Reklama

Aby oszacować prawdziwy problem z długiem budżetowym, należy zadać trzy podstawowe pytania:
1.  Od kogo rząd pożyczył pieniądze?
2. W jakiej walucie rząd pożyczył pieniądze?
3. Na co rząd wydał pożyczone pieniądze?
Jak to wygląda w Polsce? Niestety dług budżetowy rządu polskiego jest w dużej części finansowany przez instytucje międzynarodowe. Sytuacja ta nawet zaniepokoiła Komisję Europejską, która ostrzegła rząd, iż taka struktura długu wystawia kraj na niebezpieczeństwo spekulacji ze strony „międzynarodowych rynków finansowych”.  Innymi słowy siedzimy na minie, która nie wiadomo kiedy wybuchnie…  A na co przeznaczane są pieniądze? Na bieżącą konsumpcję? Czy na stymulowanie wzrostu gospodarczego, rozwój przemysłu, który pozwoliłoby w przyszłości na spłacenie tego długu? … Pozwolę sobie nawet nie odpowiadać na to pytanie. W tej perspektywie, nawet niskie oprocentowanie tego długu, czym chwali się minister Rostowski wydaje się sprawą prawdziwie drugorzędną.
Różnice pomiędzy długiem Polski, Grecji a Japonii są ogromne i bynajmniej nie dotyczą przede wszystkim wielkości kwoty tego zadłużenia. Rząd Japonii zaciąganym długiem chce finansować długoterminowe inwestycje publiczne. Działanie takie ma na celu zachęcenie sektora prywatnego do inwestycji i w efekcie pobudzenie całej gospodarki. Oczywiście również w Japonii jest bardzo silne lobby zwolenników ekonomii neoklasycznej, którzy są bezkompromisowymi zwolennikami zrównoważenia budżetu i wymagają tłumienia zadłużenia rządu. Stanowią oni bardzo silną opozycję wobec przeprowadzanych reform.
Dlaczego Japonia z ponad 200% zadłużeniem nie jest zagrożona bankructwem? Przyczyn jest kilka. Warto zwrócić uwagę, że pomimo tak wysokiego poziomu zadłużenia wysokość odsetek długoterminowych obligacji rządowych Japonii nie przekracza 1%. Dlatego obsługa tego długu nie jest jakoś specjalnie dokuczliwa dla gospodarki. Rzeczywistym problemem gospodarki Japonii nie jest dług, a jest deflacja.
W strefie euro sytuacja jest bardzo „nienaturalna” i niebezpieczna, gdyż państwa posługują się walutą, która w rzeczywistości jest walutą obcą. Dlatego rządy (np. Grecji) początkowo bardzo łatwo otrzymywały pożyczki z ryków międzynarodowych, za które finansowały wydatki bieżące. Pieniądze które trafiały do obywateli, dalej były wydawane na konsumpcję, czyli często na zakup dóbr z importu. Czyli pieniądze – euro – „wypływały” w rynku krajowego. Rząd znajdując swój kraj w stanie niedoboru pieniądza, znowu zaciągał pożyczkę i… sytuacja się powtarzała. Dlatego wzrost długu w walucie euro doprowadził do zapaści finansowej Grecję, Hiszpanię, itd., itd. Widać na podatnie tego przykładu, że pożyczanie pieniędzy „zza granicy” jest dość niebezpieczne. Dlaczego wobec tego rządy decydują się za zaciąganie długów u zagranicznych wierzycieli? Kolejne pytanie: czym różni się zaciąganie długu wewnątrz kraju od długu u zagranicznych wierzycieli? Przecież pieniądze tak czy tak trzeba oddać.
Otóż rozważmy saldo oszczędności i inwestycji.
Najpierw wyobraźmy sobie sytuację czysto hipotetyczną, gdy nie istnieje obrót kapitału, towarów ani usług w skali globalnej. Czyli pieniądze krążą jedynie w obrębie danego kraju. Wówczas wszystkie inwestycje krajowe, łącznie z publicznymi, finansowane są wyłącznie ze środków krajowych. Banki mogą obracać jedynie środkami zgromadzonymi przez naród (gospodarstwa domowe i krajowe przedsiębiorstwa). Wówczas rząd, realizując inwestycje publiczne, będzie wykorzystywał oszczędności narodu. Co ważne, w sytuacji gdy wykorzystywany będzie krajowy potencjał produkcyjny, wszystkie wydatki rządowe (pensje, koszty inwestycji) będą tworzyły dochód narodowy. Czyli pieniądze pozostaną w kraju!
Schemat przepływu pieniądza:
Naród (kredytodawca) → Bank (kredytobiorca i kredytodawca) → Rząd (kredytobiorca) → Wydatki budżetowe → Dochód Narodowy
W powyższym schemacie pieniędzy w kraju nie ubywa!
A co dzieje się, gdy wydatki rządowe przeznaczone na pensje sfery budżetowej, idą do gospodarstw domowych, które dochód swój przeznaczają na zakup produktów importowanych? Wówczas dochody te (pieniądze) przekazywane są na zewnątrz gospodarki krajowej. Innymi słowy – pieniądze znikają z kraju. Wypływanie pieniędzy z kraju oznacza automatycznie zmniejszanie się poziomu krajowych oszczędności. Wtedy dochodzi do sytuacji, gdy rząd chcąc sfinansować swoje wydatki nie może niezbędnego kapitału zebrać na rynku krajowym . I wtedy szuka pieniądza na rynkach zagranicznych. Czyli inaczej: finansuje wydatki krajowe dzięki oszczędnościom pozyskanym od innych państw.
A to już zaczyna być sytuacja potencjalnie niebezpieczna. Dlatego, aby uniknąć spirali zadłużenia zagranicznego rządy próbują zredukować swoje wydatki. Obniżają płace sfery budżetowej i zasiłki (zwykle tych najsłabszych grup – nauczycieli, emerytów czy rencistów). Próby oszczędności na silniejszych grupach społecznych (górnikach, służbach mundurowych) zwykle wywołują silne protesty i kończą się… przegranymi wyborami. W Grecji, w której tradycyjnie istniały bardzo silne związki zawodowe politycy przez długie lata prowadzili politykę „schlebiania publiczności”. Efektem jest upadek finansowy całego kraju. Przykre to, ale to właśnie obywatele Grecji, w demokratycznych wyborach, wybierali sobie takich, a nie innych polityków…
W przypadku nagłego zmniejszenia się dochodów podatkowych rządu, trudno równie nagle zmniejszyć wydatki budżetowe (liczbę policjantów, strażaków, lekarzy, szpitali, itd.). Dlatego rząd musi wydawać obligacje (zaciągać dług). Niemniej warto pamiętać, że jeśli pieniądze na zakup tych obligacji będą pochodziły z oszczędności krajowych i zostaną wydane na rynku krajowym, czyli wrócą do narodu, to ryzyko zapaści finansowej państwa jest minimalne. Prawdziwy problem z długiem pojawia się wtedy, gdy rząd zza granicy pozyskuje pieniądze, aby za nie kupować zagraniczne produkty.
Dlatego ponownie rzucam do rozważenia pytanie: czym należy się przede wszystkim martwić – deficytem budżetowym, czy deficytem na rachunku bieżącym?

Reklama