drogę, w Zbuczynie kołysałby bykom jaja, a dzięki awansom nie musi kołysać byczych jaj, wystarczy, że poliże komu trzeba i może sobie w dwóch redakcjach pisać toporem o „prawicowych publicystach”.

Reklama

6 KOMENTARZE

  1. O Matko…Kurko
    "dzięki awansom nie musi kołysać byczych jaj, wystarczy, że poliże komu trzeba i może sobie w dwóch redakcjach pisać toporem o „prawicowych publicystach”.

    Ja się posikałem ze śmiechu, ale obawiam się, że wymiar sprawiedliwości i zainteresowany śmieją się wyłacznie z własnych dowcipów.

  2. O Matko…Kurko
    "dzięki awansom nie musi kołysać byczych jaj, wystarczy, że poliże komu trzeba i może sobie w dwóch redakcjach pisać toporem o „prawicowych publicystach”.

    Ja się posikałem ze śmiechu, ale obawiam się, że wymiar sprawiedliwości i zainteresowany śmieją się wyłacznie z własnych dowcipów.

  3. Pan Tomek wyraźnie gardzi kolegami z podwórka
    a zdaje się, że sąsiadami w ogóle. Bo o swojej, pięknej inaczej, Zielonej Górze nie mówił inaczej jak – Czerwona Góra. Co było zgodne z prawdą w 100%.To znaczy dwa słowa i obydwa prawdziwe.

    P.S. Ale w wywiadzie, który zrobił z Kwaśniewskim,na pożegnanie tego ostatniego, lizał mu jaja – sam widziałem.

  4. Pan Tomek wyraźnie gardzi kolegami z podwórka
    a zdaje się, że sąsiadami w ogóle. Bo o swojej, pięknej inaczej, Zielonej Górze nie mówił inaczej jak – Czerwona Góra. Co było zgodne z prawdą w 100%.To znaczy dwa słowa i obydwa prawdziwe.

    P.S. Ale w wywiadzie, który zrobił z Kwaśniewskim,na pożegnanie tego ostatniego, lizał mu jaja – sam widziałem.