Reklama

Czy jest na świecie drugi taki kraj, w którym profesorowie wyższych uczelni, przemądrzali i uważający się za najwyższe autorytety, pchaliby się do wszelkich możliwych mediów, aby głosić własne mądrości i uszczęśliwiać nimi świat? Zwłaszcza typu Niesiołowskiego, Kolarskiej-Bobińskiej, Kleibera, Środy, Kudryckiej, Legutki, Glińskiego, Domańskiego, Krzemińskiego, Markowskiego, Zolla, Hartmana, Króla, Balcerowicza, Belki czy Staniszkis. Strasznie długa lista nachalnych i przemądrzałych, a przecież wymieniłem tylko część z tego grona dziwnych ludzi, którzy się sami nie szanują i ciągle demonstrują brak godności. Ilu z nich marzy o stanowiskach ministerialnych i stolcu premiera?
Oczywiście profesorowie w wielu krajach uczestniczą w życiu publicznym, ogłaszają swoje teksty publicystyczne, komentarze i analizy. Zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, w Niemczech, we Francji i Wielkiej Brytanii publikują książki, które stają się przedmiotem debaty medialnej. Nie dlatego, że ich autorzy są profesorami, celebrytami, nachalnymi i pozornymi autorytetami, promowanymi z racji przynależności do jakiegoś mętnego związku typu Platforma Obywatelska. Dzieje się tak tylko dlatego, że sformułowali nośne idee, które poruszyły innych. Czasem nawet, ale bardzo rzadko, profesorowie otrzymują stanowiska ministerialne. Nigdzie jednak nie ma takiego zalewu życia publicznego przez ludzi z tytułami akademickimi, jak w Polsce. Skąd to zjawisko? Czy ono czasami nie wymaga wyjaśnienia. Przecież ta inwazja sfery publicznej przez profesurę od czasu do czasu przypomina wylewanie jakiegoś szamba.
Czy nie wymaga wyjaśnienia fakt, że we współczesnej Polsce profesorowie nigdy nie sformułowali żadnej ważnej idei, programu czy nawet pomysłu. Kto zna jakiś interesujący tekst Środy, Hartmana, Markowskiego albo Balcerowicza, o historyku myśli ekonomicznej Belce nie wspominając? Tym bardziej zaś Kudryckiej, budowniczej szkoły upadłej w niejasnych okolicznościach, która o nauce ma takie pojęcie jak pies o betoniarce. Wymienionych profesorów charakteryzuje nędza umysłowa, stanowiąca źródło ich prostackich zachowań, gdy występują jako prawicowi lobbyści (Balcerowicz) albo lewicowi fanatycy (Środa i Hartman). Warto zobaczyć filmy z Kudrycką na YouTube. Zwłaszcza ten pokazujący, jak ówczesna ministra przepytywana przez niezbyt bystrych dziennikarzy, jąka się głosząc liczne nonsensy. Zwłaszcza zaś film, w którym mówi „Ścigamy trabantem, a uciekają nam mercedesem”. Uwierzcie mi, warto.
Polscy profesorowie są jak trabanty i chyba nikt nie zrobi z nich mercedesa. Zwłaszcza ktoś, kto naukę myli z obracaniem betoniarki. Ale pomińmy to i zadajmy inne pytanie.
Skąd to parcie na szkło naszych profesorów, którzy, zamiast napisać jakiś mądry, solidny tekst, zdolny poruszyć czytelników, zbudowany na prawniczej mądrości (jaki oksymoron!!!) akt ustawodawczy, głoszą te swoje banały, zwykle przekrzykując się w studiu z innymi pokręconymi nieudacznikami, tylko bez tytułów. Wtedy widać, że oni nie różnią się od Adama Hofmana i Ryszarda Czarneckiego. Andrzej Lepper, człowiek zupełnie bez wykształcenia, na ich tle był pełną osobistego uroku gwiazdą. Profesorowie jakby stracili zdolność myślenia. Nie wyciągają jednak z obserwacji żadnych wniosków.
A może niczego nie widzą? Ktoś im chyba namieszał w głowach? Ale kto? Społeczeństwo? Władza? Nowe ustawodawstwo, które zmieniło ich pozycję społeczną? A może po prostu media promują profesorów pozbawionych rozumu? Czy ktoś mądry pokazuje się jeszcze dzisiaj w telewizji? Chyba ludzi mądrych wymiotło ze studiów telewizyjnych.
Pojawiło się kilka przypadków profesorów, którym demokracja przewróciła w głowie. Zarówno demokracja polityczna, jak i uczelniana, akademicka. O nich napiszę w najbliższym czasie, ponieważ razem dają nam materiał do poznania kryzysu naszego społeczeństwa. Przede wszystkim jego elit. Przecież ryba psuje się od głowy.
 
Piszcie do mnie na adres wujekboczniak@interia.pl
 

Reklama